Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4.6 Rozmowa o teoretycznej przyszłości


Następnego dnia Kyoshi obudził się na podłodze.

Tkwił tak przez chwilę z głupim (zapewne) wyrazem twarzy, wciąż zbyt zaspany, aby w pełni zrozumieć swoje położenie. Mrugnął kilka razy. Jego nogi dalej znajdowały się w większości na łóżku, jednak cała reszta musiała ustąpić miejsca Sushiemu, który jakimś cudem przekręcił się przez sen tak, że teraz leżał w poprzek.

Podniósł się rozeźlony. Było mu zimno. Bolały go plecy, jakby od paru dobrych dni nie był w toalecie. Zaszczękał zębami wściekle i obrzucił morderczym spojrzeniem sprawcę wszystkich swoich nieszczęść, który jak gdyby nic chrapał sobie smacznie jak dziecko. Dla zasady przeklął też Katsumi. Nieźle go urządziła, nie ma co... Naprawdę prędzej by już wolał spać z Monokumą.

Z drugiej strony nie miałby chyba serca, żeby skazać na coś takiego Akio albo którąś z dziewczyn. Zwłaszcza że szczerze bał się, co Sushi mógłby im spróbować zrobić przez sen. Przez chwilę z przerażeniem zastanawiał się, czy mógł zrobić coś jemu przez sen...

– No chyba sobie, kurwa, żartujesz – warknął pod nosem, ale naprawdę chciałby zabrzmieć bardziej pewnie.

Zerknął na monitor, a na jego twarz wkradł się złośliwy uśmieszek. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni... Złapał za leżącą w rogu pokoju gitarę i przelał całe swoje rozeźlenie w najbardziej głośny, agresywny riff, do jakiego był zdolny.

– POBUDKA!!! – krzyknął tak głośno, że aż zabolały go (jego własne!) uszy.

Sushi poderwał się do pionu i wbił w niego rozbiegany wzrok.

– Pojebało cię...eeeee? – Pełne wyrzutu sapnięcie przeszło w ziew. – Stary... Tak nie można – mruknął.

Kyoshi wyszczerzył się z satysfakcją.

– To była żołnierska pobudka, wersja heavy metal. Rekruci i stwory z najgłębszych czeluści piekieł wstają razem z kurami.

– Jest dopiero wpół do siódmej... – Sushi zakopał się pod kołdrą. – Pewnie tylko wszystkich pobudziłeś.

– Nasze pokoje są dźwiękoszczelne, pamiętasz? W zasadzie dobrze się składa. Muszę trochę poćwiczyć, inaczej palce mi zmiękną... – Pociągnął ostrzegawczo za parę strun.

– No dobra już! – Sushi zwlókł się niechętnie z łóżka. – Naprawdę no... Czasami wolałbym spać z Monokumą.

Poczłapał do łazienki, a po chwili po pokoju rozniósł się głośny dźwięk oddawania moczu. Sushi nie zamknął nawet za sobą drzwi. Kyoshi podniósł oczy ku niebu – po części z bezsilności, a po części żeby nie zobaczyć przez przypadek czegoś, czego później by bardzo żałował.

Chłopak wrócił bardzo szybko.

– Nie chce mi się dzisiaj myć. – Mlasnął i sięgnął po zmięte ubrania, które poprzedniego dnia porzucił niedbale na podłodze.

Kyoshi chciał już coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko westchnął. Odłożył gitarę i sam skierował się do łazienki. Ochlapał wodą twarz i spojrzał na siebie w lustrze. Miał podkrążone oczy i poniedziałkową minę, czyli w zasadzie wyglądał jak zwykle. Niechętnie spostrzegł, że jego brodę i przestrzeń nad wargą zaczynają pokrywać drobne włoski. Wyglądały beznadziejnie, ale musiał dać im spokój, bo Monokuma nie zostawił im niczego do golenia. Zresztą... Golenia! Dobre sobie. Ta nędzna parodia zarostu powinna się zdecydować, czy chce w ogóle wyrosnąć, czy nie. Obecnie wyglądała komicznie.

Nie tracąc czasu, dopełnił porannej toalety, po czym wrócił do pokoju. Sushi wykorzystał jego nieobecność i aktualnie smacznie drzemał. Kyoshi już chciał sięgnąć po gitarę, kiedy nagle wydało mu się to głupie. W zasadzie... co go ten chłopak obchodził? Powinien go po prostu ignorować.

Odwrócił się i już miał wyjść, kiedy nagle...

– Ty mnie nie lubisz – odezwał się dziwnie poważny głos.

Kyoshi spojrzał przez ramię. Sushi siedział na łóżku i przyglądał mu się z naburmuszoną miną.

– Jak na to wpadłeś?

– Myślałem, że jesteś po prostu zrzędliwy, ale to chyba coś więcej. Niefajnie, stary... Mogłeś mi powiedzieć. Nie musiałeś mnie tak traktować.

Poczuł minimalne ukłucie winy. Po chwili jednak zacisnął zęby.

– A ty niby jak traktujesz innych? Szacunek powinien być obustronny, wiesz? – wyrzucił z siebie, zanim zdążył się powstrzymać.

Sushi podrapał się po głowie z zakłopotaniem.

– Ale przecież... staram się, nie? – Wydął usta, spuszczając głowę. – Cały czas próbuję zrozumieć, o co ci chodzi, ale ty cały czas jesteś niezadowolony.

Kyoshiego coś tknęło. Zdjął dłoń z klamki i podszedł do niego parę kroków.

– To wcale nie tak. Ja tylko... – zająknął się. W sumie to... co „tylko"?

– Nie, rozumiem. Jestem tylko deklem i bucem. Przecież ktoś taki nie może się zmienić, prawda?

Nie odpowiedział.

– Dalej masz taki żal o te dziewczyny? Okej! Zrozumiałem... Powinienem być milszy. A może obraziłeś się przez to pytanie? Przepraszam! Nie pomyślałem wtedy. – Westchnął... jakby z żalem? – Przepraszam... Może faktycznie trochę za bardzo się popisywałem. Ale to dlatego, że naprawdę chciałem się z tobą zakumplować!

Kyoshi przełknął ślinę.

– To nie tak, że ciebie nienawidzę czy coś – zastrzegł. – Po prostu... Sorry, ale naprawdę ciężko cię było do tej pory polubić.

– Nie pomyślałem... Po prostu jesteś rockmanem znanym na cały świat, a ja...

– Nie kończ. – Kyoshi zbliżył się i poklepał go niezdarnie po ramieniu. – Rozumiem. Nie musisz mi w ten sposób imponować, jasne? Wystarczy, że będziesz... normalny. Proszę.

Sushi pokiwał głową. Dla zasady pociągnął jeszcze parę razy nosem, ale zaraz potem poderwał się wesoło, a na jego twarz powrócił ten sam szeroki, głupkowaty uśmiech.

– Okej, stary! Od teraz będziemy w dwójkę normalni. I będziemy najbardziej czadową paczką normalnych kolesi, jaka chodziła po Ziemi!

Kyoshi westchnął w duchu. Z tego to dopiero chorągiewka... Było mu jednak trochę głupio. Być może faktycznie traktował go trochę z wyższością... Na razie postanowił, że da mu szansę. W drodze na stołówkę zastanawiał się, czy jest w ogóle sens żywić tu do kogoś urazę. Całkiem możliwe, że zostały im już ostatnie dni. Czy powinni umierać pokłóceni? Nigdy nie spodziewał się, że tak szybko przyjdzie mu przystąpić do czegoś, co można by chyba nazwać rachunkiem sumienia. Ostatnio jednak coraz częściej patrzył w swoją przeszłość i szarpały nim coraz większe rozterki.

Czy to było dobre życie? – myślał. Czy ja byłem dobry? Czy dokonałem słusznych wyborów? Gdzie bym teraz był, gdybym zdecydował się pójść tą drogą, która była mi narzucona od początku?

Cóż... Na pewno nie w Hope's Peak, tego był pewien. Miejsce w tej szkole zdobył tylko dlatego, że chciał zostać kimś więcej, wyróżniać się, nie być po prostu kolejną twarzą w szeregu. To jedynie utwierdzało go w przekonaniu, że los to złośliwa bestia. Więc taka była cena za słuchanie głosu serca? Gdyby wtedy, wiele lat temu, został w domu, zapewne długo jeszcze nie musiałby myśleć o śmierci. I nienawidziłby każdej sekundy takiego życia.

Stołówka była niespodziewanie pełna, jak na tak wczesną porę. Katsumi i Shizuko gawędziły cicho przy stoliku, z kuchni dobiegały odgłosy krzątaniny Akio, a Momo bawiła się ze Schrödingerem. Obrazek, który w każdych innych warunkach wyglądałby wręcz sielsko, ale w obecnych jedynie potęgował poczucie goryczy.

Sushi przysiadł się do dziewczyn i obdarzył je szerokim uśmiechem.

– Cześć! Jak się macie? – przywitał je czarująco nienaturalnym tonem.

Kyoshi uśmiechnął się w duchu. To było nawet trochę... poczciwe. Widać było, że przynajmniej trochę się stara.

– Mam podrapane ręce-ęce... A nawet trochę więcej-ęcej... Ale ci nie pokażę-ażę... – zanuciła w odpowiedzi Momo. Sprawiała wrażenie, jakby błądziła gdzieś myślami.

– Bolączki spania z kotem w jednym pokoju? – spytał Kyoshi. – Wiesz, na pewno jest świat, w którym cię nie podrapał.

– Wśród nieskończonych wszechświatów musi być też taki, w którym to ty mnie podrapałeś, i zrób z tą wiedzą, co chcesz.

Odburknął coś niechętnie. Zapomniał, że pewnych osób nie przegada. Zajął miejsce obok Shizuko. Z pewnym szokiem przyłapał się na tym, że w pierwszej chwili miał ochotę wtulić jej się w ramię i cmoknąć w policzek. Nie zrobił tego, oczywiście, ale myśl ta i tak wytrąciła go z równowagi. Potrząsnął szybko głową i parsknął bezgłośnym, nerwowym śmiechem. Ale ty jesteś czasami głupi... Zdawał sobie sprawę, że przeżyli razem całkiem sporo, i chyba nawet łączyła ich jakaś bardzo osobliwa nić porozumienia, jednak wciąż byli sobie prawie obcy. Co za głupie myśli...

Kwadrans później siedzieli już wszyscy przy śniadaniu. Kyoshi jadł powoli i przyglądał się pozostałym z zadumą. Nie myślał w zasadzie o niczym konkretnym, po prostu nie był za bardzo w nastroju do rozmowy.

Zastanawiał się na przykład, jaki może być następny krok Taro. W tym celu co rusz stwarzał w myślach coraz to bardziej poplątane scenariusze. Żeby kogoś zrozumieć, trzeba myśleć jak on... Kyoshi tak naprawdę do teraz nie był pewien, jaki jest cel Taro. Domyślał się, że teraz, skoro jego rola została ujawniona, będzie próbował jeszcze bardziej przetrzebić ich grupę. Najwięcej, jak się da. Zabójstwo nie wchodziło w grę, ale mógł na przykład spróbować doprowadzić do sytuacji, w której ktoś z nich zabije kogoś przez przypadek. Albo w jakiś przebiegły sposób ich ze sobą skłócić. Jednak cokolwiek planował, prawda była taka, że nie mógł za wiele zrobić z powodu zasad Katsumi. Fakt, że wszyscy byli przez cały czas razem, bardzo ograniczał mu pole do działania. To stanowiło główną przeszkodę, więc warto by zastanowić się, jak Taro może spróbować ją obejść.

Scenariusz A: nagłe zgaszenie światła. Nie mogą się pilnować, jeżeli siebie nawzajem nie widzą. Taro mógł oczywiście spowodować kolejne zwarcie, ale nie opłacało mu się to z paru powodów. Po chwili włączyłoby się zasilanie awaryjne. Nie mógłby też dostać się do nich z trzeciego piętra – windy by nie działały. Więc ta opcja odpadała. Najlepsze warunki do tego typu dywersji były na stołówce. Z jakiegoś powodu tutejsze zasilanie było oddzielone od całej reszty budynku. Gdyby Taro zaczaił się w spiżarni, zapewne udałoby mu się ich zaskoczyć. No dobra. Jest już ciemno. Co dalej? Kyoshiemu nie przychodziło do głowy nic więcej, jak sytuacja, w której Taro przykładowo wkłada komuś w dłoń nóż, a potem popycha go na drugą osobę. Chociaż... Nie, stop. To nie miało sensu. Nie mógłby przecież widzieć, gdzie kto stoi.

Myśl. Co byś zrobił, gdyby to był twój plan?

W pierwszej kolejności chyba by poszukał noktowizora albo czegoś podobnego w warsztacie na trzecim piętrze. Tyle że nie było gwarancji, że jakiś w ogóle znajdzie. Poza tym ten scenariusz wydawał mu się trochę... zbyt szalony. Czy Monokuma mógł aż tak nagiąć zasady, żeby Taro znowu wyszedł z tego cało?

– Hej, słuchasz w ogóle? – Shizuko stuknęła go w ramię. Wzdrygnął się, bez ostrzeżenia sprowadzony z powrotem na ziemię.

– Słucham, tylko... zamyśliłem się trochę.

Katsumi zerknęła na niego czujnie, ale zaraz potem położyła równo sztućce i rozsiadając się wygodnie, podjęła:

– Tak więc chciałabym, żebyśmy jeszcze raz zbadali drugie piętro. – Musiała ciągnąć przerwaną wcześniej wypowiedź. – Jesteśmy bogatsi o nową wiedzę, więc nie uważam tego za stratę czasu. Najbardziej zależy mi na tym, żeby przyjrzeć się dokładniej tym tomografom. Tomograf w sposób oczywisty łączy się z neurochirurgią, a neurochirurgia z projektem Kamukura. To nie jest aż tak szalony ciąg skojarzeń, biorąc pod uwagę, co ostatnio odkryliśmy.

– No i fajnie. I tak nie mamy nic lepszego do roboty – stwierdziła Momo.

– Jeżeli się nudzisz, to możesz pozmywać naczynia.

– Ha ha ha... – Mina jej zrzedła. – Ech, coś mi mówi, że nie żartujesz.

– Umówiliśmy się. – Katsumi wzruszyła ramionami. – I tak w końcu by była twoja kolej. Kyoshi ci pomoże. Poczekamy na was...

Nagle przerwała zaskoczona. Spojrzeli wszyscy mimowolnie w dół. Schrödinger mruczał zadowolony, ocierając się o nogę dziewczyny. Ona sama wyglądała za to na nieźle zakłopotaną.

– Hm... Tak, tak. Idź sobie. – Drgnęła dziwnie, jakby chciała odgonić kota, ale jednocześnie bała się go kopnąć. – Sio! Tsss!

Kocur w odpowiedzi miauknął leniwie i jednym susem wskoczył jej na kolana. Katsumi podniosła wzrok ze słabo skrywaną paniką.

– I co mam niby teraz zrobić? Wkurzył się na mnie... Czuję jego łapki. Pewnie mnie zaraz podrapie...!

– Rozluźnij się – poradziła jej Momo. – Zwierzak czuje twój strach. Pokaż mu, kto tu jest wyżej w łańcuchu pokarmowym.

– Mam go zjeść?! – jęknęła Katsumi z rezygnacją.

– Głaskanie może przynieść lepsze rezultaty. Chodź, Kyoshi.

Kyoshi poczuł tylko pociągnięcie za rękaw, a chwilę później już tkwił po łokcie w pianie. To się dopiero nazywa asertywność... W zasadzie nie przeszkadzało mu, że wyznaczono go do mycia naczyń. Głównie dlatego, że nagle został sam na sam z osobą, która z różnych powodów intrygowała go od kilku dni.

Momo... Gwizdała pod nosem jakąś melodyjkę, nieco teatralnie szorując talerz za talerzem. Nie wyglądała już na aż tak zamyśloną, ale w dalszym ciągu w jej zachowaniu było coś dziwnego. Kyoshi zerkał na nią z ukosa. Parę razy już prawie otwierał usta, ale w ostatniej chwili coś go powstrzymywało. Zacisnął zęby. Bał się i irytowało go to. A bał się głównie dlatego, bo wiedział, że będzie musiał się w pewnym stopniu odsłonić. Momo naprawdę nie była głupia, a w ludziach czytała jak w książkach. Nie mógł jednak odpuścić. To było zbyt ważne pytanie.

Utkana z cichego gwizdu i szumu wody nie-cisza się przeciągała. Niech to szatan, sto diabłów, cerber, lucyfer i wszystkie czorty...!

– Czy mogę cię o coś spytać? – wydusił wreszcie, wściekły na spięcie słyszalne we własnym głosie.

Gwizd umilkł.

– Zawsze.

Kyoshi odetchnął głęboko. Teraz już nie mógł się wycofać.

– Czy ty... czujesz coś do Shizuko?

Ręka z talerzem zamarła w połowie drogi do suszarki.

– Hm – odrzekła w końcu jej właścicielka.

– Co, hm? – zdenerwował się Kyoshi. – To nie jest odpowiedź!

– Masz rację. – Momo podjęła wykonywaną czynność. – Wybacz, po prostu mnie zdziwiłeś. Widzisz we mnie zagrożenie, czy może swobodniej ci porozmawiać o własnych uczuciach właśnie ze mną?

Poczuł, jak czerwienią mu się koniuszki uszu.

– Dobra, wiesz co... Nieważne. Zapomnij, że...

– Nie! – zawołała Momo. W jej głosie dało się wyczuć skruchę. – Przepraszam. Przecież nie będę się z ciebie nabijać.

– Ach tak?

– Tak. – Wytarła dokładnie duży garnek. Jej mina nagle spoważniała. – Kyoshi... Myśl sobie, co chcesz, ale nigdy nie będę próbowała świadomie pomiędzy was wejść. Wtedy, tego wieczora, zobaczyłam, że... naprawdę boicie się siebie nawzajem zranić.

Kyoshi był wdzięczny, że może wbić wzrok w naczynia i nie patrzeć jej w twarz.

– Odpowiadając na twoje pytanie... – ciągnęła – ...tak. Chyba. Ale nie tyle, żebym czuła się usprawiedliwiona ignorować to, co widać na pierwszy rzut oka.

– Ja wcale nie... – bąknął.

– Oj... – Momo odwróciła się w jego stronę i pogroziła mu figlarnie dużą chochlą. – Zamknij tę swoją śliczną buźkę i posłuchaj starej wyjadaczki. Ona jest naprawdę niesamowita. Nie rezygnuj z niej. Walcz o nią pięściami i zębami, jeśli będzie trzeba. – Zaśmiała się. – Wiesz... Jest tylko jedna rzecz bardziej śliczna od tego, jak ona na ciebie patrzy. To, jak ty patrzysz na nią. Więc błagam cię, nie zgrywaj twardziela i nie udawaj, że ci nie zależy.

– A co z tobą? – udało mu się w końcu burknąć.

– Ze mną? – Momo uśmiechnęła się smutno. – Mną się nie przejmuj. Ja jestem tylko biedną, głupiutką marzycielką, która w pogoni za miłością zgubiła rozum... Może jeszcze kiedyś znajdę i jedno, i drugie – dodała, jakby bardziej do siebie.

Nie wiedział, co odpowiedzieć. Wiedział za to, że ktoś musi wyszorować widelce.

Czy w tym dzikim poszukiwaniu odpowiedzi mogłem ją przez przypadek zranić? – przemknęło mu przez myśl. Być może tak bardzo chciałem uspokoić swoje sumienie, że kompletnie nie pomyślałem, jak ona musi się z tym wszystkim czuć...

– Czemu miałabyś nie znaleźć? – mruknął.

– Strasznie się boję, że może być już za późno. Naprawdę, Kyoshi – westchnęła z nagłym żalem. – Ja tylko chcę, żeby ktoś mnie szczerze pokochał. Nic więcej! Mnie, ze wszystkimi moimi wadami i każdym popełnionym w przeszłości błędem.

Kyoshi doskonale to rozumiał. Rozumiał też, skąd bierze się jej rozgoryczenie. Odkąd się tu znaleźli, mógł tylko z niemocą patrzeć, jak uciekają dni, których kiedyś wydawało mu się, że ma jeszcze mnóstwo. Nie było trudno zgadnąć, co szykuje im przyszłość – trudno było w tę przyszłość spojrzeć i nie dać się przygnieść duszącemu poczuciu beznadziei.

Tak... Biorąc pod uwagę, jakie mieli tu perspektywy, jego poprzednia, nieprzemyślana odpowiedź jawiła się jako wręcz dziecinnie naiwna.

– Momo – powiedział. – Wiem, że to wszystko nie wygląda za dobrze, ale nie powinniśmy się poddawać. Może uda nam się jeszcze... jakoś wydostać. Nie myśl, jakbyśmy już byli martwi.

– Brzmisz całkiem pewnie jak na kogoś, kto nie wierzy w to, co mówi. – Momo nie powiedziała tego z wyrzutem. Bardziej jakby stwierdzała oczywistość.

Kyoshi pufnął pod nosem. No tak, chyba zapomniał, z kim rozmawia. Najwidoczniej trochę mu jeszcze brakowało do tytułu superszkolnego aktora.

– Mówię to, bo mam nadzieję, że ty może uwierzysz – odparł jednak. Na jego twarzy wykwitł niekontrolowany uśmiech. – Módl się, żebyśmy żyli w świecie, w którym to ja nie mam racji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro