1.6 Złoto głupców
Tej nocy wreszcie porządnie się wyspała. Obudził ją dopiero poranny komunikat Monokumy. W stołówce znalazła się dwadzieścia minut po siódmej. Było już parę osób, choć nie wszyscy.
– Hej! – zawołał Kyoshi, kiedy ją zobaczył. – Co się stało?
– Co co się stało? – zdziwiła się.
– Nie no, po prostu... Wczoraj o tej porze kończyłyście robić śniadanie. Myślałem, że coś jest... nie tak.
– Spałam – odparła spokojnie, starając się powstrzymać wpełzający na twarz rumieniec. W środku jednak prawie krzyczała. Martwił się o nią! I to całkowicie szczerze, bo akurat w odczytywaniu emocji nie miała sobie równych.
– Aha. – Kyoshi wyglądał teraz, jakby było mu trochę wstyd, że się tak przejął. – W każdym razie dobrze trafiłaś. Akurat na poranny teatrzyk.
Dopiero teraz zauważyła, że spojrzenia wszystkich były zwrócone na Katsumi i Mitsuo, którzy kłócili się głośno.
– Nie! Ile razy mam mówić „nie", żeby w końcu dotarło do twojego pustego łba? – denerwowała się Katsumi.
– Nawet jeden? – Mitsuo stał niewzruszony, zupełnie jak w jakimś artystycznym uniesieniu. – Jeden malutki akcik? Nie znajdę lepszej modelki.
– Jesteś absolutnie obleśny!
– Idealne proporcje, surowe piękno, charakter, którym można by kruszyć skały... – ciągnął chłopak. – Błagam cię na kolanach!
– On się zaraz spuści w spodnie – skomentowała cicho Akemi.
– Szkoda – westchnęła Momo. – Z chęcią bym zobaczyła ten obraz.
Podczas gdy wszyscy inni zajęci byli tą osobliwą sceną, Shizuko z zadowoleniem zauważyła, że tym razem Ryu przyszedł na śniadanie. Siedział jak najbardziej z boku i nie odzywał się do nikogo, ale zawsze coś. Małymi kroczkami do przodu.
Samo śniadanie było skromniejsze niż poprzedniego dnia. Akio zadecydował, że na razie muszą oszczędzać zapasy, żeby starczyło ich na jak najdłużej. Było to jak najbardziej zrozumiałe, jednak praktycznie nikt się nie najadł.
Po uporaniu się z niewielką porcją Shizuko odkryła, że znowu nie ma co robić. Rozejrzała się po stołówce, szukając kogoś, z kim mogłaby porozmawiać. Nagle sobie o czymś przypomniała. Szybko odszukała wzrokiem Kyoshiego.
– Hej – zaczęła. – Mógłbyś opowiedzieć mi trochę więcej o swoim zespole? Nigdy jakoś specjalnie się nim nie interesowałam, bo to nie mój typ muzyki.
– Pewnie, że mogę. Tylko o czym chciałabyś wiedzieć? To dość szeroki temat.
– Może na początek... Co ty dokładnie robisz?
– Jestem gościem od śpiewu i tekstów. Ale grać też trochę umiem.
– Na czym?
– Pomyślmy. – Potarł brodę. – Na pewno na gitarze, basie i perskusji. Najbardziej podstawowe intrumenty. Oprócz tego pianino, skrzypce, wiolonczela... no i powiedzmy, że saksofon. Odrobinę.
– Łał... – zdziwiła się szczerze. – Chodząca orkiestra.
– Nie do końca – zaprotestował szybko. – Za to strasznie kiepsko mi idzie pisanie muzyki. Każdy z nas sporo umie. Cały zespół jest ważny. Bez chłopaków na pewno bym nie dał rady.
Shizuko miała wrażenie, że próbuje teraz trochę na siłę sobie umniejszyć... i była tym naprawdę mile zaskoczona. Byle dureń potrafi się przechwalać, ale nie każdy potrafi stawiać innych przed sobą.
– Na pewno masz rację – zgodziła się. – Więc czemu tylko ty dostałeś się do Hope's Peak? Przepraszam, jeśli nie chcesz o tym mówić – dodała szybko. – Jestem po prostu ciekawa.
Kyoshi westchnął ciężko.
– Nie, nie szkodzi. To żadna tajemnica. Jakby ci to... Rozumiesz, że jako główny wokalista jestem siłą rzeczy najbardziej rozpoznawalnym członkiem?
– Z pewnością. – Kiwnęła głową. – Możesz mnie zabić, ale... W sensie, rany... – Ugryzła się w język. – Po prostu chyba nawet nie pamiętam do końca nazwisk reszty.
– Właśnie. – Westchnął znowu. – To z tego powodu znalazłem się w tej szkole. Nie jako muzyk, ale jako twarz zespołu.
– Oj... Serio?
– Masz to nawet w moim talencie. Superszkolna gwiazda. Nie superszkolny wokalista, nie superszkolny tekściarz i zdecydowanie nie superszkolny saksofonista.
– A jak reszta na to zareagowała?
– Nic złego by nie powiedzieli. Najpierw jesteśmy przyjaciółmi, a potem współpracownikami i tak było zawsze, odkąd zaczynaliśmy w garażu i nikt nas nie znał. Czułem jednak... jak to nazwać... taką nieszczerą atmosferę.
– Miałeś wrażenie, że jesteś bardziej uprzywilejowany wśród równych? – podsunęła.
– Można tak powiedzieć. Nie wiem... – Potarł skronie. – Trzeba być szalonym, żeby odrzucić naukę w Hope's Peak, ale czuję, że trochę nas to podzieliło. A teraz jeszcze straciłem z nimi wszelki kontakt.
– Myślisz, że policja nas szuka? – Shizuko zgrabnie skorzystała z furtki i skierowała rozmowę na inne, mniej osobiste tematy.
– Hm, no tak. Na pewno ktoś musiał zwrócić uwagę, że zniknęliśmy. Zaginięcie szesnastu osób naraz nie przechodzi bez echa. Ale nawet jeśli, to co z tego?
– Jak to co? To znaczy, że prędzej czy później ktoś nas stąd wyciągnie.
– Mam nadzieję, ale słyszałaś, co mówił Monokuma. To miejsce jest nieźle ukryte. Jeżeli ktoś potrafi zorganizować coś takiego, to raczej nie jest dla niego problemem wyprowadzenie w pole paru śledczych.
– Sam przecież mówiłeś, że nie powinniśmy mu we wszystkim ufać.
– Nie powinniśmy ani trochę – zgodził się. – Staram się być dobrej myśli, ale staram się też myśleć racjonalnie. Na razie... słabo to wygląda.
Shizuko kiwnęła głową i rozejrzała się po stołówce. Zauważyła, że sporo osób w niej zostało, mimo że minęło już trochę czasu od śniadania. W zasadzie nie było to aż tak dziwne – i tak nie mieli za bardzo gdzie pójść.
Spróbowała dosiąść się do Momo i Reiko, które rozmawiały ze sobą cicho przy stoliku. Momo wyciągnęła skądś zestaw do szycia składający się z nożyczek, igły z nitką i paru rzeczy, których nazw Shizuko nie znała. Pracowała nad kremowym czymś – równie dobrze mogła to być skarpeta, jak początek rękawa.
– Cześć – powiedziała Shizuko. – Co szyjesz?
– Chyba królika – odparła dziewczyna. – Na początku chciałam misia, ale... no właśnie.
– Aha. Myślałam, że to jakieś ubranie.
– Ubrania mi nie wychodzą. Za to robienie maskotek jest bardzo relaksujące. No i na końcu masz darmową maskotkę. Znalazłam materiał i watę w magazynie, a nitkę i guziki zawsze noszę ze sobą.
– Ciekawe... Zaraz, tak się robi pluszaki?
Momo zszywała właśnie ze sobą na płasko dwa kawałki materiału, jednak z jakiegoś powodu dała na wierzch mniej puszystą stronę.
– Tak. Nie wiedziałaś? Potem trzeba takie coś wywrócić na drugą stronę i wypchać. W ten sposób prawie nie widać nitki.
Shizuko musiała przyznać, że ma to sporo sensu. Zaskoczyło ją, bo nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się, jak powstają pluszaki.
– Mówiłam właśnie Momo, że potem koniecznie musi mi parę zrobić – powiedziała Reiko. – Dzieciaki bardzo takie lubią.
Shizuko uśmiechnęła się z niedowierzaniem.
– Niemowlęta są chyba trochę za małe...
– Ach, nie! Nie chodziło mi o noworodki – wyjaśniła szybko. – Czasami pomagam też jako opiekunka.
– Ty chyba po prostu bardzo lubisz pracować z dziećmi. – Shizuko spojrzała na nią, przekrzywiając głowę.
– No... tak, w sumie tak. Małe dzieci są kochane. Lubię w nich przede wszystkim to, że nigdy nie oceniają nikogo z góry.
– Ktoś ci kiedyś... no wiesz, dokuczał?
– Em... No, trochę... – Reiko nieco się speszyła. – Głównie w szkole. Wiesz, jakie potrafią być dzieciaki. Starczy im za powód, że ktoś jest odrobinkę inny.
Shizuko była na siebie zła, że tak nieroztropnie zaczęła, ale po prostu nie mogła się powstrzymać. Widać było, że Reiko nie za bardzo chce o tym rozmawiać. Szybko zmieniła temat.
– Tak... Dzieci są fajne. A ty, Momo?
– Hm? – Dziewczyna podniosła głowę znad szytego królika.
– Lubisz dzieci?
Momo przyglądała jej się chwilę.
– Jasne – powiedziała w końcu i wróciła do szycia.
– Chciałabym mieć kiedyś własne – powiedziała Reiko. – Tylko... Rany, strasznie się boję porodu.
– Ty się boisz porodu? – spytała Shizuko ze zdziwieniem. – Przecież...
– Tak, wiem. Dziwne. Ale to po prostu co innego, kiedy jesteś po drugiej stronie. W tym przypadku akurat wolałabym nie wiedzieć tak dużo. Zresztą ja się boję wielu rzeczy.
– Każdy się czegoś boi...
– Racja. Tyle że ja boję się wszystkiego naraz. Pająków, ciemności, ciasnych miejsc, dentysty, pociągów, wysokości, klaunów, psów, słupów wysokiego napięcia... – wyliczała spokojnie. – No, może krwi najmniej. Ale wciąż trochę.
– Nie przesadzasz aby? Może za dużo o tym myślisz i przez to się tylko nakręcasz.
Rozmowę przerwał im Takehiko, który pojawił się nagle przy ich stole.
– Mogę? – spytał.
– Jasne...
Shizuko przyjrzała mu się ostrożnie. Jak się szybko okazało, chłopak potrzebował stołu jako podparcia dla swojego kitla, na którym gryzmolił jakieś wzory pogryzionym długopisem.
– Już wiem, czemu ktoś wymyślił, żeby były białe – powiedział z zadowoleniem. – Bardzo sprytne, tak, niezły pomysł... I w ten sposób nie potrzebuję papieru.
– Co robisz? – spytała Reiko.
– To, co zawsze. Mam ze sobą trochę odczynników. – Wskazał kieszenie wypchane probówkami i niewielkimi fiolkami. – Przymusowy urlop to nie powód, żeby przerywać pracę. – Zmarszczył czoło. – W ogóle złapałyście może, o czym mówił ten gościu w stroju pandy? Przyznam, że akurat nie słuchałem. To jakaś wycieczka szkolna?
– Nie do końca... – zaczęła Reiko.
– Nieważne – ucięła szybko Momo. Uniosła znacząco brwi, jakby chciała powiedzieć „nie mieszajcie mu w głowie. I tak długo tu nie zabawimy". – Ten... Takehiko, wybacz... hm, moją bezpardonowość, ale czy zauważyłeś, że masz wydrukowany odwrotnie układ na koszulce?
– Wcale nie. Jest do góry nogami, żebym mógł w każdej chwili na niego zerknąć. To bardzo wygodne.
Shizuko musiała przyznać, że jest w tym pewna logika. Tak jak w pisaniu po kitlu. Problem polegał na tym, że był to ten rodzaj logiki, przez który reszta społeczeństwa ma ciebie za dziwaka.
– Pokażesz nam zamianę miedzi w złoto? – spytała, przypominając sobie ich pierwsze spotkanie.
– A, to... Chyba nie dam rady. Nawet gdybym znalazł miedź, potrzebowałbym jeszcze trochę cynku i palnik.
– To może przynajmniej opowiesz nam, jak to się robi?
– Mogę. Potrzebna jest oczywiście miedź, najlepiej moneta. Trzeba przygotować pięcio-, dziesięcioprocentowy roztwór wodorotlenku sodu. Kładziesz na dnie cynk i monetę, a potem podgrzewasz całość.
– I wtedy ta moneta zmieni się w złoto?
– Nie, na razie jedynie zmieni kolor na srebrny. Złota się stanie, kiedy ją osuszysz i podgrzejesz w płomieniu palnika.
– A jak to działa? – spytała Momo.
– Najprościej mówiąc, w pierwszym etapie następuje częściowe roztworzenie cynku pod wpływem zasady. Następnie miedź i cynk zyskują ten sam potencjał...
– Rany... – Reiko złapała się za głowę. – Już nic nie rozumiem.
– To jest elementarna wiedza... – Takehiko bębnił chwilę palcami o czoło. – Okej. Uznajmy, że to magia.
Zapewne faktycznie była to elementarna wiedza, ale Shizuko nigdy za bardzo nie przykładała się do chemii. Na lekcjach najczęściej dokańczała matematykę, żeby każdy, kto potrzebował, miał czas spisać od niej na przerwie.
– Ja trochę rozumiem – powiedziała Momo. – A skoro już mówimy o cynku... Dobrze kojarzę, że można za jego pomocą zobaczyć ślady krwi?
– Momo! – syknęła Shizuko.
– Aaa... – zmieszała się Momo. – Nie miałam... tego na myśli. Czytałam kiedyś o tym w książce.
– Ach, tak! – Takehiko nie wyczuł, że rozmowa zeszła na delikatny temat. – Chodzi ci o test Kastle-Meyera. Potrzeba do niego sproszkowanego cynku, wodorotlenku potasu i fenoloftaleiny. Należy wrzucić to wszystko do małego słoiczka z wodą, zakręcić, a potem podgrzewać go równomiernie przez około godzinę w większym garnku. Kiedy odczynnik jest gotowy, wystarczy upuścić go trochę na badaną powierzchnię i dodać taką samą ilość wody utlenionej. Jeżeli pozostała na niej chociaż odrobinka krwi, pojawią się wyraźne różowe ślady.
– Bardzo ciekawe – ucięła szybko Shizuko. – Wiecie może, kto dzisiaj robi obiad?
– Akio – powiedziała Reiko. – Chyba na razie to on wziął na siebie rolę szefa kuchni. Ktoś musi uważać na porcje.
To w zasadzie było do przewidzenia, ale i tak wprawiło ją w lekką konsternację. Nie chodziło o to, że tylko jedna osoba była odpowiedzialna za posiłki, bo komu jak komu, ale Akio prawie na pewno mogli ufać. Było jej przykro, że do tego w ogóle doszło. Nie powinni racjonować jedzenia.
Skoro już narzekała, to nie powinno ich w ogóle tu być.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro