Życie złożone z weekendów ❍ 05.08.2040
Na szarej pościeli leży pudełko pizzy, z telewizora na ścianie płynie muzyka, a Gavin leży oparty o zagłówek łóżka i przerzuca kolejne piosenki. Zamiera z dłonią na pilocie, gdy na piętrze pojawia się blondynka, ubrana jedynie w jego podkoszulek i trzymająca butelkę piwa, którą od razu mu wręcza. Zoya ma wejść już z powrotem na łóżko, ale on daje jej znać, by się nie ruszała i na nią patrzy. Materiał jego koszulki ledwo zakrywa jej pośladki, jasne włosy w nieładzie opadają wokół twarzy, a jej uśmiech jest ciepły, a nie kpiący jak zazwyczaj. I Reed niewiele myśląc, sięga do szafki nocnej po portfel, z którego wyciąga banknot studolarowy, który jej wręcza.
- Hm... Teraz nie wiem, czy tak nisko oceniasz nasze życie erotyczne, czy znów narozrabiałeś i potrzebujesz prawnika - śmieje się blondynka, a on odstawia pudełko na podłogę, zanim przyciągnie ją do siebie. - Niezależnie od odpowiedzi, powinieneś wyciągnąć więcej kasy, Reed.
- Nie, przegrałem zakład.
- Co?
- Założyliśmy się, że nie zrobisz na mnie wrażenia, niezależnie od tego, co na siebie włożysz.
- Więc ja się staram z tymi wszystkimi kieckami i bielizną, a wystarczył twój podkoszulek? - śmieje się Zoya, a Gavin przytakuje jej i całuje jej szyję. - Mogliśmy częściej sypiać w twoim mieszkaniu, to już dawno bym wygrała.
- Cóż, nie sądziłem wcześniej, że spędzę z tobą całą niedzielę i nie będę miał ochoty cię zamordować.
- Mówiłam ci, że potrafię być miła.
- Potrafisz być nawet bardzo miła - mówi wprost do jej ucha, wsuwając dłoń między jej uda. Zoya śmieje się i odsuwa od niego, zanim złapie pilota. - Wracaj tu natychmiast.
- Nie, mieliśmy coś obejrzeć. Obiecałeś mi, że włączysz mi ten special na Netflix, gdzie koleś głównie śpiewa o tym, że świat jest chujowy i jako ludzkość powinniście umrzeć.
- A możemy obejrzeć go wieczorem? - pyta, obejmując ją w pasie i ciągnąć z powrotem na poduszki. Zoya kręci głową, drocząc się z nim i nie dając się pocałować, zanim Gavin łapie jej nadgarstki i przewraca się na nią. Chwilę pojedynkują się na spojrzenia, zanim szatyn znów nie spróbuje zbliżyć się do jej ust, ale ona uchyla się w ostatnim momencie. - Nie, to nie.
Nie puszcza jej rąk, by nie mogła się wyrwać i całuje mocniej jej szyję, a ona w końcu przestaje się z nim droczyć. Przenosi więc dłonie na jej brzuch i podciąga koszulkę, którą ma na sobie blondynka, zanim przejdzie tam też pocałunkami. Zoya śmieje się cicho, że zawsze już tak się kończy, gdy próbuje z nim walczyć, a on odpowiada, że nie ma nic przeciwko.
Ona też nie ma nic przeciwko. Właściwie pierwszy raz w życiu czuje się swobodnie, co pociąga za sobą to, że czuję się szczęśliwa. Podoba jej się to, że przy Gavinie nie musi zawsze być doskonała, nie musi być chłodna i przebiegła, przez co poznaje siebie samą zupełnie na nowo. I odkrywa, że naprawdę lubi tę osobę, która sypia obok niego w łóżku, nawet jeśli wciąż kłócą się absolutnie o wszystko, dlatego starają się nie rozmawiać na poważne tematy. A mimo wszystko, nie ma już najmniejszej ochoty przestać się z nim widywać. Choć poważnie obawia się o to, że to, co się między nimi ukształtowało, w końcu odbije się im czkawką.
- Mój telefon - mówi Zoya, gdy orientuje się, że słyszy znajomy dźwięk. Gavin, jednak nic sobie z tego nie robi i nie ma zamiaru oderwać się od jej ciała. - Reed! A jak to praca... - wzdycha, gdy szatyn gryzie lekko jej skórę i parska śmiechem. - Okej, na szczęście nie muszę po niego iść, by odebrać - śmieje się kolejny raz i przymyka oczy, by połączyć się zdalnie z urządzeniem. A wtedy od razu zalewa ją ilość nieodebranych prób kontaktu od Stephena. - Czy coś się stało? - pyta, zaniepokojona.
- Rozumiem, że nie dotrzesz dziś do teatru? - pyta z wyrzutem Steve, a blondynka momentalnie czuje poczucie winy. Zwyczajnie zapomniała o próbie, gdy wczoraj w nocy podjęli z Gavinem decyzję o spędzeniu całej niedzieli w łóżku, skoro Fowler kazał jemu i Connorowi zrobić sobie jeden dzień przerwy na ochłonięcie po wybuchu.
- Nie. Utrzymuję to, co mówiłam w czwartek, kochanie. Nie mogę dłużej brać w tym udziału.
- Przecież to nie tak, że damy twoje imię na plakat.
- Steve...
- Wiedziałem, że to powiesz. I nawet mam na to plan.
- Mhm, jaki? - pyta Zoya, wsuwając dłoń we włosy Gavina, by go od siebie odsunąć, co ku jej zaskoczeniu nawet się udaje. Dopóki szatyn nie unosi jednej z jej nóg i nie zaczyna całować jej uda.
- Rozmawiałem z Camilą, zgodziła się nam pomóc - oświadcza Stephen, jakby to tłumaczyło absolutnie wszystko. A Zoya w tej chwili ma problem, by skupić się na tym, kim, do cholery, jest Camila, zanim dotrze do niej, że Steve mówi a drugiej androidce o tej samej aparycji, co ona. - Nikodem nie przyjdzie na spektakl, tylko zabierze ją w tym czasie do jakiejś knajpy. Zrobi się ustawkę, pożyczysz jej swoje auto, ubierze się w jakąś ładną marynarkę i nikt się nie połapie.
- To durny plan.
- Ale zadziała.
- Czy mogę do ciebie oddzwonić jutro? - pyta, przygryzając usta, by powstrzymać się przed reakcją na to, co robi jej ustami Gavin. - Jestem teraz dość zajęta...
- Wiem kim i tego nie pochwalam, młoda damo - mówi jeszcze kpiąco Stephen, zanim zakończy połączenie, a Zoya w końcu westchnie trochę głośniej.
- Jesteś okropny.
- No nie gadaj, że dopiero teraz się zorientowałaś? Myślałem, że jesteś bystra - śmieje się szatyn, w końcu się od niej odsuwając, a ona podnosi się do siadu i zdejmuje z siebie podkoszulek.
- Akurat podoba mi się to, że nie jesteś miły.
- To dobrze, bo nie zamierzam się zmieniać - mówi, kładąc się obok niej, a Zoya od razu przewraca się tak, by oprzeć brodę o jego mostek. - To chcesz coś obejrzeć? Czy wracamy do tego, że nie robimy ze sobą nic innego niż... - przerywa, bo blondynka całuje go krótko, zanim wręczy mu pilota do telewizora. - Szkoda.
- Sam właściwie tego chciałeś. Mogłam rano wrócić do mieszkania, mam co robić.
- O, więc uważasz, że marnuję ci czas?
- Tak - odpowiada bez zastanowienia, a on przewraca oczami, przerzucając kolejne produkcje na Netflix. - Proszę, nie przestawaj.
Gavin wybucha śmiechem i obejmuje ją ramieniem, gdy zaczynają oglądać jedną z jego ulubionych produkcji. Zoya słucha, jak szatyn co chwilę robi wtrącenia na temat tego, jak wyglądało życie w trakcie pandemii dwadzieścia lat temu. Co jest dla niej bardzo interesujące, bo do tej pory znała ten okres historii tylko z tego, gdy studiowała historię CyberLife i przyczyny, czemu w 2020 tak skoczyła ich produkcja. Śmieje się też szczerze z kolejnych piosenek w programie, który oglądają i przez to wszystko ma wrażenie, że to ich pierwsze normalne popołudnie w historii. Jasne, dalej się ze sobą droczą, ale teraz już bardziej dla sportu, by nie wyjść z wyprawy niż z prawdziwego poirytowana.
- Z kim w ogóle rozmawiałaś wcześniej? - pyta Gavin, gdy wraca z łazienki, a Zoya, chce włączyć dalej kolejny już standup.
- Ze Stephenem. Chodzi o ten musical, który robimy.
- Racja, coś tam wspominałaś - mruczy szatyn, siadając obok niej i opierając się o zagłówek łóżka.
- Namawia mnie, bym jednak wzięła w tym udział, ale okoliczności...
- Kiedy to ma być?
- W przyszłą sobotę, a co? Chcesz przyjść? - pyta kpiącym głosem, a Gavin niespodziewanie dla siebie samego wzrusza ramionami.
- Jak nie będę miał lepszych planów. - Zoya błyskawicznie podnosi się i siada mu okrakiem na kolanach. - Oj już przestań mieć minę, jakbym ci się co najmniej oświadczył.
- Czy ty się we mnie zakochałeś, Reed? - kpi dalej blondynka, a on parska gorzkim śmiechem.
- Mhm. Już planuję, kiedy poznasz moją matkę - odpowiada chłodno, obejmując ją ramionami. - Chociaż w sumie to pewnie byście miały o czym rozmawiać, obie lubicie pieniądze, dupków w garniturach i mojego brata.
- Opowiesz mi, jak to właściwie u was... - zaczyna Zoya, ale on kręci głową i opiera się z powrotem o łóżko, puszczając ją.
- Elijah ci nie sprzedał żadnej łzawej historyjki?
- Nie, nie rozmawialiśmy o waszych relacjach - kłamie zręcznie blondynka i dotyka blizny na jego nosie. - Nie mów, że to efekt jakiejś waszej sprzeczki?
- Nie, to akurat efekt pierwszych tygodni w robocie - mówi Gavin i bierze głęboki wdech. - Słuchaj, lalka. Miło mi się z tobą spędza czas, ale nie dam się wciągnąć w psychoanalizy i zwierzenia w pościeli. Trochę to nie w naszym stylu i trochę to nie ten etap.
- Och, więc ten etap jest uzależniony od jakichś specjalnych okoliczności? Podasz mi zakres czasowy, czy może to, że w ciągu ostatniego miesiąca oboje prawie zginęliśmy i oboje szukaliśmy później pocieszenia w swoich ramionach, jest jednak wystarczające?
- To, że lubię cię pierdolić na różnych meblach, nie sprawi, że będę miał ochotę na rozwlekanie przed tobą swojego życia. Nie odbierz mylnego wrażenia, to nadal nie taka relacja.
- W takim razie czas na mnie - mówi Zoya i wstaje z łóżka. Wciąga na siebie jego podkoszulek i rozgląda się za swoją bielizną i jeansami, które od wczoraj leżą na podłodze. Ubiera się pośpiesznie, a on patrzy na nią w milczeniu. - Oboje dostaliśmy to, czego chcieliśmy i po co tu jesteśmy. Szkoda mojego czasu na coś więcej, Reed.
- Sama chciałaś, żebym ci marnował czas! - krzyczy za nią, ale blondynka obraca się do niego plecami i schodzi po schodach na dół. Gavin wciąga bokserki i przeklinając sam siebie, biegnie za nią. - Dlaczego to ja mam rozwlekać moje emocjonalne gówno?! Ty też nie jesteś specjalnie wylewna, księżniczko! Ja, za chuja, nic o tobie nie wiem, poza jakimiś jebanymi teatrzykami, w których jesteś mistrzynią.
- A przeszło ci przez myśl, żeby zapytać? - Zoya obraca się do niego i posyła mu chłodne spojrzenie. - Żeby w ogóle ze mną o czymś porozmawiać? Czy jestem twoim zdaniem dobra tylko do tego, żeby mnie pierdolić na różnych meblach?
- O co ci chodzi? - pyta, niemal jęcząc z wściekłości, bo naprawdę jej nie rozumie. - Pierwszej nocy sama mi powiedziałaś, że chcesz, żebym cię tak traktował, więc to robię. Ja nie umiem ci czytać w myślach!
- Kurwa mać - fuka pod nosem Zoya i spuszcza wzrok na swoje stopy, a on wzdycha głośno.
- Tak. Kurwa mać.
- Czy mam wyjść?
- Rób co chcesz - mruczy w odpowiedzi, a ona dalej nie patrzy na niego, tylko gdzieś w przestrzeń.
- Chcesz żebym wyszła? - Gavin milczy dłuższą chwilę, patrząc na blondynkę, zanim weźmie głośny wdech.
- Nie.
- Dobrze. - Zoya odkłada torbę na stolik, ale dalej stoi sztywno. Dzieli ich niemal cała przestrzeń salonu, ale nawet mimo tego, unikają spojrzenia na siebie w tej samej chwili. - Gavin, czy nam zaczęło zależeć?
- Nie wiem.
- A co wiesz? - pyta chłodno, podchodząc w końcu do niego, a Reed obejmuje ją ramionami i całuje jej czoło.
- Że chcę, żebyś została. Nawet jeśli to oznacza, że zaczniemy ze sobą rozmawiać.
- To byłaby tragedia, jeszcze byśmy odkryli, że coś nas łączy.
- Katastrofa. Wracamy na górę, jak mamy gadać, to chcę, żebyś chociaż była naga - mruczy w odpowiedzi i bierze ją za rękę. Zoya wybucha śmiechem i idzie za nim z powrotem do sypialni, gdzie znów rozbiera się i siada w łóżku tylko w jego koszulce. Chwilę jeszcze milczą, zanim blondynka się do niego nie przytuli, a Gavin jeszcze przeklnie cicho pod nosem. - On naprawdę ci nic nie mówił o naszej rodzinie?
- Nie.
- Dobra... Więc nasz ojciec to ciekawy człowiek - zaczyna szatyn, leżąc na plecach i patrząc w sufit. Jest przy tym wszystkim boleśnie świadomy, że nigdy nie rozmawiał z nikim, a już na pewno z żadną laską na temat swojej rodziny. Co nie jest dla niego łatwe, ani tym bardziej przyjemne, ale w tym wypadku konieczne. - Mój ojciec poznał moją matkę podczas jakiejś konferencji naukowej w Stanach. Nie mam pojęcia, co ona tam tak właściwie robiła, ale chyba jej rodzinna firma finansowała jakieś badania? Sam nie wiem. Wszystko między nimi było tak serio i poważne i oficjalne, że ojciec chyba jej się oświadczył i poznał jej rodzinę, zanim w ogóle się ze sobą przespali. No wszystko było bajecznie, poza tym, że skurwiel zapomniał wspomnieć, że w międzyczasie cały czas miał romans z jakąś doktorantką na swoim rodzinnym Oxfordzie. Sprawa się jebła, moja matka kazała mu wybrać i jak myślisz, kogo wybrał? Oczywiście, że kasę. Kasą też ładnie zatuszowali całą aferę i wszystko znów było doskonale. A sześć lat później panna Kamska zmarła i się okazało, że dzieciak nie ma żadnej rodziny poza tatusiem, którego nawet nie zna. Matka w przypływie jakieś empatii postanowiła, że Elijah zamieszka z nami.
- Może nie chciała skazywać dzieciaka mężczyzny, którego kocha, na dom dziecka - wtrąca Zoya, ale Gavin tylko parska śmiechem.
- Kocha? Nie wiem, czy to, co łączy moich rodziców, ma cokolwiek wspólnego z miłością.
- I podobno to ja jestem cyniczna, jeśli chodzi o miłość - mruczy pod nosem blondynka, a Gavin puszcza to mimo uszu.
- Elijah był tak samo paskudnym, irytującym gówniarzem, jak teraz jest facetem. Najgorsze było to, że już jako dzieciak był piekielnie atencyjny, a gdy okazało się, że jest genialny, to moja matka błyskawicznie postanowiła to zmonetyzować. Teraz już nie była altruistką, która przygarnęła sierotę, teraz była też macochą geniusza. - Zoya ma ochotę znów mu przerwać, ale woli już nie szukać usprawiedliwień dla Lorraine Reed, bo Gavin mógłby się niepotrzebnie zirytować. A ona jest za bardzo ciekawa, co było dalej i dlaczego bracia się tak serdecznie nienawidzą. - Wszystko w naszym życiu stało się podporządkowane pod tego chujka, który nie potrafił się zdecydować, czy akurat tego nienawidzi, czy ma się za Boga i tego wymaga. Przeprowadzaliśmy się niemal co roku, bo zmieniał szkoły, bo przyjmowali go na kursy, bo miał gdzieś indziej lepsze możliwości. Dopiero w pierdolonym Michigan już zostaliśmy na dłużej, najpierw, bo on poszedł na studia, później, bo dostał kasę na swoje wynalazki.
- A ty? Gavin, miałeś mówić o sobie.
- Ja byłem zbędną w tym równaniu. Dlatego, gdy tylko zostawaliśmy gdzieś na dłużej i znajdowałem jakichś znajomych, to nie bywałem w domu. Sypiałem po cudzych domach, a ludzie mnie lubili, bo zawsze miałem hajs na wódę i prochy, więc można powiedzieć, że byłem osobą, którą się zaprasza na imprezy.
Gavin nie lubi wracać wspomnieniami do tamtego okresu durnego buntu przeciwko światu, bo teraz zdaje sobie sprawę z tego, że robił to wszystko tylko po to, by ktoś w domu zwrócił na niego uwagę. A później brnął w to dalej, gdy odkrywał, że w sumie to nie bardzo kogoś obchodzi, co robi ze swoim życiem. Nigdy nie miał żadnych specjalnych talentów, którymi jego matka mogła się chwalić przed koleżankami, gdy pytały o niego. Średnio się uczył, średnio grał w football i żadnego z zainteresowań nie mógł utrzymać dłużej niż kilka tygodni. Chwytał się czego popadnie, licząc, że też okaże się w czymś wybitny. I okazało się, że jedyne, w czym jest naprawdę doskonały, to w rozczarowywaniu wszystkich wokół siebie. Więc postanowił chociaż w tej dziedzinie mieć złoty medal.
- I jakim cudem zostałeś gliniarzem, a nie rozpieszczonym księciem przepuszczającym pieniądze z funduszu powierniczego?
- Ojciec się wkurwił, jak mnie aresztowali za bójkę - odpowiada jej zwięźle, bo do tego też nie chce wracać myślami. Do tego, że pod agresją i nadmierną pewnością siebie, całe życie próbował ukryć to, że był po prostu bardzo samotnym dzieciakiem. - Matka powiedziała, że jak nie pójdę na studia, to nie zobaczę więcej kasy, postanowiłem więc być zajebiście ironiczny, skoro już mnie kilka razy starzy zgarniali z posterunku i wybrałem kryminalistykę. Na studiach w końcu miałem poczucie wolności i decydowania o sobie i to polubiłem. W końcu miałem pewność, że jestem w czymś dobry i że mogę żyć na własną rękę. Dlatego wstąpiłem do Akademii i nie odzywałem się do starych przez trzy lata.
- Ale teraz znów masz z nimi kontakt. Wciąż pamiętam, jak przyjechałeś do mnie pijany po imprezie rodzinnej.
- Kontakt. Można tak powiedzieć.
- Więc kupiłeś sobie ten dom z pensji gliniarza? - dopytuje Zoya.
Reed wzdycha, nie specjalnie chcąc się przyznać, że ostatecznie zabrakło mu wytrwałości w swoich postanowieniach i wrócił do rodziny. Po cichu licząc, że może ktokolwiek będzie z niego dumny, że tak szybko awansował na detektywa. I oczywiście znów czekało go głównie rozczarowanie, ale teraz już umiał sobie lepiej się z nim radzić. Może po prostu się do niego przyzwyczaił?
- Coś za coś. Utrzymuje kontakt z matką, bo... to wciąż moja matka - mówi gorzko Gavin i wzrusza ramionami. Blondynka podnosi się do siadu i patrzy na niego z góry, zanim nie przesunie dłonią po jego klatce piersiowej i brzuchu. - Nawet jeśli ona się za bardzo do tego nie przyznaje, zaaferowana byciem spowinowaconą z wielkim panem Kamskim. To chyba jej największy życiowy ból, że Elijah został przy nazwisku matki.
- Pewnie kwestionuje wszystkie twoje życiowe decyzje, co? Namawia na rzucenie pracy w policji i proponuje, że załatwi ci ciepłą posadkę w rodzinnej firmie?
- Mhm... - mruczy Gavin i też się unosi, po czym łapie ją za biodra i przysuwa bliżej siebie. - I chce mnie ożenić z jakąś córką swojej koleżanki. Znasz ten typ. Suka z dobrą pracą, nosząca wysokie szpilki z czerwoną podeszwą, pastelowe garsonki i traktująca mnie jak debila przez dziewięćdziesiąt procent czasu.
- Ojej, więc dlatego mnie tak bardzo nie znosiłeś od samego początku? Bo jestem idealnym materiałem na żonę? - śmieje się Zoya, na co Gavin też mimowolnie się uśmiecha. - Spokojnie, mogę być na rodzinnych imprezach idealną synową, a w domu wciąż możesz mnie traktować, jak teraz.
- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo brzydko mam ochotę cię traktować - odpowiada Gavin, łapiąc jej brodę i całuje ją krótko. Zanim się odsunie i wybuchnie głośnym śmiechem, przez który Zoya posyła mu pytające spojrzenie. - To zabrzmiało, jakbyś naprawdę miała w planach za mnie wyjść.
- Mhm, o niczym innym nie marzę, tylko poznać twoją matkę.
- Właściwie, to może cię kiedyś zabiorę na jakiś sztywny bankiet z jej znajomymi. Przynajmniej odjebie się ode mnie z planami szukania mi żony.
- Zdecydowanie się odjebie, nie znajdzie nikogo lepszego ode mnie - śmieje się bezczelnie blondynka, Gavin obejmuje ją mocniej i też parska śmiechem, gdy Zoya popycha go z powrotem na poduszki. Siada mu na brzuchu i nachyla się do jego ust, gdy dłonie szatyna przesuwają się w górę jej bioder, a ona unosi się i ściąga z siebie podkoszulek. Wraca do jego ust, a Gavin obejmuje ją i przewraca pod siebie, po czym uśmiecha się szeroko.
- Zwolnij, złotko. Myślisz, że mnie rozproszysz i ja nie wyciągnę z ciebie jakiejś łzawej historii?
- Więc mówisz mi, że to nie działa? - pyta kpiąco Zoya, zarzucając mu nogi na biodra i przyciąga go do siebie mocniej. Jej nagie piersi ocierają się o jego tors, gdy blondynka zaczyna całować jego szyję, czując, że Gavin coraz mniej się jej opiera.
- Działa. Więc lepiej uważaj, bo...
- Bo? Co mi zrobisz? - pyta, a on wybucha śmiechem i przypiera ją jeszcze trochę mocniej do materaca, zanim się odsunie.
- No właśnie nic ci nie zrobię, słonko. - Zoya też zaczyna się śmiać, zanim usiądzie znów obok niego. Kładzie mu dłoń na brzuchu i drapie go delikatnie, przyglądając mu się z uśmiechem.
- Więc? Od czego mam zacząć?
- Nie wiem, gdzie chcesz. Co robiłaś, zanim odjebaliście rewolucję?
- Byłam kupiona jako bardzo, bardzo drogi prezent dla pewnego prawnika.
- Palmera?
- Nie! Współwłaściciela ich kancelarii, który nie był wielkim fanem androidów, więc nie traktował mnie za dobrze. Jednak przynajmniej dzięki swojej niechęci, nigdy nie wpadło mu do głowy, by kazać mi się ze sobą przespać, co przecież było możliwe w przypadku mojego modelu. Płacisz kilkadziesiąt tysięcy dolarów, by mieć pełen pakiet - parska gorzkim śmiechem blondynka. - Cóż, typ wiedział, że będę pilnować jego interesów i nie wydam go policji, więc dość szybko pomagałam mu nie tylko w kancelarii, ale głównie w malwersacji funduszy. Bywałam na spotkaniach, na których przekupywał polityków, narkotyki walały się po stole w kilogramach, a dziewczyny, z którymi sypiali, nie miały szesnastu lat. Słuchałam, jak drze się na żonę, że jej nie zdradza, gdy jednocześnie wyrzucałam za drzwi jego kochanki. Wystawiałam lewe faktury w ilościach hurtowych, by ukryć, że pierze forsę od ruskiej mafii.
- Czarujący typ - wtrąca Gavin i kładzie jej dłoń na udzie, a ona wzrusza ramionami. - Naprawdę nigdy cię nie skrzywdził?
- Nie wiem, rzucił kilka razy we mnie szklanką, czy tym, co akurat miał pod ręką. Raczej porównałabym jego podejście do mnie, jak do kserokopiarki, trzeba ją czasem uderzyć, by zaczęła działać - komentuje beznamiętnie blondynka. - Nie widział we mnie nic więcej niż kawałka plastiku, który ułatwia mu życie. Aż w telewizji pojawił się Markus. Och, jak on zaczął panikować - mówi Zoya, uśmiechając się triumfalnie. - Wtedy raczej się bałam tego, że w ogóle zaczynam czuć strach niż czegokolwiek innego... Ale teraz z perspektywy czasu, gdy przypomnę sobie jego zachowanie, to jak bardzo obawiał się, że jestem żywa, że podejmę decyzję o ujawnieniu jego sekretów, to sprawia mi to satysfakcję.
- Co zrobiłaś tamtej nocy?
- Naprawdę nie chcę o tym mówić, Gavin - wzdycha, spuszczając wzrok na jego dłoń, zaciśniętą na swojej nodze.
- Próbował cię zabić?
- Mhm... - wzdycha Zoya i kładzie się obok niego. Wciska nos w jego szyję, niemal domagając się, by Reed ją przytulił. - Nikodem uratował mi życie tamtej nocy, obiecał mi, że mnie obroni, że się mną zajmie. I dotrzymał obietnicy.
- Czy ty zabiłaś tego chuja, swojego właściciela? - pyta, a Zoya się cofa gwałtownie i kręci głową. - Wybacz, że spytałem, ale totalnie bym to zrozumiał. To byłaby obrona własna.
- Nie zabiłam go, ale go wydałam. Gdy zaufałam Palmerom, opowiedziałam Kristinie o wszystkim, co za jej plecami robił jej wspólnik. Zrobiłam to, czego się tak bał. Wydałam wszystkie jego sekrety i... - Blondynka przerywa nagle, po czym znów wzrusza ramionami. - Zabił się sam. Kilka miesięcy później, gdy stało się pewne, że androidy nie wrócą do roli maszyn, a ja już byłam częścią rodziny Nikodema.
- Częścią rodziny? To nie tak, że dla obu stron wasza relacja jest po prostu korzystna? Oni mają maskotkę, ty masz wsparcie wpływowego polityka i jego syneczka.
- Nie każda bogata rodzina jest tak pojebana, jak twoja - odpowiada kpiąco, a on wzdycha i niechętnie jej przytakuje. - Kristina jest świetnym strategiem, a Adam wybitnym politykiem i wszystko, co wiem i umiem, wzięłam od nich... ale to nie umniejsza temu, że są dla mnie rodziną.
- Mhm. I jak ta święta, wspaniała rodzina zareagowałaby na fakt, że ich złote dziecię umawia się ze zwykłym gliniarzem?
- Umawia się? Czy my przez jeden weekend przeskoczyliśmy jakieś kilka etapów i ja nic o tym nie wiem? - śmieje się blondynka, celowo łapiąc go za słówko, by nie odpowiadać na to pytanie. Bo szczerze mówiąc, nie ma najmniejszego pojęcia, jak zareagowałaby jej rodzina, już nie mówiąc o tym, że ona sama w ogóle tej realcji z Gavinem nie przemyślała na poważnie. A teraz jest już na to o wiele za późno. Szatyn unosi się na łokciach i przeklina cicho. - Co? Sam to powiedziałeś głośno.
- Weekendy to co innego - odpowiada wymijająco.
- Kristina zna twoich rodziców - mówi Zoya i nachyla się, by go pocałować. - I ja nie jestem ich maskotką. Jestem świadomą, wolną osobą, która ma plan na przyszłość, ale zanim zacznę go realizować, chciałabym mieć jakieś życie.
- Męża, dom z ogródkiem i dobre relacje z teściami? - pyta kpiąco szatyn, gdy przestają się całować.
- Mąż mógłby być dobrym startem, bo mieszkanie mam swoje i jest całkiem wygodne.
- A to nie jest mieszkanie służbowe?
- Moja praca to moje życie - mruczy w odpowiedzi Zoya.
- Witaj w klubie - odpowiada Gavin, a blondynka opiera dłoń na jego brzuchu i odpycha się od niego lekko, by znów usiąść.
- Nie rozumiesz, Gavin. Tak, oboje mamy dość nienormowany czas pracy, ale moja praca ma ogromny wydźwięk społeczny i odbicie na zwykłej codzienności. Zdarza się, że chodzą za mną dziennikarze, zdarza się, że piszą o mnie plotki, a na dodatek ludzie, którzy nienawidzą androidów, grożą mi śmiercią. To nie jest coś, w co mężczyźni zazwyczaj pakują się z otwartymi ramionami. W związki ze mną mężczyźni pakują się z głupoty, a później dość szybko zaczynają ich żałować.
- Ja od samego początku żałuję - próbuje zakpić Gavin, ale jej mina ani trochę się nie zmienia i pozostaje poważana. - Rozumiem, że masz żal, że nie wyszło ci z Harcerzykiem, ale...
- Z Connorem to akurat chciałam być z rozsądku. Uznałam, że jak jesteśmy dobrymi przyjaciółmi od dawna, to związek też się uda. Nie udał - mówi Zoya i odsuwa nerwowo włosy za uszy. Blondynka zwyczajnie się boi, że zabrnęli już za daleko i powinni taką poważną rozmowę odbyć, zanim w ogóle poszli ze sobą drugi raz do łóżka. A nie prawie miesiąc później. - Miałam na myśli to, że każdy ma swój bagaż. Ty masz trudne dzieciństwo, toksycznych rodziców i brata geniusza. Ja mam całe polityczne szambo, do którego wchodzę coraz głębiej.
- Czy ty mnie właśnie ostrzegasz? - pyta Reed, patrząc jej prosto w ciepłe oczy.
- Tak. Mój były zorientował się, że nie chce być z kimś, kogo ogląda w telewizorze, gdy mieliśmy już razem psa i plany na wakacje. Nie chcę tego powtarzać.
- Kobieto... - wzdycha zrezygnowany, opadając na poduszki. - Przestań nam już planować wesele, bo powiedziałem, że się spotykamy!
- Ja tylko uprzedzam.
- I czego oczekujesz w zamian? Że ja cię uprzedzę, że nie byłem w żadnym związku od wielu lat? Nie jestem w nich dobry i nie mam zamiaru się w nie pakować, więc może po prostu, zamiast się ostrzegać wzajemnie, po prostu będziemy dalej... się spotykać.
- Nasza codzienność nie wygląda tak, jak cały ten dzień.
- Nie wiem, dla mnie ten dzień jest całkiem zajebisty.
- Dla mnie też - przyznaje Zoya i kładzie się obok niego. Dłuższą chwilę leżą w ciszy, zanim Gavin nie przewróci się na bok i na nią nie spojrzy.
- Ale zostajesz w Detroit, nie?
- Nie planuję wyjeżdżać - odpowiada, kładąc mu dłoń na policzku i uśmiechając się lekko. Bo nagle cały ten strach się gdzieś w niej rozpływa pod świadomością tego, że Gavinowi zależy na niej bardziej, niż ten kiedykolwiek odważy się to przyznać.
- Naprawdę? Nie zamierzasz nabić sobie jeszcze kilku punktów poparcia i wrócić do Nowego Jorku ze swoim wspaniałym szefem i bogatymi koleżankami?
- Nie mam za wielu koleżanek.
- Kira Tornellis nazwała cię koleżanką.
- Och, rozmawiałeś z Kirą - śmieje się Zoya i pstryka go delikatnie w nos. - Próbowała cię poderwać? Jesteś w jej typie.
- Nie, ale mam jej numer. Dobrze wiedzieć - kpi szatyn, na co ona próbuje uderzyć go w ramię, ale Gavin łapie jej nadgarstek. - Skąd ją znasz?
- Jej rodzina i Palmerowie byli blisko, więc znałam ją jeszcze przed przebudzeniem. Teraz, gdy przyjechała do Detroit, poznałam ją w końcu lepiej.
- Wspominała, że się znają z twoim szefem. Wspominała też, że była między nimi jakaś wielka afera.
- Między Nikodemem, a Petrem dokładnie - mówi Zoya i mruży lekko oczy. - Badacie trop Petera? Podejrzewacie go, że może być z tym powiązany.
- Nie mogę ujawniać wrażliwych danych toczącego się dochodzenia - odpowiada kpiąco. Blondynka siada mu na brzuchu i łapie jego dłonie, dociskając je do poduszek obok jego głowy, zanim zbliży swoją twarz do jego twarzy.
- Mów.
- Connor namierzył jakąś cizię, która pracowała w CyberLife nad waszą krwią, a wyjebali ją za to, że na boku stworzyła też Bordo. I nie zgadniesz, z kim panna się spotyka w Detroit? Tak, z tym rudym pizdusiem z Torn Holdings.
- Masz jej zdjęcie? - pyta Zoya, puszczając jego dłonie, a Reed sięga po telefon i pokazuje jej fotografie zrobione Sarsberg z Peterem. - Widziałam ją. Dwudziestego drugiego lipca, wtedy kiedy miałeś imprezę rodziną, ja byłam u Kiry. Jej brat wrócił z tą blondynką do domu, był pijany, a ona szybko uciekła na górę. Sądziłam, że to przez to, że Peter zachowywał się jak dupek.
- Czekaj, czekaj. Czy ty nie powiedziałaś mi wtedy, że nie masz ochoty, by znów ktoś wyzywał cię od suk... Tornellis znów ci groził tamtego dnia?
- Nie groził, po prostu... powiedział kilka paskudnych rzeczy, nic czego nie słyszałabym już wcześniej.
- Powiesz mi. Tylko szczerze. Czy to jego nieporozumienie z Palmerem było na tyle poważne, że mógł ci wysłać bombę do biura, licząc, że rozjebie ona was oboje? - Zoya nie odpowiada, więc Gavin unosi się i kładzie jej dłoń na policzku. - Mała, proszę, daj sobie pomóc.
- Tak. Peter miałby powód, by to zrobić... ale nie wiem, czy Peter jest na tyle inteligentny, by to wszystko zaplanować.
- Jest przede wszystkim bogaty, a co za tym idzie, to Sarsberg może pociągać za sznurki, a on tylko przytakuje - mówi Gavin i przesuwa kciukiem po jej policzku. - Nadal może coś ci grozić.
- Czy ty mnie nie słuchałeś? Cały czas może coś mi grozić, Gavin. A już na pewno po tym, co powiedziałam na pogrzebie North. Ludzie mordują androidy każdego dnia i...
- Nie mieszaj do tego polityki, gdy teraz jest to osobiste.
- To wszystko jest polityczne.
- Nie. To nie jest - mówi i ją całuje. - Teraz mam osobisty powód, by ich, kurwa, znaleźć i wsadzić za kratki.
Blondynka wybucha śmiechem, zanim sama pocałuje go kolejny raz i przytuli się do niego w ciemnej pościeli. Leżą przez dłuższą chwilę w milczeniu, zanim Gavin spyta ją o jej plany na przyszłość, gdy już poczuje się usatysfakcjonowana posiadaniem życia. Zoya chwilę się zastanawia, zanim oświadczy, że chciałaby kiedyś zasiąść w sądzie najwyższym, ale zadowoli się też elekcją do senatu. Po czym zaczyna się rozwodzić, że konieczna byłaby kolejna zmiana konstytucji, bo w sądzie najwyższym zasiada się do śmierci, a androidy przecież żyją o wiele dłużej. A Gavin słucha jej, przypominając sobie te wszystkie rozmowy, które odbył z dziewczynami na randkach, z tymi wszystkimi studentkami, które opowiadały mu, jak to będą robić karierę po ukończeniu uczelni. Na co on im przytakiwał, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo ich oczekiwania rozbiją się o rzeczywistość rynku pracy i rat kredytu studenckiego. Z Zoyą jednak jest inaczej. Z nią Gavin naprawdę ma przeczucie, że leży w łóżku obok przyszłej kandydatki na urząd prezydentki Stanów Zjednoczonych i czuje się absolutnie tym przerażony.
Bo dociera do niego, że zjebał.
Zjebał sprawę na całej linii, bo pierwszy raz w życiu, gdy zaczyna się przejmować czyimiś uczuciami, to są to uczucia ostatniej osoby na świecie, z którą będzie mógł być.
06.08.2040
Ostatniej nocy Connor pierwszy raz od prawie dwóch tygodni naprawdę w końcu odpoczął. I duże znaczenie może mieć tutaj to, że nie znajduje się w swoim mieszkaniu, w swoim łóżku, tylko w dużym żółtym fotelu wciśniętym w kąt malutkiej kawalerki. Nie licząc bywania na kilku miejscach zbrodni, pierwszy raz spędził tyle czasu w budynku socjalnym, który w całości zamieszkiwały androidy. Mieszkanie jego brata składa się z jednego dużego pomieszczenia i mikroskopijnej łazienki, w której jest tylko prysznic i umywalka. Nie ma tu kuchni, a Stephen nie ma nawet stołu z prawdziwego zdarzenia, więc mimo niewielkiego metrażu i tak jest tu sporo przestrzeni. Na tyle, by w jeden z kątów wepchnięte zostało stare pianino, a poza dużą sofą, szafą, regałem i półkami z książkami znalazło się też miejsce na fotel, w którym właśnie siedzi. Steve śpi na rozłożonej kanapie, która rozdziela mieszkanie mniej więcej na pół i nie daje żadnych oznak, że może się niebawem obudzić.
W sobotę, gdy po wybuchu w opuszczonej kamienicy wrócili na posterunek, kapitan zapytał ich, czy mają jakiś mocny punkt zaczepienia, trop, którym muszą pilnie podążyć. Gdy odpowiedzieli, zgodnie z Gavinem, że nie, to Fowler kazał im w niedzielę nie pokazywać się na posterunku. Najpierw Connor pomyślał o pojechaniu do ojca, ale przypomniał sobie jego ostatnią kłótnię z Altetą, która, choć niezamierzenie, ale była wywołana przez niego; wybrał więc telefon do brata. I tak pierwszy raz w całym swoim życiu on i Stephen spędzili razem prawie dwa całe dni. W sobotę wieczorem siedzieli w mieszkaniu brata z kilkoma jego sąsiadami, oglądając jakieś stare filmy, a wczoraj Connor pojechał na próbę i wysłuchał niemal całego musicalu, nad którym teraz pracuje Stephen. Bo nawet jeśli starszy z braci wciąż nie jest ich fanem, tak czerpał nieopisaną przyjemność z tego, że udało mu się chociaż na chwilę oderwać myślami od pracy. Pierwszy raz nie przeszkadzało mu też to, jak chaotyczny jest Steve, bo gdy byli sami, widać było po nim, że stara się być bardziej opanowany. A może raczej był po prostu zestresowany przez świadomość, że w ciągu ostatniego miesiąca w Detroit wybuchły dwie bomby, z których pierwsza o mało nie zabiła jego najlepszej przyjaciółki, a druga brata.
Siedząc dalej w fotelu, Connor wsłuchuje się w dźwięki dochodzące zza cienkich ścian i próbuje pojąć, jak można normalnie żyć w jednym z tych budynków. Słyszy kłótnie, słyszy płacz jakiegoś dziecka, które nie chce iść do szkoły, słyszy szczekanie psa i to, że ktoś gra na gitarze. Tu jest zupełnie inaczej niż w jego kamienicy, w której mieszkają głównie ludzie, którzy unikają nawet mówienia sobie "dzień dobry". W tym budynku Connor pierwszy raz widzi, że utworzyła się tu zamknięta społeczność, w której wszyscy się znają i której jego brat jest częścią. A on, patrząc na jego relacje z sąsiadami i znajomymi, w końcu docenia te cechy charakteru brata, które do tej pory były dla niego dość nieznośne. Stephen jest po prostu serdeczny, przez co jest lubiany i nawet jeśli jego znajomi znają Connora tylko z opowieści i tak powitali go wśród siebie ciepło. A Connor nawet przez chwilę nie miał ochoty uciec, choć otaczały go kompletnie obce osoby. I teraz, gdy o tym myśli, dochodzi do wniosku, że podobało mu się to uczucie.
- Nie chcę mi się iść do pracy! - zawodzi Stephen, naciągając kolorowy koc na głowę, a Connor przenosi na niego spojrzenie. - Dlaczego nie mogę zadzwonić do mamy i powiedzieć, że jestem chory?
- Bo nie chorujemy?
- Właśnie. To życiowa niesprawiedliwość.
- To, że nie umieramy w męczarniach na raka? - pyta kpiąco Connor, a jego brat odsuwa fragment koca, spod którego spogląda na niego bystre spojrzenie szarych oczu. - Podwiozę cię, więc nie musisz jeszcze wstawać.
- Kocham cię - mruczy w odpowiedzi Steve i przewraca się na drugi bok, a w tej samej chwili rozlega się dźwięk jego telefonu. - Cholera, zapomniałem powiedzieć Niko, że nie musi mnie dziś budzić. - RK900 podnosi się i zdalnie łączy się z urządzeniem, które przestaje dzwonić, po czym spogląda na brata. - To taka nasza rzecz, że trudno nam się zebrać do działania, więc jeśli nie śpimy razem, to do siebie dzwonimy rano.
- To miłe.
- Tak. To miłe - odpowiada z uśmiechem młodszy z braci. - W obecnych czasach trzeba się łapać każdej miłej rzeczy.
- Chyba masz rację - przyznaje Connor, a Steve uśmiecha się triumfalnie. - Dziękuję, że mogłem u ciebie zostać.
- Nie ma sprawy - mówi Stephen i zagląda do szafy, by znaleźć jakieś czyste rzeczy. - Wiesz, w tym budynku jest jeszcze kilka wolnych mieszkań.
- Mam mieszkanie.
- Tak, ale tu mieszka się inaczej. Wiesz, ja też byłem kompletnie przerażony, gdy miałem zamieszkać sam. Dlatego tak obsesyjnie trzymałem się spódnicy Zoyi i błagałem ją, by pozwoliła mi zamieszkać na swojej sofie do końca życia. A przynajmniej dopóki nie znajdziemy sobie mężów - śmieje się nerwowo Stephen, dalej przeglądając pogniecione koszule na wieszakach. - Bardzo bałem się poczuć samotny. Tu na szczęście nigdy się taki nie czuję.
- Tylko my dwaj jesteśmy dość różni.
- Nie wydaje mi się, byśmy w głębi byli aż tak różni, braciszku - mówi Steve i przenosi spojrzenie na brata. - Poza tym, nie musisz traktować tej propozycji od razu poważnie, może za jakiś czas do niej dojrzejesz. A wtedy oddam ci moje mieszkanie, bo ja już wyjdę za Palmera i zamieszkam w jego obłędnym penthousie w centrum.
- Naprawdę traktujesz to aż tak poważnie? - pyta Connor. Jego brat momentalnie orientuje się, że to, co Zoya i wszyscy inni znajomi odebraliby bez problemu jako żart i sarkazm, tak RK800 bierze całkowicie na poważnie. Stephen ma ochotę parsknąć śmiechem, ale obawia się, że Connor pomyśli, że śmieje się z jego niedomyślności, więc tylko obraca się do niego z ciepłym spojrzeniem.
- Kpię sobie, mój drogi. Jednak nie powiem, że jeśli tak się potoczy moje życie, to nie będę specjalnie rozpaczał - mówi, wzruszając ramionami, zanim uniesie kącik ust w kpiącym uśmiechu. - Widziałeś przecież Nikodema, proszę cię. Kto by nie chciał budzić się koło takiego dzieła sztuki do końca życia - śmieje się młodszy z braci.
- Wiesz... - zaczyna Connor, próbując ubrać w słowa swoje uczucia i to, że w dalszym ciągu, nawet po wszystkich przesłodzonych opowieściach swojego brata, nie umie do końca zaufać Nikodemowi. Nie potrafi przejrzeć jego intencji, a podświadomość i detektywistyczny instynkt podpowiadają mu, że Palmerowie mają dużo brudnych sekretów. RK800 nie chce jednak w tej chwili mówić o śledztwie, bo teraz jego zaniepokojenie wynika z czegoś zupełnie innego, co czuje pierwszy raz w życiu. - Nie chciałbym żebyś był skrzywdzony.
- Och - odpowiada Stephen, zamierając z wieszakiem w dłoni, zanim obróci się do brata z pewnym uśmiechem. - Doceniam troskę, Connor. Naprawdę. Wiem, że powiedzenie tego pewnie wiele cię kosztuje, zwłaszcza że dwa miesiące temu nawet ze sobą nie rozmawialiśmy...
- Wiem o tym i nadal to nie jest dla mnie łatwe.
- Wiem, że się starasz. I ja też się staram. Więc może bardzo dobrze wyszło, że Zoya zachowała się wobec ciebie paskudnie, bo przynajmniej się dogadaliśmy.
- Myślałem, że narracja jest taka, że to ja ją skrzywdziłem - mówi Connor, spoglądając na brata pytająco. Stephen od razu robi się nerwowy, kręci głową i macha dłonią, jakby chciał tym dać do zrozumienia, żeby darowali sobie ten temat. Po czym zaczyna szukać spodni w szafie, ale starszy z braci doskonale rozpoznaje to, że RK900 po prostu unika jego wzroku. - Steve?
- Nie powinienem oceniać jej zachowania i jestem wobec niej lojalny, więc nie będę kontynuował tej dyskusji - odpowiada zręcznie młodszy z nich i wzrusza ramionami. - A co do Nikodema, to domyślam się, że mu nie ufasz. Jednak go nie znasz. I gdy byłem z Zoe w Nowym Jorku i poznałem jego rozdziców, to zapytałem ją później o trupy w szafie i...
- I pewnie powiedziała coś równie wymijającego, co ty przed chwilą.
- Nie. Powiedziała, że jedynym trupem w szafie mogła być ona. I może nie pochwalam wszystkiego, co robi Zoya, ale jej ufam.
Connor przytakuje mu, a Stephen uśmiecha się pewnie i znika za drzwiami łazienki. Gdy jego brat próbuje przypomnieć sobie wszystkie rozmowy z blondynką, jakie odbył na temat jej życia przez rewolucją. Próbuje jakoś dopasować do siebie elementy układanki, ale za dobrze wie, że brakuje tych najbardziej kluczowych, więc nic z tego nie wyjdzie. Jednak ma poczucie, że ma i tak już jakiś punkt zaczepienia.
Po tym, jak Stephen się ogarnie, Connor idzie w jego ślady i zbierają się do wyjścia. Zanim uda im się zjechać windą na parking, zagaduje ich kilka znajomych osób, rozmawiają o pogodzie, o sytuacji w Jerychu, o polityce i o planach na resztę wakacji. To znaczy Steve rozmawia, a Connor obserwuje to, już nie z irytacją, którą czułby jeszcze miesiąc temu, ale ze zwyczajnym podziwem. W końcu udaje im się dotrzeć do samochodu, RK800 odwozi brata do pracy i jedzie na posterunek, gdzie ku swojemu zaskoczeniu, zastaje już Gavina. Reed siedzi w ich niewielkim biurze, pijąc kawę i wygląda, jakby miniony weekend mimo wszystko wyszedł mu na dobre, bo detektyw sprawia wrażenie wyspanego.
- Siema, puszko - mówi serdecznym głosem Reed i uśmiecha się bezczelnie. - Jak ci minął weekend?
- Na pewno nie tak dobrze, jak tobie.
- A żebyś wiedział. Być może mamy nowy trop - oświadcza, siadając wygodniej na krześle i zarzuca nogi na biurko. - Ale nie chcę zapeszyć, więc lepiej bierzmy się do roboty.
Dzień dobry!
Moi mili, zacznę od tego, że już wiem, że na pewno doczekacie się drugiej części tego ficzka, bo właśnie piszę już jego trzeci rozdział.
Poza tym mam nadzieję, że wasze statki mają się dobrze. Tak dobrze, jak zaczęli się dogadywać moi ulubieni bracia tutaj.
I trzymajcie się tam ciepło.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro