Pozanać kogoś ❍ 08.08.2040
Ciało Sandry Rosentkowski znaleźli na wybrzeżu Detroit kilka kilometrów za miastem. Connor pojechał zbadać je sam, bo nie spodziewają się, że wniesie to cokolwiek istotnego do sprawy, w końcu już w piątek założyli, że ofiara nie żyje. Tym bardziej, jeśli ciało zostało wrzucone do rzeki, nie znajdą na nim żadnych śladów. I analiza, której dokonuje Connor nie tylko potwierdza wszystko, co już wiedzieli, ale jest to dla niego jedną wielką stratą czasu. Powinni skupić się na szukaniu Ingrid Sarsberg i nowego budynku, w którym wznowili produkcję. Bo to akurat wszystkim wydaje się jasne, że w żadnym wypadku nie mają oni zamiaru przestać, nawet gdy osiągną swoje cele. Cele, które w tej chwili są dla policjantów dość niejasne.
Gdy Connor parkuje pod posterunkiem, jest szczerze zaskoczony, że mimo padającego deszczu, Reed czeka na niego, paląc nerwowo papierosa. I brunet zaczyna podejrzewać, że może to oznaczać pojawienie się na komisariacie Zoyi, której obecność jako jedna z nielicznych rzeczy na świecie zmusiłaby Gavina do wyjścia na dwór w taką pogodę.
- Dobrze, że jesteś. Księżniczka wysłała swoją wersję 2.0 - mruczy Reed, wyrzucając przed siebie niedopałek. - Zostawiłem ją samą, bo nie chciała się odezwać, dopóki nie wrócisz.
- Bardzo profesjonalnie - odpowiada Connor, mijając detektywa i wchodząc do środka. Iona czeka na nich w ich biurze; przysiadła lekko na stoliku naprzeciwko elektronicznej tablicy, analizując zebrane na niej dane. Dziś miała na sobie garnitur w kolorze butelkowej zieleni i białe sportowe buty, a jej włosy wciąż są wilgotne, co oznacza, że musiała przyjechać nie wiele wcześniej niż sam Connor. Na jego widok prawniczka uśmiecha się nieznacznie i staje prosto. - Dzień dobry, masz dla nas jakieś nowe informacje?
- Tak, Caitlyn się obudziła i oficjalnie jestem już stroną tego postępowania jako jej prawna przedstawicielka. Mam kopię jej zeznań i pokrywają się w pełni z tym, co już pan Kamski wyciągnął z jej uszkodzonych plików pamięci, a ty, detektywie Reed, z monitoringu.
- Będzie żyła? - pyta Reed, siadając przy swoim biurku i zaglądając do kubka, w którym liczył, że znajdzie jeszcze trochę kawy.
- EQL zaoferowało wymianę komponentów, które zostały uszkodzone przez narkotyk, więc tak. Będzie żyła.
- Jak wspaniałomyślnie z ich strony, kto by pomyślał - odpowiada kpiąco Reed, a Connor uśmiecha się nerwowo i wskazuje Ionie, by też usiedli.
- Wydaje mi się, że to zasługa Zoyi. Wczoraj spędziła lunch w towarzystwie pana Kamskiego i Ady...
- Ja pierdolę - mruczy szatyn, a Iona unosi brwi, patrząc na jego reakcję, zanim nie pokręci głową.
- Wracając do tego, co chciałam powiedzieć. Zoya uzyskała od pana Kamskiego trochę więcej informacji o Sarsberg. Okazuje się, że ta jest z Detroit, urodziła się tu, a jedynie jej rodzice pochodzą z Niderlandów - kontynuuje rudowłosa androidka. - Pan Kamski nigdy nie znał jej dobrze, ale wiedział, że miała problemy finansowe i dlatego zaczęła pracować nad Bordo. Adzie udało się odzyskać dane ze wszystkich obrad zarządu i działu kreatywnego z okresu pracy Sarsber i wygląda na to, że Sarsberg od początku była za ograniczeniem decyzyjności androidów do minimum i dodania im jakiegoś... "hamulca bezpieczeństwa" - mówi Iona, robiąc palcami cudzysłów w powietrzu.
- Zdalnego przejmowania kontroli nad ewentualnymi defektami? Jak próbowano ze mną?
- Tak, pan Kamski dlatego opracował wyjście ewakuacyjne i tu cytat: możesz przekazać Osiemset, że nie musi mi dziękować. - Iona symuluje kpiący głos Kamskiego, przez który Gavin krztusi się tą resztką zimnej kawy, którą jednak zdecydował się dopić.
- Nigdy więcej tego, kurwa, nie rób w mojej obecności - mówi, gdy już wróci mu oddech i celuje palcem w androidkę.
- Wybacz, detektywie. Zapominam, jaki jesteś przewrażliwiony, gdy zachowujemy się jak androidy, a nie jak ludzie - mówi kpiąco Iona. - Dlatego jestem zaskoczona, że tak się nie polubiliście z Zoyą, ona raczej unikała zawsze popisywania się tym, kim jest w rzeczywistości.
- Chyba słabo się znacie - stwierdza chłodno Gavin i przenosi wzrok na Connora. - Co nam to daje? W sensie, że Zoya wymiętosiła z Kamskiego jakieś informacje na temat Sarsberg.
- To, że Sarsberg od zawsze była przeciwna idei defektów. Na którą pan Kamski chyba, szczerze mówiąc, bardzo czekał - odpowiada Iona, zanim RK800 w ogóle zdąży się odezwać.
- Owszem, a poza tym jeśli Sarsberg jest z Detroit, może posiadać tu jakieś nieruchomości - podejmuje dalej Connor. - Sprawdzaliśmy te zarejestrowane na jej nazwisko, trzeba zobaczyć, czy może jej rodzice mają dom.
- Dobra, czy chcemy jechać sami jeszcze przesłuchać tę Caitlyn? - pyta Reed, a Connor i Iona wymieniają krótkie spojrzenie.
- Nie widzę sensu w dokładaniu jej stresu. Tak samo jak Hattie znajduje się w szpitalu pod opieką wykwalifikowanych pracowników i...
- Pod ochroną policji - dopowiada za niego Iona. - Obie nie mogą być aresztowane przez swój stan psychiczny, więc dopóki ich sytuacja się nie unormuje, wolałabym, żebyście odpuścili rozmowy z nimi.
- Wow. Connor, szybko znalazłeś nowy model, który kończy za ciebie zdania - rzuca Gavin. Androidka ma zamiar mu coś odpowiedzieć, ale telefon detektywa zaczyna dzwonić. Szatyn spogląda na wyświetlacz, po czym wychodzi na korytarz odebrać połączenie. Connor spogląda na Ione, która też zaczyna powoli zbierać się do wyjścia.
- Jak sytuacja w Jerychu?
- Powinieneś sam przyjechać i zobaczyć, bo tego się nie da opisać słowami - odpowiada Iona, zatrzymując się i znów opierając o biurko. - Markus, Simon i Josh praktycznie sypiają w biurze, Zoya wraca do miasta na noc, ale i tak, gdy przyjeżdżam do pracy, to ona już jest w swoim gabinecie. W ciągu ostatniego tygodnia poznałam więcej dziennikarzy niż w całym swoim życiu, a na dodatek zbliża się głosowanie w senacie nad kolejnym budżetowaniem wsparcia socjalnego. To wszystko... to beczka prochu.
- A sytuacja z tym narkotykiem to zapałka.
- Tak. Wydaje mi się, że odbieracie obaj tę sprawę personalnie przez osobę Zoyi, ale napastnicy mogli wybrać North nie dlatego, że one się znały. A dlatego, by pozbawić nas, jako społeczność, naszej siły rażenia.
- Wydaje mi się, że słowa Zoyi mają odpowiednią siłę rażenia - mówi Connor i utrzymuje spojrzenie Iony. - Poza tym, nigdy nie ukrywałem, że nie znam się na polityce. Jeśli Markus, lub ktokolwiek z Jerycha będzie potrzebować mojej pomocy, to na pewno jej nie odmówię. Jednak to nie mój obszar ekspertyzy.
- Mówisz podobnie jak twój brat, tylko bardziej ładnymi słowami - śmieje się androidka. - Kto wie, może jeszcze zmienię kiedyś twoje zdanie na temat zaangażowania politycznego.
- Czyli też masz polityczne aspiracje?
- Nie, ja chcę pomagać androidom w naszej społeczności, wykonując swoją pracę.
- Widzisz? To tak samo, jak ja - odpowiada, uśmiechając się do niej. Iona przytakuje mu, zadowolona z jego słów, zanim poprawi marynarkę.
- Na mnie już pora, muszę jeszcze jechać do sądu, a w tę pogodę złapanie taksówki będzie należeć do niemożliwych.
- Taksówki? Nie masz samochodu?
- Nie dziś, jest w serwisie. Czasem uważam, że maszyny mnie nienawidzą, psują się, gdy najbardziej ich potrzebuję. W zeszłym tygodniu na spotkaniu w kancelarii w centrum chciałam zrobić koleżance kawę i oczywiście ekspres postanowił tak rozprysnąć, że pożegnałam się z białą koszulą.
- W innych okolicznościach zaproponowałbym, że cię podwiozę, ale...
- Nie. Nie trzeba. Wolę zmoknąć, niż wysłuchiwać jakiś kolejnych podwórkowych przytyków od detektywa Reeda. Przysięgam, im dłużej z nim pracuję, tym bardziej nie rozumiem Zoyi.
- Zoya też go nie znosi, kilka razy musiałem ją powstrzymać, by ich sprzeczka nie skończyła się napaścią na funkcjonariusza.
- Cóż, Zoya swoją niechęć czasem okazuje w zupełnie niezrozumiały dla mnie sposób - mówi jeszcze Iona, zanim się znów do niego uśmiechnie. - I dziękuję za twoją propozycję, Connor. Jeśli moje auto postanowi znów się zbuntować w zupełnie innych okolicznościach, gdy na przykład nie będziemy razem pracować, to wtedy chętnie skorzystam z twojej pomocy.
Odprowadza ją wzrokiem do drzwi, gdzie androidka jeszcze raz się do niego uśmiecha, a Connor od razu zabiera się do pracy. Ma zamiar uważnie prześledzić całe drzewo genealogiczne Ingrid Sarsberg, jeśli zajdzie taka konieczność, byleby tylko znaleźć jakąś nieruchomość w Detroit, w której mogła się schronić podejrzana.
Gavin wraca do biura wyraźnie czymś zdenerwowany, stawia koło komputera kubek z taką siłą, że chyba tylko cud powoduje, że nie rozlewa kawy wokół siebie. Po czym uderza nerwowo w klawisze, jeszcze zastanawiając się, czy powinien na pewno podzielić się z Connorem tym, co odkrył kilka dni temu. I teraz, po niezwykle podnoszącej mu ciśnienie rozmowie z Nikodemem Palmerem, ma ochotę w kogoś czymś rzucić. Jednak stara się nad sobą panować i jedyne co robi, to wyświetla na tablicy zdjęcie mężczyzny przed pięćdziesiątką.
- Zagramy w "Zgadnij kto to?" - mówi do Connora, który analizuje szybko fotografię.
- Trevor Pine, urodzony jedenastego marca siedemdziesiątego czwartego, zmarł rok temu, pierwszego stycznia. Jakiś nowojorski prawnik... Czekaj. Pine. Palmer and Pine. Kancelaria Zoyi.
- Mhm. Bingo. I ja to znalazłem, nie mając w głowie komputera - mówi chłodno Reed.
- Co martwy współpracownik Palmerów ma z tym wspólnego? Nie znajduje żadnych informacji prasowych, a policyjny raport wskazuje na to, że to bez wątpienia było samobójstwo.
- A masz jakieś dane o jego rodzinie? - dopytuje Gavin, a to, że wie więcej niż Connor, trochę poprawia mu humor.
- Miał żonę Florence Pine, z którą nie miał żadnych dzieci. Wcześniej przez kilka lat był w związku małżeńskim z... - Connor przerywa i spogląda na swojego współpracownika, który uśmiecha się wyjątkowo bezczelnie.
- Z Gissele Tornellis z którą miał bliźniaki. Kirę i Petera. Więc wiemy już o co poszło między Palmerami, a nimi. O to, że Palmerowie wyjebali ze swojej świetnie prosperującej kancelarii ich tatusia, a ten kilka tygodni później palnął sobie w łeb - oświadcza dumnie Gavin, a Connor niechętnie musi przyznać, że jest pod wrażeniem.
- Jak wpadłeś na to powiązanie? Nawet ja nie miałem wobec Palmerów tylu podejrzeń, by sprawdzać ich prawników nazwisko, po nazwisku.
- Miałem męczący weekend - odpowiada zdawkowo Gavin.
- Dlaczego te powiązania nie pojawiły się, gdy sprawdzałem Tornellisów? Naprawdę zatuszowali tak doskonale powiązania ze swoim ojcem, że można je znaleźć tylko przez niego? Przecież to wymaga...
- Mnóstwa kasy i znajomości, czyli tego, czego akurat nie można im odmówić - wchodzi mu w słowo Gavin. - No i mają swoich prawników, którzy kryją mafię i handlarzy Bordo, więc już nie bądź taki zaskoczony, że im się to udało.
- Jedziemy do Torn Holdings. Trzeba zweryfikować tę wersję z zeznaniami Tornellisów.
- I właśnie tu zaczynają się schody i kurewsko kiepskie informacje. Panna Kira Tornellis właśnie do mnie zadzwoniła, że wróciła do Nowego Jorku w sobotę rano. Powiedziała, że musi odpocząć od Detroit po tym, co stało się z tą Rostenkowski. Jednak zapewniła mnie, że jej brat został na miejscu i na pewno będzie z nami współpracował, żeby wyjaśnić tę sprawę.
- Mhm, jasne. Już to widzę - mruczy pod nosem Connor, a Gavin mu przytakuje. - Niech zgadnę, nikt nie widział go w pracy od piątku?
- Tak. Już puściłem patrol pod dom, który wynajmowali z siostrą. Stoi pusty, więc możemy założyć, że ta ruda pizda schroniła się w jakimś bezpiecznym miejscu i jeśli mam stawiać kasę, to pewnie w tym samym, co jebana Sarsberg.
- Czyli teoretycznie znów robimy progres w śledztwie, a tak naprawdę nie mamy jak ruszyć dalej - oświadcza Connor, opadając na krzesło wyraźnie zrezygnowany. Gavin przytakuje mu, zanim napije się kawy, a RK800 przygląda mu się dłuższą chwilę i jeszcze raz analizuje wszystkie dane zebrane przez kolegę. - Serio, jak ty to znalazłeś, Reed?
- Jak to jak? Jestem zajebisty w swojej pracy, więc lepiej nigdy w to nie wątp - odpowiada bezczelnie szatyn, siadając wygodniej na krześle. Connor nawet nie czuje się sfrustrowany, że to Gavin wpadł na to powiązanie, bo jeśli przekalkuluje swoje uczucia, to dochodzi do wniosku, że woli szybciej zakończyć tę sprawę, niż być w niej najlepszy.
- Więc chyba powinniśmy w takim układzie porozmawiać z... - zaczyna Connor, ale Reed przerywa mu parsknięciem śmiechem.
- Nikodem Palmer kazał mi spierdalać na drzewo i zadać mu wszystkie pytania przez jego prawnika, czyli nie zgadniesz do kogo?
- Zoyę.
- Mhm. Dokładnie. Więc nie dowiemy się absolutnie niczego nowego, jeśli nie ściągniemy ich na regularne przesłuchanie, do czego nie mamy podstaw - odpowiada chłodno Gavin, obawiając się, że blondynka rozszarpie go na strzępy, że wykorzystał w sprawie to, co mu powiedziała. Po czym oświadcza, że idzie zapalić, a gdy wraca, Connor stoi przy tablicy, zapisując na niej kolejne pytania, na które nadal nie mają odpowiedzi.
- Nawet jak założymy, że jest to jakaś personalna vendetta Tornellisów przeciwko Palmerom, to czemu zaatakowali Zoyę? Czemu zaatakowali własnych pracowników? Czy powstanie tego narkotyku to był dla nich po prostu pożyteczny zbieg okoliczności? Czy może Peter Tornellis zlecił stworzenie go, by ułatwić sobie zemstę? To akurat kiepski pomysł, bo za skomplikowana substancja...
- A może on i Sarsberg po prostu spotkali się we właściwym miejscu i czasie? - sugeruje Reed, a Connor przytakuje na taką ewentualność.
Gavin zagląda do pustego kubka po kawie, dając androidowi dalej zadawać pytania i snuć kolejne przypuszczenia. Detektyw nie chce się jeszcze zdradzić z tym, skąd wie to wszystko i przede wszystkim, że zna odpowiedź na pytanie, dlaczego Tornellisowie wzięli sobie na cel właśnie Zoyę. Gavin zwyczajnie ma nadzieję, że uda im się rozwiązać tę sprawę, zanim jego relacja z blondynką się wyda i zanim zginie ktoś więcej.
A dokładniej, zanim ktoś znów spróbuje zabić Zoyę.
Czego bardzo by nie chciał. I oczywiście wmawia sobie dalej, że absolutnie nie łączy ich nic poważnego, a jednocześnie na samą myśl o ewentualnej awanturze, która miałby definitywnie ich relację zakończyć, czuje nieprzyjemne ukłucie. Podobnie, jak nie może się opędzić od świadomości, że słowa Iony na temat jego brata nie wzbudziły w nim żadnych uczuć. I choć Gavin obiecał sobie tego nie robić i tak piszę wiadomość do blondynki.
❍
Cieżkie krople deszczu uderzają w szyby wieży EQL z dużą siłą, powodując to, że w biurze niemal cały czas słychać ich nieznośny szum. A Zoya łapie się na tym, że zamiast słuchać, co ma im do powiedzenia Josh, patrzy na okno i śledzi spływające po nim krople. Choć nie chce tego przyznać, jest absolutnie wręcz zmęczona. Nie pamięta kiedy udało jej się odpocząć więcej niż trzy godziny, bo nawet jeśli weekend miała udany i nie myślała w niedzielę o pracy, to z całą pewnością nie powiedziałaby, że spędziła go leniwie. Podobnie jak wszystkie kolejne noce, które spędzają w jej mieszkaniu, zaliczają się raczej do nieprzespanych. Przez co Zoya zaczyna łapać się na tym, że coraz częściej myśli o tym, jakim cudem Reed funkcjonuje lepiej od niej, gdy jego organizm snu potrzebuje o wiele więcej niż ona odpoczynku. I dochodzi do dość prostego wniosku, że szatyn nigdy w życiu nie będzie się przejmował wszystkim tak bardzo, jak ona musi teraz.
- Zoya. - Z zamyślenia wyrywa ją Simon, który kładzie jej dłoń na kolanie, a blondynka przenosi na niego spojrzenie. - Nic nie przegapiłaś, ale nie da się przeoczyć, że jesteś nieobecna.
- Przepraszam, po prostu...
- Daj spokój. Wszyscy mamy dość.
- Czy ja wam przeszkadzam? - pyta Josh, spoglądając na swoich współpracowników. - Wiem, że reforma szkolnictwa nie jest najważniejszą rzeczą w tej chwili, ale ją też musimy omówić, zanim trafi do Waszyngtonu.
- Wiem, wybaczcie - mówi Zoya i podnosi się ze swojego miejsca, spoglądając na zegarek. - To z sądu, muszę iść odebrać. - Wszyscy przytakują i jedynie Markus odprowadza ją wzrokiem do wyjścia. Zoya idzie do swojego gabinetu, gdzie zamyka za sobą drzwi i wybiera numer Nikodema. - Coś się stało?
- Możesz dziś do mnie przyjechać po pracy? - wyczuwa w jego głosie zdenerwowanie, ale nie ma zamiaru teraz dopytywać o szczegóły.
- A o której będziesz w domu? Czuję, że mam potrzebę, by dziś wyjść stąd wcześniej.
- Szósta?
- Do zobaczenia - obiecuje i odkłada telefon na biurko.
Opiera obie dłonie na blacie i spuszcza głowę, szukając jakichś pozostałych w niej pokładów determinacji i motywacji, które muszą tam być. Tylko się dobrze schowały. A ona nie ma czasu na szukanie wewnętrznej siły, bo potrzebuje jej tu i teraz. Nawet jeśli podświadomie zdaje sobie sprawę z tego, że nie wie, czy chętniej nie wsiadłaby znów do samochodu jednego bezczelnego detektywa i nie wyjechała gdzieś poza to cholerne miasto.
- Nie ma mowy - słyszy głos Markusa, który wślizgnął się niemal bezszelestnie do jej gabinetu. Zoya unosi na niego spojrzenie, nie ruszając się znad biurka i uśmiecha tylko lekko na jego widok. - Nie pozwalam ci. Nie możesz się załamać, bo bez ciebie to już na pewno wszystko się zawali.
- Dziękuję za te słowa, na pewno teraz już nie czuję presji - odpowiada kpiąco blondynka i wskazuje mu krzesło, po czym sama przechodzi na drugą stronę biurka i siada obok niego.
- Więc wiesz, jak ja się czuję na co dzień.
- Jakbyś miał ochotę się spakować i uciec?
- Carl ma domek nad jeziorem Lakeville, schowany między drzewami, ale z piękną pracownią z widokiem na pomost i wodę. Nie lubi tam jeździć, bo brakuje mu pływania żaglówką, ale ja czasem tam wyjeżdżam, gdy chcę pobyć sam. To godzina drogi, ale cisza jest... nieporównywalna z każdą tutaj w mieście.
- Jak ładnie poproszę, to mnie tam ze sobą zabierzesz?
- To wyklucza się z chęcią bycia samemu - śmieje się Markus, a Zoya posyła mu chłodne spojrzenie. - Poza tym jakby ktoś nas przyłapał na tym, że wyjechaliśmy razem z miasta tak krótko po... North. To gazety by nas przeciągnęły w nagłówkach przez wielkie szambo. I co na taką propozycję Elijah? Nie powinien czuć się zazdrosny - kpi dalej RK200, nie robiąc sobie nic z jej wzroku.
- W takim razie daj mi kiedyś klucze, pojadę tam z kimś, kto nie będzie taki przemądrzały.
- Czyli na pewno nie z Elijahem. - Zoya wychyla się i uderza go lekko w ramię, ale uśmiecha się przy tym ciepło. - A tak zupełnie serio, to naprawdę musimy zacisnąć zęby i jakoś to przetrwać. W końcu burza minie i wszystko się uspokoi.
- Powiem ci to samo, co powiedziałam Elijahowi. Ja nie boję się zmoknąć, ale gdybym miała większe poczucie bezpieczeństwa, to nie bałabym się iść na wojnę z całym światem.
- Pragnę ci przypomnieć, że sama ją wypowiedziałaś - mówi wskazując na niebieską wstążkę w klapie jej marynarki.
- I nie mam zamiaru się wycofać, po prostu... jestem chyba zmęczona.
- North zawsze w takich chwilach mówiła, że czeka tylko, aż ktoś ją wkurwi. Wtedy zapomni o zmęczeniu i znów będzie miała siłę do walki.
- W takim razie chyba spędzę dziś wieczór na czytaniu komentarzy w internecie.
- Tak, zrób to - mówi Markus, podnosząc się z krzesła i kładzie jej dłoń na ramieniu. - Zrób cokolwiek, tylko się nie wycofuj.
- Nie ma takiej rzeczy, przez którą bym się wycofała, Markus - zapewnia go z uśmiechem i też wstaje. - Ale dziś już będę się zbierać. Nie wniosę i tak nic pożytecznego, a muszę pojechać do Nikodema.
- Niech będzie, masz moją zgodę na opuszczenie posterunku, generale - śmieje się jeszcze Markus, a Zoya podchodzi do niego i przytula go krótko, zanim weźmie się do pakowania rzeczy.
Gdy wyjeżdża z parkingu podziemnego wieży, deszcz od razu zacina prosto w jej szyby, a po pięknej słonecznej pogodzie z ostatnich kilku dni nie ma nawet wspomnienia. Zoya ma sporo czasu do powrotu Nikodema z pracy, więc jedzie do kawiarni Stephena, który proponuje, że zabierze się z nią do Palmera. Aleta, która od razu dosiada się do blondynki, gdy ta zajmie swoje ulubione miejsce, wciska jej pudełko z tartą cytrynową, którą lubi Niko. Rozmawiają chwilę o pracy, o sytuacji w mieście i o spektaklu w sobotę, choć Zoya dalej utrzymuje oficjalnie wersję, że wcale w niej nie wystąpi i Steve znalazł dla niej idealne zastępstwo. A Aleta udaje że wierzy w jej wersję wydarzeń. W końcu udaje im się opuścić kawiarnię i z pudełkiem ciasta na kolanach Stephena, jadą już do mieszkania Nikodema. Szatyn otwiera im drzwi, a jego mina od razu z surowej zmienia się w zaskoczoną, gdy widzi Stephena.
- A co ty tu robisz? - pyta go, gdy wejdą już do środka. Steve wciska mu pudełko z tartą i całuje krótko, zanim w ogóle zbierze się do odpowiedzi.
- Bo Zoya powiedziała, że jedzie do ciebie i mnie podrzuci i tak mieliśmy się widzieć wieczorem, a pogoda...
- Wieczorem. Wieczorem, gdy Zoya już sobie ode mnie pójdzie - mówi chłodno Nikodem i wyjmuje z szafki widelczyk, zanim zacznie jeść ciasto prosto z trzymanego w dłoniach pudełka. - I wiem, jaka jest pogoda. Dlatego miałem po ciebie przyjechać.
- To już nie musisz.
- W takim razie, Zoe może jechać do domu - oświadcza, patrząc na blondynkę, która właśnie zdjęła z nóg szpilki i usiadła w jednym z foteli przy oknie. - A ja przyjadę do niej rano i wtedy porozmawiamy.
- Nie wiedziałem, że się wam wpierdolę w jakieś zawodowe... - zaczyna Steve, ale nie kończy swojej wypowiedzi, bo dopiero teraz zdaje sobie sprawę z chłodnego pojedynku na spojrzenia, jaki odbywa dwójka jego przyjaciół. - Ja bym zaproponował, że sobie pójdę na spacer, gdyby na dworze nie było burzy, a tak to mogę sobie usiąść w kącie i udawać, że mnie nie ma, dopóki nie dokończycie swoich spraw.
- Obawiam się, że te sprawy to narada wojenna, o której nie wiedziałam. Prawda? - pyta blondynka, podciągając nogi na fotel. - Kiedy przestaliśmy nazywać rzeczy po imieniu, Niko? Gdybym wiedziała co masz na myśli, to bym nie założyła, że posiedzimy we trójkę i pogramy w Scrabble.
- Nazywać rzeczy po imieniu? Więc jak nazwiesz swoją relację z Reedem? Bo to chyba nie tylko seks, skoro płaczesz mu w ramię i paplasz o naszych najbardziej prywatnych rzeczach - mówi ostro Nikodem, odstawiając pudełko na blat i podchodzi bliżej Zoyi. - Czy Nowy Jork niczego cię nie nauczył? Może skoro po seksie robisz się taka rozgadana, to powinnaś nie pakować się w żadne relacje.
- I niby jak mam sobie znaleźć idealną rodzinkę do politycznego resume, gdy nie mogę rozmawiać z osobami, z którymi chcę być? - pyta chłodno Zoya.
- Ale, kochanie, możesz rozmawiać i ja cię do tego serdecznie zachęcam. Jednak może nie o wszystkim i może nie z agresywnym narcyzem, który może ci zniszczyć karierę własną głupotą - unosi się Nikodem i celuje w nią palcem. Blondynka jedynie mruży lekko oczy i czeka na to, aż szatyn będzie kontynuował. - Jak możesz być tak, kurwa, głupia? On cię robi, jak chce i to w imię czego? Przecież gdyby ci jeszcze obiecał ślub, gromadkę dzieci i udziały w firmie mamusi... a nie, podajesz mu wszystko na tacy.
- A mógłbyś się tak do niej nie odzywać? - wtrąca się Stephen, który stoi z boku, obserwując całą sytuację. Nikodem i Zoya niemal jednocześnie spoglądają na niego, zanim androidka podniesie się i stanie między Niko, a swoim przyjacielem.
- Nie nakręcaj się - mówi do Palmera i obraca się do Steve'a. - A ty się nie wtrącaj.
- Ooo, nie. Niech się wtrąca! - śmieje się Nikodem i mija blondynkę, po czym obejmuje bruneta ramieniem. - Widzisz, kochanie. Ty myślisz, że ją znasz i że ona ma takie dobre serce, jest taką wielką polityczną altruistką i kochaną przyjaciółką. Gdy tak naprawdę nie masz o niej bladego pojęcia. Nikt nie ma! I jak się okazuje, nawet ja, bo myślałem, że będziesz mądrzejsza.
- Nie wciągaj go do tego. Wystarczy, że masz zamiar rozjebać mój związek, nie musisz robić tego też z własnym, żebyśmy znów byli samotni i skazani tylko na siebie. - Zoya stara się zachować powagę, ale przychodzi jej to z trudem. I przypomina sobie słowa Markusa o tym, że North czekała, aż ktoś ją wkurwi, a tu jak na zawołanie, ją właśnie doprowadza do szału Palmer.
- Związek? Od kiedy to, co łączy cię z Reedem to związek? Zoe! Przejrzyj na oczy.
- Powiesz mi łaskawie w końcu o co chodzi? Czy będziesz mi tylko wyrzucał, że z kimś sypiam?
- Och, to dotyczy Pine'ów - odpowiada Nikodem, a Zoya cofa się o krok i opiera się o krzesłeko barowe za swoimi plecami. W mieszkaniu zapada kompletna cisza, bo Steve niemal bezgłośnie odsuwa się od Palmera i ponownie przenosi spojrzenie między szatynem, a blondynką.
- Dobra. Wyluzujcie trochę gwiazdeczki - mówi Stephen i wzdycha cicho, zanim przyłoży dłoń do czoła. - Czy to, o co chodzi, wykracza daleko poza jebanie Zoyi za kiepskie łóżkowe wybory?
- Tak. Bardzo daleko - oświadcza blondynka, a Stephen ponownie wzdycha.
- Czy są to rzeczy z gatunku tych, że im mniej wiem, tym krócej będę zeznawał?
- Nie. To jedna z tych rzeczy, że im mniej wiesz, tym są większe szanse na to, że nie dostaniesz pudełka z bombą - mówi Zoya i spogląda w oczy Nikodemowi, który zaciska nerwowo pięści. - Możemy albo mu o wszystkim opowiedzieć, albo wyjść i dokończyć tę kłótnie w moim samochodzie. Jednak jeśli wybierzemy opcję numer dwa, to i tak tego nie odratujesz już, Niko.
Palmer spogląda na Zoyę i ma ogromną ochotę rzucić jej szpilki i wywlec z mieszkania w takim tempie, by ubierała buty już w windzie. Czuje, że powinien wpakować ją do samochodu i jechać z nią aż do Nowego Jorku, gdzie zawlekłby ją do matki, licząc na to, że Kristina przemówi Zoyi do rozsądku. Jednak są to bardzo dramatyczne rozwiązania, więc teraz jeszcze rozważa, czy po prostu do niej nie podejść i nią nie potrząsnąć. Bo ma pewność, że czuje teraz dokładnie to samo wkurwienie, które czuł, gdy dowiedział się, że Anya w liceum wpadła z kolegą ze swojego rocznika. Czuje się dokładnie tak samo po bratersku wkurwiony, że żadne jego dobre rady nie dotarły i teraz zamiast mierzyć się z fochami siostry, musi mierzyć się z konsekwencjami jej nieodpowiedzialnych działań.
Tylko wtedy, w liceum, też nie zawlókł Anyi do ich rodziców, wyzywając ją od kretynek. Nie. Zamiast tego wsadził ja w auto i zabrał do kliniki, by jakoś ten bałagan posprzątać. I żeby siostra miała mimo wszystko wiarę w to, że zawsze będzie po jej stronie. Dlatego bierze trzy głębokie wdechy, gdy idzie nalać sobie podwójną ilość whisky.
Niemniej frustruje go to, że jeszcze, poza Zoyą, jest tu też Stephen. A on naprawdę nie ma ochoty zjebać po całości tak miłej relacji, jak ta, która się między nimi zawiązała. A doskonale wie, że w tym jednym Zoya miała rację. Nie da się zbudować związku, gdy się ze sobą nie rozmawia.
- Dobrze. Powoli - mówi Palmer, spoglądając na dwójkę osób przed sobą. - Zacznijmy od tego, że usiądziemy i ja zapcham się ciastem, gdy Zoya będzie się tłumaczyć.
- Kocham cię - szepcze mu niemal bezgłośnie blondynka, gdy Nikodem mija ją, by zgarnąć pudełko z blatu obok. Szatyn udaje niewzruszonego, bo dalej głównie gotuje się ze złości, więc nie reaguje na jej słowa, tylko siada na sofie, obok Stephena. Zoya zajmuje miejsce w fotelu naprzeciwko nich i przez chwilę dom wypełnia się jeszcze tylko i wyłącznie odgłosami burzy na zewnątrz. - Pamiętasz tę parę, z którą pokłóciliśmy się czwartego lipca?
- Tak. Tornellisowie, to z ich firmy są mordowani pracownicy - odpowiada RK900, a Nikodem spogląda na niego zaskoczony. - Nie rób takiej miny, kochanie. Pamiętaj, że tylko wyglądam na miłego, a zostałem stworzony na Terminatora. I rozmawiam ostatnio więcej z bratem.
- Świetnie. Wygląda na to, że w tym domu nie ma już żadnych tajemnic - odpowiada nerwowo Palmer, sięgając po swojego drinka.
- I to coś złego? Zaufanie?
- Jak Zoya ostatnio komuś zaufała, to kosztowało nas to dużo pieniędzy na ugodę.
- Spierdalaj - mruczy blondynka, mordując go wzrokiem na kilka wymyślnych sposobów.
- Od początku - prosi Steve, patrząc na Zoyę. - Proszę.
- Ojciec tej dwójki był współwłaścicielem kancelarii Kristiny. Jego żona to zorganizowała, bo ona i Kristina przyjaźniły się od dziecka, nikt jednak nie wziął pod uwagę tego, jakim koszmarnym człowiekiem z czasem okaże się Trevor Pine - zaczyna mówić Zoya.
Opowiada Stephenowi tę samą historię, którą w niedzielę podzieliła się z Gavinem. Tylko tu nie oszczędza na nazwiskach i na szczegółach, nie pozostawia za wielu niedopowiedzeń i nie omija niewygodnej prawdy. Jak to, kto tak właściwie ją kupił w prezencie dla Pine'a. Czy to, że gdy wyciągnęła nóż ze swojego brzucha, odwdzięczyła mu się tym samym, prawie go przy tym zabijając. Mówi też przede wszystkim o konsekwencjach. O tym, że przez miesiące żyła w ciągłym strachu, że jakiś szemrany przyjaciel Pine'a pojawi się w ich apartamencie w środku nocy, by ją dobić. Tylko z czystej zemsty. Bo Pine nie miał już czego ratować, gdy Zoya doniosła Palmerom o wszystkich jego interesach i przekrętach. Steve słyszy też, jako jedna z niewielu osób nie będąca ich rodziną, o ugodzie jaką zawarli z matką Kiry i Petera. Opinia publiczna miała nie dowiedzieć się, kim naprawdę był Trevor Pine i dlaczego tak naprawdę został usunięty z kancelarii. Wszyscy będą milczeć. Nikt nie straci pieniędzy i reputacji.
Nikt poza Pinem, który tydzień po zawarciu ugody zastrzelił się w swoim apartamencie.
Zoya nie omija tego, że po jego śmierci poczuła ulgę, jakiej nie czuła nigdy wcześniej. I zaczęła żyć, może trochę zbyt ufnie, trochę zbyt naiwnie. Przez co, gdyby nie interwencja Nikodema, powiedziałby swojemu byłemu o wiele za dużo.
- Wyjazd do Detroit miał być dla nas nowym startem. Moja matka w końcu mi zaufała, pewnie w dużej mierze dzięki temu, że Zoe była ze mną, że poprowadzę sam kancelarię i nie będziemy do niej dzwonić z płaczem. Mamy z Zoe plany... A raczej ona ma plany - podejmuje dalej Nikodem i wymienia z blondynką porozumiewawczy uśmiech.
- Plany?
- Następna kancelaria w Waszyngtonie - mówi Zoya, na co Nikodem unosi w jej stronę szklankę w toaście.
- Tak. Dlatego Zoya bardzo cynicznie próbowała związać się z twoim bratem, bo pasowałby do portfolio - śmieje się Palmer, a Stephen wzdycha cicho.
- Nie, że się nie domyślałem, ale raczej brałem mojego brata za większego cynika w tym związku - odpowiada android, który sprawia wrażenie szczerze skonfundowanego wszystkim, co dziś usłyszał.
- Przede wszystkim mieliśmy mieć tu spokój. Mieliśmy zniknąć z radaru, nie spotykać się z Tornellisami, nie wracać nawet do tego, co działo się w Nowym Jorku - mówi Zoya, opierając się wygodniej w fotelu. - Jednak nie da się przed tym uciec, jak widać.
- Czy oni próbują was zabić?
- Na to wygląda - odpowiadają jednocześnie Nikodem i Zoya, ale to szatyn zaczyna mówić dalej. - To nie tak, że nie prowadzimy prywatnego śledztwa w tej sprawie i niestety, ale Peter Tornellis jest za głupi na uknucie takiej intrygi. Więc najbardziej prawdopodobne jest to, że Sarsberg, ta naukowczyni z CyberLife, go wykorzystuje.
- Ale bomba...
- Wydaje mi się, że to miał być kompromis. Sarsberg zabija North, a przy okazji Peter dostaje nasze trupy - odpowiada gorzko Zoya. - W tej sprawie chodzi o coś więcej niż naszą dwójkę, ten narkotyk jest zbyt skomplikowany.
- Dlaczego nie powiesz tego policji?
- Och, właśnie o to chodzi, że powiedziała - mruczy w odpowiedzi Nikodem. - Reed ją robi, jak chce.
- Przestań, proszę - odpowiada gniewnie blondynka. - Nie powiedziałam mu żadnych szczegółów. To nie moja wina, że bywa kompetentny w swojej robocie i poukładał sobie puzzle. Prędzej, czy później, znaleźliby to powiązanie między Tornellisami, a nami.
- Nie znaleźliby, jakbyś podejmowała lepsze romantyczne decyzje.
- Oj, już daj spokój, naprawdę - mówi Zoya, podnosząc się z fotela i chwilę krąży gniewnie po salonie, zanim spojrzy znów na Nikodema. - Przecież ja doskonale sobie zdaję sprawę z tego, że to, co robię z Reedem, jest nieodpowiedzialne i powinnam to skończyć szybciej, niż w ogóle to się zaczęło. Tak, powiedziałam mu więcej o Nowym Jorku, niż byś sobie tego życzył, bo tego samego dnia Gavin opowiedział mi o swoich relacjach rodzinnych. I po tym, jak już doszliśmy do wniosku, że chyba jest między nami coś więcej. I... kurde, to takie strasznie głupie - wzdycha, przerywając na chwilę. - Ale mam poczucie, że to jedyna rzecz, którą mam w życiu, która jest tylko i wyłącznie moja. Niepowiązana z naszymi planami, z naszą przeszłością. Z tym całym politycznym bagnem. I lubię tę jedną rzecz.
- Zoe. Miłości mojego życia - zaczyna Palmer, a ona już wie, że zaraz rzuci w niego poduszką. - Zadam ci jedno pytanie: co dalej?
- Co?
- No między wami. Tobą i Reedem, bo jak już jesteście na etapie zwierzania się sobie i urządzania sobie psychoterapii w pościeli, a na dodatek, jak sama powiedziałaś, wam na sobie zależy to... co dalej? - powtarza pytanie Nikodem, nie odrywając od niej wzroku. - Czy Gavin jest świadomy z czym politycznie wiąże się związek z tobą? Już nie mówiąc osobiście, bo przecież plotki o tobie i Kamskim, jego bracie, mają się świetnie...
- Jakim, kurwa, bracie? - przerywa Stephen, ale zarówno Niko, jak i blondynka dają mu znać, że to temat na zupełnie inną okazję.
- Powiedz mi, czy detektyw Reed jest świadomy tego, że będziesz startować w kolejnych wyborach i że twoje poglądy polityczne uległy mocnemu zaostrzeniu? Detektyw Reed, który przecież absolutnie gardzi androidami, co nie jest specjalną tajemnicą dla nikogo, kto się z nim kiedykolwiek zetknął - kontynuuje Nikodem. - A może ty chcesz się wycofać? Zostać w Detroit, pracować w Jerychu i wyciągać z aresztu niesłusznie oskarżone androidy, a po pracy wracać do domu i gotować mu obiad. Chcesz odpuścić swoje własne ambicje na rzecz związku? Czy może z niego zrobić tresowanego pieska, by nie zniszczył ci kariery jakąś swoją kolejną rasistowską opinią. Dlatego pytam: co dalej, Zoe?
Blondynka opada z powrotem na fotel, bo absolutnie nie zna odpowiedzi na to pytanie. A bezczelnie pewny siebie uśmiech Nikodema, wcale jej nie pomaga w znalezieniu jakiegoś rozwiązania. Zoya nie ma najmniejszego pojęcia, co sobie właściwie wyobrażała, gdy przyznali się w niedzielę, że zaczyna im zależeć. I jak w ogóle widzi dalej ich relację. Z całą pewnością ma poczucie, że najchętniej chciałaby przysłowiowe ciastko zjeść i jednocześnie zatrzymać na przyszłość. Nie chce rezygnować ze swojej kariery, ze swoich politycznych aspiracji, a z drugiej strony za nic nie chce też rezygnować z tej nowej, zupełnie innej części siebie, którą dopiero przy Gavinie poznaje. Też absolutnie nie widzi, że mogłaby w jakiś sposób połączyć te dwie rzeczy i będzie musiała po prostu zdecydować, kiedy czuje się szczęśliwsza. Czy przy Gavinie, gdy może pozwolić sobie na anonimowość, czy gdy dziennikarze robią jej zdjęcia.
- Chyba czeka cię poważna rozmowa - mówi Nikodem po dłuższej chwili ciszy i uśmiecha się szeroko. - Już mu współczuję.
- Ja też - dodaje Stephen, który od razu przechyla się w bok, by oprzeć się o szatyna. Nikodem jednak odsuwa się i unosi ramię, którym przytula do siebie chłopaka, a Zoya uśmiecha się na ten widok. Steve łapie jej wzrok i blondynka jest święcie przekonana, że pierwszy raz jej przyjaciel wygląda na zawstydzonego, więc unika jej kolejnego spojrzenia, przewracają się na plecy. Opiera głowę na kolanach Palmera, który przenosi dłoń na jego brzuch. - Zoya, a Gavin to serio zaczyna traktować cię poważnie?
- Na to wygląda. Nie wiem, trudno w jego wypadku być czegokolwiek pewnym - odpowiada Zoya, wzruszając ramionami. - I powstrzymajcie się proszę od dawania mi jakiś dobrych rad, sama posprzątam swój bałagan, jak już się dowiem, czego tak właściwie chcę w tej chwili od życia.
- Dobrze, ale mam pewne warunki - zaczyna Nikodem, na co Zoya spogląda na niego wyczekująco. - Po pierwsze: masz ze mną rozmawiać i jeśli znów postanowisz podzielić się z nim jakimiś rzeczami, które nie dotyczą tylko ciebie, ale i całej naszej rodziny, to proszę cię: uprzedź mnie. Po drugie: jeśli zdecydujesz się wybrać jego, a nie swoją karierę, to przemyśl to bardzo poważnie, najlepiej kilkanaście razy, bo nie będzie od tej decyzji odwrotu, Zoe. No i po trzecie: nie wyprowadzaj mnie więcej z równowagi, bo następnym razem zamiast cię strofować, to zadzwonię do matki.
- To bardzo nieuczciwy argument.
- Wiem, dlatego go stosuję - odpowiada bezczelnie i spogląda na Stephena, który dalej leży na jego kolanach. - Skoro mamy już tę awanturę za sobą i skoro wiesz więcej, niż powinieneś, to chyba powinienem teraz spytać ciebie, jak się z tym wszystkim czujesz?
- Nas chyba też czeka poważna rozmowa - odpowiada brunet, utrzymując jego spojrzenie.
- Nie wiem, w naszym wypadku sprawa jest bardziej jasna. My sobie nie wmawiamy, jak Zoya, że nie ma nic na rzeczy i się wcale nie lubimy.
- Ha ha - mruczy gorzko blondynka.
- Nie, właśnie teraz się obawiam, że skoro usłyszałem o tym wszystkim, to albo muszę za ciebie wyjść, albo wasza bardzo wpływowa rodzinka naśle na mnie płatnego zabójcę.
- Nie dramatyzuj - mówi śmiertelnie poważnie Nikodem, zanim uśmiechnie się kpiąco. - Nie zabójcę, tylko armię prawników, którzy dadzą ci do podpisania taką ilość NDA, że gdyby ją oprawić, to mogłaby konkurować grubością z encyklopedią.
- Więc co? Nie mam już ucieczki?
- Tak, mówiąc szczerze, to nie - odpowiada szatyn, a Stephen uśmiecha się i unosi na łokciach, by go pocałować.
- Jakoś to przeżyję - śmieje się i siada obok Nikodema, obejmując się jego ramieniem. - Nie mam zamiaru lecieć do prasy z tym, co dziś usłyszałem. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a dla mnie w tej chwili najważniejsze jest to, że może coś wam się stać.
- Masz nie lecieć do prasy, ale masz też nie lecieć z tym do brata - upomina go Zoya. - Ja już wystarczająco im pomogłam. Szukają Petera, Kira jest z dala od tego wszystkiego w Nowym Jorku. Śledztwo się toczy, a ja mam pytanie, czy możemy darować sobie już wałkowanie poważnych tematów i obejrzeć jakiś film.
- Chcesz zostać na noc? - pyta Nikodem, a blondynka mu przytakuje. - Możesz zostać, jak długo tylko będziesz potrzebować.
- Myślę, że wciąż mam kota, który mnie potrzebuje.
- Kota też możesz tu przywieźć - mówi Palmer, wstając, by dolać sobie whisky. - Chryste, jeszcze ten wasz musical w weekend. Przyznaję, to nie może być gorszy moment.
- Powinieneś się cieszyć, że cię tam nie będzie w takim układzie - odpowiada Steve, nie kryjąc tego, że czuje się urażony.
- Nie to miałem na myśli. W innych okolicznościach, nie mógłbym się doczekać - próbuje wybrnąć Nikodem.
- Mam nadzieję, że wpadniesz do mnie później, chociaż na imprezę - mówi Stephen, a Nikodem przytakuje mu i znów siada na sofie. - To co, gramy w te Scrabble, czy może coś obejrzymy?
- Nie wiem, niech Zoe wybierze. Ostatnio w tym się specjalizuje, w trudnych decyzjach - rzuca jeszcze kpiąco Niko, a blondynka bez zastanowienia ciska w niego poduszką, którą z niesamowitym refleksem udaje się złapać Stephenowi, zanim ta trafi szatyna. I najpewniej rozleje jego drinka po całej błękitnej sofie.
Zanim zdecydują się wybrać film, Zoya piszę zdawkową wiadomość do Gavina, że nie będzie jej dziś w domu i na razie ma nie liczyć na to, że się u niego pojawi. Nie zdradza mu się z tym, że wcale nie jest na niego zła, że tak po prostu wykorzystał do śledztwa to, co mu powiedziała. O to jest zła na siebie, że tego nie przewidziała.
Dzień dobry!
Rozdział w piątek, ale jak to? Tak, że mamy czerwiec, a ja w czerwcu mam urodziny i raczej mniej bywam w domu, więc rozdziału przez cały miesiąc będą pojawiać się raz w tygodniu.
W piątki właśnie.
Poza tym mamy rozdział trochę przejściowy, a trochę nieukrywanym, że statek Stephen x Nikodem jest statkiem najmocniejszym.
Trzymajcie się tam.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro