Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.8 Pomoc zza grobu

Takehiko Arakawa zwisał smutno z leżanki tomografu. Spomiędzy żeber wystawała mu zębata piła do kości. Kitel chłopaka aż nasiąkł krwią. Starczyło zerknąć, by zrozumieć, że nie można mu już pomóc. Ciało zdążyło już ostygnąć – bijący od niego trupi chłód było czuć nawet przy wejściu... czy to był po prostu dreszcz przerażenia?

Shizuko mrugnęła kilka razy, ale scena nie znikała. Przeciwnie – im dłużej na nią patrzyła, tym bardziej realna się stawała.

Ta twarz... Czy wyraz, w którym zastygła, był wyrazem wyrzutu? Och, Takehiko, wybacz, tak strasznie cię przepraszam...

Wreszcie przypomniała sobie, jak się krzyczy. Osunęła się na kolana, drżąc na całym ciele. Boże...

Jak przez mgłę usłyszała jakiś ruch na korytarzu, wołania i kroki, ale to wszystko zdawało się być tak daleko... A zwłoki były tak blisko, ich zapach nie do pomylenia z niczym innym...

Drzwi otworzyły się gwałtownie, a zaraz potem do pokoju wpadło kilka osób. Nie miała siły się odwrócić, żeby sprawdzić, kto to.

– Shizuko, wszystko dobrze? – spytał Akio. – Co się... J-jejku.

Reakcje reszty były podobne. Każdy wbiegał, każdy stawał jak wryty, każdy w kilka sekund przechodził od szoku przez niedowierzanie do zrozumienia... Tradycyjny rytuał. Jakby w jakiś sposób to, co się stało, było zaskakujące. Nie było. Kiedy zrozumiecie? To musiało się w końcu stać. Prędzej czy później, tak czy inaczej...

No, nareszcie. – Monokuma na ekranie ziewnął ostentacyjnie. – Oszaleć można przez tę całą klauzulę milczenia. Zapraszam wszystkich do sali operacyjnej. Oczywiście w trybie natychmiastowym, misiaczki!

Minęło kilka minut zanim wszyscy, łącznie z Monokumą, znaleźli się w sali. Misiek obrzucił ich kpiącym spojrzeniem.

– Uszy do góry! Powiedziałbym, że nastąpiło tu jedynie przyspieszenie nieuniknionego. Ach, ten nasz Takehiko... Aż dziwne, że do tej pory nie wpadł pod samochód albo nie udusił się ogórkiem. Taki mądry, a taki tępy!

– Ty kutasie... Nie wolno tak mówić o zmarłych – warknął Saburo, zbyt jednak przybity, żeby się porządnie wściec.

– Czyżby? W konwencji genowefskiej nie ma o tym ani słowa!

– Ciekawe dlaczego... – mruknęła Katsumi. – Może dlatego, że nie istnieje?

– Ach, niemądra Katsumi... – Taro pokręcił głową z dezaprobatą. – Rozgrywa się przed tobą tak tragiczna i wstrząsająca scena... i to jedyne, co masz do powiedzenia? Jesteś absolutnie bezduszna.

– A na dodatek nudna jak flaki z olejem, niezdolna do dobrej zabawy i odporna na wszelki dowcip – poparł go Monokuma. – Głaz, nie kobieta!

– Czy możecie przestać? – wychlipała Amy. Miała całą twarz mokrą od łez. – Przecież... Jak wy możecie sobie z tego żartować? T-to jest...

Shizuko objęła ją lekko, chociaż potrzebowała całej swojej siły, żeby w ogóle się ruszyć.

– Łee, łee... – przedrzeźniał ją Monokuma. – Dzidziuś będzie znowu płakać? Może jeszcze podetrzeć ci pupcię?

Odpowiedziała mu jeszcze głośniejsza fala płaczu. Amy przyklękła przy zwłokach i wyciągnęła w ich stronę dłoń.

– Zostaw! – Niewiele myśląc, Katsumi złapała ją szybko. Musiało jej się jednak zrobić głupio, bo zaraz potem dodała zdumiewająco łagodnie: – Możesz przez przypadek zatrzeć jakieś ważne ślady.

– No tak... – westchnął Akio. – Czyli... znowu?

– Oj nie róbcie już z tego takiego wielkiego halo. – Monokuma zbył sprawę machnięciem łapki. – Dobra, wiecie, co robić. Tym razem też macie godzinę. Widzimy się na dole przy windzie. Niemiłych poszukiwań!

I zniknął. I dopiero teraz atmosfera w pomieszczeniu stała się naprawdę ciężka. Patrzyli sobie nawzajem po twarzach z mieszanką strachu i podejrzliwości.

– Dobra... – Wreszcie odezwał się Saburo. – Ktoś tutaj zgrywa cwaniaka. Nie lubię cwaniaków. Jeśli wydaje mu się, że to, co zrobił, było w porządku, to...

– Daruj sobie – przerwała mu Katsumi. – Oszczędzaj lepiej siły na śledztwo.

– Nie! – Chłopak odwrócił się w jej stronę gwałtownie. – Nie można na takie coś przyzwalać! To już drugi raz, do kurwy nędzy!

– I co z tym zrobisz? – Na Katsumi wybuch ten nie zrobił żadnego wrażenia. – To się już stało. Ludzie to dranie. Najwyraźniej jakiś drań chce nas wszystkich zabić.

– Nie można udawać czyjegoś przyjaciela, żeby zaraz potem go zabić!

– Nie wydaje mi się, żebyśmy się przyjaźnili – wtrącił się Taro. – I kto by pomyślał, że to akurat dresiarz będzie nam urządzał moralizatorskie gadki.

– A ty lepiej zamknij pysk!

Shizuko westchnęła tylko. Nagle poczuła lekkie stuknięcie w ramię.

– Hm?

– Oszaleć z nimi idzie, nie uważasz? – spytała szeptem Momo. – Mamy mało czasu, a oni go jeszcze marnują na głupie kłótnie.

– Czasu... Ach, mówisz o śledztwie.

– To chyba jasne.

– Może... Nie wiem, ja też nie chcę tego robić. Tak strasznie nie chcę...

To była prawda. Brał ją odruch wymiotny na samą myśl. Nie chodziło tu zresztą nawet o sam fakt obcowania z martwym ciałem, ale po prostu... ta śmierć sprawiła, że nagle straciła motywację do robienia czegokolwiek.

– A myślisz, że ja chcę? – zdenerwowała się Momo. – Ale jeżeli nic nie zrobimy, wszyscy idą pod pieniek. Chcesz tego?

– Nie wiem... Może. Wtedy przynajmniej wszystko to by się skończyło.

– Shizuko... – Momo opadły ręce. – Dziewczyno, otrząśnij się. Do pionu, słyszysz? Jesteś za młoda, żeby umierać, i zbyt mądra, żeby się poddawać.

Shizuko szczerze nie spodziewała się tak ostrych słów po osobie tak łagodnej, jak Momo, ale chyba odniosły one skutek. Zrozumiała, że przecież nie jest w tym sama. Przecież reszta... Aż jedenaście innych osób nie chciało umierać tak samo, jak ona. Jeżeli tylko będą współpracować... nie powinno być aż tak źle.

Nie jesteś sama, nie jesteś sama, nie jesteś sama.

Ta krótka wymiana słów okazała się być kubłem zimnej wody, który pomógł jej wrócić na ziemię. A gdy się to już stało, zdała sobie sprawę, że czegoś brakuje.

– Gdzie jest Kyoshi?

Momo westchnęła zakłopotana.

– Nie będziesz zadowolona, jeśli ci powiem...

– Czemu? – Znowu zaczęła się denerwować. – Co się stało?

– Nie wiem dokładnie, o co chodzi, ale to chyba coś z kostką. Pierwszy się zerwał, kiedy usłyszał, że krzyczysz. I... zaraz potem upadł. Tak bardzo boleśnie. Musiał zostać, bo nie był w stanie sam kroku zrobić.

No tak... Cały Kyoshi. Nawet świeżo po kontuzji najpierw działał, potem myślał. Ech, ci chłopcy, pomyślała Shizuko. Czasami naprawdę nie wiem, jakim cudem jeszcze nie wyginęli.

– Muszę tam iść.

Momo kiwnęła głową.

– Właśnie to chciałam powiedzieć. Śmigaj. Niech się przynajmniej o ciebie nie martwi. Tylko wróć szybko.

Po czym odwróciła się i marszcząc nosek, nachyliła się nad zwłokami. Shizuko z wdzięcznością wybiegła z sali, byle dalej od tego całego okropieństwa.

Kyoshi na jej widok wyprostował się gwałtownie na swoim łóżku, chociaż widać było, że go to boli.

– Shizuko! Chwała Bogu, nic ci nie jest.

– Mi nic – mruknęła smutno.

– Kto umarł?

– Takehiko.

Kyoshi zacisnął pięści.

– Cholera... Dlaczego?

Spróbował się podnieść, ale ból zmusił go do pozostania w miejscu.

– Spokojnie! – zawołała Shizuko. – Rany, weź się po prostu chwilę nie ruszaj. Czemu ty jesteś taki uparty?

– N-nic mi nie jest...

– Trele morele. Leż. Odpoczywaj.

– Gh... Głupia noga... AŁA!

Opadł ciężko na poduszkę z wściekłą miną. Chyba jednak wreszcie zaczął zdawać sobie sprawę, że nie tędy droga.

– Jestem do niczego – mruknął z rezygnacją.

– Będziesz do niczego, jeżeli trochę o siebie nie zadbasz. Spróbuj się znowu przespać. Mamy jeszcze czas... Trochę czasu... – poprawiła się.

Kyoshi wbił ponure spojrzenie w sufit.

– Poradzisz sobie?

– Em... Jasne.

Chciałaby bardziej wierzyć w to, co mówi.

– To dokładnie tak samo, jak ostatnio – dodała. – Tylko że tym razem to ja będę prowadzić śledztwo za naszą dwójkę.

– Mówisz... No to obyś się okazała lepsza ode mnie.

Chciała zostać, ale zdała sobie sprawę, że nie ma na to czasu. Z ciężkim sercem wróciła do Momo i do ciała. Tłum zdążył się rozejść i teraz w sali zostało tylko kilka osób. Momo stała na środku pomieszczenia i sprawiała wrażenie zamyślonej.

– Stop – powiedziała do niej, kiedy weszła. – Powiedz mi, co czujesz.

Shizuko zamrugała zdziwiona.

– W sensie...?

– Zapach, kotku, zapach.

Pociągnęła kilka razy nosem ze skupieniem.

– Pachnie... błe! – Zakasłała. – Pachnie szpitalem. Zapach sterylności wzbogacony o nutkę trupa.

– Zapach sterylności, czyli...?

– No... Tych wszystkich rzeczy do dezynfekcji. Spirytusu i Bóg wie czego jeszcze.

Momo przytaknęła z lekkim uśmiechem.

– Dobrze. A czy nie wydaje ci się to dziwne?

– Um... – Shizuko się zawahała. – Nie? W końcu jesteśmy na piętrze szpitalnym.

– Nieużywanym od co najmniej paru tygodni – poprawiła ją Momo. – Rozumiesz? Nikt nie miał powodu, żeby tu czymkolwiek psikać. Tymczasem zapach jest, i to wyraźny.

Shizuko zrobiła duże oczy, uświadamiając sobie, że ona ma rację.

– Oczywisty wniosek nasuwa się sam – ciągnęła Momo. – Wiesz jaki?

– Ktoś próbował zatrzeć jakieś dowody? – zaryzykowała.

– Mm... No, ładnie. – Dziewczyna przytaknęła z uznaniem. – A jakie dowody można zatrzeć na miejscu zbrodni?

Na to akurat nie miała pomysłu.

– Podpowiem ci... Zaczyna się na „k", a kończy na „rew".

– Ale to bez sensu! – zauważyła Shizuko. – Przecież Takehiko ma na sobie mnóstwo krwi. Jeżeli ktoś próbował się jej pozbyć, to nie poszło mu najlepiej. Zresztą jeśli kogoś zadźgasz... czy tam zarżniesz piłą, to z rany będzie lecieć krew. Po co ją niby ukrywać?

– Słusznie. I dlatego to bardzo dziwne, nie uważasz? Uważam, że nie zaszkodzi sprawdzić. – Odwróciła się z zamiarem wyjścia. Shizuko chcąc nie chcąc pobiegła za nią.

– Ale co sprawdzić? – zawołała. – Dokąd biegniesz?

– Zobaczysz!

Zatrzymały się w składziku z lekarstwami i odczynnikami. Momo nie tracąc czasu, wzięła się za metodyczne przetrząsanie półek.

– Cynk... O, wodorotlenek potasu! Czyli jeszcze została... – mruczała pod nosem.

– Chcesz wykonać ten test? – zrozumiała Shizuko. – Tego... Burmistrza zamku czy kogo tam.

– Kastle-Meyera. I owszem – odparły plecy Momo, która z naręczem słoików i drobnych buteleczek już szła do wyjścia. – Całe szczęście, że Takehiko mi o nim przypomniał. Tylko jedno mnie martwi...

– Co?

– Pamiętasz, przez ile trzeba było to wszystko podgrzewać?

Shizuko wytężyła pamięć, co nie było specjalnie trudne, bo chodziło o rozmowę sprzed kilku dni.

– Godzinę... Och.

Momo pokręciła głową.

– Nie mamy czasu. Prędko!

Wpadły do laboratorium. Momo z nadludzką szybkością zabrała się do przygotowywania specyfiku. Drżały jej ręce, ale twarz wyrażała determinację.

Shizuko musiała przyznać, że było w tym wszystkim coś poetyckiego. Prawie jakby Takehiko pomagał im zza grobu rozwiązać zagadkę swojej własnej śmierci... Chociaż oczywiście gdyby miała wybór, wolałaby, żeby ta wiedza w życiu jej się nie przydała.

Po paru minutach gotowa mieszanina grzała się już w bulgoczącym garnku. Przyglądały się jej chwilę bez entuzjazmu. Wreszcie Momo wzruszyła ramionami i zerknęła na monitor.

– Dobrze... Mamy jeszcze trochę czasu. Pół godziny musi starczyć. – Otrzepała ręce. – Wrócimy tu parę minut przed godziną S.

– S?

– S jak sąd, rzecz jasna. – Momo już chciała wyjść, ale Shizuko ją powstrzymała.

– Poczekaj... Skoro już tu jesteśmy, równie dobrze możemy się rozejrzeć.

– Aaa... No, możemy. Ale co chcesz tu znaleźć?

– Nie wiem. Gdybym wiedziała, to bym nie musiała szukać. Liczę na wskazówkę. Albo cokolwiek.

Postukała się chwilę w czoło.

– Myślę... – zaczęła.

– Hm?

– O, i chyba wymyśliłam. Powiedz... Całkiem tu czysto, nie? Oczywiście nie licząc bałaganu, który zrobiłaś przed chwilą.

– Pomijając nieporządek, panuje tu porządek. – Momo skinęła głową. – I co?

– Takehiko mówił wcześniej, że chce tu posprzątać. No i nic dziwnego. Przygotowywał te efekty całą noc, więc musiał nabałaganić. A skoro jest... było czysto, to znaczy, że skończył.

– Mówisz prawdę, ale nie mam pojęcia, do czego zmierzasz.

– Ach... racja, bo wtedy cię z nami nie było. Kazałam mu wrócić do sali sypialnej, kiedy skończy. Rozumiesz, żeby wszyscy już byli w jednym miejscu i można było zrobić próbę.

– Aha. Czyli poszedł, posprzątał... ale już nie wrócił. Dobrze rozumiem?

– Tak. To ważna informacja. Myślę, że może pomóc w oszacowaniu czasu śmierci. Tylko... Hm. Nie rozumiem, po co on w ogóle poszedł do tej sali operacyjnej.

– Może morderca go tam zwabił?

– Nie wiem. – Shizuko wzruszyła ramionami. Zdawało jej się, że wpadła na jakiś trop, ale na chwilę obecną nie potrafiła wymyślić, do czego może on prowadzić.

No cóż, nigdy nie była specjalnie inteligentna, więc w zasadzie czego się spodziewała?

Nie przedłużając, udały się z powrotem do ciała. Takehiko leżał tak, jak go zostawiły – w dziwacznej pozycji z nogami na ziemi, plecami na tomografie i zbolałym grymasem na zastygłej twarzy. Chociaż... czy można było tak naprawdę mówić, że leżał? To, co zostało, nie było osobą, a zaledwie skorupą kogoś, kto kiedyś – niedawno, przed chwilą – był osobą. W tym leżeniu nie było żadnej woli, żadnej czynności – leżał, bo tak umarł. Gdyby umarł gdzie indziej, to leżałby w innym miejscu. Jeżeli nie masz świadomości, że leżysz, jeżeli nigdy już nie będziesz w stanie się podnieść... to czy tak naprawdę leżysz?

– To teraz ja cię spytam, co ci się tu wydaje dziwne – przerwała ciszę Momo.

– W sensie? – Shizuko chciała powiedzieć, że wszystko, że śmierć jest dziwna, że cała ta gra jest dziwna, ale szczerze... co by jej dała taka dziecinna odzywka?

– Na pierwszy rzut oka. Nie uważasz, że coś jest nie na miejscu?

– Hmm... – Zamyśliła się. – To może... narzędzie zbrodni? W sensie... dlaczego akurat piła do kości? Piła ma wszystkie te ząbki, jest duża i nieporęczna... Nie łatwiej byłoby go zabić, nie wiem, jakimś skalpelem?

– Może tylko piła była pod ręką?

– Może... nie. Nie! – Stanęła jak wryta, doznając nagłego olśnienia. – To niemożliwe. Pamiętasz? Akio schował wszystkie niebezpieczne narzędzia w składziku.

– Morderca i tak musiał się tam udać, żeby wziąć broń – przytaknęła Momo. – Czemu więc nie wziął czegoś lepszego?

– Mnie się pytasz? Nie mam pojęcia.

– Ja też nie. Ale na tym polega rozwiązywanie zagadek. Trzeba zauważać takie rzeczy. W każdym razie dobra robota.

Zawstydzona Shizuko odwróciła wzrok. Nie wiedzieć czemu to „dobra robota" zabrzmiało strasznie sugestywnie. Momo oczywiście nie zmieszała się ani trochę. Typowo...

Dobra, stop. Pamiętaj, że właśnie badacie ciało waszego zmarłego kolegi, do licha ciężkiego!

– Ee... Dzięki. Przejdźmy dalej – powiedziała szybko. – To co teraz... Może pozycja?

– Chodzi ci o to, jak upadł? Wygląda całkiem normalnie. Chociaż – Momo zrobiła mądrą minę – warto zauważyć, że atak musiał nastąpić gdzieś ze środka pomieszczenia. Morderca musiał go dźgnąć, a potem pchnąć na tomograf. Na to wskazuje ułożenie ciała.

– I?

– Można na tej podstawie dojść do paru ciekawych wniosków. Takehiko musiał wejść do środka, zanim został zabity. Więc morderca nie mógł zaatakować go z zaskoczenia, w każdym razie na pewno nie w drzwiach. Musiał wejść jako drugi. Chyba że był pierwszy, ale wtedy nie zabił go od razu.

– Cóż... Morderca mógł zaatakować Takehiko w drzwiach, a potem przenieść ciało, żeby nie leżało na korytarzu.

– Ale wtedy zostałyby ślady.

– Więc może właśnie te ślady usunął!

Momo przekrzywiła głowę i przygryzła wargę.

– Hmmmm... Możliwe. Tylko nie pasują mi w tym wszystkim dwie rzeczy.

– Niby jakie? – spytała Shizuko z nutką żalu. Była całkiem dumna z tej dedukcji.

– Po pierwsze, nie da się przenieść świeżo zapiłowanych zwłok i nie pobrudzić się przy tym. To znaczy... Może się da, ale to bardzo duże ryzyko. Jeżeli spadnie na ciebie choćby jedna kropelka, to koniec. I po drugie... po co? W sensie, co to zmienia? Czy morderca był w sali pierwszy, czy drugi... I tak nikogo poza nim i Takehiko tu nie było. Po co wkładać tak wielki trud w coś, co z punktu widzenia śledztwa jest bez znaczenia?

Czy faktycznie było bez znaczenia? Shizuko spróbowała sobie naprędce przypomnieć, czy wszyscy rano zjawili się na śniadaniu. Być może ktoś zaczaił się w sali już wtedy... ale nie. Jedynym nieobecnym był wtedy Takehiko, a przecież nie mógł zaczaić się sam na siebie. Natomiast po śniadaniu wszyscy się rozeszli i w zasadzie każdy mógł tam pójść.

Momo miała rację... chyba że coś im umykało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro