Miasto miliona świateł i miliona dramatów ❍ 16/17.06.2040
Wychodzą z teatru na oświetloną, głośną ulicę i Stephen rusza przodem, aż nie obróci się tanecznym krokiem do Zoyi, która śmieje się do niego serdecznie. Brunet przeczesuje włosy i zaczyna śpiewać piosenkę otwierającą musical Anette, który obejrzeli dziś w trakcie lotu i dojazdu z lotniska do mieszkania Nikodema. Steve łapie blondynkę w ramiona, jakby miał zamiar zatańczyć z nią walca i faktycznie obracają się kilka razy tanecznie, zanim nie ruszą dalej, cały czas podśpiewując kawałek Sparks, jakby sami byli częścią tego musicalu. Kierują się w umówionym wcześniej kierunku, czyli do klubu wybranego przez RK900, gdzie można śpiewać karaoke do najpopularniejszych Broadwayowskich produkcji.
Lokal nie jest duży, ale w środku jest mnóstwo ludzi, więc stają przy jednym z niewielkich stolików zamontowanych na filarze i rozglądają się po wnętrzu, zanim Steve nie ruszy do baru. Wraca do niej z tacą pełną kieliszków z lazurowym płynem, na które Zoya krzywi się wyraźnie.
- Przecież wiesz, że nie znoszę tego syfu. Ono pachnie jak olej silnikowy... - narzeka blondynka, a jej towarzysz wpycha jej kieliszek w dłonie.
- To się pije, a nie wącha.
- Czuję się po tym jak gówno.
- Zabroniłaś mi brać ze sobą Sky, więc pij teraz ten syf. A to, że się po tym chujowo czujesz, to akurat plus, powiesz mi może w końcu, jak wczorajsza randka z moim bratem - mówi Stephen i wlewa w siebie od razu dwa kieliszki River. - A by o tym posłuchać, jak też muszę się znieczulić.
- Nie ma o czym mówić - odpowiada beznamiętnie Zoya i wypija jednego szota, po czym krzywi się wyraźnie i odsuwa od siebie tacę. - Za to powinien być jakiś paragraf, kto normalny to pije?
- Ktoś, kogo nie stać na narkotyki.
- Sky rozumiem. Naprawdę. Czucie wszystkiego mocniej jest bardzo pociągające, ale to jest otumaniające i paskudne. Tego powinni zakazać, a nie Sky.
- Chcą zakazać Sky? - pyta Steve, szczerze zaskoczonym głosem.
- Zobaczymy, jak pójdą badania, ale o tym pogadam trochę jutro z Anyą. W ogóle, czy masz zamiar iść ze mną na obiad do rodziny Nikodema?
- Idziesz na obiad do rodziny swojego szefa?
- Tak. Oni są dla mnie jak rodzina. Poza tym skoro już miałam spotkać się z Anyą, to ona zaproponowała, by spotkać się u ich rodziców. Powiedzieli, że mogę cię zabrać.
- Mam udawać mojego brata? Bo jak tak to muszę pożyczyć jakieś wyprasowane w kancik spodnie i koszulę z szafy twojego szefa.
- Nie masz nikogo udawać, masz po prostu ze mną pójść, jeśli chcesz.
- Ocenie jutro, jak będę się czuł - stwierdza z uśmiechem Stephen i posyła blondynce znaczące spojrzenie. - Więc opowiesz mi, jak było, czy idziemy śpiewać.
- Idziemy śpiewać - zarządza Zoya i obraca się na obcasie, kierując się w stronę sceny. - Tylko co?
- Co tylko chcesz - śmieje się Steve, a ona nie ma bladego pojęcia, co zaproponować.
W pierwszej chwili przychodzi jej do głowy, by wykorzystać to, co już dziś śpiewali, ale jednak kręci głową i postanawia postawić na coś z klasyki. Myśli o Rent, które widzieli przed chwilą, ale w końcu wybiera jedną z piosenek z In the Heights i już ma wracać do Stephena, ale zatrzymuje się przy barze, by jednak wziąć Tyrium.
- Ja cię znam - zagaduje ją androidka o krótkich ciemnych włosach. - Jesteś tą prawniczką z telewizji, reprezentujesz Jerycho.
- Cześć, Zoya - przedstawia się, wyciągając rękę w jej stronę, a dziewczyną od razu ją ściska.
- Cześć, cześć. Miło cię poznać, ale nie do końca popieram wszystko, co robisz. W sensie jesteś bardzo liberalna, a moim zdaniem powinniśmy mocniej trzymać się naszej społeczności.
- Rozumiem twoje podejście, jednak nie mogłabym nikogo reprezentować w sądzie bez wsparcia ludzi.
- I to jest gówniane prawo - odpowiada androidka, a Zoya odbiera swoją szklankę od barmana i przytakuje jej.
- Owszem. Dlatego w swoim liberalnym podejściu korzystam z tego, co daje mi praca w dużej kancelarii prowadzonej przez ludzi i przekierowuję to na pracę dla Jerycha.
- W sensie kasy? - śmieje się dziewczyna, gdy blondynka jej przytakuje. - Wiesz co, może jednak twoje podejście nie jest takie złe.
- Wiesz, Jerycho też pracuje z ludźmi, samo umieszczenie biur w tej paskudnej wieży wzbudziło sporo kontrowersji - mówi Zoya, siadając na krzesełku obok dziewczyny. - Niestety problem z władzą i jej powolną zmianą jest taki, że potrzeba do tego mnóstwa kasy, której nie da się wziąć z powietrza. Więc podjęłam decyzję, że wolę uścisnąć dłonie kilku politykom, z którymi się nie zgadzam, jeśli ma to zaowocować funduszami i wsparciem kampanii naszych braci.
- Czemu sama nie startujesz w wyborach? - pyta androidka, ale zanim Zoya odpowie, Stephen już obejmuje ją ramieniem.
- Bo woli wyciągać androidy z aresztu i patrzeć na miny Wysokiego Sądu, gdy reprezentuje swoich klientów. Serio, byłem na kilku jej rozprawach i patrzenie, jak ci starzy, biali kolesie robią pod siebie, gdy Palmer mówi im, że on tylko jest tu, bo musi, ale Zoya będzie prowadzić sprawę, to jest piękne - śmieje się Steve i uśmiecha do androidki. - Serio, weź jej wizytówkę. Jak się kiedyś wpakujesz w jakieś gówno, to ona cię z niego wyciągnie.
- Tak, w sumie tak, chętnie wezmę do ciebie jakiś kontakt - mówi dziewczyna, wyciągając rękę do Zoyi, która odpowiada jej uśmiechem i nawiązuje z nią połączenie.
- Miło było się poznać, Lexi - mówi blondynka, podnosząc się z krzesełka. - Ale teraz muszę wrócić do naprawdę ważnych rzeczy, jak ośmieszanie się publicznie.
- Ciebie też było miło poznać - woła jeszcze za nią anroidka, a gdy odejdą kawałek dalej, Stephen wybucha śmiechem.
- Zostawić cię na pięć minut i już ktoś cię zaczyna podrywać.
- Ona mnie nie podrywała, wyraziła swoją opinię na temat mojej działalności i... - Zoya przerywa, bo widzi po minie swojego przyjaciela, że nic co teraz powie, nie zmieni jego ugruntowanego poglądu na ten temat.
Śpiewają piosenkę, wygłupiając się przy tym i wracają do swojego stolika, gdzie Stephen kończy kolejne dwa shoty. Rozmawiają o tym klubie i porównują go z miejscem w Detroit, gdzie czasem spotykali się w weekendy ze znajomymi, by śpiewać karaoke. Steve jest jedyną bliską Zoyi osobą, która zna ją od tej strony; zna ją jako kogoś, kto umie się bawić i czuje się wtedy tak komfortowo, jak w żadnej innej sytuacji. Blondynka czasem ma wrażenie, że RK900 jest jedynym, przy którym może być sobą, a nie jakąś idealną figurą, którą jest przez całą resztę czasu.
Zamawiają jeszcze jeden utwór, ignorując krytyczne spojrzenie dziewczyny obsługującej karaoke, gdy proszą o początkowy kawałek z La La Land, gdyż czasem mają wrażenie, że są jedynymi osobami, które szczerze lubią ten musical. I dlatego też po jego wykonaniu, postanawiają się ulotnić i poszukać jakiegoś miejsca, gdzie będą mogli potańczyć. Łapią taksówkę i jadą do klubu, którego opinie błyskawicznie sprawdził Steve. Woleli wiedzieć, że mimo wszystko nie spotkają ich tam jakieś nieprzyjemności z okazji niebycia ludźmi. Co niestety zdarzało się wciąż aż za często. Kilkadziesiąt minut później są już na parkiecie, gdzie Stephen tańczy z nią, nie zwracając uwagi na nikogo więcej. Gdy szli gdzieś sami, nie pozwalali sobie na tracenie uwagi, właśnie przez tysiące różnych historii, które Connor i Zoya przynosili z pracy.
Ktoś udawał miłego, podrywał androida lub androidkę, tylko po to, by wyciągnąć ją z kręgu znajomych i... w najlepszym układzie pobić. W najgorszym. Cóż. To już były sprawy trafiające do wydziału zabójstw. Mimo pokoju, mimo pewnej pozycji, którą mieli w swojej społeczności, nigdy nie czuli się do końca komfortowo, więc wychodzili w większych grupach, lub gdy byli sami, woleli sprawiać wrażenia pary, niż narazić się na niechciany podryw. Czy groźby.
A przy tym wszystkim nadal nie chcieli popadać w paranoję i cieszyć się życiem.
I czasem Zoya czuje się, jakby próbowała ułożyć puzzle, gdy nie ma połowy elementów.
Dziś jednak bawią się dobrze, tańcząc do elektronicznej muzyki i krzycząc do siebie refreny popularnych utworów. Do apartamentu Nikodema wracają dopiero nad ranem, tak późno, że gdy siadają na leżakach na tarasie, niebo powoli zaczyna zmieniać kolory z czerni w szarość, pomarańcz i róż. Przez co wygląda, jakby ktoś pomieszał ze sobą różne smaki roztopionych lodów.
Stephen obraca się, by spojrzeć na sprzęt grający i włączyć go zdalnie, wybierając piosenkę, której nie zdążyli dziś zaśpiewać na karaoke. Zoya od razu zaczyna poruszać ustami w rytm słów kolejnych wersów, ale to Steve śpiewa do niej refren.
- Someone in the crowd could take you where you wanna go. If you're the someone ready to be found...
- Nie. Nie jestem gotowa - śmieje się blondynka, przerywając jego wokalne popisy. - A przynajmniej nie jestem gotowa na odrzucenie.
- Connor coś zjebał? Pan Idealny w końcu coś zawalił na całej linii?
- Nie, po prostu zapomniał mnie powiadomić, że nie wyjdzie z pracy i nasza randka nie dojdzie do skutku. Więc naprawdę nie mam o czym mówić, Steve. Po prostu się nie spotkaliśmy - opowiada, naciągając na ramiona koc, choć wcale nie czuje chłodu poranka, po prostu wydaje jej się to naturalne. Stephen wyciąga się wygodniej na leżaku obok i uśmiecha lekko.
- Wzięłaś pod uwagę, że mógł kłamać i użył pracy jako wykrętu, bo tak naprawdę nie chce się z tobą umówić?
- Oczywiście, że tak. Chociaż, jaki to ma sens? Czemu w takim razie w ogóle zgodził się na tę randkę w pierwszej kolejności?
- Ty go naprawdę nie kumasz - śmieje się Steve, a Zoya uderza go poduszką. - Co? Przecież mówię prawdę! Ty znasz mojego brata pół roku i jeszcze się nie połapałaś, co z nim jest nie tak.
- Z nami wszystkimi jest dużo rzeczy nie tak - odpowiada lekceważąco blondynka i układa się na boku, by patrzeć na bruneta obok siebie. - Ja na przykład spędziłam w tym apartamencie miesiąc i czuję się tu bardziej "jak w domu" niż w mieszkaniu, które zajmuje od pół roku.
- Mieszkałaś tu? Z Nikodemem? - pyta zaskoczony Steve, unosząc się na łokciach i na nią spogląda. Jest już przyzwyczajony do tego, by nie pytać swojej przyjaciółki o Nowy Jork, dlatego taka luźno rzucona przez nią informacja jest dla niego szczerze szokująca. Czeka więc chwilę, czy Zoya pociągnie temat dalej, ale ostatecznie wie, że to nie nastąpi. - Cóż, to gdzie zaczynaliśmy, na pewno ma na nas ogromny wpływ.
- I wracamy do Connora.
- Dokładnie. Wiesz, tata jest skomplikowany. Myślę, że mimo wszystko on sobie wcale nie poradził ze stratą swojego syna, chociaż twierdzi, że tak jest i że zrozumiał, że to nie była niczyja wina. Moim zdaniem on sobie wcale tego nie przepracował, tylko przeniósł swoje traumy na Connora - opowiada Stephen, patrząc w zmieniające się kolory nieba nad nimi. - Wiesz, zrozumiał, że dostał "drugą szansę" na wychowanie syna. A Connor przez to, co przeszli na początku, poczuł się wobec niego zobowiązany i nieświadomie został wrzucony w określoną rolę.
- Zastępowania Hankowi syna.
- To byłoby akurat nie takie złe, jeden potrzebował opieki, drugi potrzebował ją komuś dać. Tylko Connor podświadomie robi wszystko, by odhaczać jakieś podpunkty na liście zatytułowanej: syn idealny, którą sobie teraz przeanalizujemy - kontynuuje chłodno Steve. - Punkt pierwszy: praca.
- Connor kocha swoją pracę.
- Tak i jest w niej świetny. To akurat jedyna chyba pozytywna rzecz na tej liście. W sensie nie to, że Hank dał mu możliwość i okazję na to, by Connor sobie w ogóle przemyślał, czy chce być detektywem. Hank po prostu przyjął, że tak jest i tak ma być i spoko... ale to na przykład kompletnie nie zadziałało u mnie. Ja nie chciałem pracować w policji i kwestionowałem to od pierwszego mojego dnia tam. Co, jak wiesz, Hank nie przyjął najlepiej. Więc nawet jeśli mój brat miał jakieś wątpliwości co do swojej ścieżki kariery, to widząc reakcje ojca na moje porzucenie munduru, na pewno je zignorował. By w żadnym wypadku go nie zawieść.
- Jeśli patrzymy na to w ten sposób, czyli że Hank rekompensuje sobie pewne rzeczy kosztem Connora, to faktycznie masz rację. To jest marzenie każdego ojca, by syn poszedł w jego ślady.
- Ta, nie wiesz nawet, ile w ciągu ostatniego roku słyszałem "Connor, na pewno zostaniesz szybko porucznikiem, gdy ja odejdę na emeryturę". Więc wiesz, zero presji - mruczy pod nosem Stephen. - Dobra, ale mamy to. Punkt pierwszy spełniony, syn ma karierę i się w niej realizuje. Bo nie będę tu chujem, Connor jest naprawdę porządnym detektywem.
- Co dalej?
- Myślę, że ojciec doskonale wie, jak paskudna jest samotność. Dlatego tak bardzo pasuje mu, że Connor ma znajomych w Jerychu. Nie tylko ma w razie czego do kogo się zwrócić, gdy będzie chciał pogadać, bo jak się domyślasz, komunikacja nie jest mocną stroną w naszych rodzinnych relacjach - komentuje uszczypliwie brunet, zanim wróci do tematu. - Więc nie dość, że Connor ma kolegów, to jeszcze jest zaangażowany. - Steve celowo podkreśla to słowo, by nadać mu odpowiedniego wydźwięku. - I tu mamy kolejny moment, w którym ja jestem o wiele gorszym synem. Ja mam w dupie politykę i Jerycho, i Markusa, i zaangażowanie.
- Akurat tego nie wspieram i nie pochwalam.
- Wybacz, ale wolę skupić się na tym, co jest ważne w tej chwili dla mnie. Ogarnięciu własnego życia, a gdy już będę wiedział, czego w nim chcę, to wtedy pozwolę sobie na luksus dyskusji światopoglądowych.
- Daj znać, kiedy to nastąpi - śmieje się blondynka i teraz to on uderza ją poduszką.
- Obiecuję, dowiesz się pierwsza. I mamy dwa punkty zrealizowane. A Hank już rozumie, że syn sobie poradzi, skoro ma karierę i znajomych, to on może w końcu skupić się na sobie. Pojawiła się Aleta, więc miał okazję na ogarnięcie się i okazję, by zadbać o kolejny punkt na liście idealnego życia jego idealnego syna.
- Przeprowadzka.
- Mhm. Tu akurat mama mocno postawiła na tym, że nie będzie z Hankiem miesiącami chodzić na randki, tylko jak traktuje to poważnie, to ma rzucić chlanie i z nią zamieszkać. Więc jej grzecznie posłuchał - śmieje się Stephen. - Myślisz, że ktokolwiek porozmawiał z Connorem, czy jest gotowy na przeprowadzkę? Czy w ogóle jej chce? Jak się z nią czuje?
- Ja go spytałam.
- I co? Powiedział ci, że tak. Przecież prawdziwi mężczyźni nie mogą okazywać emocji i słabości - parska śmiechem Stephen. - Mój ojciec. Cudowny relikt swoich czasów. - Zoya wzdycha niechętnie, przyznając mu rację.
- Myślę, że toksyczna męskość akurat ma się dobrze w zawodzie gliniarza.
- Ta. Dlatego spierdoliłem stamtąd, najszybciej jak się dało. Myślisz, że mnie ktoś spytał, czy sobie radzę? Czy mam gdzie mieszkać? Czy wszystko u mnie w porządku? Nie - mówi Steve, machając energicznie dłońmi, by dać drobny upust nagromadzonej w sobie frustracji. - Najlepsze jest to, że gdy już znalazłem porządne mieszkanie, to nie dostałem od Hanka i Connora nic. Nawet pieprzonego ręcznika, czy kubka. Za to mój brat? Mój brat dostał mieszkanie, meble i dobre słowo.
- Cóż, widać nie wypełniłeś odpowiedniej ilości podpunktów, by się na to załapać - kpi blondynka, a on parska śmiechem, przytakując jej. Po czym obraca się, by spojrzeć jej w oczy, przy czym uśmiecha się bezczelnie. - Co?
- Patrzę na kolejny punkt na tej liście.
- Nie. Przestań - mówi Zoya, przewracając się na plecy, a Stephen wstaje i siada jej na brzuchu.
- Tak. Kariera, znajomi, zaangażowanie społeczne, mieszkanie. Czas na własną rodzinę, ostatni kawałek pierdolonej układanki.
- Steve! - fuka na niego Zoya.
- Co? Niech to do ciebie dotrze. Mój ojciec nie rzuca żarcików na wasz temat, on jasno urabia Connora do realizacji kolejnego życiowego planu. Bo Hank w głębi serca marzy o ożenieniu swojego idealnego syna, o tym, by zatańczyć z synową na wielkim weselu. A ty jesteś pierdoloną idealną kandydatką. Jesteś piękna, mądra, zaangażowana i pracujesz z gliniarzami.
- Przestań - mruczy blondynka, próbując go z siebie zrzucić, ale ten łapie ją za ręce i uśmiecha się do niej bezczelnie.
- Ja tylko mówię, że na twoim miejscu bym przemyślał, czy Connor naprawdę ma wobec ciebie jakieś uczucia, czy może wynika to z tego, że czuje się zobligowany do założenia rodziny. I ja bym na twoim miejscu jeszcze docenił, że przynajmniej wnuki wypadły z tej listy, skoro jesteśmy androidami. Chociaż kto wie... - śmieje się brunet. - Hank nie proponował wam już wzięcia razem psa?
Zoya zrzuca go w końcu z siebie na granitową podłogę tarasu, co tylko wywołuje u Stephena głośny wybuch śmiechu. RK900 łapie ją za rękę, zanim blondynka w ogóle pomyśli o wstaniu i przysuwa się do niej bliżej, po czym opiera brodę o jej kolana. Patrzy na nią niemal szczenięcym wzrokiem, a ona kręci głową i wzdycha lekko.
- Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mnie też przeszło to przez myśl - wzdycha blondynka, a on pakuje się na leżak obok niej i się do niej przytula. - Wiesz, że Connor nie czuje nic do mnie, ale umawia się ze mną, bo wszyscy wokół tego chcą. A on lubi spełniać oczekiwania.
- Więc może przestań tracić na niego czas i wypatrz sobie kogoś innego.
- Tylko wiesz, ja go naprawdę lubię.
- Jego, czy wizję tego, że będziecie jakąś bajkową power couple? Nie mów, że nie patrzysz na relacje z nim w wymierny sposób, że taki związek nie pasowałby ci do CV - mówi kpiąco Stephen.
- Abstrahując od tego wszystkiego, ja naprawdę go lubię. I wiem, że on lubi mnie, Steve.
- Oczywiście, że cię lubi. Tylko że wiesz... Ja lubię muzykę Lina-Manuela Mirandy i zapach wanilii, a jednak by z kimś być, to chyba trzeba coś więcej, niż się lubić.
- Tak, tak. Opowiedzmy sobie teraz jeszcze bajki o niekończącej się miłości.
- Racja. Może i masz rację, może jesteśmy ślepi i rozmawiamy o kolorach.
Stephen przytakuje jej i przytula się do niej mocniej, a ona naciąga na nich koc. Leżą obok siebie, a Zoya szybko zdaje sobie sprawę z tego, że RK900 przeszedł w tryb uśpienia, więc zostawia go na leżaku i idzie do środka apartamentu. Zna każdy milimetr tego wnętrza, zawartość każdej szafki, każdy zakamarek. I nigdy w żadnym innym miejscu nie czuła się tak bezpieczna, jak między tymi ścianami i drogimi meblami. Dlatego teraz krąży po pokojach, zagląda do dużej jadalni, w której urządzili mnóstwo przyjęć i spotkań, które czasem określali "naradami wojennymi". Zupełnie nieświadomie wspina się w końcu po schodach na piętro do głównej sypialni, której dwie ściany są przeszklone i ukazują panoramę miasta, które powoli budzi się do życia. Zoya zwija się na łóżku, wtulając twarz w poduszki i przez krótką chwilę czuje się mniej zagubiona, mniej przestraszona. Przesuwa dłonią po miękkiej białej pościeli i przypomina sobie te pierwsze wieczory w tym mieszkaniu, oraz to poczucie, że w końcu jest w jej życiu ktoś, kto się o nią troszczy.
A teraz, półtora roku później nie jest już tą biedną, ranną sarenką, jak lubił ją na początku określać Nikodem. Teraz sama stała się drapieżnikiem, dlatego nie może sobie pozwolić na dalsze mazanie się, bo Stephen powiedział jej kilka smutnych słów prawdy. Podnosi się z łóżka i sięga do walizki, po świeże ubrania i idzie do łazienki, gdzie wchodzi pod chłodny prysznic. Opiera czoło o karmelowe kafelki i zaciąga się zapachem męskich perfum, które wypełniają to pomieszczenie, niezależnie od tego, ile wysiłku w sprzątanie włożą gosposie. To była ich wspólna słabość, jej i Nikodema, drogie perfumy i mnóstwo próżności.
Zoya rozkłada na czynniki całą rozmowę ze Stephenem, układając sobie każdy jej aspekt w głowie. Była świadoma tego, że to, jaki jest Connor, jest w pewnym stopniu odbiciem osoby jego ojca, ale teraz naprawdę ma wrażenie, że to jednak nie jest nic tak dobrego, jak można by sądzić na pierwszy rzut oka. Najgorsze dla niej jednak jest to, że nie umie rozmawiać z Connorem. Ona została nauczona tego, by komunikować swoje obawy w jasny i zrozumiały sposób, by nie tracić czasu na domysły. Jednak Connor jest absolutnym mistrzem mówienia, że wszystko jest w porządku i nieokazywania żadnych uczuć, więc Zoya nie potrafi rozszyfrować jego intencji. Nie tylko wobec niej, ale też wobec jego brata.
Zastanawia się, czy Connor naprawdę sam ma taki problem ze Stephenem, a w jakim stopniu jest to też wpływ porucznika Andersona.
I wie, że powinna po prostu go szczerze o to wszystko zapytać. I teraz jest przekonana, że przyszłoby jej to z łatwością, ale też ma w sobie głos rozsądku, nazywający ją kretynką. Bo Zoya wie, że gdy znajdzie się naprzeciwko orzechowych oczu bruneta, to straci całą tę swoją pewność siebie.
Jakiś czas temu, gdy po jakiejś kolejnej wygranej sprawie, Nikodem spytał ją, czego teraz właściwie chciałaby najbardziej na świecie, Zoya przyznała bez chwili namysłu, że chciałaby równych praw do wykonywania zawodu, a ciemne oczy Niko zmierzyły ją chłodno.
Na tyle chłodno, że usiadła na jego biurku, wzruszyła ramionami i patrząc na panoramę Detroit, przyznała, że jeśli nie może mieć miłości, to chciałaby władzę. I zanim brunet zdążył się odezwać, doprecyzowała, że chodzi o miłość romantyczną, a nie braterską.
I teraz, gdy wyciera mokre włosy ręcznikiem, wydaje jej się zabawne, że prędzej będzie mogła sama otworzyć kancelarię, niż dopuści kogoś do siebie bliżej.
Wychodzi z łazienki dopiero po dłuższej chwili, ale bardzo chce dziś wyglądać dobrze, dlatego wyjmuje z walizki rzeczy i szybko je prasuje, zanim zejdzie na dół. Nalewa do szklanki Tyrium i idzie na taras, gdzie w dalszym ciągu leży Stephen.
- Jeśli chcesz jechać ze mną, to powinieneś wstać i się ogarnąć - mówi, patrząc na niego z góry, a brunet siada i bierze od niej szklankę.
- Czuję się, jakby mi ktoś wyłączył połowę systemów - mruczy Steve, a ona uśmiecha się do niego kpiąco. - Wiem, wiem. Mówiłaś, że picie tego gówna tak się kończy. Po co to w ogóle powstało?
- Chyba tylko po to, żeby kupować to w barze dla towarzystwa - stwierdza Zoya i wskazuje na szklankę w jego dłoniach. - Pij. Poczujesz się lepiej.
- O której musimy wyjść?
- W południe będzie po nas samochód.
- Przyślą po nas samochód? - pyta Steve, podnosząc się, by wejść do domu i schować się przed jasnym słońcem zalewającym taras.
- Tak. Są bogaci. Więc proszę, gdy do nich wejdziemy, nie rzuć jakiegoś subtelnego: o ja jebie. Powiedz to sobie w myślach.
- Widziałem już to mieszkanie - mówi, rozkładając wokół siebie ręce. - Nic mnie nie zaskoczy.
- Założymy się o pięć dolców? - śmieje się Zoya, krążąc za nim po salonie. Wczoraj nie mieli za bardzo czasu na zwiedzanie, bo zaraz po przylocie pojechali do teatru. Dziś za to Stephen robi dokładnie to samo, co ona wcześniej i zwiedza kolejne pokoje, aż trafia do gabinetu. Gabinetu, w którym Niko spędza więcej czasu niż w sypialni na piętrze. Steve patrzy na kopie dyplomów wiszące na ścianie, aż trafia na oprawiony w ramkę artykuł z Timesa.
- Cholera jasna, wyglądacie jak z jakiejś gorącej prawniczej dramy - śmieje się, zdejmując ramkę i opiera się o biurko.
Zdjęcie do artykułu zostało zrobione w biurze w centrum, Nikodem siedzi na nim przy biurku, o które opiera się blondynka. Wywiad był zrobiony dziewięć miesięcy temu, po trzecim pod rząd zwycięstwie Zoyi w sądzie i dotyczył właśnie ich pracy, tego, że Nikodem nie ma poczucia, że "dał jej szansę", a raczej po prostu ceni sobie ich współpracę. Od tamtego wywiadu ruszyła medialna maszyna, przeciągająca ją przez kolejne gazety, telewizje, radia, podcasty polityczne, wszelkie możliwe media. I w kilka miesięcy z osoby pracującej w kancelarii stała się jedną z twarzy społeczności androidów.
Stephen klepie miejsce obok siebie, a Zoya posłusznie opiera się o drewniane biurko.
- To on cię wypchnął do mediów, co? - pyta RK900, na co blondynka mu przytakuje. - Czy wy nie braliście pod uwagę... wiesz, bycia razem?
- Stephen, znajdź ten artykuł na stronie Timesa i przeczytaj pod nim komentarze.
- Kto normalny czyta komentarze w internecie? - śmieje się, ale posłusznie szuka wywiadu i wchodzi w opinie pod nim. Większość z nich sugeruje dość obrazowo, w jaki sposób Zoya zdobyła swoją pozycję u boku przystojnego prawnika i jakie profity on czerpie z promowania jej. - I to dlatego? Bo ludzie sugerują, że...
- Nie, niech sobie sugerują, co chcą. To akurat mnie nie obchodzi, bardziej obchodzi mnie dyskredytowanie mojej pracy przez wymyślony romans.
- Wymyślony? - drąży Stephen, a Zoya spogląda na niego chłodno. - Wiesz, oboje jesteście ekstremalnie atrakcyjni, a ja wiem, że nie dość, że przejawiasz pociąg seksualny, to przejawiasz go do mężczyzn. Szczególnie do szczupłych brunetów o ciemnych oczach, więc nie mów, że on nie jest w twoim typie.
- Okej - wzdycha Zoya, przykładając na chwilę dłoń do czoła, jakby chcąc zebrać myśli i znów przenosi na niego spojrzenie. Wiedziała już, że ta rozmowa nadejdzie, więc przygotowała na nią zawczasu plan, który teraz wprowadza w życie. - Wyjaśnijmy to sobie w inny sposób. Tobie też podobają się faceci, prawda? Prawda. Też podobają ci się ładni mężczyźni, o delikatnej urodzie i ciemnych włosach... czy w takim razie czułeś kiedykolwiek pociąg do Connora?
- Co ty pierdolisz?! - parska śmiechem Steve. - To mój brat...
- Nie jesteście faktycznie braćmi, dzielicie to samo oznaczenie modelu. My dzielimy numer w oznaczeniu i nie rozpatrujemy się w kategoriach rodziny. To, że Connor jest twoim bratem, wynika z tego, że zaopiekował się tobą po twoim przebudzeniu. Że dał ci dom, wsparcie, karierę i rodzinę. Brzmi znajomo?
- Nie, bo nie wiem, jak wyglądało twoje przebudzenie się - mówi Stephen, a Zoya patrzy na niego bez żadnych uczuć wypisanych na twarzy, więc brunet wzdycha lekko. - Jednak rozumiem trochę lepiej twoją relację z Niko, więc lepiej zacznę się szykować, skoro zabierasz mnie do ludzi, których w jakimś stopniu uważasz też za swoją rodzinę.
- Dziękuję.
- Ale nie będę udawał swojego brata.
- Nikt cię o to nie prosi! - śmieje się blondynka i zabiera mu ramkę, by odwiesić ją na miejsce.
Gdy Steve zostawia ja samą w gabinecie, Zoya siada przy biurku i spogląda na oprawioną fotografię, którą jej przyjaciel przeoczył. To było zdjęcie jej i Anyi z przyjęcia świątecznego w 2038, na którym obejmowały się na tle choinki i obie miały opaski wyglądające jak aureole. To był jeden z ich najlepszych wieczorów w Nowym Jorku, jeden z tych, gdy Zoya mogła być sobą, mogła się śmiać, tańczyć i przede wszystkim nie przejmować tym, że codziennie ktoś wysuwa pod jej adresem groźby, z których to te dotyczące śmierci, wydają się najłagodniejsze.
Jedną z pierwszych rzeczy, o jakie zapytała Markusa, było to, jak on sobie z nimi radzi. W odpowiedzi spojrzeli tylko na siebie smutno i przeszli do robienia tego, co do nich należy.
W południe wychodzą z apartamentu i wsiadają do czarnego SUVa, który wiezie ich na East Side i zatrzymuje się pod piękną kamienicą. Steve posyła Zoyi znaczące spojrzenie, a ta daje mu znać, by się opanował i pierwsza wchodzi po schodach. Drzwi otwiera im szatynka około czterdziestki, która wpuszcza ich do środka. Anya obejmuje mocno Zoyę, gdy Steve rozgląda się po imponującym korytarzu i naprawdę ma ochotę przekląć cicho.
- To mój przyjaciel, Stephen - przedstawia go blondynka, a Anya od razu podaje mu rękę.
- Miło cię w końcu poznać, Niko dużo o tobie wspominał.
- Nie, Ann, to nie Connor - upomina ją Zoya, a szatynka od razu się reflektuje. - I obawiam się, że zamorduję twojego brata za plotkowanie.
- Znasz go, uwielbia o tobie mówić. W takim razie wybacz, miło cię poznać, Stephen. - Uśmiecha się do niego Anya i wskazuje im, by poszli prosto. - Mój brat naopowiadał nam, że Zoya przylatuje z chłopakiem do Nowego Jorku i mieliśmy trochę inne wyobrażenie...
- Och, Connor to mój brat. Jesteśmy bardzo podobni, więc nie będziecie zaskoczeni jeśli go poznacie - śmieje się RK900. - Najwyżej zawiedzeni, że nie jest tak czarujący, jak ja.
- Z całą pewnością - wtrąca Zoya i wchodzi pierwsza do ogromnej jadalni, gdzie czeka na nich Kristina, matka rodzeństwa Palmer. Kobieta, wygląda niewiele starzej od swojej córki i podobnie jak ona, obejmuje Zoyę na powitanie.
- Dobrze cię widzieć, kochanie. - Gładzi chwilę blondynkę po włosach, zanim nie przeniesie wzroku na Stephena i nie uśmiechnie się jeszcze szerzej, mimo że Anya od razu kręci głową.
- To nie jej chłopak, Niko jak zawsze coś poplątał - upomina matkę szatynka i siada przy zastawionym stole, gdzie nalewa sobie kawy. - Steve to brat Connora.
- Tak, wszystko się zgadza - śmieje się chłopak, witając się z panią domu i zajmuje wskazanie przez jej córkę miejsce. W szklance przed nim znajduje się Tyrium, które ma ochotę wypić duszkiem, ale nie wie, jak na to zareaguje Zoya, więc upija jedynie łyk.
- I tak bardzo miło cię poznać, czym się zajmujesz, Stephen?
- Och, pracuję w kawiarni, ale to tylko po to, by opłacić rachunki. Wieczorami adaptuję klasyczne musicale na współczesne realia i podrzucam je do teatrów.
- Tak, Steve w styczniu sprzedał prawa do zmienionej wersji West Side Story - wtrąca Zoya. - Wystawialiśmy ją w zeszłym roku dla rozrywki w klubie i komuś się spodobała.
- Która strona była androidami?
- Oczywiście strona Marii - przejmuje pytanie Steve. - Zoya grała Marie przez kilka wieczorów.
- Tylko dla rozrywki.
- To było strasznie zabawne, w sensie, gdy ja byłem wtedy Tonym, trudno nam było sprzedać ten romans. Który już na pierwszym miejscu nie jest łatwy do sprzedania - śmieje się Stephen. - Ale tak, musicale to moja pasja i tak, jestem świadomy jak bardzo źle to brzmi.
- Dlaczego? Moja babcia była aktorką na Broadway'u i przyjaźniła się z Sondheimem - odpowiada Kristina z szerokim uśmiechem. - Więc ty też powinieneś pomyśleć o Nowym Jorku. Detroit daje duże możliwości, ale niekoniecznie artystyczne.
- Tak, to akurat prawda.
- Co jest prawdą? - pyta siwiejący mężczyzna, który właśnie wchodzi do jadalni. - Zoya, słoneczko - zwraca się do blondynki, całując ją w rękę - przepraszam za spóźnienie, ale udzielałem wywiadu przez telefon i ten gość z New Yorkera po prostu nie umiał się zamknąć.
- Wywiad w niedzielę? - pyta Zoya, a Kristina parska śmiechem.
- Właśnie. Niepoważne, prawda?
- Prawda - przytakuje blondynka, śmiejąc się z miny senatora Adama Palmera, który właśnie witał się ze Stephenem.
- Więc czego dotyczyła rozmowa, zanim wam przerwałem? - pyta, zajmując miejsce obok żony, a córka od razu dolewa mu kawy.
- Rozmawialiśmy o adaptacji West Side Story na relacje między ludźmi, a androidami - streszcza Anya, a jej ojciec parska śmiechem.
- Rozumiem kontekst kulturowy, ale statystycznie Zoya kompletnie nie pasujesz na Marię. Jesteś za mądra na związanie się z człowiekiem - śmieje się Adam i spogląda na Stephena, Ann kręci głową, ale RK900 ją uprzedza.
- Nie jestem chłopakiem, ale zgadzam się z panem, że Zoya potrzebuje kogoś cholernie inteligentnego, by nie zjadła go na śniadanie swoimi przytykami.
- Oj tak, zdecydowanie - śmieje się Anya. - W ogóle, gdy skończymy te badania, będę musiała na jakiś czas przyjechać do Detroit, mam dość widywania ciebie i Niko na przemian.
- Bo ja nie wiem, czemu Niko w ogóle tu przylatuje, zamiast przekazywać mi informacje - unosi się Kristina. - Spokojnie ja mogłam złożyć projekt poprawki do rady sądownictwa.
- Też jestem zdania, że powinien siedzieć ze mną w Detroit. Mniej gliniarzy wtedy ma odwagę się ze mną kłócić, jak pojawiam się na posterunku.
Zoya opowiada ostatnią sprzeczkę z Gavinem i jaki był końcowy efekt śledztwa. Dla siebie zatrzymując wszystkie przytyki, które Reed rzuca regularnie w jej stronę i to, że na imprezie pożegnalnej Andersona miał przebłysk bycia człowiekiem. Najchętniej Zoya w ogóle nie poruszałaby jego tematu, ale Reed stanowi wciąż sztandarowy przykład w utrudnianiu jej pracy. Później zmieniają temat na badania Anyi, które nie dają Zoyi wciąż za dużo nadziei, że będą mieli niebawem jakieś konkretne informacje, ale zanim dojdą do jakiś ewentualnych rozwiązań, Kristina prosi je, o porozmawianie na jakiś temat, który dla wszystkich będzie zrozumiały. Opowiadają więc ze Stephenem o wczorajszym wieczorze w teatrze i tym, że dziś wieczorem muszą wracać do Detroit.
A w okolicy pory obiadowej, siedzą już z powrotem w samochodzie wiozących ich do mieszkania Nikodema.
- Zoya... oni cię uwielbiają. Jakim cudem doprowadziłaś do tego, że nowojorskie elity jedzą ci z ręki? - śmieje się Steve.
- Brzmisz jak nagłówek, który napisałby cholerny Jerry - mruczy niezadowolonym głosem blondynka. - Wszystko zmieniło się w noc rewolucji, Niko... - zaczyna, ale ostatecznie kręci głową i uśmiecha się lekko. Jak do zdjęcia w gazecie. - Pierwszą osobą, którą poznałam, gdy ustabilizowała się sytuacja, była Kristina. Ona tak bardzo przejęła się tym wszystkim, że jeszcze tego samego dnia wynajęła prywatną ochronę i jeden z hosteli, tworząc bezpieczne miejsce dla innych androidów. Ten hostel to teraz nowojorska siedziba Jerycha. Ojciec Niko był jednym z pierwszych polityków, który domagał się ustanowienia ministerstwa do spraw androidów i dania nam prawa głosu i wystawiania kandydatów.
- A Anya pracuje teraz nad Sky - wchodzi jej słowo Stephen i krzyżuje dłonie na piersi. - Wiesz, że oni aż za bardzo brzmią na cholerne anioły, a to wciąż bardzo bogaci, biali ludzie.
- Pytasz mnie w tej chwili, czy mają jakieś paskudne, mroczne tajemnice?
- Tak.
- Oczywiście. Każdy je ma, Stephen. Jednak ważne jest to, czy suma twoich działań wychodzi na plus.
- Czyli co, możesz zamordować prostytutkę, jeśli jednocześnie walczysz z głodem na świecie? - pyta kpiąco brunet, a ona wzrusza ramionami. - W tej historii nie ma żadnych trupów, prawda?
- Żadnych martwych prostytutek - odpowiada pewnie Zoya, zanim auto zatrzyma się pod apartamentowcem. - Ja mogłam być trupem w szafie w ich historii - dodaje, wysiadając z samochodu i rusza w stronę wejścia. Stephen biegnie za nią i obejmuje ją ramieniem, zanim nie pocałuje jej w skroń.
- To dobrze, że żyjesz, bo nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
Dzień dobry! Witam serdecznie w Nowym Jorku, w którym bardzo staram się nie ujawnić za dużo na temat Zoyi.
Za to ujawniam dużo na temat Connora, któremu wyjątkowo relacje z Hankiem nie do końca wychodzą na zdrowie.
Dajcie znać, jak się bawiliście bo we wtorek wracamy na posterunek.
Kons.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro