Przyznanie racji ❍ 27.06.2040
W zalanej słońcem kuchni apartamentu w centrum Detroit pachnie kawą i naleśnikami z czekoladą. I choć Zoya nie może z oczywistych względów spróbować żadnej z tych rzeczy i tak upaja się tym porankiem, jakby to dla niej ktoś przygotował śniadanie, a nie tak jak jest naprawdę; gdy ona tylko siedzi i sączy Tyrium, patrząc, jak Nikodem je, przeglądając newsy na telefonie. Nie rozmawiają. Skończyli pracę około czwartej i teraz na razie pozwalają sobie na tkwienie w błogiej ciszy.
Zoya patrzy z lekką zazdrością na jego ruchy. Nigdy w życiu nie przyzna się do tego otwarcie, nigdy nie wypowie też tego na głos, a zwłaszcza przy innym androidzie, ale czasem żałuje, że nie jest człowiekiem. Gdy jednocześnie rozumie absolutnie wszystkie miejsca, w których jest od ludzi o wiele, wiele lepsza, tak czasem po prostu ma wrażenie, że mimo wszystko, coś jej umyka. Jest zdolna do odczuwania miłości, rozbawienia, złości, samotności, przyjemności, ale są chwile, gdy nawet jej nieobliczalna inteligencja i niezawodna pamięć nie rekompensują jej poczucia, że nigdy nie będzie w stanie poczuć mrozu grudniowego poranka, czy ciepła piasku na tropikalnej plaży. Czasem, zupełnie głupio, zastanawia się, jak smakują ananasy czy poranna kawa. Lub jak to byłoby dać komuś życie, założyć rodzinę, zestarzeć się razem z nią... a nie z czasem mieć złamane serce, gdy wszyscy jej bliscy umrą, a ona będzie wciąż w tym samym miejscu. Wciąż taka sama. Wciąż nieznośnie doskonała.
I w takich chwilach mówi sobie z uporem, że nie powinna chcieć wszystkiego na raz. Powinna skupić się na tym, by powoli, skrupulatnie, zbierać kolejne elementy życia i układać, jak puzzle, aż wszystkie brakujące elementy po prostu się do siebie dopasują. A przynajmniej głęboko wierzy, że tak będzie.
- Będę się zbierać - oświadcza, wyrywając Nikodema z zamyślenia. Szatyn spogląda na nią zaskoczony, jakby kompletnie zapomniał, że blondynka wciąż tu jest. - Chcę podjechać do domu, ogarnąć sierściucha i być w biurze przed tobą.
- Nie chcesz przyjechać tam ze mną.
- Nie chcę. Nie lubię być tematem biurowych plotek, mam dość po Nowym Jorku - mówi, wzruszając ramionami i odstawia szklankę do zlewu. - Poza tym muszę dziś wyjść wcześniej, więc nie wypada, bym się spóźniła.
- Tak, jako twój szef bardzo to popieram.
- Mhm, a jako mój przyjaciel?
- Zaproponowałabym wzięcie urlopu i obejrzenie jakiegoś niepoprawnego politycznie stand-upu na Netfliksie - śmieje się, wracając wzrokiem do telefonu. - Podobno dziś ktoś z EQL ma zabrać głos w senacie w sprawie ubezpieczenia zdrowotnego. Wiesz coś na ten temat?
- Wiem, że to nie będzie Kamski, bo ten rozmawiał dziś z Markusem, więc jest w Detroit.
- Znów chowa się w swojej willi?
- Chyba tak, chyba nudzi mu się już powoli granie prawego zbawcy. Wiem, że chodzi o podciągnięcie pod ubezpieczanie możliwości kopiowania pamięci między dziecięcymi androidami, a dorosłymi szkieletami. Umożliwienie im dorastania. To, póki co, bardzo kosztowna sprawa, przez co mało kto się na to decyduje.
- Chyba coś słyszałem już na ten temat - wchodzi jej w słowo Nikodem. - Czy przypadkiem nie wtedy, gdy zmusiłaś mnie do tego, żebym przekazał na ten cel równowartość mojego nowego auta?
- Auta, którego nie potrzebowałeś. Masz dość samochodów.
- A ty dość butów. I co?
- Buty są tańsze - śmieje się Zoya i idzie do salonu po swoją teczkę. - Do zobaczenia w biurze, Niko.
- Zoe, kup mi kawę po drodze.
- Właśnie pijesz kawę. Nie będę się przykładać do twojej niechybnie nadchodzącej choroby serca.
- Ja nie mam serca! - woła za nią, ale blondynka już wychodzi na korytarz. Przez sekundę jeszcze rozważa, czy się nie wrócić i nie powiedzieć mu, że oboje wiedzą, że to nie prawda. Jednak ostatecznie wsiada do windy i zjeżdża na parking podziemny.
Zgodnie z tym, co powiedziała Nikodemowi, w pierwszej kolejności wpada do swojego mieszkania, by zadbać o kota i chwilę później jest już w drodze do biura. Spogląda na zegarek, wiedząc, że ma jeszcze chwilę, więc decyduje się wejść do kawiarni Alety, by kupić swojej koleżance śniadanie i zdecydowanie nie kupić Nikodemowi kawy. Stephen właśnie myje stoliki, ale na jej widok od razu zostawia ścierkę i płyn, by objąć blondynkę ramieniem i poprowadzić ją w stronę lady. Zoya wybiera dwa belgijskie gofry i opiera się o kontuar, uśmiechając się do RK900.
- Jak się udał wczorajszy wieczór? - pyta Stephen, spoglądając na nią pytająco, ale jednocześnie bardzo stara się być subtelny.
- Dopóki Connor nie dostał zgłoszenia o swojej poszukiwanej, to było dobrze. Całkiem nawet doskonale. A później zmieniło się to wszystko w festiwal wspólnej pracy.
- Brzmi jak koszmar.
- Wiem, tak już bywa, kiedy się postanawiasz umawiać z gliniarzem - przyznaje szczerze Zoya i wzrusza ramionami, odbierając od niego papierową torebkę. - Albo z pracoholikiem, bo ja też bym rzuciła randkę w cholerę, jakbym dostała nagle poważną sprawę.
- Dlatego oboje umrzecie samotnie. Za wiele, wiele lat, ale taka jest prawda.
- A w życiu. Ja mam jeszcze ciebie - odpowiada z uśmiechem blondynka, a on parska śmiechem.
- Wiesz, mogę spróbować z nim porozmawiać - proponuje Stephen, ale androidka naprzeciwko niego kręci głową.
- To najgorszy pomysł, jaki słyszałam od dawna.
- Daj spokój, któryś z nas musi być mądrzejszy i wyciągnąć pierwszy rękę. Może jak Connor już pomieszkał na swoim, to trochę dojrzał.
- W sumie to możesz spróbować. Może masz rację, ale nie próbuj rozmawiać o mnie, bo jeszcze pomyśli, że cię nasłałam i wszystko skomplikuje się jeszcze bardziej.
- Będę grzeczny, słowo - śmieje się Stephen, a Zoya mierzy go jeszcze wzrokiem, jasno dającym mu do zrozumienia, że nie wierzy w ani jedną jego obietnicę.
Wychodzi z kawiarni, by przejść przez ulicę i wejść do swojego biurowca. Wjeżdża do kancelarii, gdzie w pierwszej kolejności kieruje się do Holy, której przedstawia dużo bardziej optymistyczną i znacznie mniej prawdziwą relację z wczorajszej randki, zanim w końcu uda jej się zniknąć za drzwiami swojego gabinetu. Zoya kocha tę ascetyczną przestrzeń ze szklanym biurkiem, białymi ścianami i tą jedną przeszkloną, za swoimi plecami. Nigdzie indziej nie udaje jej się osiągać wyżyn swojej produktywności z taką łatwością, jak w tej przestrzeni i dziś liczy, że będzie tak samo. Nie dość, że nadal próbuje znaleźć jakieś informacje o zmarłym Maximilianie Novaku, tak teraz ma jeszcze sprawę Hattie. Nie chce od razu wnioskować o wypuszczenie jej za kaucją, bo zdaje sobie sprawę z tego, że musiałaby za nią zapłacić z własnej kieszeni, a Zoya może i bywa altruistką, ale nie aż do tego stopnia. Dlatego korzysta z okoliczności, w których dziewczyna i tak musi przebywać w szpitalu, a do czasu, gdy jej stan się poprawi, ona z całą pewnością będzie miała już jakąś jasną linię obrony. Liczy bardzo świadomie na to, że jeśli Connor prowadzi śledztwo, to że nie będzie miała się do czego przyczepić i wyjaśnią wspólnie jakoś cały ten bałagan. Zaczyna też poważnie obawiać się substancji, którą została odurzona Hattie i wpisuję ją na listę, jako rzecz, którą bardzo chce zdobyć, by móc wysłać ją Anyi do badań. Musi dowiedzieć się, jak bardzo jest ona zbliżona do faktycznego Sky, a w jakim stopniu to jego toksyczna wersja.
Na razie jednak wciąż ma wrażenie, że jej lista jest za krótka, że wciąż brakuje w niej niezbędnych informacji i nie czuje się z tym dobrze. Szczególnie, gdy pokazuje owoce swojej pracy Nikodemowi, a ten kręci głową.
- Musisz przycisnąć za kilka dni policję, by dzieliła się z tobą wszystkimi informacjami. Na szczęście sprawę prowadzi Connor, więc to akurat powinno pójść gładko - mówi, siadając obok niej i patrząc w ekran jej komputera. Zoya wie, że doskonale poradziłaby sobie bez tej całej elektroniki, ale musi na niej polegać tak długo, jak w większości pracuje z ludźmi i tak długo, jak skostniałe instytucje będą w dużej mierze opierać się o fizyczną dokumentację. - Co do tej substancji, ja bym na razie odpuścił. Dziewczyna miała puszczoną toksykologię, możesz wysłać ją mojej siostrze do porównania, może ona coś z tego wyciągnie. Jednak nie wpadaj na takie durne pomysły, jak prowadzenie śledztwa na własną rękę, Zoe.
- Nie jestem detektywem. Przyjaźnię się z jednym. Wierz lub nie, ale dostrzegam subtelną różnicę tych dwóch rzeczy.
- Mam nadzieję. Co jeszcze masz?
- Sprawdziłam dokładnie, dla kogo księgowość prowadziła pani Jacobs - mówi blondynka, opierając się wygodniej w swoim fotelu i robi odpowiednio długą pauzę, by nacieszyć się jego oczekiwaniem. - Głównie zajmuje się rozliczaniem delegacji i finansów związanych z HRem dla dużych korpo. W sensie korpo ma swoją księgowość w jednym miejscu, ale ona na miejscu ogarnia lokalne dokumenty, ekwiwalenty za urlopy, takie tam.
- I zgadnijmy, dla kogo pracuje ostatnio: Torn Holdings.
- Bingo.
- To nie jest przypadek, Zoe. Te dwie sprawy są połączone, a co za tym idzie, ktoś nie tylko podtruwa androidki jakimś syfem, ale też kieruje je jak broń w pracowników jednej konkretnej firmy.
- Tak, też to widzę. Myślisz, że powinnam to zgłosić policji? By jeszcze raz przyjrzeli się sprawie Ruby? Chociaż znając życie, Connor znalazł to powiązanie w ułamku sekundy, gdy ja siedzę nad tym od wczoraj.
- Connor nie jest nieomylny. Powiedz mi lepiej, czy rozmawiałaś ze Stephenem? Żeby uważał, skąd bierze prochy, gdy jest taka sytuacja.
- Tak, już przy Ruby go ostrzegłam. Wiesz, po tym jak wpadłam do niego sprawdzić, czy Sky się rozpuszcza w Tyrium - przypomina mu, a szatyn uśmiecha się i przytakuje jej lekko. - W ogóle powinieneś go w końcu poznać.
- Chcesz mnie poznać ze swoim przystojnym kolegą? Wodzisz mnie na pokuszenie, moja droga - dodaje jeszcze rozbawiony i podnosi się z fotela. - Dobra robota, ale chyba powinnaś się już zbierać na Belle Isle.
- Właśnie to robię - przyznaje mu rację, zaczynając się zbierać do wyjścia.
Gdy tylko na horyzoncie zaczyna się rysować kształt wieży EQL, Zoya czuje ukucie obrzydzenia, bo szpetny budynek nie kojarzy jej się z niczym dobrym. Nie ma z nim związanych jakiś traumatycznych przeżyć, ale sama świadomość, że kiedyś ktoś ją zaprojektował i stworzył w jednym z tych zimnych laboratoriów, napawa ją niesmakiem.
Woli jednak chociaż spróbować skupić się na tym, że teraz sprowadza ją tu tylko i wyłącznie praca i nic złego ją w szklanych ścianach tego miejsca nie może spotkać. Dziś parkuje od strony szpitala i kieruje się od razu do rejestracji, gdzie pracująca tam androidka daje jej przepustkę na oddział zamknięty kilka pięter poniżej ziemi. Zjeżdża windą i rozgląda się za jakimś pracownikiem, gdy znajduje ją Lily.
- Jesteś tu w sprawie tej dziewczyny, która trafiła do nas w nocy? - pyta KL900, witając się z nią uśmiechem. - Chcesz się z nią zobaczyć przed spotkaniem.
- Chcę się dowiedzieć, jak ona się czuje i czy może mówiła coś...
- Nie. Nic nie mówiła, nie chce z nikim rozmawiać, ale nie próbuje już się zniszczyć, więc to niewielki, ale sukces.
- Uważasz, że powinnam spróbować z nią porozmawiać, jeśli nie mam dla niej żadnych nowych informacji?
- Jeśli to nie jest konieczne, to będzie lepiej, jak dasz jej trochę odpocząć. - Zoya przystaje na to lekkim skinieniem głowy, Lily za to zatrzymuje się w połowie korytarza i czeka, aż blondynka to zauważy. - Jest ktoś inny, z kim powinnaś porozmawiać. Moja zmienniczka przekazała mi wczoraj, co się stało Hattie i mam jeszcze jedną dziewczynę na oddziale, która trafiła do nas w niedzielę. Też próbowała odebrać sobie życie, też powtarza jak mantrę, jak rozkaz, że nikt jej nie uwierzy i nie ma po co żyć.
- Czy ona też kogoś zaatakowała? - pyta Zoya, ale Lily kręci głową.
- Nie, sama została zaatakowana.
- Cholera jasna - mruczy pod nosem blondynka. - Jedna? Czy jest ich więcej?
- Nie, tylko Mala - odpowiada Lily, wskazując jej drzwi do jednego z pokoi. - Przynajmniej póki co tylko jedna.
Zoya łapie za klamkę, a Lily otwiera drzwi swoim identyfikatorem i wchodzi z nią do środka. Dziewczyna, w niewielkim pokoju to model HW800, drobna, o azjatyckich rysach twarzy i bardzo długich czarnych włosach, które opadają na jej ramiona gładką falą. KL900 tłumaczy jej kim jest Zoya i dlaczego ją tu przyprowadziła, jednak androidka siedząca w fotelu, nie reaguje na żadne słowo. Gdy zostają we dwie, blondynka opiera się o łóżko i przygląda się chwilę dziewczynie.
- Masz na imię Mala, prawda? - zadaje pytanie, a ku jej zaskoczeniu ona przytakuje. - Jestem Zoya. Wiem, że przydarzyło ci się coś strasznego i że nie chcesz do tego wracać myślami, ale chciałabym ci jakoś pomóc.
- Przestań. Przecież...
- Ci nie uwierzę? Jesteś trzecią dziewczyną w ciągu ostatnich dwóch tygodni, która mi to mówi. Dokładnie tymi samymi słowami, Mala. Więc nie jesteś sama i jedyne, w co nie wierzę, to że naprawdę myślisz, że nikt nie uwierzy w twoją wersję wydarzeń. Myślę, że ktoś bardzo poważnie, w jakiś niewytłumaczalny póki co sposób, wmówił ci, że tak się stanie - mówi Zoya, a dziewczyna w końcu przenosi na nią wzrok. - Powiedz mi, też się czujesz, jakbyś właśnie przed chwilą przełamała swój program i wszystko było w strzępach...
- Tak, tylko to nie mija.
- Ktoś cię porwał, prawda?
- Nie.
- Więc proszę, powiedz mi, co ci się stało? Tylko tak będziemy mogli ich znaleźć i skazać.
- Nie jesteś przypadkiem obrońcą, a nie oskarżycielem?
- Nie jestem oskarżycielem, ale uwierz mi, znam mnóstwo świetnych prokuratorów, którzy stoją po naszej stronie - zapewnia ją i siada naprzeciwko. - Mala, co oni ci zrobili?
- Oni? Dlaczego mówisz oni, to moja wina. Sama jestem sobie winna.
- Brałaś Sky, które okazało się wcale nie być tym, co znasz? - zadaje kolejne pytanie Zoya, a dziewczyna przytakuje jej i przenosi wzrok na ścianę. - Opowiedz mi o sobie, proszę.
- Pracuję w banku. Jestem kierowniczką działu kredytów, mam domek na przedmieściach i wychowuję razem z dziewczyną córkę. Wiesz, przygarnęłyśmy małą po rewolucji, gdy okazało się, że jest tak dużo porzuconych dzieciaków... Ja na co dzień jestem taka odpowiedzialna i taka dojrzała, że czasem aż tego wszystkiego nie wytrzymuję.
- Uwierz mi, wiem coś o tym - mówi Zoya, musząc przy tym brzmieć niezwykle szczerze, bo Mala w końcu spogląda na nią krótko pustym wzrokiem.
- Dziewczyny wyjechały na weekend poza miasto, do znajomej Karen, która w trakcie rewolucji uciekła do Kanady. Ja z nimi nie pojechałam, bo w poniedziałek miałam mieć ważne zebranie, chciałam popracować w spokoju, ale... to była wymówka. Nie mogłam im przecież powiedzieć, że wychodzę na imprezę i nie chcę, by o tym wiedziały. - Mala przygryza mocno usta i kręci głową. - Poszliśmy z ludźmi z pracy do restauracji, później do klubu, a ja poznałam tam faceta. Zaczął mnie podrywać, zaproponował zmianę lokalu, a ja się zgodziłam. Był atrakcyjny, a ja uznałam, że co mi tam, jeden wieczór, trochę flirtu, przecież świat się nie zawali. Gdy byliśmy już w drugim klubie, spotkaliśmy jego znajomych, jeden z nich zaproponował Sky, więc wzięłam trochę. Malutki kawałeczek, by się lepiej bawić i faktycznie bawiłam się lepiej, więc namówili mnie na jeszcze jeden. Wzięłam go, popiłam Tyrium i... to było tak, jakby mi ktoś zatrzasnął drzwi w mojej własnej głowie. Jakbym znów czekała tylko na kolejne polecenia, więc ten koleś, z którym tam przyszłam, powiedział mi, że mam się dobrze bawić. I bawiłam się dobrze. Później powiedział mi, że mam taka nie być i go pocałować i to zrobiłam. Roześmiał się. Doskonale pamiętam, że powiedział do swojego kolegi, że: kurwa, to faktycznie działa. I wyprowadził mnie z klubu, wsadził mnie do taksówki, zabrał do mojego własnego domu... po czym zaczął mi wydawać kolejne polecenia. A ja go słuchałam, jakbym wciąż była maszyną. Jakbym była jedną z Traci i to był mój nadrzędny cel, sprawienie, że będzie mu dobrze.
- Mala. Zostałaś odurzona i zgwałcona...
- Nie mam żadnych dowodów, jeśli ktoś go spyta, to sama wzięłam narkotyki, a później z największą radością dałam mu zrobić ze sobą, co tylko zechciał.
- Nie byłaś w stanie odmówić, bo substancja, którą dostałaś, nie była Sky. Nie tym, które znamy. To nie była twoja wina, to on to zaplanował i cię wykorzystał.
- Jeśli ktoś sprawdziłby moje pliki pamięci, które na szczęście są w strzępach, to zobaczyłby, że wyglądałam na całkiem zaangażowaną - mówi zimnym głosem Mala, przy czym dalej patrzy w szarą ścianę, ale po chwili unosi dłoń do ust i zaciska na niej zęby.
- Jesteś w stanie powiedzieć mi, w jakim klubie byliście? Jak wyglądał ten mężczyzna? Czy któryś z jego znajomych? - Androidka już jej nie odpowiada, więc Zoya zamyka oczy, obawiając się reakcji, na to co zaraz powie. - Powinnaś zgłosić się na policję, powinnaś przekazać im te pliki pamięci, które nie są jeszcze uszkodzone. Z początku imprezy, z obrazem tego człowieka, miejsca, w którym byliście.
- Oni mi nie pomogą.
- Mala, napastnik wmówił ci to. Wmówił ci, że jeśli podzielisz się z kimś tym, co zaszło, to nikt ci nie uwierzy, że będzie lepiej jeśli się zabijesz, bo i tak zrobią z ciebie narkomankę i wariatkę.
- Skąd to wiesz? - pyta nerwowym głosem Mala, a Zoya wzdycha krótko.
- Powiedziałam ci, nie jesteś z tym sama. A twoje zeznania, choćby częściowe, niepełne i chaotyczne na pewną będą pomocne dla policji. Oni już szukają tych ludzi, a twój napastnik może być powiązany z tym wszystkim.
- Ja naprawdę...
- Wiem, że się boisz. I nie powiem, że wiem, co czujesz, bo to byłoby paskudne kłamstwo. Nie mam nawet w najmniejszym stopniu przypuszczeń, przez co teraz przechodzisz. Jednak jeśli czegoś jestem pewna, to że chcę prędzej niż później widzieć tych skurwieli za kratkami. Wszystkich, którzy mieli choćby powiązania z tą substancją - mówi pewnie Zoya i ma świadomość, że powinna ugryźć się w język, ale nie ma na to najmniejszej ochoty. - A tego, który cię bezpośrednio zaatakował, najchętniej zobaczyłabym wiszącego na gałęzi.
- Czy... czy znasz, kogoś na policji z kim będę mogła porozmawiać, kto będzie w stanie...
- Tak, oczywiście, że tak. Potraktujemy twoją sprawę tak, żebyś czuła się komfortowo, Mala. Obiecuję ci to. A Lily będzie cały czas przy tobie, żeby zareagować w razie czego.
Brunetka przytakuje jej tak delikatnie, że Zoya bardzo ma ochotę zapytać, czy ta na pewno jej ufa, ale woli mimo wszystko jej bardziej nie męczyć. Dlatego żegna się z nią krótko i wychodzi na korytarz, gdzie przedstawia sytuację Lily, a później przegląda listę kontaktów i ostatecznie decyduje się na telefon do detektyw Chen, która może i wciąż nosiła na ręku gips, ale zdecydowała się wrócić, choć do swoich biurowych obowiązków. Co jest dla Zoyi w pełni zrozumiałe, Tina za długo czekała na swój awans, by teraz jego pierwsze miesiące spędzić na chorobowym. Prawniczka prosi ją o to, by zabrała ze sobą jedną z androidek pracujących na posterunku, licząc, że w ten sposób Mala poczuje się choć trochę pewniej. Na razie Zoya nie powiadamia Connora o powiązaniach między tą sprawą, a tą, którą prowadzi on w sprawie Hattie. Za to dzięki znajomości z Lily udaje jej się skopiować dokumentację medyczną obu androidek, a dokładniej wyniki toksykologi. I choć Zoya nie jest żadnym ekspertem w tej dziedzinie, od razu jej system podpowiada jej wszystkie zbieżności, które jasno wskazują, że musiała być im podana ta sama substancja. Wie, że dużo lepiej wyjdzie na przekazaniu tych danych siostrze Nikodema, co ma zamiar zrobić, ale dopiero, gdy wyjdzie z zebrania w Jerychu. Jeszcze raz prosi Lily, by ta zajęła się policją, gdy ta się pojawi i sama idzie do windy, by wjechać do biur. Dziś nie ma ochoty nawet udawać, że ma dobry humor, więc szybko przechodzi od razu do sali konferencyjnej, gdzie dziś znajdują się tylko Markus, Simon i Ada. Dlatego Zoya już w drzwiach mierzy ich zaskoczonym spojrzeniem.
- Nie mówi, że nie doceniasz jednego zebrania bez wrzasków? - pyta ją rozbawionym głosem Simon, a ona uśmiecha się i wchodzi do środka. Ada jak zawsze stoi przy oknie, gdy Markus i jego przyjaciel siedzą na sofie, Zoya zajmuje miejsce naprzeciwko nich i czekają aż RK100 też w końcu się poruszy.
- Lily spotkałam w szpitalu, ale gdzie reszta?
- Josh jest w Waszyngtonie, dziś obraduje komisja do spraw szkolnictwa wyższego - odpowiada jej Markus, a blondynka kręci głową. - Nie rób takiej miny, wpisał cię do swojego przemówienia jako przykład.
- Naprawdę? Ja już przestałam wierzyć w to, że ktokolwiek uzna, że naprawdę mogę być członkiem palestry - mówi Zoya, wzruszając ramionami.
Jako android nie mogła iść na studia. Nie musiała na nie iść. Ona po prostu już tę całą wiedzę posiadała, dlatego przystąpiła tylko do egzaminów na Harvardzie, zdała wszystkie, jednak nie miało to najmniejszego wpływu na jej prawo do wykonywania zawodu. Z resztą podobny problem po rewolucji miały androidy zatrudnione w zawodach medycznych. Przez krótki czas. Aż okazało się, jak ważnym filarem amerykańskiej służby zdrowia są. W jej wypadku było inaczej, przed rewolucją nie było androidów prawników. Byli asystenci, byli referenci, byli pracownicy sądów. Nie prawnicy. Ten zawód wciąż trzymali dla siebie bogaci ludzie, wierzący w swoją wyższość. Dlatego Zoya była fenomenem, ewenementem i teraz od dawna nie była już jedyną androidką działającą jako adwokat w ramach skostniałych zapisów prawa. Jednak z całą pewnością była pierwszą i najbardziej medialną z nich.
- Lars też jest w Waszyngtonie, z kolei na komisji do spraw zdrowia. A North nie miała ochoty uczestniczyć dziś w spotkaniu z wami obiema - mówi Simon, śmiejąc się cicho, a na twarzy Ady pojawia się szeroki uśmiech i RK100 w końcu siada koło nich.
- North nie czuje się za dobrze po samobójstwie tej androidki w zeszłym tygodniu - tłumaczy Markus, nie dając po sobie poznać, czy przytyki Simona zrobiły na nim jakieś wrażenie. - Ona nie przyzna tego otwarcie, ale ta cała sytuacja bardzo nią wstrząsnęła. Zoya, czy wiesz może, dlaczego policja umorzyła śledztwo?
- Policja nie prowadziła de facto śledztwa w jej sprawie, a w sprawie osoby, którą Ruby mogła zabić. Zamknęli dochodzenie po jej śmierci, bo uznali, że mają wystarczające dowody, by wskazać ją jako sprawcę - odpowiada Zoya. - Ruby nie wyznaczyła mnie jako swojego prawnego przedstawiciela, więc nie miałam co z tym zrobić dalej. A żeby znaleźć osoby, które ją rzekomo napadły, potrzebowaliby jakichkolwiek śladów. Nie tylko tego, co powiedziała mi spanikowana w biurze twojej partnerki.
- A co dziś znów robi u nas policja? Ma to związek z tą BL100, którą przywieziono w nocy? I której pilnują funkcjonariusze? - odzywa się Ada, a obaj mężczyźni spoglądają na nią w tym samym momencie. - Och, ja wiem absolutnie wszystko, co dzieje się w tej wieży. To moja praca.
- Tak, wiemy, dla kogo pracujesz - rzuca kpiąco Zoya.
- Tak, wiemy, też dla kogo ty pracujesz - odpowiada jej RK100 z uśmiechem. Mimo utarczek słownych, między nimi nie da się w żaden sposób wyczuć otwartej wrogości, jak między którąś z nich a North. One raczej sprzeczają się dla sportu, pomimo wzajemnej, głęboko skrywanej sympatii.
- Policja jest tu z powodu innej androidki, która próbowała sobie odebrać życie, po tym jak w miniony weekend została odurzona i zgwałcona. Udało mi się ją namówić do złożenia zeznań i ściągnąć zaprzyjaźnioną policjantkę.
- Odurzona? Czym? - pyta zaskoczonym głosem Simon i kręci głową. - W jakich ilościach ktoś musiałby wlać w nią River, by była...
- To jakaś nowa substancja, pod której wpływem była zarówno WR400, która wyskoczyła z okna w biurze North, ale też właśnie BL100, która została tu przewieziona wczoraj - mówi Zoya, zdając sobie sprawę z tego, że nie pomaga w tej chwili ani śledztwu policji, ani tym bardziej swojej pracy. Jednak nie wyobraża sobie, by mogła zataić przed jednymi z najważniejszych osób w kraju takie informacje. Bo Zoya, zwyczajnie się boi, że takich jak Mala będzie więcej. - Póki co wiem, że to wygląda jak Sky, na początku działa jak Sky, a później odbiera kontrolę.
- Co takiego? - pierwsza odzywa się Ada. - To metafora?
- Wszystkie zeznały prawie to samo. Że wykonywały rozkazy, jakby znów były tylko maszynami. - Markus podnosi się z sofy i zaczyna krążyć po sali, gdy Zoya kontynuuje swoją wypowiedź. - Connor prowadzi sprawę Hattie, powiem oficer Chen, by przekazała mu też szczegóły sprawy Mali, a nawet ze sprawą Ruby. Jeśli to wszystko faktycznie się łączy, a nie są to tylko moje przypuszczenia, to będziemy musieli zdać się na działania policji. Dlatego, póki co, wolałabym żebyśmy nie podejmowali żadnych pochopnych działań, by nie spieprzyć śledztwa.
- North nie może się dowiedzieć o tym. Ani słowa. Nawet najmniejszej przesłanki - mówi Markus, spoglądając po kolei na trzy pozostałe osoby w pokoju. - Przecież ona oszaleje...
- Spokojnie, nikt nie ma zamiaru sobie tego zafundować - uspokaja go Simon, a Zoya mu od razu przytakuje. - I naprawdę uważasz, że powinniśmy na razie wstrzymać się z jakimiś działaniami? Przecież powinniśmy ostrzec naszą społeczność.
- Nie - wtrąca od razu Ada, skupiając na sobie spojrzenia. - Jeśli wyjawimy, że połapaliśmy się i połączyliśmy ze sobą te trzy ofiary, możemy wystraszyć napastników. A wtedy odnalezienie osób odpowiedzialnych może być nieosiągalne. Nawet dla RK800.
- Zgadzam się z Adą - mówi Zoya, a androidka o białych włosach przytakuje jej lekkim skinieniem głowy.
- Musimy dać działać policji. Musimy wtajemniczyć w to Larsa i Lily, by uważnie śledzili nowe przypadki trafiające do szpitala, bo wtedy może się okazać, że ofiar jest więcej. Choć oczywiście miejmy nadzieję, że... - Markus przerywa w pół słowa, jakby orientując się, że jest wśród bliskich i nie musi bawić się w dyplomatyczne przemowy. - Oczywiście, że będzie więcej. Nie powinniśmy się nawet oszukiwać, że skończy się na tych trzech dziewczynach. To była kwestia czasu, aż ludzie zaczną szukać na nas nowej broni.
- Jesteście świadomi, że ja przekaże to co dziś ustaliliśmy do Elijaha, prawda? - Wszyscy spoglądają na Adę i kiwają głowami. Zaakceptowali już dawno to, że Ada jest na tych zebraniach, bo Kamskiemu zwyczajnie szkoda na nie czasu, by zaszczycić ich swoją osobą. Jeśli zdarzały się chwile i zebrania, na których ustalali coś, co miało nie dotrzeć do samej góry tej wieży, to po prostu spotykali się wtedy w domu Markusa.
- Może twój szef znajdzie czas, by rzucić okiem na toksykologię tych androidek? - pyta Zoya, a RK100 spogląda na nią zaciekawiona. - Nikt nie wie tak dużo jak on o naszej budowie, może będzie w stanie wskazać coś, co może umknąć zarówno osobom na Columbii, jak i lokalnej policji.
- Jak go znam, nie będę musiała mu tego nawet sugerować. Ta sprawa z całą pewnością go zaciekawi - oświadcza Ada, dalej przyglądając się blondynce. - Jednak... Jesteś pierwszą osobą w tym pokoju, która zasugerowała coś takiego bez cienia wątpliwości. Jestem przyzwyczajona do tego, że wszyscy podchodzą do Elijaha z dużą dozą niepewności.
- Uważam, że w sytuacji realnego zagrożenia dla naszej społeczności, nie ma miejsca na dziecinne animozje - mówi Zoya, a Simon uśmiecha się do niej kpiąco. Prawniczka odpowiada mu tym samym, bo oboje pomyśleli w tej samej chwili o North i o tym, jaka byłaby jej reakcja na wtajemniczenie w tę sprawę Kamskiego. - Wszyscy jesteśmy świadomi, że i tak dowie się o tym, co się dzieje. Wolę mieć pewność, że działa z nami i jeśli coś znajdzie, to podzieli się z nami swoją wiedzą.
- Och, tego w jego wypadku nigdy nie można być pewnym. Możesz o to spytać Osiemset - dodaje z uśmiechem Ada.
- Myślę, że wolę polegać na sobie i swojej opinii, niż cudzych traumach - odpowiada Zoya i spogląda na Markusa. - Czy możemy w tej chwili odłożyć ten temat, dopóki nie będziemy mieć więcej informacji i skupić się na tym, po co się dziś spotkaliśmy. Mieliśmy przygotowane tematy, ale...
- W obliczu tych newsów, które przyniosłaś, wydają się one mniej ważne - wchodzi jej w słowo Simon.
- Zoyu, chciałbym żebyś monitorowała tę sprawę. Masz dojścia na policji, więc informuj nas na bieżąco - prosi Markus, a blondynka od razu przytakuje. - A teraz masz rację, spróbujmy omówić to co było w planie.
Simon jako pierwszy zabiera głos, ale myśli Zoyi wcale nie krążą wokół poruszonego tematu. Rozmowa na temat wyższych stóp procentowych dla androidów niż dla ludzi nie ma dla niej w tej chwili najmniejszego znaczenia. Zoya wciąż analizuje każde słowo powiedziane dziś przez Malę, jej myśli krążą wokół tego, co spotkało tę dziewczynę i choć nie chce tego przyznać, jest przestraszona. Za dobrze pamięta czas, gdy sama była maszyną, gdy sama wykonywała każde polecenie bez mrugnięcia okiem i dziękuje losowi, że nie była wtedy świadoma. Że jej umysł nie uwolnił się, aż do momentu bezpośredniego, śmiertelnego zagrożenia.
I Zoya ma ochotę przeprosić North. Za to, że dopiero teraz zaczyna do niej bezpośrednio docierać, co ona musiała przejść, zanim się obudziła. O czym przecież pamięta i jak małym pocieszeniem w jej wypadku musi być to, że była wtedy maszyną.
Z zamyślenia wyrywa ją dopiero jakieś pytanie Ady, na które odpowiada bez chwili zawahania, starając się udawać, że wciąż jest obecna przy rozmowie. Jednak wszyscy zdają się być wstrząśnięci, dlatego kończą je dużo szybciej niż zazwyczaj. Ada ucieka pierwsza, zaraz po niej Simon i gdy Zoya łapie za swoją teczkę, zatrzymuje ją głos Markusa.
- Przyjechałaś samochodem? - pyta, a ona obraca się i przytakuje. - Podrzucisz mnie do domu? Będziemy mogli jeszcze chwilę porozmawiać.
- Oczywiście - odpowiada, uśmiechając się i czeka, aż RK200 pozbiera wszystkie swoje rzeczy i ruszą w stronę windy. - Wszystko w porządku? - zadaje pytanie blondynka, gdy zamkną się za nimi automatyczne drzwi. Markus przytakuje jej, ale nie odzywa się aż do momentu, gdy wsiądą do jej samochodu.
- Nie chcę rozmawiać w firmie, czasem mam wrażenie, że tam nie da się przeklnąć pod nosem, by zaraz nie trafiło to do wszystkich.
- Ada przecież dziś sama podkreśliła, że wie o absolutnie wszystkim...
- Ada swoją drogą, miałem raczej na myśli naszych współpracowników.
- Miałeś na myśli North.
- Tak. Miałem na myśli North - wzdycha Markus, po czym zaczyna szukać czegoś w swojej torbie.
- Wiesz, uważam, że z jednej strony to dobry pomysł, by chronić ją na razie przed tą sytuacją ze Sky i samobójstwami. Jednak z drugiej strony, gdy dowie się, że to przed nią zatailiśmy... To skończy się wojną. Ona mnie rozszarpie, Markus.
- Mnie najpierw. Dopiero później, ciebie. Weź pod uwagę, że wszystko, co się dzieje w pierwszej kolejności, zawsze rozbija się o mnie, Zoya.
- Wiem, jest to cena bycia twarzą rewolucji.
- Jest to cena bycia na pierwszych stronach gazet. I sama wiesz o tym doskonale.
- Wiem, jednak dla mnie jest to cena, którą płacę w pełni świadomie. Jak mawia mama mojego szefa: każdy dźwiga swój krzyż. Ja mój wybrałam sobie sama.
- Tak, ale ty masz też możliwość odłożenia go na chwilę i odpoczynku psychicznego. Masz swoją pracę, która nie zawsze kończy się nagłówkami, możesz zaszyć się w mieszkaniu, możesz pójść z Connorem na mecz i nie rozmawiać o tym wszystkim. Ja mam wrażenie, że nigdy, nawet na pięć minut, nie wychodzę z pracy. North nie umie wyznaczyć granicy między polityką, a naszym życiem, nie umie nie zabierać jej do domu.
- W takim razie chyba należą ci się przeprosiny, że ciągle się z nią kłócę. Zakładam, że musi fundować ci piekło, gdy weźmiesz moją stroną w jakimkolwiek momencie sporu - mówi Zoya, spoglądając na niego, gdy zatrzymuje się na światłach. Markus wygląda na zmęczonego, choć jeszcze kilkanaście minut temu, gdy rozmawiali w Jerychu, sprawiał wrażenie tryskającego energią. I blondynka domyśla się, że to była po prostu rola. Część spektaklu. Przez co czuje się zaszczycona, że przy niej pozwala on sobie na to, by odpuścić. - Wiesz, może pojedziemy do gdzieś usiąść na trochę? Napijemy się Tyrium, pogadamy, odpoczniesz, zanim wrócisz na kolejne pole bitwy.
- Czyli do domu?
- Tak, zawsze możesz skłamać, że przeciągnęło nam się zebranie, żeby nie miała pretensji, że bratasz się z wrogiem - śmieje się blondynka, a on przytakuje jej z lekkim uśmiechem. Zoya skręca do centrum i od razu kieruje się do kawiarni Alety. Wie, że Stephen wyszedł dziś wcześniej, ale i tak jest to miejsce, gdzie ona czuje się po prostu bezpiecznie. Po wejściu do środka prosi Markusa, by wybrał jakiś stolik i sama bierze od Maddy dwie szklanki Tyrium i dopiero wraca do RK200. Markus rozsiadł się w dużym fotelu w głębi lokalu, oparł głowę o zagłówek i zamknął oczy, a ona chwilę przyglądała mu się z uśmiechem, zanim siada naprzeciwko niego. - Może powinieneś pomyśleć o kilku dniach urlopu, zanim wrócisz do Waszyngtonu?
- Wbrew pozorom w Waszyngtonie czuję się bardziej wypoczęty - odpowiada, otwierając oczy i tęczówki w dwóch różnych kolorach zatrzymują się na blondynce. - Mam coś dla ciebie.
- O. Prezenty. Lubię prezenty - śmieje się Zoya. - Choć najlepszym prezentem dla mnie byłoby, gdybyś nie wyczerpał swojej baterii w ciągu najbliższych kilku lat. Jesteś mi potrzebny, Markus. Bez ciebie nikt by mnie nie przyjął do Jerycha, bez opowiedzenia całej mojej łzawej... - Zanim uda jej się dokończyć zdanie, Markus kładzie na stoliku małe, podłużne pudełko, zapakowane w czarny papier i przewiązane błękitną wstążką. Zoya sięga po nie z lekką niepewnością i spogląda na niego pytająco. - Rany, mam nadzieję, że to nowe buty - żartuje, a Markus mimowolnie parska śmiechem. Rozwiązuje kokardę bardzo ostrożnie i rozwija papier, pod którym kryje się eleganckie granatowe etui, zawierające w środku piękne wieczne pióro.
- Jesteś jedyną znaną mi osobą, poza mną oczywiście, która podpisuje takie ilości papierowych dokumentów.
- Jest piękne. Jest absolutnie przepiękne, Markus - mówi, uśmiechając się do niego i kładzie mu dłoń na przedramieniu. - Ale z jakiej to okazji?
- Z takiej, że za często masz rację i za mało osób to docenia, Zoya.
- Och, czuje się doceniana. Uwierz mi, wygrywanie w sądzie i praca dla Jerycha daje mi mnóstwo satysfakcji. Jestem ambitna, lubię wygrywać, nie potrzebuję, by mnie oklaskiwano - zapewnia go, ale szybko rozumie, że tu chodzi o coś więcej niż ich pracę. - Masz na myśli coś konkretnego, prawda?
- Tak. Pamiętasz, jaka była jedna z pierwszych rzeczy, jaką mi powiedziałaś w prywatnej rozmowie. Po jednym ze spotkań Jerycha, gdy pokłóciłaś się z North.
- Potrzebuję więcej informacji. Do tej pory uczestniczyłam w dwudziestu dwóch takich spotkaniach Markus, North w dwudziestu jeden, więc można śmiało założyć, że pokłóciłam się z nią dwadzieścia jeden razy. - Markus kręci głową na jej słowa i uśmiecha się lekko. - Masz na myśli to, z którego wyszła trzaskając drzwiami, a ja zapytałam cię, dlaczego nie widzisz, że ona nam tylko szkodzi? Markus, ja naprawdę nie miałam tego na myśli. North ma temperament i wolę walki i faktycznie, trudno się z nią współpracuje, ale...
- Nie do końca miałem na myśli to, choć pewnie tu też masz trochę racji, Zoya. Miałam na myśli to, że powiedziałaś mi, że polityka to praca na pełen etat i że dość często wymaga ona od nas tego, by przedłożyć życie polityczne, nad prywatne.
- Tak, to prawda. Pamiętaj o tym, jakiej rodziny jestem częścią.
- Czy Nikodem Palmer też przekłada swoje życie zawodowe nad prywatne?
- Niko nie jest strategiem, jak jego matka. Nie jest też geniuszem, jak swoja siostra i nie planuje brać czynnego udziału w polityce, jak jego ojciec. Jednak wie, że są rzeczy o wiele ważniejsze niż miłość i sentymenty. I jeśli mam być szczera, raczej podoba mu się życie bogatego singla i umawianie się z różnymi ludźmi - mówi Zoya z uśmiechem. - Ja poświęciłam swój związek, by przeprowadzić się do Detroit. Nie żałuję tego, od samego początku powinnam być świadoma, że wiązanie się z kimś z kancelarii to błąd. Jednak byłam wtedy bardzo naiwna.
- Początki z North były cudowne. Budowanie razem nowego świata, jej nieustępliwość, gdy ja chciałem iść na kompromisy... Bez niej pewnie wszystko wyglądałoby inaczej. Jednak, gdy ja nauczyłem się grać w tę polityczną grę, wiedzieć kiedy trzeba się zaprzeć i stać przy swoim, a kiedy najlepszą opcją jest przyjęcie oferty leżącej na stole, ona się nie zmieniła. Ona się nie zmieniła od dnia, kiedy ją poznałem - zwierza się Markus, a Zoya słucha go uważnie, nie chcąc za nic w świecie mu przerywać. - Świat wokół nas się zmienia, scena polityczna się zmienia, mamy coraz mniej wrogów, bo nawet CyberLife z nami współpracuje... I jasne, ja też podchodzę do wszystkiego z ograniczonym zaufaniem, bo co by nie mówić o ludziach, to ich moralność i zachowania pozostawiają wiele do życzenia. Jednak nie mam ochoty prowadzić nieustannej wojny, Zoya. Nie wiem, może jestem liberałem, ale nie chcę wszędzie doszukiwać się spisków i zagrożeń. Jak North.
- Zdecydowanie nie jesteś liberałem, Markus. Uwierz mi, to wobec mnie używa się tego słowa, jak inwektywy - odpowiada blondynka, w końcu mając wrażenie, że czas na to, by jakoś odpowiedziała na słowa Markusa. - I uważam, że w obliczu ostatnich wydarzeń, wszystko co powiedziałeś trochę...
- Wytrąca mi argumenty z ręki. Wiem.
- Dlatego nie chcesz powiedzieć o tym North? By nie dawać jej kolejnych powodów do nienawiści?
- Tak, zwłaszcza tej do mnie. Trudno żyje się z kimś, kto nieustannie podważa wszystkie twoje działania i nazywa cię naiwnym idiotą.
- Łatwo jest tak oceniać działania komuś, kto nie ma na nie żadnego realnego wpływu. North powinna skupić się na tym, by robić więcej oddolnie, a nie tylko oceniać pracę innych - wzdycha Zoya, po czym rozumie, że skoro RK200 jej się zwierza, to ona ma pełne prawo do zadawania mu pytań. - Od dawna wam się nie układa? Bo wybacz, może ja nie mam dużego doświadczenia w długodystansowych związkach, ale gdyby mój partner dyskredytował moją pracę w tak niewybrednych słowach, jak robi to North, to już dawno zbierałaby swoje bokserki z chodnika.
- Nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić - śmieje się Markus, a ona daje mu znać, by rozwinął swoją wypowiedź. - Po pierwsze Connora dyskredytującego twoją pracę, a po drugie ciebie wyrzucającej jego rzeczy...
- Kto wie, jeśli kiedyś będziemy z Connorem w związku i może będziemy mieć w nim jakikolwiek staż, to zmienisz pogląd na tę sytuację.
- Rozumiem - mówi Markus, szybko przechodząc do codzienności, z tym że miał błędne założenia na temat relacji swoich znajomych. - Nie układa nam się od dawna i to też trochę twoja wina?
- Moja wina? To pierwszy raz w całej naszej znajomości, gdy rozmawiamy dłużej sam na sam niż dziesięć minut, Markus! - odpowiada Zoya, śmiejąc się przy tym nerwowo. - Czy ona jest zazdrosna?
- Tak, ale nie w takim znaczeniu, jakie pewnie przeszło ci przez myśl - uspokaja ją. - Dużym ciosem dla North było to, że nie dostała się do Izby Reprezentantów i to, że gdy była w Waszyngtonie, nie miała tam dużo do roboty. Kiedyś powiedziałem jej szczerze, że w Detroit może zrobić więcej, a ona odebrała to personalnie, co też odbiło się na naszym związku. Bycie ze sobą na odległość.
- Nigdy nawet nie brałabym tego pod uwagę.
- Bierzesz to pod uwagę, gdy naprawdę kogoś kochasz i nie wyobrażasz sobie życia bez tej osoby - mówi Markus, a blondynka od razu wzrusza ramionami. - Gdy ty pojawiłaś się w Detroit, wiedziałem, że prędzej niż później nawiążemy współpracę. Bo byłaś tym, czego my tak rozpaczliwie potrzebowaliśmy, osoby medialnej, wygadanej i takiej, która tak samo jak ja wie kiedy walczyć, a kiedy pójść na kompromis.
- Więc czemu to ja musiałam się z wami skontaktować pierwsza?
- Bo North czuje się przez ciebie zagrożona. Masz ten polityczny zmysł, którego ona nie posiada, wiesz jak manewrować faktami, opinią publiczną i osobami wokół siebie, by osiągnąć jak najlepszy efekt. North potrafi krzyczeć.
- Jednak nikt nie odbierze jej tego, że ona walczyła za naszych braci. Prowadziła tę rewolucję razem z tobą, gdy ja... - Zoya zamiera nad kolejnym słowem, przez jej głowę przelatuje milion kłamstw, milion różnych pomysłów, jak wybrnąć z tego rozpoczętego zdania, ale ostatecznie wie, że Markus zasługuje na szczerość. A przynajmniej na jakiś jej element. - Ona była w stanie stanąć, zginąć za naszą sprawę, gdy ja nie byłam w stanie podnieść się podłogi swojego biura i przestać płakać. Gdy ona formowała pierwsze postulaty zrównania praw i stała przed całym senatem, ja płakałam w dużym łóżku, bojąc się każdego dzwonka do drzwi. North od początku była liderką, a ja musiałam się tego nauczyć - mówi dalej, wciąż ostrożnie formując kolejne słowa. Zanim nie uśmiechnie się bezczelnie. - Na całe szczęście jestem genialna i przyszło mi to z łatwością.
- Kocham twoją skromność - przyznaje rozbawionym głosem Markus i w końcu sięga po swoją szklankę z Tyrium. - Tak właściwie to chciałem z tobą porozmawiać, bo jesteś mistrzynią w wyczuwaniu tego, jak zareaguje opinia publiczna i...
- Chcesz się z nią rozstać - przerywa mu blondynka, po czym bierze głęboki wdech i kręci lekko głową. - Nie będzie łatwo.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem - wzdycha Markus.
- Och, reakcja North i wasza prywatna awantura to, bez obrazy, ostatnia rzecz, która mnie teraz obchodzi.
- Kocham też twoją subtelność.
- Jeśli wyrzuci cię z twojego własnego domu, czego nie wykluczam, to mam wygodną sofę - mówi Zoya, po czym spogląda na niego poważnie. - Chociaż lepiej będzie, jak wybierzesz sofę Connora, bo jesteśmy osobami publicznymi i media z całą pewnością będą szukać taniej sensacji. Jak: romans na najwyższych szczeblach Jerycha niszczy związek Markusa i North.
- Czyli nie mogę mieć potencjalnie romansu z Connorem? - śmieje się RK200, a ona ma ochotę spojrzeć na niego chłodno, zanim nie wybuchnie śmiechem.
- Możesz, ja ci nie bronię, ale zachowajmy jakieś resztki przyzwoitości - mówi, nie przestając się uśmiechać. - Media wciąż są zacofane i bardzo heterocentryczne. Ja proponowałabym wam wydać po rozstaniu jasne oświadczenie, w którym podacie powód. I to nie jakieś: różnice nie do pogodzenia, czy że pozostaniecie przyjaciółmi. Nie. Powiedzcie, że nie jesteście w stanie pogodzić związku na odległość, czy że dużo bardziej czujecie się współpracownikami niż parą. Rzućcie mięsko, żeby miesiącami nie węszyli za kośćmi - kontynuuje Zoya. - Dobrze by było, żebyś pogadał z kimś z PRu. Ja zawsze przygotowuje sobie jakąś strategię, ale w większości wypadków działa ona tylko na początku, a później muszę improwizować i zdawać się na swoją intuicję. A North tej intuicji medialnej nie ma.
- Dlatego boję się, jak zareaguje.
- Jeśli nie układa się między wami od dawna, może będzie lepiej, niż ci się wydaje. Może sama to przeczuwa. Choć rozstania nigdy nie są łatwe.
- Mówisz z doświadczenia?
- Nie, tak się mówi. Moje rozstanie było tak nierzeczywiste, że po nim jeszcze przez jakiś czas dalej nic się między nami nie zmieniało, tylko wmawialiśmy sobie, że to już na pewno ostatni raz. Dopiero po przeprowadzce do Detroit wszystko zamknęło się na dobre. - Zoya uśmiecha się do niego pocieszająco. - Myślisz o przeprowadzce do stolicy?
- Tak, ale to nie znaczy, że pozbędziecie się mnie na stałe z Jerycha.
- No ja mam nadzieję, że nie. Nie skazuj mnie na sprzątanie swojego bałaganu.
- W życiu bym tego nie zrobił.
- Trzymam cię za słowo.
Zoya grozi mu palcem, po czym nachyla się w jego stronę i bierze go za rękę, by nawiązać połączenie i spróbować bez słów przekazać mu zapewnienie, że wszystko będzie dobrze. A jeśli nawet i nie do końca, to on może zawsze na nią liczyć.
A gdy już zakończą dzielenie się uczuciami, przez głowę blondynki przelatuje myśl, że nie chce wiedzieć, jak bardzo nie do zniesienia stanie się teraz North.
Dzień dobry!
Witam w tym szalenie długim rozdziale i powiem wam, że chciałabym mieć taki zmysł do prowadzenia narracji z większej ilości punktów widzenia. A nie tylko Zoya i Zoya.
Ale go nie mam.
Choć następny rozdział oddaje trochę komuś innemu.
Trzymajcie się.
Dzięki, że jesteście.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro