Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5.4 Punkt bez powrotu


Pewna sprawa gryzła Shizuko od rana. Chociaż w zasadzie to gryzienie trwało już mniej lub bardziej od paru dni.

Nie spała z tego powodu co najmniej pół nocy. Przewracała się jedynie z boku na bok, było jej coraz bardziej gorąco i coraz bardziej wątpiła. I nawet nie chodziło o to, że coś ją martwiło czy targały nią rozterki. Tak naprawdę była już prawie pewna. Po prostu noc i półsen sprawiały, że wszystko wydawało jej się takie... dziwne i śmieszne. Jak ludzie potrafią w ogóle zdecydować, czy to, co robią, jest słuszne, czy nie? – zastanawiała się. Z pewnej perspektywy żadna rzecz nie jest warta więcej niż krótki śmiech i litościwe spojrzenie. Czemu normalnie nie czuć tych obezwładniających wątpliwości i wrażenia pozbawionej znaczenia tragikomedii?

Być może zaspany umysł posiadał po prostu zdolność uwypuklania absurdów rzeczywistości. A może to z nią było coś nie tak... Ale czy nie wszyscy są na swój sposób dziwakami? Chyba nie istnieli ludzie zupełnie zdrowi na umyśle... Niektórzy zwyczajnie lepiej sobie radzili z ukrywaniem swoich skrzywień przed światem.

Więc... Może ona też była skrzywiona. Tyle że w sytuacji podbramkowej nie można już sobie pozwolić na bezpieczne, zachowawcze ruchy, prawda? Jedyna szansa, żeby coś zmienić, to postawić wszystko na jedną kartę.

Tylko czy ja jestem na to gotowa...?

Nie! Nie jesteś i nigdy nie będziesz! Ale nie masz innego wyjścia, więc lepiej zacznij sobie wmawiać, że jest inaczej.

Wstawała wciąż z lekkim rozgardiaszem w głowie, ale za to już bez żadnych wątpliwości. Myśli biegały jej w dziesięć różnych stron, jednak ta najważniejsza była skonkretyzowana i wyraźna. Towarzyszyła jej determinacja, żeby wcielić plan w życie. Z pełnym zrozumieniem, jak wielka będzie cena.

Shizuko czuła ulgę. Chyba powinna się bać, ale to nietypowe dla niej zdecydowanie i zgoda z własnym sumieniem wypełniały ją dziwnym spokojem ducha.

Może... naprawdę była jeszcze szansa na szczęśliwe zakończenie.

Nie było po co tracić czasu. Po śniadaniu szybko wymknęła się z sali i dyskretnie udała się windą po jedyną rzecz, która była jej potrzebna. Potem wróciła do siebie i zastanawiała się właśnie, jak najlepiej rozegrać następny krok, kiedy niespodziewanie usłyszała pukanie do drzwi.

Prędko wepchnęła to pod poduszkę i podbiegła otworzyć. Piekły ją policzki, chociaż nic jeszcze nie zrobiła.

Na progu stała Amy (na szczęście). Przestępowała z nogi na nogę i unikała kontaktu wzrokowego – to znaczy jeszcze bardziej niż zazwyczaj.

– Coś się stało? – spytała Shizuko.

– Chciałam cię spytać, czy nie chciałabyś pójść ze mną popływać – wyjaśniła dziewczyna i spiekła raka. – Dzisiaj woda jest cieplutka...

Shizuko zmarszczyła brwi.

– Znalazłaś jakieś stroje kąpielowe?

– No właśnie nieee... – Amy uważnie kontemplowała sufit. – Dlatego trochę głupio było mi pytać kogoś z chłopaków... A Katsumi i Kyoko pewnie by nie chciały.

Och.

Shizuko stoczyła ekspresową wewnętrzną walkę. Nie do końca miała ochotę, ale wyglądało na to, że była jedyną szansą Amy. Poza tym sama propozycja musiała kosztować ją sporo odwagi... W takim wypadku trochę chamsko by było jej odmówić.

No i poza tym... To mogła być ostatnia okazja.

– W porządku – powiedziała. – Wezmę sobie może tylko ręcznik...

Amy skinęła z wdzięcznością głową i cofnęła się, żeby na nią zaczekać. Shizuko pomyślała sobie, że już od dawna nie widziała, żeby zaproponowała coś tak sama z siebie... Cieszyło ją to. Amy wyraźnie starała się z całych sił nie załamać. To nie mogło być dla niej łatwe, ale próbowała. To dobrze. To znaczyło, że jeszcze się nie poddała. Mogła spoglądać z zazdrością na swoją matkę, prawda jednak była taka, że miała z nią o wiele więcej wspólnego, niż sama dostrzegała.

Bez zwlekania wywindowały się na górę. Poza nimi nie było tu nikogo – i chwała Bogu, biorąc pod uwagę, po co tu przyszły. Shizuko zajęła sobie pierwszy lepszy leżak i czując lekki stres, zaczęła się rozbierać. Może było to trochę głupie, ale kiedyś, jeszcze w podstawówce, zdawało jej się, że nawet niesamowicie grzeczny szkolny kostium to ciut za mało... No ale wtedy była wystawiona na wzrok dziewczyn z mafii, które korzystały z każdej okazji, żeby jej dopiec albo ją uszczypnąć. Przy Amy nie miała się czego bać.

A Amy nie traciła czasu, skoro już o tym mowa. Raz-dwa wskoczyła do wody i zdążyła przepłynąć cały basen kilka razy, zanim Shizuko wymyśliła wreszcie, jak upiąć sobie włosy... Sama zresztą zdawała się tym kompletnie nie przejmować, bez wahania raz za razem zanurzając całą głowę.

Shizuko sprawdziła stopą wodę. Faktycznie była bardzo... przyjemna. Miło było się w niej zanurzyć i poczuć, jak ciało ze wszystkich stron zalewa ciepła wilgoć.

Amy podpłynęła do niej i chlapnęła w jej stronę.

– Długo będziesz tak stać? Chodź się trochę poruszać!

Shizuko parsknęła śmiechem i odbiła się od dna. Starała się za bardzo nie patrzeć (inna sprawa, że Amy poruszała się strasznie szybko), ale i tak dostrzegła, że Amy ma śliczną, smukłą, wysportowaną sylwetkę. Nie wyglądało na to, żeby jakoś specjalnie nad nią pracowała... To była figura ukształtowana raczej po prostu przez aktywny styl życia. Ciekawe, czy Amy w ogóle była tego świadoma... Gdyby popracowała trochę nad jej podkreśleniem, to pewnie wielu chłopców (i może też niektóre dziewczyny) zaczęłoby wreszcie patrzeć dalej niż na poprzecierane kolana.

Nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie. Zaczynam myśleć jak Momo, uświadomiła sobie Shizuko ze smutno-wesołym uśmiechem. Ale szczerze... Nie miała nic przeciwko, żeby chociaż na chwilę zająć myśli czymś lżejszym. W końcu ostatnio miała do tego coraz mniej okazji.

Spędziły następną godzinę na chlapaniu się, „wyścigach" (cudzysłów wskazany, ponieważ Shizuko nie miała szans) i połowicznym nurkowaniu – to znaczy Amy nurkowała, a Shizuko tego nie robiła. I było... miło. Tak zwyczajnie. Co prawda z perspektywy czasu bardzo ambitny plan, żeby nie zamoczyć włosów, spalił na panewce, jednak Shizuko pod koniec i tak poczuła się przyjemnie zrelaksowana. Złożyła się na to ciepła woda, ruch i wrażenie beztroski. Może i ciężko było zignorować falujący błękit w górze, ale przy odrobinie chęci dało się zepchnąć go na tył głowy, żeby za bardzo nie przeszkadzał.

W końcu jednak zrobiło im się zimno i nudno. Rzuciły sobie zgodne spojrzenia, po czym wyszły na brzeg. Shizuko prędko owinęła się ręcznikiem i obrzuciła wzrokiem stertę swoich ubrań.

– Chcesz pójść wyschnąć w bibliotece przy kominku? – spytała Amy.

– On nie jest prawdziwy...

– Ale ciepły. Chodź!

Tak więc poszły. Shizuko przestąpiła próg i odetchnęła suchym, zakurzonym powietrzem. Zostawiały obie mokre ślady na dywanie, no ale przecież i tak nie było tu nikogo, komu by to przeszkadzało. Prędko dopadły dwóch położonych najbliżej „kominka" foteli i przykryły się ręcznikami.

– Brr – wyrwało się Shizuko.

– Chyba nie powinno się za długo pływać, bo można dostać hipopotamii – skojarzyła Amy. – A przecież na początku była taka ciepła!

– Mhm... – Shizuko zaczęła się metodycznie osuszać, żeby jak najprędzej wskoczyć w ubranie.

Amy za to nagle zmarkotniała i zaczęła nerwowo gnieść w dłoniach swoje spodenki. Chłodne krople skapywały jej z włosów na twarz i plecy. W końcu odetchnęła głośno i wyciągnęła coś z kieszeni.

– Chciałam ci coś dać... – zaczęła zmieszana. – Tylko obiecaj, że nie będziesz się śmiać.

– A ty byś się śmiała, gdyby ktoś ci dał coś takiego? – spytała Shizuko.

– Nie wiem... Chyba nie. Pomyślałabym, że to miłe.

– W takim razie ja też myślę, że będzie miłe.

– Okej... – Amy parsknęła śmiechem i wyciągnęła dłoń. – To dla ciebie.

Shizuko podniosła ostrożnie drobny przedmiot.

– Ojejku... – Poczuła się dziwnie rozczulona.

Amy wciąż była chyba trochę zdenerwowana, bo od razu zaczęła się tłumaczyć.

– Wiem, że jest brzydka... Ale mówiłam już, że nie umiem ich robić, poza tym w magazynie nie było za dużo rzeczy...

– Jest śliczna – przerwała jej Shizuko.

Kolorowa bransoletka lśniła ciepłym blaskiem w świetle nie-płomieni. Składało się na nią trochę wszystkiego – różnobarwne nitki, wstążki, koraliki... Dostrzegła chyba nawet jedną czy dwie nakrętki na śruby. Całokształt przedstawiał się jednak naprawdę ładnie – a jeszcze ładniej wyglądała ta druga, na nadgarstku Amy.

– Naprawdę zrobiłaś nam... – Z chwilowego wzruszenia zabrakło jej głosu.

– Nie gniewasz się? – spytała Amy. – Wiem, że jesteś superszkolną przyjaciółką i w ogóle... Ale chyba... będę dla ciebie dość dobra, nie?

– Amy... – Starała się pilnować głosu, ale za to poleciało jej parę łez. – No jasne... Naprawdę nie musisz pytać o zgodę! Po tym wszystkim...

Amy zapatrzyła się w kominek ze smutną miną.

– Byłaś dla mnie zawsze, nawet po tym, kiedy ona umarła... Wiesz, że raz chciałam ze sobą skończyć? Ale zaraz potem pomyślałam sobie, że przecież tak się o mnie martwisz... I w ogóle...

– Amy – powtarzała Shizuko. – Amy...

Coś dziwnego targało nią od środka. Nie pamiętała, ile razy odkąd się tu znalazła zdawało jej się, że jej talent jest bezużyteczny, zwłaszcza w porównaniu z takimi osobami jak Ryu czy Katsumi. Zresztą... Tu nawet nie chodziło o nią. Ta jedna chwila przypomniała jej wreszcie, co tak naprawdę się liczyło. Pozwoliła jej poczuć się bardziej w domu niż jakiekolwiek wspomnienie.

A jednak... Było też w tej chwili coś strasznie smutnego. Chyba dlatego, że Shizuko wiedziała, co musi się stać dalej. Chociaż przez moment łudziła się, że może być inaczej.

Nie... Mimo wszystko... Nie mogła...

– Będę ją nosić do samego końca – obiecała, wsuwając bransoletkę.

Amy uśmiechnęła się blado.

– Jaki by miał nie być?

– Jaki... by miał nie być.

– Wiesz, to zabawne – stwierdziła Amy. – Czuję się teraz prawie szczęśliwa. A przecież... dalej wszystko pamiętam i dalej chce mi się tak strasznie płakać...

Bo w pewnym momencie trzeba spojrzeć ponad ból i spróbować zrobić krok do przodu, pomyślała Shizuko. I ja też go zrobię. Wybacz mi...

Amy za to trochę się rozpogodziła. Wyciągnęła nieco bezwiednie dłoń w stronę regału i wyjęła przypadkową książkę. Dumała nad czymś, gładząc okładkę.

– Wiesz... – zaczęła w końcu. – Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego fikcja jest taka... okrutna? Bo ja sporo, odkąd się to wszystko zaczęło... Kiedyś mi nie przeszkadzał brutalny film albo książka, w której się zabijają. Ale teraz myślę, że to straszne. Przecież nikt by nie chciał, żeby naprawdę przytrafiło mu się coś takiego... A jednak ludzie nie mają z tym problemu. Chyba nawet ich to trochę... pociąga?

Shizuko wzruszyła ramionami.

– Wiesz, wydaje mi się, że to po prostu ciekawsze. Właśnie dlatego, że takie rzeczy na ogół się nikomu nie zdarzają. No i... takie napisane przecież i tak nie są prawdziwe.

Amy kiwnęła głową.

– Myślę, że jest za mało szczęśliwych książek. Ja tam bym nie narzekała... Wolałabym, żeby mi było nudno, niż tkwić tutaj. – Objęła rękoma kolana. – No i niby to nie jest prawdziwe... ale czy wiesz, co by taki bohater z książki powiedział, gdyby miał coś do gadania?

W zasadzie to skąd się to bierze? – zastanowiła się Shizuko. Chyba z tego, że kiedy autor coś tworzy, to ma praktycznie nieograniczoną moc sprawczą. Gdyby sam sobie nie narzucił jakichś ograniczeń, to opowieść byłaby o niczym. No chyba że niektórzy właśnie świadomie wykorzystują tę moc, żeby opowiedzieć nieidealną historię. Bo po prostu tak chcą.

Obserwowała dyskretnie Amy. Nie wiedziała, czy znalazła już półkę, której nie ukryli z Kyoshim. Może powinna ją jakoś na nią naprowadzić? Chociaż... chyba już nie było po co komplikować spraw.

Bransoletka na nadgarstku jednocześnie jej ciążyła i wypełniała ją dziwnym ciepłem. Głównie to pierwsze... Zacisnęła pięść. Musi jej przestać zależeć. Inaczej nie da rady.

Ale przecież robisz to tylko dlatego, że zależy ci aż za bardzo, prawda?

Nawet nie jestem już pewna, pomyślała. Mogła pocieszać się tylko myślą, że cokolwiek się stanie, Amy Emem nie będzie już musiała cierpieć zbyt długo.

***

Kyoshi czuł niepokój i nie był nawet pewien, dlaczego.

Shizuko zachowywała się tego dnia dziwnie. Podczas śniadania zupełnie nie szło z nią nawiązać kontaktu, później zniknęła gdzieś na pół dnia, a po obiedzie nagle go zaczepiła i kazała mu przyjść do niej, kiedy „będzie gotowy". Zaraz potem oczywiście znowu się ulotniła...

Krążył teraz pod jej drzwiami już którąś minutę i nie mógł się jakoś zebrać, żeby zapukać. Wypełniał go dziwaczny stres, którego przecież w ogóle nie powinien odczuwać w takiej sytuacji. Po prostu... trzeba było ją widzieć, żeby to zrozumieć. Miał trochę nadzieję, że to bardzo nieporadna próba flirtu (jakieś „zostało nam tylko parę dni, więc chcę spróbować z tobą wszystkiego" jak w obleśnym romansie), ale wiedział, że się oszukuje. Zachowywała się na to zbyt poważnie. Było w niej coś... naprawdę złowrogiego.

Odetchnął głęboko i zmarszczył brwi. Był tylko jeden sposób, żeby się przekonać, prawda? Dlatego wyciągnął dłoń i zapukał głośno, zanim znowu dopadły go wątpliwości. Odczekał chwilę, ale nic się nie stało.

– Halo? – spróbował.

Brawo, idioto... Przecież ona nie ma jak cię usłyszeć. Ale pukanie powinna. Więc dlaczego mu po prostu nie otworzy?

Poczekał jeszcze trochę. W końcu zebrał się w sobie i nacisnął klamkę. Drzwi gładko ustąpiły; nie były zamknięte.

Z obawą wszedł do środka. Shizuko siedziała po turecku na łóżku. Nigdy nie widział jej tak skupionej. Dziewczyna zwróciła głowę w jego stronę i skinęła nią bez uśmiechu.

– Dziękuję. Zamkniesz, proszę?

Z nerwów rozejrzał się za kluczem, ale ten nie tkwił w zamku, tylko leżał grzecznie na stoliku nocnym. Zamknął więc zwyczajnie na klamkę i zbliżył się parę kroków.

– Chciałaś... czegoś ode mnie? – spytał, nie mogąc spuścić wzroku z oczu, których spojrzenie było teraz twarde jak heban.

Shizuko odczekała chwilę, zanim odpowiedziała.

– Tak. Dlatego poprosiłam, żebyś przyszedł.

– No to... jestem – powiedział ostrożnie, stając naprzeciwko łóżka.

– Jesteś.

Znowu przerwa. Serce biło mu jak głupie...

– Kyoshi – zaczęła Shizuko. – Wiem, że nie znamy się za długo, ale odkąd tu jesteśmy, nauczyłam się tobie ufać... chyba bardziej niż powinnam. Nie wiem nawet, jak to wyjaśnić... Po prostu... byłeś dla mnie zawsze, kiedy czułam, że nie dam już rady. I jesteś dalej, chociaż wydarzyło się już tyle... złych rzeczy. Na samym początku wyskoczyłeś z tą głupią obietnicą i nie złamałeś jej do teraz. – Głos jej zadrżał, kiedy dotknęła swojego palca. – I... mówiłeś to już parę razy, ale chciałabym, żebyś się teraz dobrze zastanowił... Czy gdybym cię o coś poprosiła... zrobiłbyś to dla mnie?

– Tak. – Po plecach przebiegł mu dreszcz, ale nie zastanawiał się ani chwilę. – Wszystko. Bo ja... czuję to samo. Dokładnie.

Był wręcz trochę zazdrosny, że tak ładnie i bezpośrednio ubrała to w słowa. Sam by chyba nie potrafił jej czegoś takiego powiedzieć.

Shizuko kiwnęła głową, jakby właśnie tego oczekiwała.

– W porządku. Dziękuję. Bo tak się składa, że mam do ciebie prośbę.

Niespodziewanie sięgnęła dłonią pod poduszkę.

– Chciałabym, żebyś mnie zabił.

Kyoshi miał wrażenie, jakby ktoś bardzo mocno walnął go w łeb. Dopiero po chwili udało mu się skoncentrować rozbiegany wzrok na odbijającej słabe światło lampki nocnej lufie pistoletu. Zdawało mu się, że czas zwolnił niemal do zera.

Co... do... diaska...?

– Żartujesz... – Wreszcie przypomniał sobie, jak się mówi. – Cz-czemu niby...

– Nie żartuję – odparła Shizuko, gładząc ostrożnie broń. Podniosła wzrok i Kyoshi dostrzegł w jej oczach łzy. – Kyoshi, zrozum... Jestem zmęczona. Jestem... strasznie zmęczona. Musiałam zostawić wszystko i wyjechać na drugi koniec kraju, tylko po to, żeby znaleźć się w miejscu, gdzie co chwilę muszę patrzeć, jak umiera ktoś, do kogo zdążyłam się przywiązać, bo nie potrafię nie przywiązywać się do ludzi, nawet jeśli wiem, że nic dobrego z tego nie wyniknie...! – Odetchnęła. – Może to samolubne, ale... To wszystko i tak zaszło już za daleko. Chcę, żebyś się uratował. Proszę... Nie ma co czekać na cud. Skoro i tak zginę, to nie chcę, żeby moje życie się zmarnowało.

Kyoshi miał wrażenie, jakby z każdym słowem coś w nim pękało. Pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Niby... jak ty to sobie wyobrażasz? – jęknął. – Jakby... Powiedzmy, że cię rozumiem, ale... to nigdy nie wypali... Przecież... pozostali odkryją, że to ja. Rozwiązywaliśmy już naprawdę pokręcone morderstwa...

– Mylisz się. Wszystkie poprzednie morderstwa nie wypaliły, bo ofiara i zabójca nigdy ze sobą nie współpracowali. Posłuchaj... Możemy wszystko upozorować tak, żeby wyglądało, jakbym ja sama to zrobiła. Wystarczy, że złapię ten pistolet... o tak. – Przysunęła lufę do skroni. – Wtedy ty pociągniesz moim palcem za spust. I to wystarczy. Tylko pamiętaj, żeby trzasnąć drzwiami, kiedy wyjdziesz. Klucz jest tutaj, więc pozostali będą musieli myśleć, że zamknęłam się od środka. No i... umrę od razu, więc nie będzie mnie nic bolało.

– Zwariowałaś...

– Nie! To jedyne rozsądne wyjście!

Kyoshiemu wydało się, że jeśli zaraz się czegoś nie złapie, to upadnie. Dudniło mu w głowie i między żebrami.

– Kyoshi... – dotarł do niego głos Shizuko. – Ja chcę, żebyś to zrobił. Proszę. Masz... więcej powodów, żeby żyć, niż ja. Dostałam się do tej szkoły przez głupie nieporozumienie. Jestem tak naprawdę nikim... Nie chcesz zobaczyć znowu chłopaków? Ani już nigdy nie dostać szansy na pogodzenie się z ojcem...?

Nagle... Kyoshi poczuł, że opuszcza go całe zwątpienie. Jego ciało się rozluźniło, a oddech uspokoił. Wiedział, co powinien teraz zrobić.

Wiedział, jakie będzie jedyne słuszne wyjście.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro