Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10.2

Kathy wyszczerzyła zęby zadowolona z mojej reakcji. No chyba nie myślała, że na jego widok się rozkleję? Może i byłam w nim po uszy zakochana, ale nadal miałam swoją dumę.

Uniósł brew i zacisnął zęby, nic jednak nie powiedział. Odwróciłam od niego spojrzenie i zaczęłam gapić się na ścianę.

— Dobra, to idź weź prysznic, a potem idziesz ze mną i Liv do klubu.

— Hmm... No dobra.

Usłyszałam niezbyt zachwycony głos Malufa. Cóż, jak mogłam mu się dziwić. Miał ochotę spędzić czas ze swoją dziewczyną po tygodniach rozłąki, a nie niańczyć mnie. James także musiał to wyczuć.

— No dajże spokój, Kakathy. Nie widzisz, że facet pożera cię wzrokiem i ma ochotę na małe bzykanko? Zajmę się Livią.

Kathy tupnęła nogą, co wyglądało komicznie, i musiałam zacisnął usta, aby się nie zaśmiać.

— Nigdzie z nią nie idziesz, Sheridan. Wystarczająco się nią zajmowałeś w przeszłości.

— Robisz za jej niańkę? Ma pytać cię o zgodę? — zapytał nieco ironicznym tonem, a potem spojrzał na mnie. Odwzajemniłam spojrzenie i utonęłam w jego oczach. Były ciepłe i łagodne, nie był na mnie zły. Tęskniłam za widokiem jego orzechowych tęczówek, za tym, jak marszczył brwi, gdy był zirytowany, za jego zapachem i dotykiem. Więc kiedy zwrócił się do mnie, nie byłam w stanie mu odmówić.

— Chcesz czuć się jak piąte koło u wozu? Zresztą na pewno zaraz straciłabyś ich z oczu, bo w klubie poszliby się pieprzyć do łazienki. Czy może chcesz iść ze mną?

Wyciągnął w moją stronę dłoń. Działał na mnie jak magnes.

— Idę z tobą — powiedziałam nieco cichszym głosem i wsunęłam swoją dłoń w jego rękę. Złapał mnie mocno i przyciągnął do siebie.

Spojrzałam przepraszająco na Kathy. Moja wina wyraźnie mówiła: Wybacz, jestem za słaba.

— Hej! Ale mamy plany! Nie może... — zaczęła się drzeć, ale Zafir przerwał jej pocałunkiem.

— Daj spokój, maleńka. James zajmie się Livią, a my spędzimy trochę czasu sami. Nie stęskniłaś się za mną?

Kathy westchnęła, patrząc na niego rozdarta. Zafir nie miał pojęcia o tym, co się działo pomiędzy mną a Sheridanem.

— Stęskniłam, ale Zafir, on złama...

— Dobra, to idźcie się wykąpać, bo od was jedzie. Poczekamy tu z Kathy — przerwałam jej i pomachałam w kierunku szatni.

James się zaśmiał i pocałował mnie w skroń, a ja zaczęłam się rozpływać pod wpływem dotyku jego ust na swojej skórze. Boże, jak mi tego brakowało.

— Zaraz wracam. Nie ucieknij mi nigdzie z tą piszczałką.

— Nie mam zamiaru. Poczekam — obiecałam i posłałam mu delikatny uśmiech nieco zarumieniona ze szczęścia.

Obaj mężczyźni wyszli, a jak tylko straciłyśmy ich z oczu, Kathy podeszła do mnie ze zdenerwowaną miną.

— Czyś ty oszalała? Przecież potem znowu będziesz zrozpaczona, jak tylko wyjedzie.

Pokiwałam głową. Miała rację. Wiedziałam o tym. Wiedziałam, że będę smutna, i wiedziałam, że przy mnie nie zostanie. Bóg jeden wiedział, kiedy znowu miałam go zobaczyć. Jednak James był dla mnie jak narkotyk. Nie mogłam przestać go widywać, bo każda rozłąka powodowała ból w sercu. I po każdym spotkaniu pragnęłam jeszcze. Więcej jego.

***

Po dwudziestu minutach James wyszedł z szatni jako pierwszy. Ubrany był w szare dżinsy, czarną bluzę i kurtkę w takim samym kolorze. Nie miał przy sobie żadnego ochroniarza. Zmarszczyłam nieco brwi zdziwiona. Podszedł do mnie i objął mnie w pasie, po czym zaprowadził w stronę wyjścia.

— Ma wrócić do hotelu cała! — zawołała za nami Kathy.

— Pa! — krzyknęłam do niej przez ramię, a na mojej twarzy zagościł uśmiech.

Wyszliśmy z Jamesem z budynku, skierowaliśmy się na parking.

— Masz przy sobie prawko i dokumenty? Piłaś? — zapytał, obejmując mnie i szukając w kieszeni kurtki kluczyków.

— Mam i nie, jeszcze nie piłam — odpowiedziałam jeszcze bardziej zaskoczona jego zachowaniem. — Gdzie twoja ochrona? Nie jedziemy z nimi? Gdzie w ogóle jedziemy?

Wzniósł oczy ku niebu i zacisnął zęby. Podał mi kluczyki.

— Ochroniarze będą za nami jechali nieoznakowanym samochodem. Ty prowadzisz, bo ja piłem.

Wzięłam od niego kluczyki i rozejrzałam się po pustym parkingu. Nikogo prócz nas tam nie było. Deszcz w końcu przestał padać, ale niebo zasnute było czarnymi chmurami i to była tylko kwestia czasu, aż znowu zacznie lać. Raczej nikt normalny nie spacerowałby o tej porze w taką pogodę po ulicy.

— Ale nie ma ich tutaj...

— A kto powiedział, że zamierzam im o tym mówić? — Uśmiechnął się nagle łobuzersko. — Będą musieli mnie znaleźć i wtedy zaczną za nami jechać.

— Jesteś nienormalny — oświadczyłam rozbawiona, bo byłam już przyzwyczajona do tego, jak wymykał się ochronie. W końcu ze mną robił to setki razy.

Wsiedliśmy do samochodu. Zapięłam pasy, ustawiłam fotel, lusterka i ruszyłam. Wyjechałam z parkingu i wjechałam na niemal pustą ulicę. Niemal.

— Kurwa, skręć na lewo! Ruch lewostronny! — krzyknął James i złapał za kierownicę, gwałtownie skręcając. Tylko dzięki temu nie zderzyliśmy się z autem jadącym z naprzeciwka.

Adrenalina momentalnie zaczęła krążyć w mojej krwi, dłonie zaczęły mi drżeć. Byłam także na siebie wkurwiona, bo przez obecność Jamesa byłam rozkojarzona. I nigdy wcześniej nie jechałam samochodem po ulicy, gdzie obowiązywał ruch lewostronny. Czułam się zagubiona.

— Potrzebuję drinka. Albo najlepiej pięciu — powiedziałam, nadal czując, jak mną trzęsie. — Chrzanię to. Zamówimy taksówkę.

— To samochód Smitha, uwielbia go. Nie będzie zadowolony, jak zostanie na noc na mieście — zauważył, spoglądając na mnie. — Zaparkuj na poboczu, ja poprowadzę. Chcę żyć.

Prychnęłam na te słowa i zacisnęłam mocniej dłonie na kierownicy.

— Nie ma mowy, nie prowadzisz po alkoholu. Ja też chcę żyć. Jeszcze wjedziesz w coś...

— Z nas dwojga to ty dopiero co nie zderzyłaś się czołowo z samochodem, słońce. Zatrzymaj się.

— Nie — mruknęłam przez zaciśnięte zęby. — Jedziemy pod jakiś bar. Zaparkuję tam grzecznie, a potem pójdziemy się schlać. Mniej grzecznie.

— I ty twierdzisz, że ja jestem uparty jak osioł — odparł rozbawiony. — Jedź pod mój hotel. Napijemy się u mnie. Nie mogę ot tak wejść do baru.

No tak, miał rację.

— Dobra. Gdzie się zatrzymałeś?

Zacisnęłam dłonie mocniej na kierownicy i słuchając jego wskazówek, jechałam w stronę jego hotelu. Tym razem pilnowałam się, aby jechać lewą stroną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro