Rozdział 2.2
Dobra, wstawiam kolejny rozdział... Tak ładnie prosiliście :D
Ale to już ostatni na dzisiaj! xD Jak to mawiają: "Daj palec, zaraz wezmą całą rękę" ♥
No, a teraz miłego czytania, po raz czwarty dzisiaj ♥
_______________________________
James nie chciał mówić o tamtych wydarzeniach, widziałam to po jego minie. Splótł nasze palce i pocałował czule wierzch mojej dłoni. Uniosłam drugą dłoń i zaczęłam wolno, uspokajająco głaskać jego ciemne, zmierzwione włosy. Milczeliśmy chwilę oboje, ale to była przyjemna cisza. Kojąca. Pod wpływem pieszczoty mój ukochany nieco się rozluźnił.
— Jak tylko powiedziałaś mi o walizce, przekazałem tę informację ochroniarzowi, a on powiadomił policję, służby specjalne oraz pogotowie. Zawróciliśmy na lotnisko. Kiedy rozmawiałem z tobą przez telefon, nagle usłyszałem huk i połączenie zostało przerwane... — Głos mu się załamał, ujrzałam cień bólu przebiegający przez jego twarz, jednak wziął się w garść. — Liv, kochanie... Nigdy w życiu tak cholernie się nie bałem. Przez chwilę myślałem, że cię straciłem.
Zacisnęłam swoją dłoń wokół jego.
— Nie straciłeś mnie, Jim. — Posłałam mu blady uśmiech, ponieważ plecy zaczynały ponownie dawać mi się we znaki. Teraz już nie tylko szczypały, ale i paliły, jednak nie chciałam tego mówić. Chciałam, aby dokończył opowiadanie. Musiałam to wszystko wiedzieć. — Uratowałeś mnie. Gdyby nie ty, pewnie stałabym tam jak kołek. Dziękuję.
— Prawie wszyscy zginęli — powiedział cicho. — Tylko ci, którzy byli w sporej odległości od bomby, mieli szansę przeżyć, ale i tak większość zabił ogień bądź dym. Na lotnisku były dwie bomby, ty zobaczyłaś tę pierwszą... Do tej pory nie wiem, kurwa, jak to się mogło stać. Jak to możliwe, że do tego doszło na lotnisku?
— Zacisnął mocno szczękę, a jego oczy pociemniały ze zdenerwowania. — Nie mogę tego pojąć. Lotnisko powinno być jednym z bezpieczniejszych miejsc, w dodatku nie chcą podać do publicznej wiadomości, co takiego było w tej walizce oraz w drugiej z ładunkiem, że powstał taki pożar. Jak mogli to przeoczyć? Kamery, ochrona... Kurwa, nawet wykrywacze metalu.
— Bomba wybuchła przed bramkami — wymamrotałam i spojrzałam niżej, na nasze splecione dłonie.
Też nie mogłam zrozumieć, jak do tego doszło.
Narastające gorąco na moich plecach i ramionach sprawiało, że nie dawałam rady dłużej się na tym skupić. Zacisnęłam zęby i wzięłam głęboki wdech nosem.
— Druga wybuchła na dachu kilka sekund później. — James ponownie zaczął mówić. — Miałaś szczęście, słońce. Byłaś niemal przy wyjściu i docierało do ciebie powietrze. Dlatego się nie udusiłaś. To ciebie jako pierwszą zauważyli strażacy... Płonęłaś. Zdążyli ugasić ogień, zanim wyrządził ci większą krzywdę.
Tylu ludzi zginęło. Przypomniałam sobie nagle setki podróżnych zmierzających w różne strony ze swoimi bagażami. W jednym momencie byłam w szpitalu, w drugim myślami cofnęłam się wstecz. Tłum ludzi. I naprawdę jako jedna z niewielu przeżyłam?
Zrozumiałam, jak bardzo kruche jest ludzkie życie. W jednej chwili żyjesz, masz plany na przyszłość. Na przykład ja. Jestem młoda, mam zaledwie dwadzieścia dwa lata, więc wcześniej w ogóle nie myślałam o śmierci. Miałam wyjechać do Stanów i nagrać kolejny teledysk. W planach znalazłam także chwilę na spotkanie z Kathy, która miała do mnie dołączyć po przylocie z Nowej Zelandii. Moja lista rzeczy do zrobienia była długa... Jednak nie było na niej ani uratowania się z ataku terrorystycznego, ani pobytu w szpitalu, ani tym bardziej śmierci.
Zacisnęłam palce na dłoni Jamesa, pieczenie pleców stało się nie do zniesienia. Do oczu napłynęły mi łzy, przymknęłam powieki, ale ciągle widziałam w wyobraźni dziewczynę, która przeczołgała się obok mnie. Czy ona także zginęła? Tylu ludzi. I dzieci.
Dobry Boże, tam były dzieci!
Ponownie zaczęłam oddychać coraz szybciej i płycej, wpadałam w histerię. Łzy już ciurkiem spływały po mojej twarzy, a rozpacz w sercu stawała się boleśniejsza niż palenie skóry.
James natychmiast pochylił się ku mnie i szeptał kojące słowa, wycierał moje łzy, a ja widziałam go jak przez mgłę.
— Oddychaj spokojnie, Liv — mówił gorączkowo i nie odrywał ode mnie wzroku. — Spójrz na mnie, słońce. Jesteś bezpieczna, nie panikuj. Jestem przy tobie, ma chérie. Mam wezwać pielęgniarkę?
Pod wpływem tych jego słów zaczęłam się powoli uspokajać. Pokręciłam gwałtownie głową, ale zaraz tego pożałowałam, bo pokój zaczął wirować.
Wdech. Wydech.
— Weź głęboki wdech... I teraz wydech. I jeszcze raz.
Wykonywałam jego prośbę. Spojrzenie jego orzechowych oczu sprawiło, że poczułam otulający mnie spokój.
— Bardzo dobrze — pochwalił mnie z ulgą w głosie. — Oddychaj.
— Dawno nie mówiłeś do mnie po francusku — wychrypiałam i zakasłałam, czego od razu pożałowałam.
Gardło mnie zabolało. Palenie pleców stawało się coraz silniejsze, poruszyłam się niespokojnie. Zmarszczył brwi, a zaraz po chwili uśmiechnął się lekko, gdy dotarło do niego, o czym mówiłam.
— Masz na myśli „chérie"? — spytał łagodnie i pocałował mnie ostrożnie w kącik ust.
— Podoba mi się to słowo.
— Zapamiętam... chérie.
Mimowolnie się uśmiechnęłam, jednak kąciki moich ust po chwili ponownie opadły. Wspomnienia nie chciały odejść, co chwila pojawiały się przebłyski. Dotarło do mnie, że przecież płonęłam po wybuchu, ogień zajął moje ubrania. Czułam coraz większy ból pleców... Barki też mnie szczypały. Nie wyszłam bez szwanku z tego zamachu, chociaż na szczęście nie byłam połamana.
— Jakie mam obrażenia? — zapytałam cicho.
James przesunął czule palcami po moim policzku i westchnął ciężko.
— Masz oparzenia drugiego stopnia na większej części pleców, w niektórych miejscach prawie trzeciego stopnia, na szczęście nie był wymagany przeszczep skóry. Jak powiedziałem, ogień nie zdążył wyrządzić większych szkód. Gdyby oparzenia były poważniejsze, nie czułabyś takiego bólu. Miałaś też wstrząśnienie mózgu i sporą ranę na skroni. Musiałaś mocno o coś uderzyć podczas wybuchu. — Zamilkł na chwilę. Mówienie o tym wszystkim było dla niego trudne, jego dłoń głaszcząca mój policzek zadrżała. — Zawieźli cię karetką do publicznego szpitala, ale gdy tylko lekarze opanowali sytuację i stwierdzili, że twoje życie nie jest zagrożone, kazałem cię przewieźć tutaj, do prywatnej kliniki. Do publicznej nie mogłem ot tak wejść i nie miałabyś własnej sali. Chcę, żebyś miała prywatność, spokój i jak najlepszą opiekę medyczną.
Poczułam napływające do oczu łzy. Miałam poparzone plecy, więc w przyszłości zostaną mi pewnie po tym blizny. Nie wiedziałam, kiedy będę mogła wrócić do pracy, a na dodatek show-biznes rządził się własnymi prawami: w filmach i teledyskach królowało nieskazitelne piękno.
To prawdopodobnie koniec mojej kariery tancerki.
Zaśmiałam się gorzko, stłumiłam szloch rozpaczy. O czym ja myślę, do jasnej cholery? Dlaczego muszę tak bardzo przejmować się akurat tym? W dodatku te myśli sprawiły, że poczułam się jeszcze gorzej. Dolna warga mi zadrżała, gdy walczyłam z kolejną falą łez. James natychmiast przysunął się bliżej mnie i pocałował delikatnie moje rozchylone usta.
— Czuję się okropnie — wyznałam szeptem. — Na tym lotnisku setki ludzi straciło swoje życie, a ja martwię się tym, że moja kariera się skończyła, i jakimiś bliznami — wyszeptałam, starając się nie rozpłakać. — To takie głupie.
— Spokojnie, słońce... Ma chérie. — Wziął mnie delikatnie pod brodę, musiałam na niego spojrzeć. — Jesteś rozdygotana. Musisz się uspokoić, ochłonąć... Nie tylko poparzenia muszą się zagoić. Pamiętaj, że uratowałaś sporo ludzi. Zauważyłaś tę walizkę, powiedziałaś o tym mnie, a ja przekazałem to dalej — mówił powoli, żebym wszystko dobrze zrozumiała. — Dzięki temu karetki były w drodze, jeszcze zanim nastąpił drugi wybuch, w ten sposób można było uratować między innymi ciebie. Nie czuj wyrzutów sumienia, zrobiłaś, co mogłaś. Wszystko się ułoży, obiecuję — zapewniał łagodnie. — Nie płacz. Liczy się tylko to, że żyjesz. I masz prawo martwić się przyszłością, ale nie chciałbym, żebyś się przejmowała na zapas. Nie będę cię oszukiwał i kręcił. Nie wiem, czy pozostaną ci blizny. Oparzenia są rozległe. Mogę ci jednak obiecać, że zapłacę za każdy możliwy zabieg, żebyś mogła się pozbyć blizn, o ile tylko zechcesz. Ale na razie po prostu nie martw się tym wszystkim. Odpoczywaj.
Patrzyłam na niego, a jego ciepły dotyk i kojące słowa uspokajały mnie. Przestałam płakać i się zamartwiać, teraz to nie miało sensu. Nic nie mogłam zrobić. Najpierw rany muszą się zagoić, a potem będę mogła myśleć o powrocie do pracy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro