Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.11 Ten, który dał ludziom ogień


Wyszli w swoich grupach na korytarz. Kyoshi ściskał przydzieloną mu latarkę bez entuzjazmu. Świeciła całkiem jasno, ale dawała wąski strumień. Wiedział, że tamta, którą znaleźli, byłaby lepsza. No ale ostatnio nic nie szło po jego myśli, więc w zasadzie czemu miałoby być inaczej z głupim światłem?

Czuł, jak ciemność napiera na nich ze wszystkich stron, kiedy zbici w ciasną grupkę przeczesywali hydrowęzeł. Niezliczone rury rzucały na ściany surrealistyczne cienie jak drzewa w upiornym lesie.

Druga grupa wzięła na siebie węzeł grzewczy. Postanowili najpierw przeszukać największe pomieszczenia. Kyoshi nie oponował, chociaż uważał to za stratę czasu. Naprawdę, jakby chcieli znaleźć jakiś zasrany kwiat paproci, który w cudowny sposób wskaże im sprawcę. Nie znajdą. To była czysta robota. Morderca w skuteczny sposób popełnił zabójstwo na odległość, nawet nie plamiąc sobie przy tym rąk. Po co miałby zostawiać jakiś ślad tutaj?

Jedyne, co było w tej sprawie niejasne, to w jaki sposób udało mu się zwabić ofiarę. Jeżeli była dla nich jeszcze jakaś nadzieja, to właśnie tego powinni próbować się dowiedzieć. W jaki sposób? Gdzie szukać wskazówek?

Nie miał pojęcia. Dlatego milczał.

– Zastanawiam się, dlaczego morderca wybrał akurat Ryu – przerwała ciszę Shizuko.

– No... Coś grzebał przy tych drzwiach, nie? – bąknął Sushi. – Czyli nie byłoby go trudno ściągnąć na to piętro.

– Ale też znał je najlepiej ze wszystkich. A na dodatek był bardzo inteligentny. Powinien łatwo zwietrzyć podstęp.

– Ale nie zwietrzył – uciął Saburo.

– I to jest dziwne – westchnęła.

Kyoshi zerknął na nich. Czy bardziej na rozmazane w mroku plamy.

– Może miał wszelkie powody, żeby ufać mordercy.

– Myślisz? – spytał Sushi. – Ale on nikomu za bardzo nie ufał. Wycofany był strasznie.

– Więc pomyślmy pod tym kątem. Komu mógłby zaufać?

– Komu zaufaliby wszyscy – mruknęła niespodziewanie Akemi.

Kyoshi chciał coś odpowiedzieć, ale nagle zamarł. Od strony drzwi dobiegł jakiś szelest.

– Też to słyszeliście? – spytał. Nagle poczuł się strasznie spięty. Coś tutaj było potwornie nie w porządku.

Cała piątka odwróciła się zgodnie do drzwi. Specjalnie ich nie zamknęli – docierająca tu z korytarza mdła łuna malowała się prostokątem na podłodze. Dzięki temu nie było totalnie ciemno.

Zaczekali chwilę. Nic.

– Pójdę sprawdzić. – Saburo ruszył w stronę wyjścia.

Kyoshi już miał pójść za nim, kiedy poczuł stuknięcie w ramię.

– Ej, stary... Chyba coś znalazłem!

Odwrócił się zaskoczony i zaświecił tam, gdzie wskazywał Sushi. Chłopak klęczał na podłodze, nadzwyczaj jak na siebie skupiony. Shizuko rozglądała się chwilę rozdarta, ale w końcu przykucnęła przy nich.

– To... rura? – zdziwił się Kyoshi.

– No normalnie rura – mruknął Sushi. – Ale zobacz.

Wziął niewielki przedmiot w rękę i przytknął go do instalacji nad głową. Pasował jak ulał.

– Ktoś wyciął kawałek rury? – zdziwiła się Shizuko. – Ale po co?

– Żebym to wiedział... Ale przedtem chyba tak nie było.

Kyoshi pokręcił głową.

– Skoro brakuje rury, to dlaczego wszystko działa...?

Nie dokończył.

Rozległ się głośny brzęk, a zaraz po nim głuche łupnięcie.

A potem krzyk.

Światło latarki wyłowiło z niebytu kolejny koszmar.

Saburo leżał na podłodze twarzą w dół. Wokół jego głowy rozlewała się ciemna plama – tak świeża, że nawet jeszcze nie zdążyła znieruchomieć. Obok niego klęczała Akemi. Z wyrazem nieopisanego bólu na twarzy potrząsała jego ramieniem przy akompaniamencie urywanego szlochu.

To była jedna z tych chwil.

Kyoshi poczuł, jak wszystkie jego zmysły się wyostrzają. Zniknął rozsądek, zniknęło logiczne myślenie. Zastąpił je dziki, pierwotny strach. A ten strach napędzał tylko jeden cel – przeżyć.

Omiótł szybko promieniem całe pomieszczenie. Gdzieś w tym mroku czaiło się coś bardzo złego. W tej chwili liczyło się tylko, żeby to znaleźć. Kyoshi mógł odróżnić pojedyncze cząsteczki kurzu w powietrzu... jednak nie mógł niczego dojrzeć w gąszczu rur.

A potem znowu zaczął rejestrować, co się dzieje dookoła.

– Kurwa, kurwa, kurwa... – powtarzał Sushi jak nakręcana małpka. Nic ważnego.

Shizuko w pierwszym odruchu cała się spięła.

– Muszę pójść po resztę...

– Nie! – warknął, chwytając ją za rękaw.

– Ała!

Dopiero to „Ała!" pozwoliło mu ochłonąć. Trochę.

– Nie możesz... iść sama – mruknął już spokojniej. – Po prostu ich zawołaj.

Powstrzymując odruch wymiotny, zbliżył się do ciała. Może dało mu się jeszcze jakoś pomóc? Przecież to się aż nie mieściło w głowie, żeby taki wielkolud umarł tak szybko...

Nie dało się. Kyoshi zacisnął palce na latarce tak mocno, że chyba nadłamał obudowę.

– Ale że drugie...? – powtarzał drżącym szeptem.

Pozostali zjawili się szybko. Nie musieli im niczego tłumaczyć. Widok mówił sam za siebie.

– Że... co? – zdołał wydusić z siebie Akio.

Katsumi trzęsła się jak osika.

– To za dużo... To naprawdę za dużo...

Ze wszystkich obecnych Momo sprawiała wrażenie najbardziej spokojnej. Przynajmniej dopóki się nie odezwała.

– J-jak to się stało?

– Szybko – mruknął Kyoshi przez zęby. – Usłyszeliśmy jakiś szelest przy wejściu... Odwróciłem się na chwilę... Tyle.

Dziewczyna przykucnęła ostrożnie przy zwłokach.

– Poświećcie mi, proszę... Hm, tak.

Z widocznym obrzydzeniem wyłowiła z kałuży krwi duży, ciężki klucz francuski. Starała się nie dotykać brudnej części, ale i tak się trochę poplamiła.

– Widzicie? Ma rozbitą skroń. – Wskazała wyjątkowo nieapetyczną ranę z boku głowy. – Aż pękła czaszka... Ktoś musiał bardzo mocno rzucić w niego tym kluczem.

– M-myślisz, że to był klucz? – spytała Amy.

– A co innego? Na oko też pasuje do rany... – Momo zastygła nagle. – Zaraz, co ja w ogóle gadam? Co tu się dzieje?!

Zapadła cisza. No, nie całkiem. Bo w tej ciszy nadal było słychać Akemi.

– Wszystko nie tak... Boże... Dlaczego...

Kyoshi poczuł, jak w oczach stają mu łzy. Zamrugał szybko kilka razy. Biedna Akemi... Ten dzień naprawdę jej nie oszczędzał.

Shizuko przykucnęła niepewnie przy dziewczynie.

– Hej... – Chyba nie miała pomysłu, co więcej mogłaby powiedzieć. Dotknęła ostrożnie jej ramienia.

Akemi wzdrygnęła się.

– Zostaw mnie... Nie podchodź... – bełkotała.

Akio przyglądał jej się smutno.

– Ona jest w szoku.

– Zachowuje się jak zwykle – mruknął Taro.

Shizuko spiorunowała go wzrokiem.

– No wiesz...! Mógłbyś choć raz...

Pomogła otumanionej Akemi wstać i pociągnęła ją dalej od zwłok.

– Podstawowe pytanie. – Głos Katsumi wciąż drżał, ale był już o wiele bardziej opanowany. – Czy jesteśmy bezpieczni?

– Chyba tak – mruknął Sushi. – Ktokolwiek to był, już raczej niczego nie spróbuje. Za dużo osób. Zresztą wszyscy tu są...

Zapadła ciężka cisza. No tak. Nie dość, że wciąż szukali mordercy Ryu, to za tym zabójstwem też musiał stać ktoś z nich. No bo kto inny...?

– Po co mu w ogóle była druga osoba? – wybuchła Katsumi.

– Zadaję sobie to samo pytanie – oznajmił zrzędliwy głos zza nich.

Monokuma brzmiał prawie na zmęczonego. Tyle że oczywiście nie mógł być zmęczony. Ktokolwiek nim sterował, program czy nie, musiał uznać, że taki ton najlepiej pasuje do sytuacji. Co było dość niezwykłe, zważywszy na to, że chodziło o morderstwo.

Misiek przystanął nad ciałem i zapatrzył się w nie smutno.

– No i co ja teraz mam zrobić? – westchnął.

– Może na początku łaskawie wyjaśnić, co tu się do diabła dzieje? – zasugerowała Katsumi.

– Naprawdę muszę? Ktoś sprzątnął go tuż pod waszymi nosami. Hm... Sprzed waszych nosów?

– I co mamy niby z tym zrobić? – Katsumi potrafiła naciskać na rozmówcę nawet kiedy była absolutnie przerażona. – Nigdy wcześniej nie było dwóch zwłok naraz.

– Nie było – zgodził się Monokuma. Odwrócił się do nich plecami. – Nic.

– Co, nic?

– Nic nie robić. Prowadzicie śledztwo w sprawie zabójstwa Ryu Hamasaki. Również w tej i tylko tej sprawie odbędzie się sąd. Inne zwłoki was nie obchodzą.

Zamarli zgodnie.

– No chyba sobie żartujesz... – warknął Kyoshi.

– Nie, mówię serio! Nie cieszycie się? Rozprawa będzie mniej skomplikowana.

– Domagam się dodatkowej godziny na zbadanie drugiej śmierci – zażądała Katsumi.

– Odmawiam. A wiesz dlaczego? Bo to było zabójstwo nieregulaminowe, o!

– Ph...!

Niedźwiadek wyszczerzył się okrutnie.

– W końcu... – Zaśmiał się. – Rozumiecie? Podstawowe założenie gry jest takie, że może być tylko jeden zwycięzca. To oznacza, że nie mogę pozwolić na proces dwóch morderców.

– Skąd wiesz, że za oba morderstwa nie odpowiada ta sama osoba? – spytał Taro.

– Wiem... co wiem. – We wnętrzu miśka coś zachrupotało. – Bzzz... To nie ma znaczenia! Głupota! Ma was nie interesować!

– Zdradził się – mruknął Kyoshi.

– To chyba nie miałoby sensu, gdyby to była ta sama osoba – zastanawiał się Akio. – Drugie ciało nie było mu do niczego potrzebne, a tylko mógł w ten sposób zostawić więcej śladów.

– Całkiem logiczne – zgodziła się Momo. – Zwłaszcza że Monokuma przed chwilą praktycznie to potwierdził.

– Czyli ty wiesz, kto to zrobił! – Katsumi wymierzyła w niedźwiadka oskarżycielsko palec.

– Zawsze wiem, kto to zrobił – mruknął groźnie.

– Nawet teraz? Kiedy jest ciemno? Zresztą przez parę dni nie działały ci kamery na całym piętrze.

– Słuchaj no. – Monokuma wreszcie zezłościł się na dobre. – Kiedy mówię, że wiem, to wiem! Testujesz moją cierpliwość. Macie to zostawić! Zresztą i tak zostało wam tylko trzynaście minut.

Kyoshi poczuł, jak przyspiesza mu serce. Ile? Przecież jeszcze prawie niczego nie znaleźli...!

Na pozostałych ta wiadomość również podziałała elektryzująco.

– No to chuj – westchnął Sushi.

– Mało... – mruknęła Amy przez zaciśnięte zęby.

Akio wyszedł na środek. Starał się trzymać głowę wysoko, chociaż drżał cały.

– Dobrze, słuchajcie. Powinniśmy już trzymać się razem. Nie ma sensu ryzykować kolejnych ofiar. Wykorzystajmy jeszcze te parę minut, żeby zbadać śmierć Saburo. Wierzę w was. W końcu o poprzednich zwycięstwach też zaważyła przede wszystkim dedukcja, a nie dowody. Damy radę... – zakończył niepewnie, jakby zabrakło mu pary na wykrzyknik.

Przez chwilę nikt nic nie mówił.

– No, to teraz było całkiem niezłe. – Momo uśmiechnęła się blado. – Masz rację. Do roboty!

Kyoshi nie był w stanie podzielać ich... optymizmu? Czy to w ogóle był optymizm? Brzmiało bardziej jak bardzo wymuszona próba pocieszenia osób, które wiedzą, że są w dupie.

Lustrował wzrokiem twarze pozostałej dziewiątki. Więc nie jeden, a dwóch, tak? I jak oni chcieli, żeby mógł komuś zaufać?

Poczuł uspokajający dotyk na dłoni. Nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć kto to.

– Przynajmniej spróbujmy – szepnęła Shizuko.

Przełknął ślinę. „Przynajmniej spróbujmy"... Zupełnie jakby naprawdę nie dało się już nic zrobić.

– Masz jakiś pomysł? – spytał. Zdał sobie sprawę, że wciąż ściska latarkę.

– Hm... Może najpierw spróbujmy ustalić, gdzie schował się morderca?

– Ten pokój jest ogromny i ma wszędzie pełno kryjówek. To jak szukanie igły w stogu siana.

– Oj, nie mów tak... Zobacz. – Nakierowała lekko jego nadgarstek tak, żeby oświetlił zwłoki. – Saburo upadł na twarz głową w stronę drzwi.

– No... Tak. Szedł sprawdzić, co to za hałas.

Zacisnął pięści. Gdyby tylko trzymali się wtedy razem!

To co? – spytała wredna część mózgu. Wtedy ty mógłbyś dostać. Albo ona.

– Rana jest z prawej strony – ciągnęła Shizuko. – To znaczy, że atak musiał nastąpić gdzieś stamtąd.

– Aha. – Obrzucił okiem gąszcz rur. – Możemy tam zajrzeć. I tak w zasadzie nie mamy już nic do stracenia.

Przeszli ostrożnie parę metrów. Hydrowęzeł miał taką budowę, że im bliżej ścian, tym mniej swobodnie się można było poruszać. Dlatego bardzo szybko zmieniło się to w slalom między rurami. Kyoshi nabił sobie w ten sposób co najmniej dwa guzy.

– Nic – mruknął wreszcie rozeźlony. – Chodźmy stąd.

– Nie, poczekaj. – Shizuko pociągnęła go za rękaw. – Poświeć tam.

Kyoshi posłusznie skierował strumień światła we wskazane miejsce i aż sapnął.

– No i co? – zaśmiała się smutno. – A już chciałeś wracać.

Widocznie musiał nastąpić tu jakiś przeciek, bo na podłodze zbierała się ciemna kałuża, stopniowo powiększana przez skapujące z wielkiej rury krople. Kap, kap, kap... Nie to jednak było ważne. Od kałuży ciągnął się wyraźny ślad butów.

– Prowadzą za tę rurę – wskazała Shizuko.

Kyoshi oświetlił biegnącego aż do sufitu kolosa i kiwnął głową. To była dobra kryjówka. Osoby stojącej za tą rurą nie dało się zauważyć ze środka sali. Za to gdyby się trochę wychyliła, miałaby niemal czysty tor rzutu. Ocenił na oko, że od zwłok dzieliły ich jakieś cztery, może pięć metrów. Gdyby cisnąć klucz dostatecznie mocno, jak najbardziej było to możliwe.

– Ale tu jest tak ciemno... – mruknął.

– Wcale nie aż tak – zaprzeczyła Shizuko. – Odrobina światła docierała zza drzwi. Zresztą blisko stąd do wyjścia. Ktoś jak najbardziej mógł się wślizgnąć.

– Czyli wślizgnął się z zewnątrz, a potem się tu zasadził. – Kyoshi analizował ślady. – Hm... Dalej się urywają.

Przyglądał się mokrym plamom ponuro. To było coś, ale niestety wciąż zbyt mało.

– Ale zobacz... – spróbowała pocieszyć go Shizuko. – Możemy wyeliminować dwóch podejrzanych. To płaski but. Momo i Katsumi noszą obcasy.

Spojrzał na nią z nagłym ukłuciem w sercu. Jak ona tak dobrze się w tym odnajdywała? Czemu była zdolna do takich dedukcji, kiedy prawie każdy jego krok paraliżowało duszące przerażenie?

Poczuł nagle, jak obejmuje go miłe ciepło.

– Będzie dobrze – szepnęła mu Shizuko do ucha. – Chyba...

Ścisnął ją mocniej. Znowu zachciało mu się płakać.

– Jak ty to robisz? – mruknął. – Jesteś taka dzielna.

– Nie jestem. Naprawdę nie jestem.

No cóż... Nawet teraz czuł, jak wali jej serce. Ale miał wrażenie, że lepiej się w tym strachu odnajduje od niego. Jego samego panika otępiała. A przecież nie może być otępiały. Od tego, jak sprawny będzie jego umysł, może zależeć życie ich wszystkich.

Wziął kilka głębokich wdechów.

Niech to, jestem naprawdę żałosny...

Nagle usłyszeli lekko przytłumiony głos Akio.

– Shizuko? Kyoshi?

– No... Chyba już pora. – Shizuko uśmiechnęła się kwaśno.

Wyszli już bez dalszego ociągania się z kryjówki. Akio westchnął z ulgą, kiedy ich zauważył.

– Już myślałem, że coś się wam stało... Chodźcie. Musimy iść.

Zbici w ciasną grupkę zostawili salę z trupem za sobą. Akemi początkowo trzymała się z tyłu, ale Shizuko szybko złapała ją za rękę i pociągnęła z resztą. Dziewczyna nie miała nawet siły protestować.

Znowu to samo, pomyślał Kyoshi. Teraz ich zostawiamy, dokładnie tak, jak zostali zamordowani, a kiedy... jeśli wrócimy, nie będzie po nich śladu. Co za absurd... Człowiek powinien przynajmniej mieć prawo do porządnego pogrzebu. Monokuma traktuje ich dosłownie jak śmieci. Czemu wszyscy się na to godzili?

Och tak, płacz, jakie to niesprawiedliwe. Pogrzeb! Komuś porządnie pokićkały się priorytety, zadrwił z niego jego własny umysł.

Winda zjechała na dół. Gdyby jego nastrój chciał zrobić to samo, musiałby nauczyć się ryć w mule. Szli wszyscy korytarzem w stronę ukrytej windy. Czy czekała ich tam śmierć? Cóż... Naprawdę chciałby móc powiedzieć „nie" i nie czuć, że oszukuje sam siebie.

– Chwila... Chcę coś sprawdzić. – Jak przez mgłę usłyszał głos Shizuko. Poczuł nagły podmuch powietrza, kiedy coś pociągnęło jego ciało gwałtownie w bok.

Potrzebował chwili, żeby zorientować się w sytuacji.

– Skąd ty nagle masz tyle pary w łapach? – mruknął.

Rozejrzał się dookoła. To był pokój Ryu. Ten, w którym Saburo wyłamał drzwi. Całkiem możliwe, że nikt nie zauważył ich zniknięcia, w końcu było ciemno.

Shizuko klęczała przy drzwiach z zamyśloną miną.

– Pomóż mi to podnieść.

Kyoshi wywrócił oczami. Co ona kombinuje? Reszta zaraz podniesie alarm...

Wspólnymi siłami unieśli wyłamane drzwi. Kyoshi przygotowywał się już do powiedzenia: „No i po co ci to było?", kiedy nagle...

– Aha!

Wybałuszył oczy.

– Skąd...

– Przeczucie. – Shizuko wzruszyła ramionami. Rozprostowała w dłoniach niewielki, elegancki bilecik. – Poświecisz mi?

Skierował latarkę tak, żeby oboje mogli rozczytać tłuste, równe jak spod maszyny litery.

Musimy się spotkać. Przyjdź na trzecie piętro zaraz po odczytaniu tej wiadomości. Nikt nie może o tym wiedzieć. To ważne!

Prometeusz

Spojrzeli na siebie osłupiali.

– To jest...

– Shizuko? – zawołał ktoś z korytarza. – Kyoshi!

– Musimy iść. – Kyoshi podniósł się z kolan.

Shizuko dogoniła go podekscytowana.

– Wiesz, co to znaczy? Mamy trop! Może nie będzie tak...

– Wiem – westchnął. – Ale... Powiedz szczerze: czy uważasz, że to cokolwiek ułatwia?

Przygryzła wargę. W zasadzie zrobiło mu się trochę głupio, że zawsze musi być tym od pesymizmu.

Pobiegli do windy. Latarka podskakiwała w jego dłoni, a strumień światła drżał jak szalony.

Nagle Kyoshi stanął jak wryty. Zdawało mu się, czy...?

– Chodź! – zawołała Shizuko.

Podniósł głowę. Wszyscy byli już w windzie. Zaklął pod nosem i czym prędzej do nich dołączył. Drzwi zamknęły się prawie natychmiast.

Jechali w milczeniu. Shizuko spojrzała na niego czujnie.

– Czemu się zatrzymałeś? – spytała szeptem.

Pokręcił głową.

– Wydaje mi się, że pod drzwiami Taro była malutka plama krwi. Nie miałem czasu się przyjrzeć.

– Krwi? Ale co niby...

– Tak – mruknął ponuro. – To ma dokładnie tak mało sensu, na ile brzmi.

Zapatrzył się w ścianę. Szumiało mu w głowie. Nie miał już pojęcia, czy powinien szykować się na najgorsze, czy nie. Zdawało się, że nie mogli rozwiązać tej sprawy. A może mogli? Niezależnie od odpowiedzi wreszcie poczuł, jak jego ciało wypełnia zastrzyk znajomej energii.

Cokolwiek miało się stać... był gotowy do walki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro