Rozdział 67
- Dziękuję. - uśmiechnąłem się lekko, zabierając lód, po czym spokojnym krokiem ruszyłem na górę.
~***~
- Kookie? Już lepiej? - po wejściu na szczyt schodów i otworzyłem cicho drzwi, przedostając się do pokoju.
- Mhm.. - odpowiedział mi cichym pomrukiem, leżąc nadal na łóżku. Zapewne nadal nie miał na sobie nawet bielizny, ponieważ krocze zakrył sobie kołdrą. - Jest coraz lepiej, skarbie.
- Przepraszam, misiu.. - westchnąłem, zamykając drzwi i podszedłem do łóżka. - Masz lód. Pomoże. - niepewnie na nim usiadłem.
- Nie musisz przepraszać, nic się nie stało - ukochany posłał mi lekki uśmiech i wziął ode mnie torebkę z lodem. - Moja mama... Mówiła coś?
- Zaczynając od tego, że powiedziała o twoim penisie "malutki juniorek", kończąc na tym, że wiedziała, iż uprawiamy miłość przez moje ubrania, które na dole się walały. - westchnąłem. - Twoja mama to starsza wersja Somin
- To wyjaśnia czemu zawsze dobrze się dogadywały... - wyszeptał nieco przerażony tym faktem. - Ta kobieta jest czasem nieprzewidywalna.
- Masz rację.. Śmiała się z nas. - wyznalem, poprawiając włosy męża. - Kochanie... Rozmawiałem z nią chwilkę o dziecku. I naszej samodzielności.
- Oh.. O czym dokładnie? I co powiedziała? - dopytywał, podnosząc się do siadu i przyłożył sobie torbę z lodem do krocza.
- O tej adopcji i powiedziała, że w razie co będzie nas wspierać. - wyznałem, bawiąc się rękawem koszuli
- Rozumiem - pokiwał powoli głową. - Więc decyzja została już podjęta, tak?
- Nie. Nie podejmę żadnej decyzji bez ciebie. Tu chodzi o naszą wspólną przyszłość... Tym bardziej, że ja nie mogę być podany w szpitalu jako ojciec dziecka... - wyszeptałem cicho.
- Czekaj... - mój ukochany zmarszczył brwi, patrząc na mnie przez dłuższą chwilę. - Mam powiedzieć w szpitalu, że jestem ojcem tego dziecka?
- Nie wiem... - przyznałem szczerze, patrząc na ukochanego. - Jesteśmy homoseksualnym małżeństwem. Nie wiem jak to działa.
- Ja też nie wiem.. - westchnął ciężko. - Wolałbym adoptować to dziecko, niż udawać, że jestem jego biologicznym ojcem. To byłoby bez sensu. Jeśli mamy je wychowywać to musi wiedzieć skąd się wzięło na tym świecie i dlaczego ma dwóch tatusiów.
- Wiem.. - pokiwałem lekko głową. - Ale trudno z adopcją u takich par jak my. Może to będzie konieczne...
- Poczytam o tym i postaram się dowiedzieć co będzie konieczne a co nie - odparł, poprawiać sobie woreczek, przez co cicho syknął. - Jakoś damy sobie razem radę.
- O ile zdecydujemy się zaopiekować tym dzieckiem. - poprawiłem włosy ukochanego.
- Jeśli nie weźmiemy go pod opiekę to raczej trafi do domu dziecka - westchnął cicho. - Nie miałbym serca, żeby zrobić coś takiego bezbronnemu dziecku. Dlatego jestem za tym, abyśmy je zaadoptowali. Tylko i wyłącznie ze względu na dobro tego maleństwa.
- Dziękuję, że tak mówisz, bo myślę tak samo. - wyszeptałem, przytulając się mocno do rówieśnika.
- Chociaż jesteśmy różni to w wielu kwestiach się zgadzamy - spostrzegł, oddając mój uścisk i pocałował czule w głowę. - Dlatego jesteśmy małżeństwem. Kocham cię.
- Masz rację... Też ciebie kocham. - wyznałem cicho. - Dlatego cieszę się, że zgadzamy się również z tym, że koniec na jakiś czas z kochaniem się.
- A to dlaczego? - spytał jakby lekko zaskoczony. - Chociaż.. nie chciałbym aby moja mama znów widziała coś czego nie powinna.
- Ponieważ boli cię... No wiesz. A twoja mama to także powód. Zacząłem się zastanawiać czy nie lepiej wziac kredyt i wynająć jakieś mieszkanie do końca studiów. Bo potem i tak idziemy do Busan.
- Ból powinien minąć dość szybko - machnął na to lekko ręką. - A co do kredytu, to przydałoby się przejść do banku i dowiedzieć jakie wymagania musimy spełnić i ile byśmy dostali.
- Serio o tym myślisz? - zapytałem, spoglądając w jego oczy. - O wynajmie i wyprowadzce od twoich rodziców?
- No wiesz.. Mam męża, dwa koty i niedługo prawdopodobnie będziemy mieli dziecko. Chyba czas wyfrunąć z gniazda i się usamodzielnić.
- I dwadzieścia lat. To jednak nie jest jakoś dużo. - oparłem głowę o jego ramię. - Kocham cię, Kookie i dziękuję, że tak się dla mnie starasz.
- Starałem się bardzo aby się do ciebie zbliżyć a teraz staram się bardzo aby się od ciebie nie oddalić - pocałował mnie w czubek głowy. - Więc nie masz za co dziękować. Nie musisz.
- Jesteś wspaniały. - uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem, zabierając swoją głowę. - Dobra.. Pokaż... - zabrałem pościel, w następne delikatnie zabrałem lód z jego męskości. - Chyba wszystko jest okay... Wygląda normalnie.
- Nie oberwałem aż tak mocno żeby miało coś się stać - zaśmiał się cicho. - Wszystko będzie w porządku, skarbie. Chwilę mnie jeszcze poboli i zaraz przestanie, więc możesz być spokojny.
- No dobrze... - wyszeptałem, czując ulgę na sercu. - Więc się ubierz. Mamy zejść niedługo na kolację, a ty jeszcze musisz umyć twarz...
- Prawda - westchnął cicho, powoli podnosząc się z łóżka i sięgnął po luźne dresy i jakąś koszulkę. Zaraz po tym jak się ubrał, poszedł do łazienki w celu umycia buzi co zajęło mu dosłownie chwilę.
----------------
Są tu ludziki, które pisały ostatnio egzaminy?
Mam nadzieję, że poszły/pójdą dobrze
kochu <333
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro