2.3 Feniks
Wstała nie za szybko, nie za późno, dokładnie w sam raz. Jeszcze leżała, kiedy zdała sobie sprawę, że siedzą tu już siódmy dzień – prawie tydzień. Minął on strasznie szybko i wcale się z tego nie cieszyła. Co prawda zostały im jeszcze dwa i trochę... ale co z tego, skoro Monokuma nie dawał im szansy nawet na próby ucieczki? Trzeba było przyznać, że to miejsce było niezwykle dobrze zabezpieczone. Tak dobrze, że tak naprawdę czas nie miał znaczenia. Bez wskazówek nie wydostaną się stąd, choćby i dostali na to sto lat.
W stołówce było już parę osób, ale nie wszyscy. Dosiadła się do stolika, przy którym siedział Kyoshi oraz Momo i Sushi.
– Nie było cię wczoraj na obiedzie – oznajmił Kyoshi pytająco.
– Buuuuuep! – odparł elokwentnie jej brzuch.
– Za bardzo chciało mi się spać – wyjaśniła Shizuko, rumieniąc się mimowolnie. Faktycznie, wcześniej tego aż tak nie czuła, ale była niesamowicie głodna. No pięknie, pomyślała. To tylko jedna nieprzespana noc, a ile nieprzyjemności się z tym wiąże.
Rozejrzała się po sali. Zauważyła, że Ryu znowu siedzi przy najbardziej oddalonym od środka stoliku – i że znowu siedzi z nim Kyoko. Nie była zresztą jedyną osobą, której wydawało się to... dziwne.
– Ogarnia ktoś, o co chodzi z tą dwójką? – spytał Kyoshi konspiracyjnym szeptem, chociaż „ta" dwójka nie miała szans ich stąd usłyszeć.
Momo wzruszyła ramionami.
– Najwyraźniej się zakumplowali. W sumie dobrze. Oboje mieli lekkie problemy z integracją.
– Wciąż mają – zauważył Kyoshi. – Z każdym innym oprócz siebie nawzajem.
Shizuko wytężyła wzrok. Zdawało jej się, że coś zobaczyła, ale było to tak niewyraźne, że nie była pewna. Najwięcej z tej dwójki mówił Ryu (co wcale nie znaczyło, że mówił dużo), ale... Tak! Tym razem wyraźnie dostrzegła, jak Kyoko rusza ustami. Trwało to mgnienie oka, dziewczyna musiała powiedzieć tylko jedno czy dwa słowa... Ale zawsze coś!
– To dobrze, że ktoś ma jakiś kontakt z Kyoko – powiedziała. – Trochę się o nią martwię. Nie rozumiem, skąd bierze się u niej ta apatia... Może ma autyzm albo coś podobnego?
– Ja bym to nawet nazwał katatonią – mruknął Kyoshi. – I szczerze... Wątpię, czy on ma z nią kontakt. Taki prawdziwy.
– Wygląda to słabo – zgodził się Sushi. – Ciekawe, czy ona w ogóle potrafi sama się umyć albo ubrać.
– Może Ryu jej w tym pomaga? – zasugerowała Momo.
Sushi prychnął drwiąco.
– Proszę cię... Przecież to jest ten typ gościa, który mdleje na widok cycka.
Momo spoważniała i spojrzała na niego krzywo.
– Ale ty wiesz, że to nie jego wina, że jest nieśmiały?
Sushiego wyraźnie zaskoczyła ta nagła zmiana nastawienia. Naburmuszył się i uciekł wzrokiem w bok.
– Żartuję przecież... – burknął.
– Ale ja nie. – Odparła Momo. Przeszyła go krytycznym okiem. – Pewnie myślisz sobie, że jesteś taki męski, bo żadna panienka w klubie ci nigdy nie odmówiła? Oświecę cię. To absolutnie nie wartościuje cię jako osoby.
Zadarła nosek i oddaliła się gniewnym krokiem. Sushi patrzył, jak odchodzi, z mieszanką gniewu i konsternacji.
– Żadna panienka... – mruknął jakby do siebie, ale otrząsnął się szybko. – Co za zarozumiały babsztyl.
Również wstał i poszedł, jakby zamyślony. Kyoshi i Shizuko spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Nie było wątpliwości, że stało się właśnie coś ważnego, chociaż trudno było na razie przewidzieć, jak to się rozwinie. To mógł być początek rywalizacji... albo i czegoś zupełnie innego.
Sprawa ta musiała jednak zaczekać. Oto nagle otworzyły się drzwi i stanęła w nich osoba, w której dopiero po chwili rozpoznali Katsumi. Trudno jednak było się dziwić. Stojąca w progu długowłosa, niezwykle wręcz skąpo odziana piękność wcale nie przypominała tej eleganckiej i wyrachowanej Katsumi, którą mieli już okazję poznać. Nie zmieniła się tylko jedna rzecz – temperament. Dziewczyna wręcz kipiała ze wściekłości.
– Dam sprawcy szansę się przyznać – zaczęła lodowatym tonem – ale niech wie, że robienie mi takich żartów nie kończy się dobrze.
Parę zaskoczonych osób zerknęło na nią... i miało wyraźny problem z odciągnięciem wzroku. Nawet Shizuko nie mogła powstrzymać się od patrzenia. Przemknęło jej przez myśl, że za taką figurę mogłaby nawet poważnie rozpatrzyć sprzedanie swojej kluskowatej duszy diabłu.
Sytuacja mogła wydawać się dość komiczna, jednak wcale nie było w niej nic śmiesznego. Katsumi była bliska furii.
– Um... A co się stało? – odważyła się wreszcie zapytać Reiko.
– Pewien dowcipniś postanowił przywłaszczyć sobie moje ubrania.
Nie zabrzmiało to chyba tak groźnie, jak miała nadzieję, bo parę osób zachichotało.
– Złodziej ubrań! – jęknął z udawanym przestrachem Taro. – Napada na ludzi w ciemnym korytarzu, obdziera ich do golasa i sprzedaje zdobycze starym oblechom na czarnym rynku!
Katsumi spiorunowała go wzrokiem.
– Dowcipniś zabrał je z suszarki w pralni. A moje oczy są tutaj.
– Ja tylko chłonę chwilę... – mruknął. – Nawet nie wiesz, jak głęboko przeżywam twoją stratę.
– I kto tu niby jest oblechem? – Akemi skrzywiła się teatralnie.
Taro zerknął na nią krzywo.
– Spokojnie, akurat ty nie masz co liczyć na obleśne traktowanie. Mam jeszcze jakieś standardy.
– Proszę, przestańcie... – Akio, który właśnie wyszedł z kuchni, złapał się za głowę. Nietrudno było zgadnąć, że ma już po dziurki w nosie sprzeczek tej dwójki. – I niech osoba, która zabrała Katsumi ubrania, natychmiast przestanie się wygłupiać.
– Och, ale ja wiem, kto to był – wycedziła Katsumi. – Po prostu liczyłam, że będzie miał minimum odwagi cywilnej.
– Więc powiedz, proszę... – Akio załamał ręce. – Nie mamy czasu kłócić się o takie głupoty.
Katsumi wzięła wdech i ostatni raz zlustrowała salę wzrokiem.
– Kyoshi Kida – powiedziała dobitnie.
Zapadła cisza jak makiem zasiał. To było zaskakujące oskarżenie – zaskoczony był zresztą nawet sam oskarżony.
– C-co? – wydukał w końcu.
– Kyoshi? – Shizuko spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Czy...
– No przecież, że nie! – warknął może ciut za głośno. – Wybacz, Katsumi, ale chyba się mylisz.
– Chyba nie. Skoro jednak twierdzisz, że jesteś czysty, to czy mógłbyś pokazać nam swój pokój?
– Eee... Jasne? Nie mam tam niczego do ukrycia – powiedział, chociaż w tonie jego głosu pobrzmiewała lekka nerwowość.
Poszli wszyscy korytarzem. Kyoshi lekko drżącymi dłońmi wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył nim swoje drzwi. Uchylił je, pokazując wszystkim wnętrze.
– Widzicie? Nic tu nie ma – rzekł z wyraźną ulgą, jakby sam wcześniej nie był do końca pewien, czego się spodziewać.
Katsumi zlustrowała pokój sceptycznym wzrokiem, po czym postąpiła parę kroków i zamaszystym ruchem otworzyła górną szufladę komody.
– Wiedziałam...
Słowa były zbędne. Granatowy, nieco wymięty zwitek mówił sam za siebie. Kyoshi poczuł, jak zalewa go fala gorąca. Przecież...! Nie, to było niemożliwe!
– Więc... to prawda? – spytała Amy.
– O cholera – zaśmiał się Sushi. – No, stary, grubo...
– Co jest z tobą nie tak, koleś?! – Saburo nie podzielał jego wesołości.
– Trzeba było powiedzieć, mogłeś okraść mnie... – westchnęła Momo z nutką żalu. Rozejrzała się. – No co?
Kyoshi starał się zachować spokój, chociaż nie mógł powstrzymać się przed zaciskaniem pięści.
– Mówię wam przecież... To nie byłem ja. Nie mam pojęcia, skąd to się tu wzięło.
– Kyoshi... mówisz prawdę? – spytała Shizuko smutno.
Chyba właśnie to rozczarowanie w jej głosie zabolało go najbardziej. Spojrzał na nią błagalnie.
– A czemu miałbym kłamać? Zaufaj mi... Proszę, wszyscy musicie mi zaufać!
Z powodu stresu raczej nie brzmiał zbyt przekonująco, ale i tak udało mu się wzbudzić w reszcie zalążek niezdecydowania. Postanowił iść za ciosem.
– Zresztą... pomyślcie chwilę. Nie miałem powodu, żeby coś takiego robić. Co by mi to dało?
Shizuko zamknęła oczy. Jedynie lekkie drżenie warg zdradzało, jak wielką wewnętrzną walkę toczy.
– W porządku... Wierzę ci – powiedziała wreszcie. – To do ciebie faktycznie nie pasuje.
– No ale jak chcesz to inaczej wytłumaczyć? Skąd w takim razie te ciuchy wzięły się w jego pokoju? – powątpiewał Sushi.
Shizuko zamyśliła się na chwilę.
– Katsumi... – zaczęła ostrożnie. – Skąd właściwie wiedziałaś, że twoje ubrania będą tutaj?
– Tylko głupi by się nie domyślił. Nie kiedy na miejscu zbrodni znajdujesz coś takiego. – Dziewczyna uniosła w dłoni drobny przedmiot.
Była to czarna kostka do gitary. Ozdobiono ją złotymi płomieniami, które układały się w kształt feniksa. Nie ulegało wątpliwości, że taka rzecz mogła należeć tylko do jednej osoby.
Shizuko kiwnęła głową.
– Okej, dziękuję. I... nie pomyślałaś, że to zbyt oczywiste?
– Słucham? – zdziwiła się Katsumi.
– Zastanów się. Jaka była szansa, że złodziej przypadkiem zgubi coś takiego?
Katsumi zmarszczyła czoło.
– Czyli... sugerujesz, że ktoś ją podłożył?
– Innej opcji nie ma.
– Mądra Shizuko jest mądra – rozpromieniła się Momo.
– To ma sens i nie podoba mi się to – mruknął Taro.
– Ale w takim razie kto to był? – spytała Reiko.
– Słuchajcie... Czy to naprawdę takie ważne? – Akio wystąpił krok naprzód. – Mamy już chyba dosyć problemów. Nie ma sensu kłócić się o głupi kawał. Było, minęło. Mam nadzieję, że ktokolwiek to zrobił, przemyśli swoje zachowanie.
– Niech wam będzie. – Katsumi wzruszyła ramionami. – Tylko ostrzegam... Naprawdę nie warto ze mną zadzierać.
Odwróciła się i wyszła. Pozostali zresztą też zaczęli się zbierać. Kyoshi nie miał chwilowo siły iść za nimi. Przysiadł na krawędzi łóżka i schował twarz w dłoniach. Cała ta sytuacja kompletnie wyssała z niego całą energię.
Shizuko została najdłużej. Przyglądała mu się z troską.
– Głupia sytuacja, ale pomyśl, że przynajmniej skończyło się w miarę bezkrwawo – spróbowała go pocieszyć.
Kyoshi potarł ponuro skronie.
– Zastanawiam się, kto mnie aż tak nie lubi.
Przysiadła obok niego.
– Wiesz... nie chciałam tego mówić przy reszcie, ale to trochę dziwne. Zamykasz drzwi, prawda?
– Zawsze. Na noc, kiedy wychodzę i... no, zawsze.
– Więc jakim cudem złodziej był w stanie podrzucić ci te ubrania? – spytała, celowo zaznaczając, że wcale nie uważa, aby to właśnie on był owym złodziejem. – Katsumi zawsze zostawia swoje rzeczy w pralni na noc, więc to musiało być bardzo niedawno.
– Nie mam ani pojęcia, ani siły, żeby nad tym myśleć. Uh... Ja naprawdę nienawidzę tajemnic.
– Nie przesadzaj. Z ostatnią poradziłeś sobie całkiem dobrze.
Chodziło jej rzecz jasna o niedawny sąd.
– Ryu sobie poradził, nie ja. W życiu bym na to nie wpadł.
Znowu to robi, zauważyła. Znowu sobie umniejsza bez powodu. Jejku, on naprawdę powinien się odrobinę wyżej cenić.
– Razem sobie poradziliście – odparła dyplomatycznie.
Kyoshi podniósł z podłogi porzuconą przez Katsumi kostkę i zaczął się nią bezmyślnie bawić.
– Ładna. To wasza? – spytała Shizuko.
Przytaknął.
– Mogę zobaczyć?
Podał jej kostkę.
– Mów od razu, co na niej widzisz – zaproponował.
– Yyy... Dobra? – odparła zdziwiona. – No... feniksa. Przecież nawet tak się nazywacie.
Pokręcił głową.
– Pudło.
Shizuko przyjrzała się uważniej. Po chwili otworzyła szeroko oczy.
– Zaraz, co...? Czemu?
Obrazek był pełen detali, zwłaszcza jak na coś tak małego. Liczne rozmyte złote linie, które przypominały ogień, z daleka rzeczywiście tworzyły sylwetkę feniksa, jednak gdy przyjrzało się bliżej, okazywało się, że w środku całej tej pożogi tkwi drobny, szary ptaszek. Dzielnie rozpinał skrzydła i wyciągał szyję najdalej, jak mógł, wciąż jednak stanowił tylko ułamek całego rysunku.
– Co to za maluch? – spytała Shizuko.
– To rudzik – wyjaśnił Kyoshi. – Niewielki ptak, który żyje głównie w Europie. Dość powszechny. Swoją nazwę wziął od kępki rudych piórek na piersi.
– W porządku. I... czemu dokładnie ten rudzik się pali?
– A... nie powiem ci. To symbol. Spróbuj go sama zinterpretować.
Zamyśliła się.
– Hmm... Wydaje mi się, że może chodzić o pozory – zaczęła niepewnie. – W sensie... Ten rysunek na pierwszy rzut oka przypomina feniksa. Feniks to wielki, potężny, mityczny ptak, symbol odrodzenia i tak dalej. Natomiast rudzik jest małym, nieszkodliwym, powszechnym ptaszkiem. Nic nadzwyczajnego.
– Powstały tysiące pieśni o feniksach, ale kto normalny opiewałby rudzika? – przyznał Kyoshi z tajemniczym uśmiechem.
– Tak... Więc ten rudzik sprawia wrażenie wyjątkowego, ale tak naprawdę, pod wszystkimi tymi płomieniami, jest taki sam jak wszystkie... Nie. – Zrozumiała, że nie ma racji, kiedy tylko to powiedziała. Zamknęła oczy, bębniąc palcami w czoło. – On jest wyjątkowy. On jako jedyny odważył się stanąć w ogniu, pomimo że mogło go to zabić. Ale poświęcenie się opłaciło. Dzięki niemu stał się piękny i groźny. Zaczął wzbudzać respekt.
– Nie trzeba urodzić się wyjątkowym, żeby się takim stać.
– Tak... I przede wszystkim – ciągnęła, niesiona falami chwilowego natchnienia – feniksy nie istnieją. To tylko legenda. Ale rudziki są prawdziwe. I rudzik może stać się feniksem, jeżeli naprawdę się postara.
Zamilkła, nagle niepewna słuszności swojej teorii. Kyoshi przyglądał się jej z enigmatycznym uśmieszkiem, który mógł oznaczać zarówno uznanie, jak i rozbawienie.
– No, powiedzmy – odrzekł wreszcie i podniósł się. – Chodź. Na pewno nie możesz się doczekać śniadania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro