Rozdział 8
Serdecznie witam w ósemce!!! Mam nadzieję, że wam się spodoba. Poza tym, mam ważne ogłoszenie... Postanowiłam, że historia tej grupy przyjaciół zasługuje z mojej strony na więcej uwagi. W pewnym sensie mogę powiedzieć, że dodali mi odwagi, by to opowiadanie ujrzało światło dzienne. Mówię więc wszem i wobec... Każdy bohater (ci którzy się dopiero pojawią - też) doczeka się swojej książki!!! Będzie ich dokładnie pięć!!! Mam nadzieję, że cieszycie się z tego tak samo jak ja, bo nie była to łatwa decyzja. Wszystko mam już zaplanowane, więc dla tych, którym podoba się to opowiadanie to dobra wiadomość - tak prędko nie pożegnają się z Katherine i resztą moich kochanych idiotów xDD Bez większego przynudzania - Zapraszam! :*
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Lekcja się już dawno zaczęła, a ja nie potrafiłam wydusić ani słowa. Hemmings ze stoickim spokojem czekał, aż w końcu postanowię się odezwać.
– Hemmo... – zaczęłam niepewnie. – Posłuchaj, naprawdę chcesz zakończyć naszą przyjaźń?
– Wydawało mi się, że ty tego chcesz – prychnął. – W końcu gdy zapytałem, nie odezwałaś się. Milczałaś, co chyba z oczywistych powodów wziąłem za przeczenie.
– Sęk w tym, że ja cię nigdy nie chciałam stracić – westchnęłam. – Po prostu... wtedy mnie zatkało. Nigdy nie chciałam cię zranić. Jesteś dla mnie zbyt ważny.
– Ciekawie mi to okazałaś...
– Mógłbyś przestać się zachowywać, jakby to była tylko i wyłącznie moja wina?! – warknęłam, wytrącona z równowagi. Okej, miał prawo poczuć się zranionym, ale na pewno nie mógł mnie obwiniać o wszystko!
– Kiedy to jest twoja wina. – Wzruszył ramionami.
– Wiesz co, chciałam się pogodzić, wysunąć rękę, ale skoro ty zachowujesz się jak jebany gówniarz, to spieprzaj! – Już miałam odejść, ale poczułam uścisk silnej ręki na nadgarstku.
– Poczekaj – szepnął i spojrzał mi w oczy. – Mi też zależy. Nawet bardzo... tylko, proszę, wyjaśnij czemu nie powiedziałaś mi wcześniej. Tylko tyle...
– Wstydziłam się – mruknęłam niepewnie. – Nie wiedziałam jak zareagujesz i bałam się tego. Okazywanie słabości przy innych nie leży w mojej naturze. A waga i wygląd to moja największa udręka.
– Maluchu... Mi możesz powiedzieć o wszystkim. Kocham cię jak moją małą upierdliwą siostrę... – Tu cicho się zaśmiałam. – I nie chcę, żeby kiedykolwiek się to zmieniło.
– Ja też tego nie chcę. – Wbrew mojej woli, w oczach stanęły mi łzy.
– Więc jak? – Posłał mi słaby uśmiech. – Próbujemy to naprawić?
– Tak! – krzyknęłam i rzuciłam się mu na szyję, wybuchając przy tym płaczem. Tylko przy nim i Shawn'ie pozwalałam sobie na łzy i bipolarne zachowania. Tylko oni widzieli mnie w chwilach kompletnej rozsypki. A ból tego tygodnia bez niego skumulował się i w jednej chwili eksplodował, spływając po moich policzkach. Mocno ściskałam pięści na koszulce opiętej na jego mięśniach i moczyłam ją swoimi łzami. On naprawdę miał do mnie anielską cierpliwość.
– Kath, jak chcesz to mam w szafce ręcznik, mogę pożyczyć jako chusteczkę. – Parsknął śmiechem gdy spojrzał na moją zasmarkaną twarz. Mój makijaż na pewno wspaniale się teraz prezentował, nie ma co!
– Ani się waż iść. – Prychnęłam i wtuliłam twarz w jego klatkę piersiową. Wreszcie czułam, że jestem na właściwym miejscu... przy moim najlepszym przyjacielu.
***
– Będzie z mojej strony wielkim faux pas, gdy zapytam co ty odstawiasz? – odezwał się Bru po wtargnięciu do mojego pokoju, gdy dość nieudolnie próbowałam...
– Staję na głowie, nie widać? – Prychnęłam i w tej samej chwili runęłam na matę. Hemmo wybrał sobie najmniej odpowiedni moment na odwiedziny.
– Co cię naszło? Myślałem, że skończyłaś z gimnastyką i wszystkim co z tym związane w gimnazjum – odparł z pewną dozą smutku w głosie. Nawiązał on do pewnego wydarzenia, które w dość mocny sposób zadziałało na moją wówczas trzynastoletnią psychikę.
Siedziałam na ławce i czekałam na trenerkę. Niedługo miał zacząć się trening drużyny cheerlederek. Nie występowałyśmy nigdzie, ale wszystkim dziewczynom zależało na dobrej zabawie. Taniec sprawiał mi radość już w wieku pięciu lat, gdy nieudolnie próbowałam się kręcić do losowej piosenki przed lustrem. Nie miałam jednak za wiele czasu, żeby pogrążyć się w myślach, bo w tej chwili na salę weszła nasza mentorka i zagwizdała dwa razy żeby zwrócić na siebie uwagę całej drużyny.
– Dziewczynki, zbiórka! – zawołała. Bez sprzeciwów stanęłyśmy wszystkie w równym rzędzie. – Za niecały miesiąc będzie miało miejsce dla was niezapomniane wydarzenie. Weźmiecie udział w swoich pierwszych zawodach! – Wesołe piski rozeszły się po sali. Gdy jednak względnie udało się nam opanować emocje, trenerka kontynuowała – Skala konkursu nie będzie za duża, ale i tak liczę na pełną koncentrację i poświęcenie. Teraz pozwólcie, że przedstawię wasze ustawienie. Na najniższym poziomie piramidy Lucy, Amy, Jessica, Bella i Cassie. Drugi to Caroline, Jade, Renee i Betty. Dalej idą Nath, Julie i Clarke. Później Beth i Alex a na szczyt Katherine...
– Ale proszę pani, my nie utrzymamy Katherine, jest za ciężka – jęknęła Renee, chyba nie do końca zdając sobie sprawę, jak bardzo rani mnie tymi słowami. Z resztą - nie pierwszy raz...
– Renee! Nieładnie tak mówić o koleżance.
– Kiedy to prawda- upuścimy ją, bo jest gruba. – wtrąciła Jade.
– To bardzo płytkie z waszej strony, spodziewałam się po was więcej, dziewczyny.
– To proszę powiedzieć, czy pani zdaniem Katherine jest szczupła? – Tym razem Betty.
– To nie jest ważne – odparła trenerka, doszczętnie rujnując moją samoocenę. – Jest świetną tancerką, a trochę tężyzny nie ma tu nic do rzeczy.
– To niech pani spróbuje unieść takiego wieloryba – prychnęła Nath, a ja nie wytrzymałam. Ze łzami cisnącymi się do oczu wybiegłam z hali, z szatni wzięłam tylko torbę z ubraniami i biegiem ruszyłam na zewnątrz. Nie zwalniając ani odrobinę, zmierzałam w kierunku domu Bruce'a.
– Stawanie na głowie nie oznacza, że chcę znowu zacząć tańczyć – mruknęłam pod nosem.
– Ale powinnaś. Wiem ile dawało ci to radości. Podobnie jak granie...
– Cicho bądź – jęknęłam. – W wieku trzynastu lat byłam bardzo podatna na obelgi. Do tańca nigdy nie wrócę. Nie po to, żeby znowu się nasłuchać o "cielsku wieloryba".
– Wiesz, teraz taki komentarz to chyba ostatnie co byś usłyszała. – Prychnął.
– Może tak, może nie. – Wzruszyłam ramionami. – Nie chcę się przekonywać.
– No dobra, ale powiedz, nie chciałabyś znowu zacząć gra...
– Nie! Nie drążmy tematu – warknęłam i rzuciłam się na łóżko. Spojrzałam na sufit i od razu tego pożałowałam. – Kurwa!
– Co jest? – zapytał, ale gdy tylko spojrzał w to samo miejsce co ja - westchnął. – Nie prościej zdjąć ten rysunek niż katować się nim dzień w dzień?
– Nie chcę zapomnieć.
– Nikt ci nie karze zapominać, w końcu to twoja pierwsza miłość... Ale nie musisz się męczyć i patrzeć na jego twarz każdego dnia.
– Zdejmę to dopiero, gdy zakocham się w kimś innym – odparłam i przeniosłam głowę na kolana przyjaciela. On po chwili wplątał palce w moje włosy i zaczął mnie głaskać.
– Masz kogoś konkretnego na oku?
– Nie. – Pokręciłam lekko głową. – Czekam. Może kiedyś cierpliwość się opłaci.
– Albo zakochasz się w najbardziej niespodziewanej chwili w osobie, o której nigdy byś nie pomyślała w tych kategoriach? – Gdy spojrzałam na niego krzywo, parsknął śmiechem. – No co?! Nie patrz tak. To przez ciebie naoglądałem się beznadziejnych romansideł! Poza tym sam poznałem Scott'a w klubie po pijaku. I to wtedy, gdy nie zezwoliłaś mi na szybki numerek, za co teraz jestem ci wdzięczny.
– Mam nadzieję, że ja kogoś poznam w nieco bardziej... Normalnych okolicznościach?
– Życzę ci spotkania swojego odpowiednika księcia z bajki jak najszybciej. – Na jego twarzy pojawiłsię ogromny banan.
– W sumie to pasujecie do siebie... Ze Scott'em. Nie znam go co prawda osobiście, ale po tym jak się o nim wypowiadasz wnioskuję, że jest wspaniały.
– A owszem – odparł z szerokim uśmiechem. – Dobra, zbieramy się? Mieliśmy iść na miasto.
– No jasne! Obiecałeś mi przejażdżkę London Eye.
– I mam zamiar dotrzymać obietnicy. Ubieraj się.
– No już, już. – Poszłam do garderoby, z której wzięłam jasne boyfriendy z dziurami na kolanach i koszulę w kolorze khaki. Szybko się przebrałam, przy okazji decydując się jeszcze na kabaretki. Podwinęłam nogawki spodni i wróciłam do pokoju, gdzie Hemmings oglądał moje prace, które wziął z teczki. – Skoro się zdecydowałeś na grzebanie w moim pokoju, to powiedz chociaż co myślisz o tym ostatnim.
– Do bani – stwierdził, ale gdy zobaczył moją minę - zaczął się śmiać. – Czemu głupio pytasz, skoro wiesz że zawsze mi się podobają twoje rysunki?
– Bo nigdy ci nie wierzę – odparłam i wrzuciłam do torby leżącej na łóżku paczkę chusteczek i portfel. Zasunęłam zamek i wzięłam ją do ręki. Z wieszaka na drzwiach wejściowych zdjęłam długi do kolan czarny sweter, złożyłam go na pół i przewiesiłam przez torbę. – To idziemy?
– Jasne. – Wstał z krzesła i wspólnie wyszliśmy z mojej sypialni. Zeszliśmy na dół, gdzie on ubrał czarne conversy a ja niewielkie koturny w tym samym kolorze. – Nie wiedziałem, że znowu nosisz takie buty.
– Tak mnie naszło. – Wzruszyłam ramionami i przekręciłam klucz w zamku. – Jazda. – Gdy wyszliśmy na ganek a ja ponownie zamknęłam dom, udaliśmy się na najbliższy przystanek autobusowy.
***
– No zrób to dla mnie! – jęknęłam, gdy znajdowaliśmy się w jednej z kabin London Eye. Machałam Hemmings'owi telefonem przed twarzą, bo próbowałam go namówić na zrobienie zdjęcia.
– Ile razy mam ci powtarzać, że nigdy nie zrobię dzióbka do aparatu?
– Ile tylko chcesz, bo nigdy nie odpuszczę tematu. – Prychnęłam, na co ten przeciągle westchnął.
– Ale tylko jedno. – Wystawił przed siebie palec wskazujący a ja cicho pisnęłam z radości. Niemal natychmiast podeszłam razem z nim do szyby i z panoramą Londynu w tle zrobiłam z nim to jedno, piękne zdjęcie. Potem namówiłam go na więcej, ale takich jak zwykle - czyli z głupimi minami.
– I było tak ciężko?
– Żebyś wiedziała! Dalej twarz mnie boli od tego gestu ustami. – Otrząsnął się jakby wypił coś ohydnego. W odpowiedzi nadymałam policzki i odpowiedziałam.
– Bo się obrażę.
– Oj no nie złość się. – Przyciągnął mnie do mocnego uścisku i ponownie rozejrzał dookoła. – Wiesz, nie żałuję że cię na to namówiłem.
– Serio?
– No pewnie! Co prawda to miał być prezent urodzinowy, ale na urodziny wymyśliłem coś jeszcze lepszego – powiedział to z tajemniczym błyskiem w oczach.
– To znaczy? – zapytałam unosząc jedna brew.
– Mówi ci coś słowo "niespodzianka"?
– Niestety tak. – Westchnęłam teatralnie. – No dobra, jakoś wytrwam te dwa miesiące.
– Zleci bardzo szybko, mówię ci. Już marzec, maj nadejdzie nim się obejrzysz. A nie pożałujesz, zapewniam!
– To nie fair! Ty mi zawsze dajesz zajebiste prezenty, a ja tobie beznadziejne.
– Serio myślisz, że bilety na mecz Boston Celtics to beznadzieja?!
– Ale to było takie oczywiste!
– Jakie kurwa oczywiste?! Dostałem cholernie drogie bilety na mecz mojego ulubionego zespołu w NBA a ty wyjeżdżasz z tekstami, że dajesz mi beznadziejne prezenty?! Serio mnie zaskoczyłaś, gdy wtedy dałaś mi tą cholerną kopertę!
– Ale ty mnie zabrałeś kiedyś na koncert Imagine Dragons! – wytknęłam mu.
– Więc jesteśmy kwita. – Zaśmiał się, chyba tylko po to żeby skończyć temat. Od dawna oboje dawaliśmy sobie tego typu prezenty, bo znaczyliśmy dla siebie naprawdę dużo. Chociaż nawet to nie jest zbyt adekwatne słowo.
– Chcę już maj. – Westchnęłam, mając na myśli tą niespodziankę. To była bez wątpienia najgorsza część urodzin, ta pieprzona ciekawość i niecierpliwość.
– Ale ostrzegam, że również będę chciał mieć prawa do tego prezentu.
– Weź się przymknij, bo serio nie wytrzymam do tych urodzin!
– No sorki, sorki. – Właśnie dojeżdżaliśmy z powrotem do kas, więc mentalnie musieliśmy przygotować się na opuszczenie małej kabiny. Bardzo tego żałowałam, bo mimo iż przejażdżka trwała około 30 minut, to były to jedne z najlepszych minut mojego życia.
Niestety (mam nadzieję xDD) koniec części :( Ale obiecuję - postaram się o szybkie dodanie następnego rozdziału. Jeszcze na zakończenie - bardzo dziękuję za miłe komentarze. Komuś może się wydawać, że jest ich mało, ale dla mnie naprawdę dużo one znaczą <3 Jesteście świetni! Powtórzę więc jeszcze raz DZIĘKUJĘ! <3
Do napisania, kochani :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro