Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.8 Pierwsza krew

Obudziła się nagle. Tak powoli zaczynała wyglądać jej każda pobudka – nie było tego niespiesznego, leniwego przejścia od odzyskania świadomości do zdania sobie z tego sprawy, a potem jeszcze paru minut na rozbudzenie, zanim się wreszcie wstało. Tutaj stawała się spięta chwilę po otwarciu oczu i nie była w stanie odprężyć się na tyle, żeby chwilkę poleniuchować. Czym prędzej więc zajmowała ręce poranną rutyną i szła na stołówkę, gdzie przynajmniej byli inni ludzie.

Czy to znaczy, że jestem ekstrawertykiem? – zastanawiała się. Nigdy raczej nie myślała nad tym, jaki ma typ osobowości. Musiała przebywać wśród innych osób, żeby normalnie funkcjonować, i nie miała problemu z kontaktami międzyludzkimi. Słowo ekstrawertyk kojarzyło jej się jednak z osobą głośną i nadaktywną, a ona na pewno taka nie była. Nie miała problemu z – przykładowo – wygłupianiem się z koleżankami przez całą noc na domówce, ale czasami zdarzały jej się dni, kiedy mało z kim rozmawiała i wolała siedzieć gdzieś cicho z boku. Najbliżej było jej więc chyba do ambiwertyka, z tym że do tej definicji też nie pasowała – ambiwertycy nie mieli problemu z przebywaniem wśród ludzi, ale lubili też pobyć sami. Shizuko nie znosiła być sama, nienawidziła tego najbardziej w świecie.

Jestem więc shizukowertykiem, błędem w systemie i poza klasyfikacją, uznała, idąc korytarzem.

Była to jedna z ostatnich chwil, kiedy mogła sobie pozwolić na takie lekkie rozmyślania, ale na razie oczywiście tego nie wiedziała. Weszła do kuchni z zamiarem zrobienia sobie herbaty. Odejmie sobie potem od przydziału, ale po prostu bardzo chciało jej się pić. Jedyną osobą, jaką tu zastała, był Taro.

– Cześć – przywitała się przez grzeczność, chociaż ten nadęty uśmieszek o poranku naprawdę nie był przyjemnym widokiem.

– Shizuko, dobrze, że jesteś – odparł. – Zrób mi kanapkę.

Zatkało ją.

– Czemu niby mam ci robić kanapkę? Nie możesz sam sobie zrobić?

– Jesteś dziewczyną – odpowiedział, jakby to wszystko tłumaczyło.

Pokręciła głową.

– Bez szans. Sam sobie zrób. Tylko powiedz potem Akio, ile wziąłeś.

Odwróciła się do czajnika, kiedy nagle jej wzrok przyciągnęły noże kuchenne, które wisiały w rządku na ścianie. Z jednym z nich było coś bardzo nie tak.

– T-Taro... – odezwała się, zapominając w jednej chwili o jego chamskim zachowaniu. – Widziałeś to?

Chłopak stanął za jej plecami.

– Co? O cholera... – Zagwizdał cicho, po czym roześmiał się niewesoło. – No popatrz.

Środkowy nóż, zdaje się do chleba, był cały umazany krwią. Nie była to jedna czy dwie plamki, które mogły powstać, kiedy ktoś przypadkowo się zatnie. Nie, w posoce było całe ostrze. Krew zdążyła już nieco zastygnąć i zbrązowieć.

Shizuko wiedziała, że ten moment prędzej czy później nadejdzie, ale nie była na niego gotowa. Poczuła jak treść pustego żołądka podchodzi jej do gardła.

– Kto... Jak... – zdołała wykrztusić.

Taro gdzieś zniknął, co wcale nie ułatwiało sprawy. Czułaby się pewniej, mając przy sobie kogoś – nawet takiego skończonego buca. Chociaż bała się go równie mocno, a nawet bardziej. W końcu on mógł być mordercą. Każdy mógł być mordercą... No, nie każdy. Ona nim nie była. I Kyoshi też. To pozostawiało czternaście osób... Nie, trzynaście. Znaczy... w sumie czternaście, jeżeli to Kyoshi zginął. Nie, przecież on nie mógł zginąć... Mógł?

Oddychanie zaczynało sprawiać jej trudność, więc usiadła. Resztką sił zmusiła się do uspokojenia. Przecież wcale nie było powiedziane, że ktoś zginął. To tylko nóż. Uwierzy, kiedy zobaczy.

Z drugiej strony... Tylko w jeden sposób można doprowadzić nóż do takiego stanu.

Na razie postanowiła wyjść z kuchni i zbadać sytuację. Kompletnie odechciało jej się pić. Postanowiła na razie nie mówić nikomu o nożu, jeżeli Taro jeszcze tego nie zrobił. Nie wiedziała, komu może ufać. Spięta, liczyła osoby wchodzące do stołówki. Jedenaście, dwanaście... i Kyoshi trzynasty. Musiał od razu zauważyć, że coś z nią nie tak.

– Co się stało? – spytał zatroskany, podchodząc.

Nie miała siły tłumaczyć. Nie myśląc za wiele, rzuciła mu się na szyję – po części dlatego, że nic mu nie było, a po części dlatego, że bardzo potrzebowała w tej chwili przytulasa. Dopiero teraz dotarło do niej, jak bardzo się trzęsie.

Kyoshi był trochę zakłopotany i bardzo zdezorientowany, ale również ją objął i spróbował uspokoić.

– Kogoś chyba zabito... – wymamrotała Shizuko w jego koszulkę.

– Nie... – Zrozumiał od razu. – Jesteś pewna?

– Nie.

– Chyba mniej więcej wszyscy tu są...

– Akio, Amy i Wang-Mu jeszcze nie przyszli.

Prawie w tym samym momencie drzwi rozsunęły się i weszła cała trójka. Akio szedł na przedzie z poważną miną, a Wang-Mu opornie człapała z tyłu, z wzrokiem wbitym w podłogę.

– Słuchajcie wszyscy – powiedział głośno Akio. – Jest pewna bardzo poważna sprawa. Czy mógłbym poprosić was o chwilę uwagi...?

– Taro próbował zabić Wang-Mu – przerwała mu Amy.

Osiągnęła zamierzony efekt, bo gwar w sali ucichł momentalnie. Wszystkie oczy skierowały się na nich.

– Może niech ona sama o tym opowie – zasugerował Akio.

– To się zdarzyło wczoraj późnym wieczorem – powiedziała Wang-Mu, nie podnosząc oczu. – Chciałam już iść spać, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam je, a wtedy on się na mnie rzucił z nożem.

– Jakim cudem ty żyjesz? – spytała Akemi.

– Zasłoniłam się dłonią. Potem udało mi się kopnąć go w niewymowne i wypchnąć z pokoju. To wszystko rozegrało się bardzo szybko. Działałam instynktownie. Zatrzasnęłam drzwi i czekałam do rana na Amy. Tyle.

Teraz dla odmiany wszystkie oczy zwróciły się na Taro. Chłopak nie okazywał ani cienia skruchy, wywrócił tylko teatralnie oczami.

– No co? Jeszcze wam się nie znudziło takie oburzanie się? Zasady gry były jasne od początku, prawda?

– Ale z ciebie... ale z ciebie kawał chuja – warknął Sushi.

– Nie byłabym chyba nawet w stanie bardziej tobą gardzić – powiedziała Amy przez zęby. – Powiedz mi tylko, dlaczego ze wszystkich osób musiałeś wybrać akurat ją?

Taro spojrzał na nią krzywo.

– Nie myśl sobie tylko, że jest dla mnie jakaś wyjątkowa czy coś. Najłatwiejsze do zabicia są osoby najsłabsze fizycznie. Tyle, cała filozofia. Tym razem się przeliczyłem. Co do następnego, zobaczymy. Prawda, Ryu? – Rzucił przerażonemu chłopakowi pozbawiony wesołości uśmiech i skierował się w stronę wyjścia.

– A ty dokąd? – zawołał Kyoshi.

– A co cię to obchodzi?

– No chyba nie myślisz, że możesz sobie teraz tak po prostu pójść? – poparła go Katsumi.

– Eeem... Owszem, mogę? I czemu akurat ty wyjeżdżasz z moralizatorską gadką, skoro jeszcze wczoraj się ze mną zgadzałaś?

– Jak śmiesz... – Dziewczyna zacisnęła pięści. – Jak śmiesz sprowadzać mnie do swojego poziomu? Mówiłam, że powinniśmy podjąć bardziej zdecydowane działania odnośnie szukania wyjścia. A świadoma próba zabójstwa jest jak najbardziej karalna.

– Och, jak uroczo... Musisz być strasznie dumna z tego, że w wieku nastu lat pozjadałaś wszystkie rozumy, prawda? Oświecę cię: twoje durne prawo tutaj nie działa – powiedział Taro, po czym wyszedł.

Wyszedł, pozostawiając ich wszystkich w szoku i strachu. Pierwsza otrząsnęła się Shizuko. Podbiegła do Wang-Mu i delikatnie złapała ją za rękę.

– Pokaż, gdzie cię... o matko...

Rana była paskudna – długie, proste, głębokie cięcie wzdłuż całej dłoni. Wciąż jeszcze krwawiła. Shizuko nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak bardzo musi boleć złapanie noża gołą ręką... no ale wciąż lepsze to niż śmierć.

– Uhhh... – Reiko zrobiła się cała blada. – Trzeba to czymś opatrzyć.

– Przydałby się bandaż – zgodziła się Momo. – Tylko chyba nigdzie tu żadnego nie ma.

– Jest – powiedziała Shizuko. – Dajcie mi chwilę.

Wybiegła szybko ze stołówki. Równie szybko zabrała z pokoju swoją torbę, która oprócz telefonu była jedyną rzeczą, którą miała przy sobie, gdy straciła przytomność, i wróciła do reszty.

– Nosisz ze sobą bandaż? – zdziwił się Kyoshi.

– Tak – odparła, ignorując ciekawskie spojrzenia. – Staram się zawsze mieć pod ręką rzeczy, których ktoś może potrzebować. Bandaż, plastry, woda utleniona, chusteczki, podpaski, guma do żucia, ładowarka, trochę pieniędzy... Wiesz, takie drobiazgi, których łatwo zapomnieć.

– Superszkolna kumpela w akcji. – Momo zaszkliły się oczy. – Jesteś za dobra dla tego świata.

Shizuko nie odpowiedziała, ponieważ była zajęta opatrywaniem rany Wang-Mu. Przemyła rozcięcie wodą utlenioną i owinęła parę razy dłoń bandażem.

– Powinno starczyć... Nie wiem, możesz nią ruszać?

– Trochę...

– To na razie nie ruszaj. Niech się porządnie zagoi.

Adrenalina zdążyła już jej opaść, więc usiadła ciężko na krześle i schowała twarz w dłoniach.

Nikt nie zginął. Jeszcze. Ale było blisko. I kolejnych takich sytuacji zapewne będzie więcej. Tylko jak im zapobiec bez wpadania w paranoję? Konieczność współpracy malowała się w ciemnych barwach.

– Jedno mnie zastanawia – powiedział głośno Kyoshi, przerywając jej rozmyślania. – Mówisz, że Taro zaatakował cię wczoraj wieczorem?

– Tak.

– Coś nie tak? – nie rozumiała Amy.

– Nie, nic. – Potarł brodę. – Po prostu nie rozumiem, czemu nie umył i nie odłożył noża wtedy. Trochę głupio czekać z tym do rana.

Fakt. Z jakiegoś powodu Taro zwlekał z pozbyciem się dowodów aż do następnego dnia. Nie zdążył zrobić tego, co chciał, bo zaskoczyła go Shizuko. Więc... dlaczego?

– To całkiem proste – odparł Monokuma wesoło.

Misiek siedział na pobliskim stoliku i wyglądał, jakby był tu już jakiś czas, ale dopiero teraz postanowił zwrócić na siebie uwagę. Był wyraźnie zadowolony poruszeniem, jakie wywołał.

– Zawsze zamykam stołówkę jakiś czas po ogłoszeniu ciszy nocnej – ciągnął. – Ona nie jest cicha i nocna tylko z nazwy. Naprawdę macie wtedy spać. Nastolatkowie potrzebują dużo zdrowego snu, żeby ich mózgi się prawidłowo rozwijały. W ten sposób mam pewność, że nie będziecie siedzieć do późna. Otwieram ją rano, kiedy parę osób już wstanie.

– Skąd wiesz, kiedy... Zaraz, w naszych pokojach są kamery? – zaniepokoiła się Momo.

– Rany... Co ty tam robiłaś, że aż tak się przeraziłaś? – Sushi zrobił wielkie oczy.

– Ja wiem, ona wie... Zresztą w łazienkach też są kamery, więc na każdego z was by się coś znalazło. – Niedźwiadek postukał się w czoło zamyślony. – O rajciu, mogę was teraz szantażować! Ale fajnie!

Nikt nie podzielał jego wesołości.

– A było tak spokojnie, kiedy siedziałeś cicho... – westchnął Kyoshi.

– Puhuhu... Było? – Monokuma przekrzywił łepek. – Bo na moje to żarliście się aż miło! Napięcie rosło i rosło... Aż bałem się wychylić, żebyście przypadkiem się znowu nie zjednoczyli!

– Naprawdę myślisz, że uda ci się w ten sposób nas podzielić? – spytał Akio, wstając. Podszedł do pluszaka i spojrzał mu prosto w oczy. – Nie pozwolę ci na to.

– Puhuhu... Musisz mieć niezłe jaja, żeby mi się tak stawiać.

Przez twarz chłopaka przemknął rumieniec, który szybko jednak zamienił się w gniew.

– Wiesz, kim jesteś? Jesteś tchórzem. Chowasz się za tym niedźwiadkiem zamiast stawić nam czoła osobiście.

– Rety, rety, rety... Nie rozpędzasz się aby trochę? Jestem Monokuma! Nie chowam się za żadnym niedźwiadkiem, bo... nim jestem! Jestem też waszym dyrektorem oraz mistrzem gry. Chcesz przypisać moją ciężką pracę komuś innemu?

– Nie wierzę ci.

– Może zaraz jeszcze powiesz, że ktoś z was jest mistrzem gry, albo coś równie niedorzecznego?

Akio stracił odrobinę rezon.

– No... nie. Przecież mówię właśnie, że musimy współpracować. Zaufanie to podstawa.

– Ale głupek! – Monokuma zaniósł się śmiechem. – Zginiesz pierwszy, mówię ci to. Ty albo Amy. W horrorach czarnuch zawsze umiera na początku.

Zeskoczył na ziemię i potuptał do wyjścia, kiwając się śmiesznie na boki.

– O c-co mu chodziło? – spytała Reiko spod stołu.

– Myślicie, że to prawda? W sensie, że ktoś z nas może być mistrzem gry? – spytała Momo.

– To brzmi nierozsądnie – mruknął Kyoshi. – W ten sposób wystawiałby się na niepotrzebne ryzyko. Co gdyby ktoś wybrał go sobie na ofiarę?

– Przede wszystkim – odezwał się Ryu tak cichutko, jakby całą siłą powstrzymywał się, żeby nie uciec i nie ukryć się gdzieś z dala od ludzi na tydzień – jedna osoba nie byłaby w stanie zorganizować czegoś takiego. To... bardzo nieprawdopodobne, że mistrz gry jest jeden.

– Czyli to kolejne kłamstwo, które miało na celu nas poróżnić – uciął Akio. – Koniec tematu.

Tak powiedział, Shizuko w głębi wiedziała jednak, że nie jest tak łatwo wyrwać raz zasiane ziarno niepewności. Nawet jeśli brzmiało to absurdalnie, teraz podświadomie będą się dodatkowo podejrzewać o bycie sprawcą całej tej kabały.

– Tak, pora na śniadanie – zgodził się Sushi. – Nie chcę już dłużej o tym myśleć.

Shizuko zjadła swoją porcję mechanicznie, prawie nie czując smaku. Całą jej uwagę zajmowały krążące po głowie myśli. W owej głowie zaczął kiełkować pewien pomysł. Po posiłku zatrzymała i wzięła na stronę bardzo konkretną osobę.

– Czego chcesz? – zapytał szorstko Saburo.

– Och, wiesz... – Spuściła wzrok. – Chyba po prostu trochę boję się Taro. On jest niebezpieczny.

– I?

– No i tak sobie pomyślałam, że ktoś powinien mieć go stale na oku. Wiesz, w razie gdyby znowu postanowił kogoś zaatakować. Myślę, że jesteś do tego najlepszą osobą.

– A to dobre! – prychnął. – Czemu niby to ja mam latać za jakimś pacanem?

– Booo... Jesteś najsilniejszy z nas wszystkich i tylko tobie mogę w tej kwestii zaufać. – Podniosła oczy. – Będziesz nas wszystkich chronić, prawda?

Czuła się absolutnie paskudnie, grając w ten sposób na jego emocjach. Mówiła dokładnie to, co powinien usłyszeć, żeby zrobił to, czego ona od niej chce. To była manipulacja w czystej postaci i strasznie się z tego powodu sobą brzydziła. Sytuacja jednak tego wymagała... Naprawdę potrzebowała skłonić najsilniejszą osobę w ich grupie do trzymania Taro w ryzach. Podejrzewała, że gdyby nie zdecydował się zgrywać twardziela, sam by zaoferował swoją pomoc, ale niestety tak nie było i musiała trochę popchnąć go we właściwym kierunku. Częścią jej talentu było to, że bardzo łatwo rozumiała emocje i myślenie innych – czasami nawet lepiej niż oni sami. A że nie była głupia, potrafiła to wykorzystać. Potrafiła, ale nie chciała. To było dla niej takie... nieszczere. A szczerość uważała za podstawę każdej zdrowej ludzkiej relacji.

W każdym razie i tak było już za późno na cofnięcie wypowiedzianych słów, zwłaszcza że wyraźnie zadziałały. Saburo odrobinę stracił rezon.

– Eeem... – Oczy uciekły mu w bok, ale Shizuko szybko przesunęła głowę, żeby dalej patrzył prosto na nią. – Kurwa... Rany, no dobrze! – Zamachał rękoma. – Mogę przypilnować gnoja. Ale nie wyobrażaj sobie, że będę od teraz waszą niańką czy coś w ten deseń – dodał szybko.

– Dziękuję – powiedziała, siląc się na uśmiech, po czym oddaliła się powoli, chociaż miała ochotę uciekać ile sił w nogach, zanim do reszty zjedzą ją wstyd i poczucie winy.

Po wyjściu ze stołowki natknęła się na Amy. Dosłownie natknęła, aż prawie podskoczyła ze strachu. Dziewczyna stała cicho za drzwiami, wyraźnie na nią czekając, ale równocześnie usiłowała sprawiać wrażenie, jakby akurat przechodziła i znalazła się tu zupełnie przez przypadek.

– Heeej... – zaczęła nienaturalnie. – Co za spotkanie... znaczy ten, zbieg okolic... tych... Nie. – Zaczęła się pocić. – Em... Słuchaj, bo tak zauważyłam... jak wtedy... W sensie...

Shizuko ukróciła jej męki, wkładając jej w dłoń kilka wyjętych z torby podpasek. Amy zamrugała kilka razy.

– Skąd... Rany, dzięki.

Po czym dyskretnie czmychnęła w stronę łazienki.

Shizuko nie wiedziała natomiast, co ze sobą zrobić. Wciąż był dopiero ranek, ale i tak była zmęczona. Cały ten dzień już teraz zdążył porządnie zszargać jej nerwy. Postanowiła więc pójść do siebie i położyć się na chwilę... która musiała przeciągnąć się do paru godzin, bo obudziło ją pukanie do drzwi. Otworzyła je szybko. Na progu stał Kyoshi.

– Co się stało? – spytała sennie.

– Och... Nie, w sumie nic – zmieszał się. – Po prostu zniknęłaś gdzieś i nie mogłem cię znaleźć.

Nafukała na siebie w myślach. Jasne, że się martwił. Nie raczyła pisnąć ani słówka, że wybiera się odpocząć. Była jednak zbyt przybita, żeby o tym pomyśleć... Tak, to nie był jej dzień.

– Nic mi nie jest. Po prostu... jakoś nie mam dzisiaj siły.

– Przepraszam. Nie chciałem ci przeszkadzać.

– Nie przeszkadzasz... – Na policzki wypłynął jej rumieniec, kiedy zdała sobie sprawę, że musi wyglądać okropnie. Pogniecione ubranie, poplątane włosy, śpiochy w oczach i poduszka odciśnięta na twarzy...

To zdecydowanie nie był jej dzień.

– I tak nie spałam – skłamała szybko. – Chcesz coś porobić? Kiedy obiad? Poczekaj, tylko się trochę ogarnę...

– Do obiadu jeszcze trochę zostało, ale chyba już coś zaczęli przygotowywać... – odparł Kyoshi drzwiom łazienki, które właśnie zamknęły się za jego rozmówczynią. Pokręcił tylko głową i uśmiechnął się.

***

Szli niespiesznie korytarzem w zasadzie bez jakiegoś większego celu. Kyoshi opowiadał zabawne anegdotki zza kulis swojej pracy, a Shizuko grzecznie udawała, że rozumie stosowane przez niego slangowe określenia... czegoś muzycznego, zapewne. Tak rozmawiając zaszli do holu, w którym natknęli się na Amy i Wang-Mu. Ta ostatnia, wyraźnie niepocieszona, była ciągnięta za zdrową rękę jak dziecko na zakupach.

– Hejka – przywitała się Shizuko. – Wszystko u was w porządku?

– Nie powiedziałabym. – Amy zmarszczyła brwi. – Ktoś próbował zakatrupić moją przyjaciółkę. – Odrobinę rozpogodziła się. – Ale za to teraz zostałam jej osobistym ochroniarzem. Każdy, kto będzie chciał coś jej zrobić, będzie musiał najpierw zmierzyć się ze mną.

– Dam sobie radę – próbowała cicho zaprotestować Wang-Mu.

– Raaany... A ta znowu swoje. Czemu ty tak strasznie nie chcesz, żeby ci pomagano?

– To nie tak. Po prostu... nie chcę cię narażać.

– Ale czy ty naprawdę nie rozumiesz... – Amy nie dokończyła. Przerwał jej huk dobiegający ze stołówki. Równolegle z nim dał się słyszeć krótki okrzyk bólu.

Twarze całej czwórki stężały momentalnie.

– Co się...

– Idę sprawdzić – zdecydował Kyoshi. – Poczekajcie tutaj.

– Idę z tobą – powiedziała Shizuko szybko.

Starając się nie biec, weszli szybko do pomieszczenia. Napotkany widok był zaskakujący – zwłaszcza w porównaniu z tym, co podświadomie obawiali się zobaczyć.

Podłoga usłana była drobnymi białymi odłamkami, które jeszcze przed chwilą musiały być częścią talerza czy miski. Pośrodku tego całego bałaganu stała Reiko, czerwona aż po czubek głowy.

– Przepraszam, przepraszam, przepraszam – powtarzała piskliwym głosem. Przykucnęła i niezdarnie spróbowała zebrać kawałki oraz nie skaleczyć się przy tym.

– Zostaw – westchnął Akio, pojawiając się przy niej ze zmiotką. – Jak to się w ogóle stało?

– Nie wiem... Nagle się potknęłam.

Poza nimi w stołówce byli jeszcze Sushi... oraz Ryu i Kyoko. Shizuko musiała przetrzeć oczy, nie do końca wierząc w to, co widzi. Ta dwójka była prawdopodobnie najmniej socjalna z całej grupy, ale mimo to bez wątpienia patrzyła teraz na nich siedzących razem przy najbardziej oddalonym stoliku. Co prawda nie rozmawiali... w tym momencie. Wyglądali trochę jakby rozmawiali zanim zaczęła się na nich gapić. W oczach Kyoko dostrzegła coś, czego nie mogła się w nich dopatrzeć od samego początku – cokolwiek innego niż absolutną obojętność. Wyglądała nawet na zadowoloną, chociaż oczywiście jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.

To dopiero dziwna para... Ciekawe co sprawiło, że w ogóle zwrócili na siebie uwagę.

Z rozmyślań wyrwał ją głos Kyoshiego.

– Jak można się tu potknąć? Przecież to płaska podłoga.

– Nie wiem... – powtórzyła Reiko, czerwieniąc się jeszcze bardziej, jeżeli to w ogóle możliwe.

– Też myślę, że to mega dziwne, ale tak właśnie było – powiedział Sushi. – Siedziałem tuż obok. Nagle wywaliła się prosto na ry... ten, twarz.

– Przepraszam... Chciałam tylko pomóc nosić...

– W porządku. Nie twoja wina – zapewnił ją Akio. Gołym okiem było jednak widać, że nie jest z tego powodu wesoły. – Tylko teraz mamy problem. Straciliśmy całe dwa komplety. Nigdzie nie widziałem tu zapasowych naczyń.

– Ponieważ to moja wina, mogę jeść z garnka.

– Nikt nie będzie jeść z żadnego garnka. Coś się wymyśli.

– Nic ci nie jest? Skaleczyłaś się? – spytała Shizuko z troską.

– Nie... Jak poczułam, że lecę, to odruchowo wyciągnęłam ręce. Najbardziej ucierpiało to, co w nich miałam. – Wyciągnęła chusteczkę i wydmuchała się w nią głośno. – To wszystko przeze mnie. Tracimy coraz więcej sprzętów kuchennych. Najpierw ten nóż, a teraz to...

Zamarli jak jeden mąż.

– Jaki... nóż? – spytał ostrożnie Kyoshi.

– Aaa... – Reiko zamrugała kilka razy. – Nie mówiłam wam? Brakuje jednego noża w kuchni.

Można było wyczuć, jak temperatura w pomieszczeniu spada o parę stopni.

– I... nie wpadłaś na to, żeby powiedzieć nam wcześniej? – spytał Sushi, z trudem zachowując spokój.

– Akio, ty też to zauważyłeś? – spytał Kyoshi.

– Nie. – Chłopak potarł brodę. – Wiem, że powinienem, ale nie zwróciłem na to uwagi. Zdawało mi się, że wszystkie są.

– Jak zaczynaliśmy robić obiad, to już go nie było – ciągnęła Reiko cichutko. – Myślałam, że ty go wziąłeś.

– Nie wziąłem. – Akio zerwał się na równe nogi. – A to znaczy, że komuś coś grozi. Musimy jak najszybciej zebrać wszystkich w jednym miejscu.

Shizuko i Kyoshi już tego nie usłyszeli, bo wybiegli ze stołówki jako pierwsi. Popędzili w stronę korytarza. Zza załomu dobiegł ich drugi tego dnia krzyk – o wiele głośniejszy niż ten pierwszy.

Po drugiej stronie powitał ich widok, którego mieli nie zapomnieć już nigdy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro