Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Zbytki


Gdyby Shizuko miała określić, jaką małą cechę najbardziej lubi w Kyoshim, wybrałaby pewnie jego absolutnie rozczulającą zdolność do kompletnej zmiany zachowania, kiedy czymś się ekscytował albo gdy coś wprawiało go w zakłopotanie. Na co dzień naprawdę starał się sprawiać pewne wrażenie. I było coś uroczego w momentach, kiedy się zapominał. Nie widziała nigdy wcześniej, żeby ktoś tak szybko przeszedł od cynizmu do najszczerszej, dziecięcej radości z powodu imponująco realistycznej, ale koniec końców zabawkowej gitary.

Nutki na ekranie spadały w kilkunastu rzędach i to tak szybko, że wręcz się rozmywały, kiedy próbowało się na nie patrzeć. Kyoshi grał jednak tylko na słuch, stojąc odwrócony bokiem i do nich, i do automatu. Nie widział więc, że licznik combo na ekranie potrzebował już aż czterech cyfr i nic nie wskazywało, żeby miał w ciągu następnych paru minut zwolnić. W pewnym momencie chłopak chyba trochę się zapomniał, bo zaczął śpiewać. Nie głośno, ale tak z gardła, bardzo po rockowemu.

Zostali teraz w czwórkę. Luna nie kontaktowała, Sam był pod wyraźnym wrażeniem, natomiast Shiro oglądał się przez ramię ze śladową konsternacją.

– Dobrze, że jest tak mało osób. Chyba nie grozi nam kolejka po autografy...

– Och, na pewno nie – zapewniła go Shizuko. – Kyoshi ma bluzę niewidkę do wychodzenia na miasto. Gdybyś nie wiedział, że to on, to nigdy byś na to nie wpadł.

Chłopak zrobił sceptyczną minę.

– Mówisz... Znaczy, okej, zgodzę się, że wygląda nawet niepozornie, ale bardziej martwi mnie fakt, że właśnie wykręca za pierwszą próbą rekord, którego nikt nie pobije przez następne dziesięć lat. To już może trochę przyciągać uwagę.

Wzruszyła ramionami.

– Cóż... Miejmy nadzieję, że to nie jest bardzo popularna gra.

Dumny z siebie Kyoshi wrócił do nich wyszczerzony od ucha do ucha i ze spoconym czołem.

– No... Nawet pocieszna zabawka. Całkiem fajnie działa.

– To był najbardziej zachowawczy entuzjazm, jaki w życiu słyszałam – odezwała się Momo, która również skończyła swoją grę. – Chodźmy teraz na coś, w co możemy zagrać razem. Jednak nie lubię gier rytmicznych. Musiałam tam siedzieć i słuchać, jak ten się drze. Przez niego nie trafiłam w jedną nutkę.

– Czyli to moja wina, że ty ssiesz? – Kyoshi uniósł brew i sprzedał jej lekkiego kuksańca.

Po drodze przeszli koło Taro, który dobijał właśnie trzystu tysięcy punktów.

– Może to? – Shizuko wskazała jeden z największych automatów w całym salonie. Wyróżniał się szerokim ekranem i miejscem dla aż czterech graczy. Był zrobiony z czarnego szkła zdobionego podłużnymi, neonowymi światełkami. Wyglądał niemal zupełnie jak...

– Teleturniej? – zgadł Kyoshi. – No można... W sumie zależy od poziomu idiotyczności pytań.

Podeszli bliżej i zapoznali się z grą. Zasady były bardzo intuicyjne i najprostsze z możliwych. Mieli po prostu udzielać odpowiedzi na różne zamknięte pytania, wciskając odpowiedni przycisk. Wygrywała ta osoba, która odpowiadała najpoprawniej i najszybciej. Można było dostosować poziom trudności i tematykę. Żeby było sprawiedliwie, wybrali „średni" oraz „wiedza ogólna".

Większym problemem okazał się limit graczy.

– Ja postoję z boku – zaoferował od razu Shiro. – Jestem za mądry na takie rzeczy.

– A jaki skromny... – burknęła Luna.

– Też nie muszę... – włączył się Sam.

– O, nie nie nie. – Chłopak pokręcił głową. Złapał przyjaciela za ramię i usytuował obok dziewczyny. – Możecie być drużyną. Jesteście dwa półgłówki, więc wszystko gra.

– Śpisz sam następny tydzień – odparła Luna słodko.

– Sammy mnie przygarnie. Prawda? – Shiro klepnął chłopaka w ramię. – Dziewczyny to harpie, ale braci się nie traci.

Sam zrobił zakłopotaną minę i udał, że czyta czwarty raz zasady gry. Nie odpowiedział.

Shizuko zaczęła zwracać na to uwagę już jakiś czas temu. Sam był bardzo... specyficzny. Miał bardzo zdawkowy, wycofany sposób bycia, nawet w towarzystwie swoich najlepszych przyjaciół. Zastanawiało ją to. Nie wydawało jej się, żeby czuł się w ich towarzystwie niekomfortowo. Może była to kwestia faktu, że nie znał dobrze języka. Możliwe też, że miał po prostu taki temperament, albo wiązało się to jakoś z tajemniczym wypadkiem, w którym tak strasznie oberwał... A faktyczna prawda leżała zapewne gdzieś pośrodku wszystkich tych teorii.

Gra okazała się całkiem przyjemna. Shizuko nie była z początku nastawiona na wygraną, jednak po drugiej rundzie (z pięciu) zaczęła dostrzegać pewną regularność. Każdy z nich radził sobie lepiej z inną kategorią pytań. Momo biła ich wszystkich z literatury, Kyoshi – bez niespodzianki – z muzyki, Sam ze sportu, a Luna z celebrytów. Sama Shizuko stawała się bestią, kiedy pytanie dotyczyło kreskówek albo komiksów (nie była pewna, czy powinna być z tego aż tak dumna). W każdym razie, ponieważ każda z kategorii pojawiała się mniej więcej z równą częstotliwością, szli właściwie wszyscy łeb w łeb. Sam i Luna wygrywali kilkoma punktami, ponieważ mieli przewagę dwóch głów, jednak wcale nie niwelowało to szans pozostałych.

A kiedy Shizuko zdała sobie z tego sprawę, zaczęła całkiem na poważnie się starać.

Swoje pytania miała w kieszeni, co jednak nie znaczyło, że mogła zupełnie spuścić gardę. Jej najlepsza kategoria pechowo była na tyle ogólna, że innym mogły się trafić szczęśliwe pytania. Bo co z tego, że wiedziała, ile odcinków miał Mroczny skryba z 2032? Przecież taki Kyoshi też mógł być dużym fanem akurat tego anime i również znać odpowiedź. Musiała myśleć na najwyższych obrotach i przeszukiwać pamięć z maksymalną efektywnością.

Mniej oczywiście wyglądała sprawa z pozostałymi pytaniami. Szczątkowe punkty mogła zdobyć za udzielenie poprawnej odpowiedzi jako druga czy trzecia. W teorii starczyło szybko obrócić głowę w stronę osoby, która radzi sobie z daną kategorią, i zaznaczyć to samo, co ona. Taka strategia rodziła jednak dwa problemy. Po pierwsze, nie zawsze działała. Pozostali czasami udzielali odpowiedzi tak szybko, że Shizuko nie nadążała sklasyfikować pytania i spojrzeć na odpowiednią osobę. Po drugie, jeśli ona mogła tak zrobić, to wszyscy inni również. Gra zamieniała się więc w wyścig. Nie starczyło po prostu mieć wszystkiego dobrze – musiała również odpowiadać szybciej od innych.

Dające największą szansę powodzenia rozwiązanie pechowo było również tym najbardziej ryzykownym. Musiała strzelić. Musiała kilka razy zwyczajnie zdać się na los zanim ktokolwiek zdąży przeczytać pytanie. I musiała strzelić dobrze, bo inaczej pozostanie jej liczyć, że cała reszta również pomyli się co najmniej tyle samo razy, co ona.

To nie było niewykonalne. Dwa albo trzy celne strzały powinny wyciągnąć ją do przodu na tyle, żeby mogła całą resztę rozegrać bezpiecznie. Gdyby miała bardziej ścisły umysł, pewnie potrafiłaby policzyć szansę na powodzenie takiego planu. Chociaż... może lepiej, że nie potrafiła. Miała wrażenie, że liczby nie byłyby po jej stronie.

Oparła się o swój panel, żeby mieć szybszy dostęp do przycisków, i nakazała sobie koncentrację. Trochę przyspieszyło jej serce. Obiektywnie trochę ją bawiło, że aż tak uparła się wygrać jakiś głupi quiz... ale tu i teraz była to śmiertelnie poważna sprawa.

Jaki jest symbol che...

Nie anime. Wcisnęła z prędkością światła odpowiedź B. Wbiła z napięciem wzrok w ekran. Po paru sekundach ta właśnie odpowiedź podświetliła się na zielono.

– Shizuko? – Momo zerknęła na nią, robiąc duże oczy. – Przestraszyłaś mnie.

– To było... imponujące. I faktycznie trochę przerażające – zgodził się z nią Kyoshi.

Uśmiechnęła się tylko bezmyślnie w odpowiedzi. Słowa docierały do niej jak pod wodą. Naprawdę się udało... Serce waliło jej już równo. Była zadowolona, że jej małe ryzyko się opłaciło, teraz jednak musiała uważać, żeby nie przesadzić. Postanowiła dograć resztę rundy bezpiecznie. Zdecyduje, czy musi to powtórzyć, kiedy zobaczy wyniki.

Parę minut później dowiedziała się tego, na czym jej zależało – prowadziła teraz jednym pytaniem. Za mało, ale mogła jeszcze to ugrać. Postanowiła na razie postarać się liczyć wynik w pamięci. Kiedy sytuacja zacznie wymykać się spod kontroli, znowu zaryzykuje.

Przez jakiś czas gra była wyrównana. Aż do pytania numer dziewięć. Spełniły się jej obawy z początku gry – Sam i Luna zwyczajnie mieli średnio dwa razy większą wiedzę od nich, i to właśnie oni, jeśli Shizuko niczego nie pomieszała, wysunęli się na prowadzenie.

Przełknęła ślinę. Dwa razy jedna czwarta to jedna druga, prawda? To znaczyło, że ma aż pięćdziesiąt procent szansy, że teraz też strzeli dobrze.

To chyba nie tak działało, młotku – uświadomiła sobie w ostatniej chwili.

Było jednak za późno. Jej palec kończył właśnie wciskać przycisk z napisem B...

Czerwony. Przez kilka sekund nie rozumiała, na co patrzy. Jej panel zaświecił się na czerwono. Strzeliła źle. Ten prosty fakt umiejscowił ją właśnie całe sześć pytań za Samem i Luną.

Na dokładnie ostatnim miejscu.

Cuda, wbrew niektórym opiniom, czasami się zdarzają, jednak dzisiaj nie był jeden z tych dni. Przez resztę gry nie wydarzyło się już nic przełomowego. Ostatni nie stali się pierwszymi. Nie zaszła również sytuacja odwrotna.

– To chyba było trochę nieuczciwe – zorientował się Shiro, który obserwował ich przez cały ten czas. Podszedł do zadowolonych z siebie Sama i Luny, a następnie sprzedał im kolejno kuksańca oraz całusa. – Sorki, nie doceniłem was. Jesteście jednak trzypiątegłówkami. – Zerknął na Shizuko. – Przez chwilę bardzo dobrze ci szło.

Shizuko uśmiechnęła się zażenowana.

– Szczerze... nie wiem, co mnie napadło. Przez chwilę po prostu bardzo chciałam wygrać. I zaczęłam grać jak idiotka.

– Oj tam, oj tam... – zbyła sprawę Momo. – To nie idiotyzm, tylko determinacja. Pomyśl, że jest gdzieś pewnie świat alternatywny, w którym ci się udało. I wszyscy biliśmy ci brawo, wzięliśmy cię na lody oraz walczyliśmy o to, kto będzie nieść ci torbę.

– Przestań... – Shizuko schowała twarz w dłoniach. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.

– Nie słuchaj jej – pocieszył ją Kyoshi. – Mnie tam się podobałaś. Lubię cię w takiej... zdeterminowanej wersji.

Następne parę kwadransów upłynęło im na próbowaniu różnych innych gier i atrakcji. Znaleźli następny automat dla czterech graczy, ale tym razem była to gra taneczna – trzeba było nadepnąć we właściwe kwadraty na podłodze, a dodatkowe punkty zdobywało się, naśladując przy tym ruchy monochromatycznych ludzików z ekranu. Na tym akurat wszyscy zrobili z siebie idiotów (poza Momo, która nawet trochę wiedziała, co robi, i poza Luną – wiadomo czemu). Męska połowa ich grupy sporo czasu spędziła na ścigankach (obiektywnie dość fajnych, z imitacjami prawdziwych samochodów, do których się wsiadało) i bijatykach. Shizuko te gry nie wydały się na tyle interesujące, żeby chciała wydać na nie swoje kredyty (skłonność do chomikowania niestety bardzo trudno z człowieka wypędzić). Spróbowała tylko jednej bijatyki i tylko dlatego, że była z jednego z jej ulubionych anime. Podekscytowana wybrała swoją ulubioną postać, po czym została, chyba najdelikatniej jak to możliwe, dobitnie rozłożona na łopatki przez Sama, któremu było wyraźnie głupio, że aż tak wygrywa. I to nie tak, że nie dawał jej forów. W pewnym momencie nawet oderwał się od gry na całe dwadzieścia sekund, żeby odpisać na SMS-a (którego swoją drogą wysłał chyba obserwujący ich Shiro, ale nie udało jej się zobaczyć na pewno). Tak zakończyła się przygoda Shizuko z bijatykami.

W każdym razie konsekwentnie zostało jej całkiem sporo kredytów, mimo faktu, iż spędzili tu już z dwie godziny. Shizuko nie wiedziała, ile jeszcze tu będą, ale czuła, że głupio byłoby nie wydać wszystkiego. Fortunnie okazja nawinęła się praktycznie od razu. Shizuko dostrzegła pod jedną ze ścian bliżej wyjścia szereg charakterystycznych, małych automatów, których za dzieciaka zawsze unikała jak ognia.

Gachapon. Niegroźnie wyglądający dystrybutor plastikowych kapsułek, znany także jako niszczarka pieniędzy i pierwszy kontakt z hazardem dla tysięcy dzieci w całym kraju. Ogólna idea brzmiała niewinnie: w każdym automacie były sprzedawane drobne zabawki połączone tematycznie w jakąś serię. Mogły to być figurki, gumki do zmazywania, pluszaki... Tak naprawdę cokolwiek. Problem polegał na tym, że szansa na wyciągnięcie konkretnej zabawki była całkowicie losowa. Niektórzy producenci poszli za ciosem i wprowadzili specjalne „rzadkie" egzemplarze, które jeszcze trudniej było dostać. To oznaczało, że jeśli biednemu, nieświadomemu dziecku zamarzyła się cała kolekcja lub jakaś konkretna zabawka... musiało się ono przygotować na mnóstwo powtórek, rozczarowań i zmarnowanych drobniaków. Sedno problemu tkwiło głównie w tych ostatnich. Mała Shizuko była oczarowana magią hazardu tak samo, jak wówczas wszyscy. Pechowo jednak nie mogła za bardzo pozwolić sobie na przepuszczanie w ten sposób pieniędzy. Co nie znaczyło, że nie patrzyła czasami z tęsknotą na odrapane maszyny pod osiedlowym marketem.

Te tutaj były fajniejsze. U siebie mogła dostać co najwyżej plastikowe samochodziki i breloki z kotami. Teraz za to aż nie wiedziała, na którą serię figurek z ulubionych mang i anime powinna patrzeć. Przełknęła ślinę i dotknęła kieszeni, upewniając się, że jej karta dalej tam jest. Dzisiejszy dzień był wyjątkowy... ale czy to usprawiedliwiało aż takie marnotrawstwo?

– Co się tak czaisz?

Prawie dostała zawału, kiedy usłyszała za sobą głos Momo.

– Czaję się? – odpowiedziała, siląc się na niewinny ton.

Jej przyjaciółka jednak pechowo była osobą diabelnie domyślną.

– Jeśli się wahasz, to się nie wahaj. Spójrz. – Wskazała palcem maszynę reklamującą się figurko-breloczkami z Podróży pod gwiazdami. – Lubiłaś to, dobrze pamiętam? Będziesz miała co przyczepić do piórnika. Czy czego tam chcesz.

– No nie wiem... – Shizuko wciąż trudno było usprawiedliwić taki zbytek. – To trochę marnotrawstwo.

– Co ty gadasz... Masz je dosłownie za darmo. Nie myśl, tylko ciągnij. Widzę, że cię kusi.

Shizuko pokręciła głową zrezygnowana. Sytuacja kojarzyła jej się trochę z częstym w kreskówkach motywem, kiedy nad ramionami bohatera unoszą się mały aniołek z diabełkiem i oferują mu dwie drogi rozwiązania jakiegoś dylematu. Tyle że Momo robiła za dwa diabły.

Automat zatwierdził kartę i zabzyczał krótko. Chwilę później wysunęła się z niego brązowa kapsuła. Serce Shizuko zabiło odrobinę szybciej. Przyklejona do maszyny grafika prezentująca całą serię zdradzała, że można było tu dostać ponad dwudziestu różnych bohaterów. Shizuko obiecała sobie, że zadowoli się którymkolwiek, ale istniała przecież szansa...

Otworzyła pojemnik i mimowolnie wyrwało jej się ciche piśnięcie. Poczuła rozlewającą się po jej wnętrzu dziecięcą radość z pierdół.

– Hm? – Momo zajrzała jej przez ramię. – Cieszysz się, czy płaczesz?

Shizuko parsknęła śmiechem.

– Nie... Nie zrozumiesz, ale to jest dokładnie ten, którego chciałam.

Momo zlustrowała wzrokiem breloczek z poważnie wyglądającym, przystrojonym w brąz i złoto jegomościem.

– Kto to?

– Xingli. To jest... – Zawahała się. Nie była pewna, jak to wytłumaczyć, żeby nie zarzucić dziewczyny niepotrzebnymi szczegółami. – No, można powiedzieć, że to bóg kamieni.

– To kamienie potrzebują jakiegoś boga?

– Nie wiem! Chyba. Najwyraźniej...

– W sumie... Starożytni Grecy mieli i głupszych. No nic. Jak fajny, to fajnie. Noś go z dumą i bez żalu.

Przeszły się jeszcze, patrząc, co można dostać w innych maszynach.

– To wygląda fajnie – stwierdziła Momo.

Shizuko podążyła za jej wzrokiem. Ten automat serwował małe konsolki w stylu Tamagotchi. Można było z niego wyciągnąć dziesięć różnych wirtualnych zwierzątek. Które oczywiście były bardzo urocze, bardzo kolorowe... i bardzo kuszące.

– To już za dużo... – odparła Shizuko bez przekonania.

– Jak uważasz. Ja takie chcę. – Momo wyciągnęła swoją kartę.

Shizuko obserwowała ją, jeszcze opierając się pokusie, ale z każdą chwilą coraz słabiej. To była kolejna z rzeczy, których nigdy nie miała za dziecka. Takie cuda w jej podstawówce pojawiały się bardzo rzadko. Pamiętała, jak jeden kolega powierzył jej kiedyś takiego zwierzaka, bo musiał wyjechać gdzieś na tydzień. Spodobał jej się aż za bardzo i skończyło się tak, że go przekarmiła. Tak więc kaczuszka kolegi umarła na cholesterol (z perspektywy czasu była to dość dziwna funkcjonalność do umieszczenia w zabawce dla dzieci), a Shizuko spędziła resztę tygodnia w panice hodując nową, mając nadzieję, że zdąży do jego powrotu urosnąć na tyle, żeby się nie zorientował.

– Kotek. Kotek. Kotek – powtarzała Momo, wpatrując się z napięciem w maszynę. – Kotek. Kotek. – Wyjęła swoją kapsułę. – Kotek...

Nastała chwila ciszy.

– Kotek...? – zaryzykowała Shizuko.

– Piesek – odparła Momo kwaśno. Po chwili jednak się rozpogodziła. – W zasadzie piesek był drugi najlepszy. Może być.

Shizuko przyglądała się, jak dziewczyna rozpracowuje nowy gadżet. W końcu pufnęła z rezygnacją.

– Mam dzisiaj szczęście, nie? Może mi wypadnie kotek...

Momo uśmiechnęła się od ucha do ucha, ale nic nie powiedziała. Shizuko powtórzyła w myślach, że to już ostatni raz, po czym ponownie wyciągnęła kartę.

Jedno plastikowe jajo oraz kilkanaście sekund przyspieszonego pulsu później nachyliły się obie nad beżową konsolką.

– Kotek?

– Sówka – powiedziała Shizuko. Przez chwilę czuła rozczarowanie, ale po namyśle uznała, że sówka też jest całkiem urocza. – A teraz zabierz mnie stąd, zanim wydam wszystko, co mi zostało.

Wróciły zatem do reszty (Momo wciąż wyglądała na rozbawioną, ale Shizuko pilnowała, żeby nie dać się już więcej sprowokować). Reszta wieczoru minęła już całkiem normalnie. Spróbowali jeszcze paru innych gier. Shizuko najbardziej spodobała się karcianka, w którą pograła trochę z Kyoshim. Była to cyfrowa wersja prawdziwej gry. Shizuko znała zasady i wiedziała, że występują w niej głównie smoki i czarodzieje. Kiedyś oglądała nawet jej adaptację, która była zaskakująco dobra jak na anime służące w praktyce za bardzo długą reklamę drogiego kartonu. Nigdy jednak nie zaczęła własnej kolekcji, z oczywistych powodów.

Gra wykorzystywała prawdziwe karty. Można było przynieść własne, jeśli się jakieś miało, ale tak czy siak przed rozpoczęciem rozgrywki z automatu wysuwały się dwa boostery, dokładnie takie, jakie można było kupić w sklepie. Należało następnie wybrać kilka jednostek i położyć je na specjalnym stole, który służył za bardzo niekonwencjonalny kontroler. Rozgrywka nie różniła się niczym od wersji fizycznej, ale wzbogacono ją o śliczne animacje walki, które pokazywały się na ekranie automatu. Za jeden kredyt można było zagrać jeden mecz, ale gra na tyle im się spodobała, że wydali ich kilka. Za każdym razem dostawali nową paczkę z kartami, więc pod koniec mieli całkiem duży wybór różnych strategii. Kyoshi wyciągnął jedną diamentową kartę (jedna tysięczna szansy) i nawet dał jej ją w prezencie, ale dopiero po tym, jak skończyli. Chociaż i tak za bardzo mu się nie przydała, bo Shizuko wygrała trzy do dwóch.

Robiło się późno i większość z nich nie miała już nawet za co grać. Zaczęli więc zbierać się do wyjścia. Najpierw wrócili do Taro, który nie wstał od swojego bullet hella przez prawie całe trzy godziny, które tu spędzili. Fakt, że chłopak nie wyglądał na bardziej zmęczonego czy mnie skupionego niż wtedy, gdy go zostawili, był tak samo imponujący, jak przerażający.

– To... pobiłeś ten rekord? – Shiro jako pierwszy odważył się do niego odezwać.

– Nie wiem. Sprawdź. Nie mam czasu spojrzeć na ten kawałek ekranu.

To była bardzo trzeźwa i logiczna odpowiedź, jednak wprawiła ich w jeszcze większą grozę. Shizuko spojrzała na grę, w której nie było już nawet widać tła, całkowicie zakrytego przez fruwające pociski. Taro sprawiał wrażenie pogrążonego w medytacji. Sterował swoim samolocikiem, jakby osiągnął wyższy poziom harmonii ze wszechświatem, otworzył trzecie oko i poznał wszystkie tajemnice kosmosu. Żaden normalnie funkcjonujący człowiek nie mógł mieć tak szybkiego czasu reakcji.

Następnie przeniosła wzrok na licznik z wynikiem. Przez chwilę wszyscy byli bardzo cicho.

– Um... przypomnij, ile musiałeś pobić punktów? – odezwała się w końcu słabym głosem.

– Dziewięćset osiemnaście tysięcy, jeśli dobrze pamiętam. – Zdolność Taro do utrzymania podzielnej uwagi bez wątpienia była godna podziwu. Nawet jeśli nie był to równy podział i dziewięćdziesiąt dziewięć procent tej uwagi przypadało grze.

Shizuko odwróciła się do reszty. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo.

– Taro... – zaczął Shiro dyplomatycznym tonem. – Za chwilę wykręcisz czwarty milion.

– Naprawdę? – Chłopak po raz pierwszy spojrzał na nich i jakby trochę znormalniał. Rozległ się dźwięk eksplodującego samolotu, jednak Taro najwidoczniej już to nie obchodziło. – W takim razie przepraszam najmocniej. Trochę za bardzo się wkręciłem. No – dodał po chwili z satysfakcją – ale przynajmniej w najbliższym czasie już nikt mnie nie pobije.

Wpisał się nonszalancko do tabeli jako King_Yano_666, wstał sprężystym ruchem z fotela i przeciągnął się potężnie.

– To co? Idziemy?

Zdecydowali się nie roztrząsać tematu. Kiedy człowiek staje twarzą w twarz z szatanem, nie chce raczej wchodzić z nim w dyskusje, jak to możliwe, że jego moce w ogóle działają.

Ostatnim przystankiem na drodze do wyjścia był sklepik z nagrodami. Był on dość spory i po brzegi wypełniony różnymi fajnymi gadżetami. Nie dało się tu płacić pieniędzmi. Jedyną uznawaną walutą były punkty zdobyte w grach.

Shizuko rozumiała, że głupotą byłoby czegoś nie wziąć. Nic to nie kosztowało, a i tak nie mogła zrobić z tymi punktami nic innego. Nie zmieniało to jednak faktu, że poczuła się zagubiona z chwilą, kiedy przekroczyła próg pomieszczenia. Ze wszystkich stron atakowały ją kolorowe zabawki i akcesoria. Nie wiedziała nawet, na co powinna patrzeć. Skanowała desperacko przestrzeń wzrokiem, próbując zlokalizować ulubione serie. To był chyba najrozsądniejszy punkt wyjścia.

– Mam nadzieję, że nie trzeba będzie cię znowu zmuszać, żebyś coś sobie wybrała – odezwała się za nią Momo.

Wybrać... Gdyby tylko było to takie proste. Jakaś malutka część Shizuko miała mniejszą lub większą ochotę na wszystko. Z drugiej strony odczuwała naturalną blokadę przed wydawaniem pieniędzy na zbytki. Nawet jeśli pieniądze nie były prawdziwe.

Wyminęła pluszaki, wyminęła figurki i zatrzymała się dłużej na mangach. Były nieco tańsze od reszty. Mogłaby pozwolić sobie na takich pięć. Jej wzrok przyciągnęła przede wszystkim Kuroba. To była jedna z pierwszych serii, które przeczytała (i jedna z jedynych w lokalnej bibliotece...). Nie opowiadała w zasadzie o niczym konkretnym – był to zbiór różnych sytuacji z życia pewnej pięciolatki i jej adopcyjnego taty. Charakteryzowała się niewymuszonym humorem i trudnym do podrobienia ciepłym klimatem codzienności widzianej z naiwnej, wyidealizowanej perspektywy dziecka. Shizuko od zawsze wspominała ją z sentymentem. Miło byłoby mieć kilka tomów na własność...

– Chcesz, to się nie zastanawiaj. – Nawet nie zauważyła, kiedy podszedł do niej Kyoshi.

– Chyba chcę... – Rozejrzała się po sklepiku zrezygnowana. – Tutaj jest tyle rzeczy, że równie dobrze mogę wybrać pierwszą z brzegu.

– Spoko. Mogę już je wziąć? I twoją kartę. Machniemy wszystko za jednym razem.

– Nie ma problemu... Ale dlaczego nagle tak się spieszysz? Nie mamy jutro na rano.

– Zobaczysz. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Niespodzianka.

Zaintrygował ją, ale nie drążyła tematu. Nie przychodziło jej do głowy, co jeszcze mogło ją zaskoczyć po dniu tak wypakowanym atrakcjami, tak więc pozostało zaczekać i się przekonać.

Kilka minut później byli już na zewnątrz. Zdążyło się zrobić całkiem ciemno. Nie była to jeszcze noc, jednak słońce już zupełnie się schowało, malując miasto na ciemnoszaro pożegnalną resztką światła.

– Dobra. – Kyoshi odwrócił się do grupy i klasnął w dłonie. – Jest dość późno. Znaczy... Znam sporo osób, które budzą się dopiero po północy, ale jako kwiat młodzieży tego narodu powinniśmy przynajmniej czasami udawać przykładnych uczniów z przykładnym zegarem biologicznym. Osiem godzin i te sprawy... Poza tym jest też zimno...

– Jest zaraz czerwiec. Mógłbym zrobić trzy rundki po mieście bez koszulki – wciął się Taro.

Kyoshi rzucił mu mordercze spojrzenie.

– W każdym razie! – podjął głośniej. – Nikomu normalnemu o tej porze nie chce się rozbijać komunikacją miejską, zwłaszcza że nie wszyscy wracamy na kampus...

– To bardzo słodkie, że o mnie myślisz – odezwała się Momo.

– Wiem już, dlaczego boli mnie głowa – odgryzł się błyskawicznie Kyoshi. – No więc, co próbuję powiedzieć, ale ktoś co chwilę mi przerywa... Pozwoliłem sobie wykonać mały telefon i załatwiłem nam to.

Wykonał uroczysty krok w bok, robiąc gest jak sztukmistrz w teatrze. A reszta grupy (z pewnym opóźnieniem) zorientowała się, że sześciometrowa limuzyna, która stała zaparkowana przy krawężniku, jest przeznaczona właśnie dla nich.

– To... twoje? – Shiro zrobił duże oczy.

– Myślałam, że czeka na jakiegoś stukniętego milionera, który wyszedł lansować się na miasto – zgodziła się Momo. – Hm... W zasadzie miałam rację.

– Jeszcze słowo, a wracasz na piechotę. – Kyoshi odblokował drzwi (otwierały się do góry) i wskazał wnętrze. – Ładujcie się.

Shizuko odrobinę kręciło się w głowie, kiedy wsiadała do pojazdu, a gdy już znalazła się w środku, uczucie tylko się nasiliło. Trudno było nawet nazwać to samochodem. Całą przeciwną ścianę zajmowała miękka, skórzana kanapa, która zakręcała tak, żeby objąć tył limuzyny, a także ściankę odgradzająca ich od (jak podejrzewała) szofera. Na środku kabiny znajdował się niski, długi, szklany stół. Powoli zmieniający kolory sufit dawał dyskretne, ale wystarczające oświetlenie. Okna (z zewnątrz wyciemnione) były długie na cały pojazd i pozwalały oglądać panoramę miasta.

Shiro z Luną weszli jako ostatni. Chłopak złożył sprawnie wózek i oparł go o ścianę, a dziewczyna została przejęta i posadzona na kanapie przez czekającego w środku Sama. Płynność i szybkość manewru zdradzała, że robili to już tysiące razy.

– Siadajcie. – Kyoshi pokazał im kanapę. Zanim do nich dołączył, pobawił się jeszcze chwilę umieszonym pod sufitem ekranikiem z pokrętłami, który okazał się zestawem audio. Kabinę wypełniła cicha muzyka jazzowa. – To nie będzie długa podróż, ale puszczę coś nijakiego, żeby nikt nie narzekał.

Ruszyli tak gładko, że Shizuko prawie tego nie zauważyła. Samochód musiał mieć jakieś specjalne zawieszenie, ponieważ sunął gładko i cicho jak poduszkowiec. Nie za bardzo było nawet czuć, że przyspiesza, chociaż musieli jechać z kilkadziesiąt kilometrów na godzinę. Dodatkowo kabina tłumiła dźwięki z zewnątrz. W zasadzie tak Shizuko wyobrażała sobie podróż statkiem kosmicznym, kiedy jeszcze była mała.

Kyoshi znowu pogmerał przy pozornie przypadkowym miejscu pod sufitem, ujawniając średnich rozmiarów szafkę. Po pojeździe rozszedł się smakowity zapach.

– Założyłem, że będziecie głodni, także ten...

– Kawior? – Momo niuchnęła parę razy nosem. – Błagam, niech to będzie kawior. Żeby dopełnić burżujstwa.

– Ramen. – Chłopak położył przed każdym pudełko z logiem małej sieci restauracji, którą można było znaleźć w różnych częściach miasta. – Kawior nie jest nawet jakoś szczególnie smaczny. To coś, co się je, żeby pokazać, że ma się pieniądze.

– Uważanie się za zbyt fajnego na kawior też jest burżujskie.

Shizuko przyjęła jedzenie z wdzięcznością. Faktycznie była głodna. Coraz bardziej dawało jej się również we znaki zmęczenie. Miała delikatną ochotę zapaść się w wygodną kanapę i zamknąć oczy, ale, już nawet pomijając, że to niegrzeczne, bała się psikusa, który bez wątpienia wykręciłaby jej reszta. W limuzynie było prawie wszystko, więc bardzo nieroztropnie było zakładać, że nie znajdzie się w niej parę markerów...

Kyoshi bardzo jej dzisiaj zaimponował. Trochę już go znała i wiedziała, że ma w zwyczaju lekceważyć rzeczy, których nie uważa za interesujące czy warte zachodu. Nie spodziewała się, że aż tak się postara. Była wdzięczna, że ją zaprosił. Chociaż... może nie było to aż takie dziwne. Umknął jej moment, w którym aż tak się zbliżyli, ale, jak teraz nad tym myślała, Kyoshi wcale nie miał w szkole zbyt wielu dobrych znajomych. Była prawdopodobnie jedną z osób, z którymi spędzał najwięcej czasu. To też było swojego rodzaju wyróżnienie...

Z racji że wszyscy byli zajęci jedzeniem, nikt za bardzo nie rozmawiał. Momo grzebała w każdym schowku i szufladce, które miała w zasięgu rąk, Luna chyba zasnęła, a Taro zajął się jakąś grą strategiczną na komórce. Shizuko uporała się ze swoją porcją dość szybko (tego typu wypady zawsze skutecznie pozbawiały ją całej energii, nawet jeśli je lubiła). Z braku zajęcia postanowiła zrobić mały porządek w swoich zdobyczach. Do torby zmieściły jej się karty, figurka, cyfrowy zwierzak oraz dwie mangi. Pozostałe trzy, razem z pluszowym potworkiem, musiała trzymać i zaczynało jej to trochę przeszkadzać.

Wzięła pierwszą z brzegu mangę, zastanawiając się, jak najlepiej będzie ją upchnąć, kiedy ze środka wypadł nagle na ziemię drobny papierek. Shizuko schyliła się po niego... i zamarła.

– Co...?

Shiro, który siedział tuż obok, odwrócił się z zaciekawieniem.

– Co co?

– Czemu... to było w mojej mandze? – Shizuko trzymała banknot dwoma palcami. Przeszło jej przez myśl, że być może zwariowała lub halucynuje.

– Dziesięć kafli? – zagwizdał chłopak. – Nie najgorzej, powiem ci...

– Możemy się jeszcze cofnąć? – Zaczęła ogarniać ją delikatna panika. – Ktoś pewnie zostawił to przez przypadek... Ktoś z obsługi albo jakiś klient...

– Nie bądź niemądra, Shizuś – powiedziała Momo. – Nie ma szans, że dojdziesz do właściciela. Gdybyś tam wróciła i zaczęła wypytywać, każdy by powiedział, że to jego.

– To... co mam zrobić?

– Zostaw sobie – włączył się Kyoshi. – Nie przejmuj się, bo i tak już nic nie zrobisz, i kup sobie coś fajnego.

– To nie moje...

– Teraz już tak – skwitowała Momo. – Uznaj to za uśmiech fortuny. Fortunnym trafem znalazłaś malutką fortunę.

Zasępiona Shizuko wbiła ponuro wzrok w nieszczęsne dziesięć tysięcy. Bardzo trudno było jej się przemóc i przyznać przyjaciołom rację. Nie znała historii osoby, która to zgubiła. Zresztą wciąż nie mieściło jej się w głowie, jak w ogóle można zgubić pojedynczy banknot w taki sposób. Manga była nowa, więc nie było chyba opcji, że ktoś używał go wcześniej jako zakładki... A na tym jej pomysły się kończyły.

– Ale wiesz co? W zasadzie pięknie się składa – wyrwała ją z zamyślenia Momo, nachylając jej się do ucha. – Od jakiegoś czasu się przymierzam, żeby kupić jakieś ciuchy na lato. Nie chciałabyś pójść ze mną?

– Nie mam... – nie dokończyła Shizuko. Zerknęła z kwaśną miną w dół. No tak... Ta wymówka całkiem nagle straciła jakąkolwiek moc. – Nie potrzebuję nic za bardzo.

– Życie byłoby bardzo smutne, gdyby ludzie kupowali tylko rzeczy, których potrzebują. No chodź... Pomogę ci wybrać. Szkoda, żeby taka ślicznotka chodziła ciągle w tym samym.

To było tak bezczelne, że Shizuko aż mimowolnie parsknęła śmiechem. Pokręciła głową z rezygnacją. Może to nie był taki zły pomysł...?

– Pomyślę...

– Tylko nie myśl za długo. Jutro po zajęciach, może być?

Westchnęła w duchu. Czasami przeklinała samą siebie, że jest tak beznadziejna w odmawianiu.

– Może być.

***

Shizuko stała w łazience i obserwowała się uważnie w lustrze. Zmarszczyła brwi. Obróciła się raz na próbę. Zmarszczyła brwi jeszcze bardziej.

– Hm.

Zakupy z Momo okazały się o wiele milszym doświadczeniem niż początkowo zakładała. Spodziewała się, że dziewczyna będzie co krok wciskać jej coś do przymierzenia, tymczasem nie zrobiła tego praktycznie ani razu. Tak naprawdę większość rzeczy, które wpadły Shizuko w oko, wypatrzyła sobie sama. Momo praktycznie w każdym sklepie nurkowała między wieszaki i szukała czegoś dla siebie tak długo, że Shizuko mimowolnie, czysto z nudów, zaczynała się rozglądać... Teraz dopiero do niej dotarło, że może dokładnie na tym polegał jej plan. Cóż, jeśli tak, to faktycznie dała się podejść. Ale chyba nie wyszła na tym najgorzej.

Nie była zupełnie przyzwyczajona do kupowania ubrań. Tak naprawdę przez większość czasu czuła się jak dzikie zwierzę, obserwujące wieszaki z bezpiecznej odległości i potrzebujące zebrać odwagę, żeby w ogóle czegoś dotknąć... W domu większość ciuchów zwyczajnie miała, od wielu lat. Nie należała do osób gwałtownie rosnących, więc wciąż całkiem nieźle pasowały na nią rzeczy z gimnazjum czy wczesnego liceum. Sporo ubrań szyła im babcia, a kiedy już naprawdę trzeba było coś kupić, Shizuko miała zawsze wsparcie w postaci mamy. To był jej pierwszy typowo babski wypad na zakupy. I Momo chyba to rozumiała.

Shizuko skrzywiła się i wsunęła dłoń pod pończochę, żeby podrapać się po kolanie. Będą gryzły. Nie było na to rady. Będzie musiała trochę się pomęczyć zanim się przyzwyczai. Przynajmniej efekt był... ciekawy. Można powiedzieć, że nie do końca w jej stylu, ale musiała uczciwie przyznać, że wcześniej nie za bardzo posiadała jakikolwiek styl.

Za bardzo lubiła swój sweter, żeby z niego zrezygnować, zatem starała się znaleźć rzeczy, które będą do niego pasowały. I tak, po naprawdę wielu wątpliwościach oraz dywagacjach, stała się bogatsza o wspomniane brązowe zakolanówki do jednej czwartej uda oraz spódniczkę w podobnym kolorze. Przezornie zaopatrzyła się również w zakładane pod spódniczkę szorty, żeby nie świecić gaciami (przynajmniej dopóki nie nauczy się elegancko siadać). Resztę pieniędzy przeznaczyła na trochę tanich kosmetyków do makijażu, ale to już była zupełnie inna kwestia i nie miała na razie siły się w to zagłębiać.

Obróciła się drugi raz. Dziewczyna po drugiej stronie lustra wciąż nie przestawała się na nią gapić. Wyglądała trochę jak ona, ale posiadała odrobinę więcej... jakby to nazwać... wdzięku?

– Całkiem nieźle – oceniła w końcu Shizuko i pozwoliła sobie na uśmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro