Rozdział 4.1
— O Boże, o Boże, o Boże... — Usłyszałam piszczenie Kathy, kiedy wpadła do pokoju jak burza.
Jęknęłam i schowałam głowę pod poduszkę. Ledwie udało mi się położyć i zamknąć oczy. Nawet nie zdążyłam się wygodnie ułożyć do drzemki. Byłam wykończona po porannym treningu i rozmowie z Sheridanem. Przede mną był kolejny, popołudniowy trening i naprawdę nie miałam siły na wysłuchiwanie wołającej jakieś głupoty Katherine.
— Błagam cię, Kathy, ciszej — wymamrotałam zrezygnowana w poduszkę.
Moje gadanie nie miało sensu, dalej krzyczała coś podekscytowana i biegała jak wariatka po pokoju. Jej tupanie doprowadzało mnie do szału. Rozbrzmiewało w mojej głowie echem i tylko wzmagało migrenę.
Chrzanić to.
Mruknęłam przekleństwo i zdjęłam poduszkę z twarzy. Usiadłam wolno na łóżku i spojrzałam na radosną przyjaciółkę. Wyciągała z walizki ubrania, jakby czegoś szukała. Cicho się śmiała i podrygiwała, nie mogąc ustać w miejscu.
— Dobra, gadaj. Co się dzieje? — zapytałam, wiedząc, że dopóki nie wyciągnę z niej tego, nie miałam szans na drzemkę.
Zerknęła na mnie z promiennym uśmiechem na ustach, jej szare oczy błyszczały radośnie. Była po prysznicu, jej jasnobrązowe włosy z rudawymi pasemkami były mokre i opadały na jej ramiona. Miała na sobie samą bieliznę.
— Czerń czy czerwień? — zapytała ponownie, piszcząc.
Zmarszczyłam czoło, nie mając bladego pojęcia, o co, u licha, jej chodziło.
— Co takiego?
Nie miałam ochoty bawić się w zgadywanki. Byłam wykończona psychicznie. Pomasowałam wolno palcami skronie, czując w nich lekkie pulsowanie bólu. Kathy przewróciła oczami, jakby to, o czym mówiła, było oczywiste.
Nie, cholera, tak nie było.
— Rzecz jasna, chodzi o kolor stroju na trening. W jakich kolorach wyglądam lepiej? I koniecznie musisz mi zrobić warkocza koronę.
— Czerwony. Czemu pytasz? I po co ci korona? Przecież kok sprawdza się świetnie i jest banalny w zrobieniu — odparłam, mając złe podejrzenia co do powodów jej strojenia się.
— Zafir przyjechał! O 14:00 wpadnie na trening! James zdecydował, że będzie z nim śpiewał Imagination! — zawołała entuzjastycznie i wyrzuciła z walizki wszystkie ubrania na podłogę. — Gdzie te głupie czerwone spodnie?!
Po tym jej wybuchu w mojej głowie rozszalała się migrena. Widziałam mroczki przed oczami, z bólu napłynęły mi do oczu łzy. Po raz kolejny schowałam twarz w poduszce. Przeszło mi przez myśl, że jeśli dożyję do wieczora, to będzie można nazwać to cudem.
— Cholera jasna, ciszej! Głowa mi pęka! Mam kaca, zapomniałaś?! — mruknęłam wyprowadzona z równowagi.
Poczułam, jak Kathy usiadła obok mnie, łóżko lekko się zapadło. Przytuliła mnie mocno i siedziałyśmy tak w ciszy przez krótką, błogą chwilę.
— Przepraszam, Liv — wyszeptała po chwili. — To takie cudownie, bo w końcu go poznam. Tyle lat o tym marzyłam. Znam wszystkie jego piosenki na pamięć... Wiem o nim wszystko, czytałam jego biografię i po prostu... Po prostu pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Chcę, aby mnie zobaczył, a nie zignorował. Chcę mu się spodobać.
Z każdym słowem jej głos zmieniał się z szeptu w normalny, bo pod wpływem emocji nie panowała nad tym. Ostatnie zdanie ponownie niemal wykrzyczała, ledwo nad sobą panując. Odsunęłam od siebie poduszkę i rzuciłam ją za plecy na łóżko. Objęłam ramionami Kathy i też mocno ją przytuliłam.
Doskonale wiedziałam, że nie wybiję jej z głowy chęci zwrócenia na siebie uwagi Zafira. Miałam już przykład Leny. Starała się zawsze być tam, gdzie Sheridan, godzinę szykowała się przed każdym treningiem. Zawsze układała fryzurę i zrobiła sobie nawet manicure hybrydowy, aby nie martwić się odpryskującym lakierem.
Więc jedyne, co mogłam, to jej pomóc. W końcu mimo wszystko się przyjaźniłyśmy i chociaż nie pochwalałam jej miłości do idola, którego nigdy wcześniej na oczy nie widziała, to nie zamierzałam jej oceniać i czegokolwiek jej zakazywać. Jako przyjaciółka miałam za zadanie ją wspierać. Tak długo jak to, co robiła, nie zagrażało jej życiu.
Zafir Maluf mógł co najwyżej złamać jej serce.
Jednak ten argument z całą pewnością by do niej nie przemówił, więc darowałam sobie uświadomienie jej tego.
— Dobra, Kathy. Ubierz się. Ja poszukam grzebienia. Szczotka jest beznadziejna w rozdzielaniu włosów do warkocza — odezwałam się w końcu i poklepałam ją po plecach.
— Jesteś cudowna! — Mocno mnie przytuliła, prawie łamiąc mi żebra.
Zabrakło mi tchu i ledwo mogłam oddychać. Nie ma co, jak na taką kruszynę miała sporo siły. Kathy była ode mnie nieco niższa i szczuplejsza, nie miałam pojęcia, jakim cudem mogła tak mocno mnie przytulić.
— Uch... Wiem — wychrypiałam, nie mogąc oddychać. — Jednak nie zrobię ci korony, jak mnie udusisz.
— Wybacz! — Szybko mnie puściła i zerwała się z mojego łóżka jak oparzona.
Podeszła do wywalonych ubrań leżących na podłodze i zaczęła w nich szperać, szukając swoich czerwonych spodni.
— I ostatni raz proszę. Bądź ciszej, bo zaraz szlag mnie trafi — dodałam i z westchnieniem wstałam z łóżka, aby pójść do łazienki po grzebień.
***
Weszłam z Kathy o 14:00 na salę treningową. Na miejscu znajdował się już cały nasz zespół, było więc nieco tłocznie. Miranda stała z boku i nuciła coś sobie pod nosem, zapewne dopracowywała w głowie jakąś choreografię. Moi kumple z zespołu stali w kilku grupkach i cicho rozmawiali. Lena opierała się o ścianę i rozmawiała z Jasperem, jednym z naszych lepszych tancerzy breakdance. Widząc mnie, pomachała w moją stronę. Posłałam jej uśmiech. Wyglądała nieco lepiej, nadal była nieco przygaszona, ale przynajmniej na jej twarzy nie gościł już smutek.
— Jejku, zaraz dostanę zawału — wyszeptała drżącym głosem Kathy i zaczęła nerwowo skubać skórki przy kciuku.
Trzepnęłam ją lekko w ramię. Nie po to siedziałam nad jej paznokciami ponad czterdzieści minut, aby teraz zepsuła moje dzieło. Lubiłam rysować, więc Kathy to wykorzystała i poprosiła, abym również zrobiła jej paznokcie. Pomalowałam je na czarno, a czerwonym lakierem za pomocą wykałaczki ozdobiłam je, rysując na nich szkarłatne róże.
Gdy skończyłam, nie mogłam się wyprostować, tak bardzo zaczęły mnie boleć plecy od pochylania się nad jej dłońmi. I nos mi odpadał od wdychania zapachu lakierów.
— Nie rób tak, popsujesz sobie manicure — ostrzegłam. — Uspokój się, poważnie. Policz w myślach do dziesięciu. Mnie to pomaga.
— Jak tam moja fryzura? Żadne kosmyki nie wypadły z warkocza? — dopytywała zdenerwowana, nie wzięła sobie do serca mojej rady.
Spojrzałam na nią uważnie, aby móc jej powiedzieć prawdę. Katherine miała na sobie czerwone dopasowane spodnie do kolan oraz czarną koszulkę na ramiączka przylegającą do jej ciała jak druga skóra. Jej korona z warkocza była idealna, wcześniej, aby się upewnić, że taki stan utrzyma się przez cały trening, spryskałam ją na koniec lakierem do włosów.
Zużyłam niemal całą cholerną butelkę, bo włosy Kathy były dosyć niesforne i lekko się kręciły od połowy długości w dół.
Dziewczyna miała na twarzy delikatny makijaż, wodoodporny, rzecz jasna. Nie wiem, czy tylko ja nie miałam nic wodoodpornego? Nie posiadałam nawet takiego tuszu.
Dosyć długo musiałam ją przekonywać, że pełny makijaż jest złą opcją. Lepiej podkreślić naturalną urodę i zakryć nieliczne krostki i zaczerwienie. Nie miałam pojęcia, jakie kobiety wolał Zafir, ale większość facetów preferowała naturalność.
Kathy postanowiła mi zaufać i zgodziła się na minimalizm. Użyłam więc tylko odrobiny podkładu oraz pudru. Oczy podkreśliłam tylko czarną kredką i tuszem. Wyglądała ładnie, świeżo i naturalnie. Żadnej maski.
— Wyglądasz pięknie, poważnie — stwierdziłam z całkowitą pewnością w głosie. — A teraz weź się w garść.
Pokiwała głową i splotła drżące dłonie za plecami. Patrzyła w stronę drzwi. I w końcu wszedł przez nie Sheridan, a zaraz za nim Zafir. I Sylvia.
A ona co tutaj robiła?
— Mirando, mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko, aby Sylvia wzięła udział w treningu? — zapytał Sheridan, chociaż brzmiało to raczej jak stwierdzenie.
Miranda uniosła brew i spojrzała na niego niezbyt zadowolona. Była genialnym choreografem i jeśli już wymyśliła jakiś układ, to zawsze był świetny. I rzadko kiedy zmieniała w nim cokolwiek. Dlatego wiedziałam, że na samą myśl o całkowitym zmienianiu choreografii była zła. Jej lewa powieka lekko drgała, chociaż na twarzy miała maskę. To była jedyna oznaka jej poirytowania.
— Niestety, ale mamy za mało czasu, aby wymyślać coś innego. Koncert lada dzień, a mamy do przerobienia jeszcze kilka utworów. Następnym razem wezmę pod uwagę Sylvię.
James wzruszył ramionami, najwyraźniej nie mając zamiaru się kłócić. Nie wyglądało na to, aby był bardzo chętny do zaangażowania Clarke w choreografię. Być może jednak tak do końca się nie pogodzili.
— W porządku — odparł i przesunął dłonią po swoim karku.
Sylvia spojrzała na Sheridana i pocałowała go przelotnie w policzek.
— To ja pójdę, nie ma sensu, abym tu siedziała. Będę czekała u ciebie.
Sheridan pokiwał sztywno głową, nawet na nią nie patrząc. Szatynka zacisnęła usta i bez słowa wyszła z sali.
Przez całą tę scenę kątem oka widziałam, jak Kathy wpatrywała się w Zafira jak zaczarowana. Nie byłam pewna, czy chociaż mrugnęła.
Po wyjściu Sylvii Zafir pomachał do nas i uśmiechnął się szeroko.
— Cześć, ludzie. Gotowi na niezłą zabawę? — zapytał i łobuzersko puścił oczko w kierunku Mirandy.
Atmosfera momentalnie się rozluźniła. Miranda przestała być taka wyprostowana jak drut. Kąciki jej ust uniosły się w górę w nieznacznym uśmiechu.
— A umiesz w ogóle tańczyć? Czy może masz dwie lewe nogi? — zawołał wesoło Mike, na co kilka osób na sali zachichotało.
— Zafir genialnie tańczy — wymruczała pod nosem Kathy.
— Nie powiem, żebym wam dorównał w tej kwestii, ale zapewniam, że nikogo niechcący nie zabiję — zaśmiał się w odpowiedzi.
Przechyliłam lekko głowę w bok i patrzyłam na niego z ciekawością. Był ubrany jak my wszyscy, podobnie jak Sheridan. Czyli w wygodny strój sportowy. Bawełniane spodnie i koszulka. Nic ekstrawaganckiego. No, prócz jego fryzury. Włosy miał pofarbowane na blond, co przy jego ciemnej karnacji i niemal czarnych oczach wyglądało dość zjawiskowo. I na pewno przyciągał uwagę chociażby swoim poczuciem humoru. Ucieszyłam się, bo przynajmniej jemu woda sodowa nie uderzyła do głowy. Uwielbiałam pracę z takimi ludźmi.
Sheridan był jego całkowitym przeciwieństwem. Być może powodem tego był fakt, że stał się gwiazdą w młodym wieku. Miał zaledwie 13 lat, gdy podczas konkursu talentów odkrył go jego obecny agent, Xavier Land. Dzięki niemu nagrał swoje pierwsze demo. Potem jego kariera rozwinęła się cholernie szybko, w ciągu kilku miesięcy usłyszał o nim cały świat.
Miranda zaśmiała się cicho.
— Świetnie! Skoro tak, to czujemy się bezpieczni — powiedziała. — Dobrze, jak zwykle teraz ja przejmuję dowodzenie. Tak żebyś wiedział, Zafir. Może i James jest moim szefem, ale w trakcie treningu ja rządzę.
Zafir zasalutował teatralnie i uśmiechnął się szelmowsko.
— Oczywiście, pani kapitan.
Kathy oparła się o mnie, spojrzałam na nią zaniepokojona i ujrzałam na jej policzkach rumieńce. Jej oczy błyszczały, gdy patrzyła w kierunku Zafira.
— Zemdlejesz? — szepnęłam do niej nieco zmartwiona.
Zamrugała gwałtownie, jakby wyrwana z transu i pokręciła przecząco głową.
— Nie... Po prostu nogi mi zmiękły od tego jego uśmiechu — przyznała szeptem.
Zachichotałam cicho rozbawiona. Jednak dla pewności stanęłam bliżej, w razie gdyby naprawdę zemdlała.
— To zdradź mi, jaką masz wizję, Mirando — odezwał się Sheridan i spojrzał na instruktorkę nieco rozkojarzony.
Pewnie znowu myślał o Sylvii.
— Dobrze, więc James będzie śpiewał pierwszą zwrotkę. Solistką w tym kawałku zostanie Livia. Będziesz zwracał się do niej. Na drugim planie zespół będzie tańczył choreografię, wszyscy razem będziecie mieli kilka wspólnych sekwencji, trzeba się będzie zgrać...
Na wieść o tym, że znowu będę musiała przebywać blisko Sheridana, aż się we mnie zagotowało. Zupełnie wyleciało mi to z głowy. Zazgrzytałam zębami i zacisnęłam dłonie w pięści.
— Podczas drugiej zwrotki dołączy Zafir, wjedzie na platformie spod sceny w sam środek kręgu, jaki utworzy reszta zespołu. Nie wiem, czy poradzisz sobie z tym, co dla ciebie wymyśliłam, Zafir. — Zwróciła się w jego stronę. — Najwyżej coś zmodyfikujemy.
Maluf pokręcił głową z pobłażliwym uśmiechem.
— Nie martw się, jakoś sobie dam radę. Wiesz, trochę sobie śpiewam, więc jakieś wyczucie rytmu mam.
Niemal wszyscy zaczęli się śmiać, nawet Sheridan. Poklepał Zafira po ramieniu, a na jego twarzy pojawiło się rozbawienie.
— Jeśli ty troszkę śpiewasz, to ja gram na gitarze do kotleta.
— Pewnie, koleś. Takie z nas beztalencia — podsumował Zafir i pokiwał ze smutkiem głową.
— Nic tylko siedzieć i płakać — westchnął Sheridan i starł niewidzialną łzę z policzka.
Miranda wzniosła oczy ku niebu na taki dialog, chociaż nie przestała się uśmiechać.
— Dobrze, dobrze, rozumiem aluzje. Więc zaczynamy... Najpierw James i Livia. Wasza choreografia. Reszta niech się trochę rozgrzeje i porozciąga.
Podeszła do wieży, aby włączyć muzykę. W sali zabrzmiały pierwsze dźwięki Imagination. Poczułam pulsowanie w skroniach, gdy zaczęła boleć mnie głowa z powodu głośniej muzyki. Oddychałam wolno przez nos, aby jakoś to przetrwać. Wcześniej zażyłam jeszcze dwie tabletki przeciwbólowe, ale w sumie dały mały efekt.
Miranda zaczęła pokazywać Jamesowi kroki, a potem z jej asystą zaczął tańczyć ze mną. Powtarzaliśmy każdą sekwencję kilkanaście razy. Moje opuchnięte stopy bolały jak cholera, mięśnie mnie paliły w niemal całym ciele. Po bawieniu się w manikiurzystkę nawet w plecach. Jednak starałam się nie dać niczego po sobie poznać. W końcu pół godziny później Miranda stanęła z boku i kazała nam wykonać naszą część choreografii pod jej czujnym okiem. Zawsze gdy ktoś z tancerzy robił coś źle, wołała, żeby się poprawił. Sheridanowi nic nie mówiła, nawet jeśli mieszał kroki.
Cholerny szczęściarz.
Od głośnej muzyki pulsowanie rozlało się na całą głowę, zacisnęłam zęby. Rano jakoś to przeżyłam, teraz też dam radę. Jeszcze tylko kilka godzin.
Przez przynajmniej miesiąc nie zamierzałam tknąć alkoholu.
Tańczyłam przy Sheridanie, nie spuszczając z niego wzroku. Poruszał się przy mnie, śpiewając jakby tylko dla mnie. Tańczył blisko mnie, muskał dłońmi moje ramiona i talię, a ja zwinnie mu umykałam. Potem sama podchodziłam bliżej i go zwodziłam. Kiwałam głową, jakbym chciała, aby mnie dotykał, ale jednocześnie odpychałam od siebie jego dłonie.
Był tak blisko, że wyraźnie słyszałam jego zachrypnięty, niski głos przebijający się przez podkład muzyczny. Czułam jego zapach otulający mnie. Co jakiś czas owijał wokół mnie na sekundę swoje ramiona, aż w końcu w którymś momencie przyłapałam się na tym, że moje serce zaczęło bić nieco szybciej. I to wcale nie z powodu wysiłku fizycznego. Patrzyłam z bliska w jego ciemne, orzechowe tęczówki. Przełknęłam ślinę, starając się panować nad niechcianymi reakcjami swojego ciała.
Nadszedł moment, w którym Sheridan miał złapać mnie za rękę i obrócić mnie w taki sposób, abym odwróciła się do niego plecami.
Jednak moje nogi w końcu odmówiły posłuszeństwa. Zwyczajnie miały dosyć po tym całym maratonie, jaki im zafundowałam.
Potknęłam się o własne stopy i wpadłam prosto w ramiona Sheridana.
________________________
Jak wrażenia? :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro