Rozdział 3
No dobrze, kolej na trzeci rozdział. Jak zwykle proszę o opinię oraz wyrozumiałość, to moje pierwsze opowiadanie :) Miłego czytania
– Gdzie byłaś całą noc idiotko?! – Te słowa powitały mnie w domu po przejściu przez próg drzwi. Miło, nie?
– U znajomej – skłamałam. Wolałam nawet nie myśleć o tym, co by mi zrobiła lub powiedziała gdyby poznała prawdę.
– Niby jakiej? – Prychnęła z kpiną. – Ty nie masz znajomych, oprócz tej kretynki, która czasem do ciebie przychodziła.
– Mogłabyś przestać obrażać Maddie?
– Móc to bym mogła. Ale tego nie zrobię, dopóki nie będziesz posłuszna! Jestem twoją pieprzoną matką i należy mi się twój jebany szacunek! – Nie wiem co mnie napadło, ale w odpowiedzi krzyknęłam.
– Na szacunek trzeba najpierw zasłużyć! – W tej chwili poczułam silne uderzenie i pieczenie na policzku.
– Nie pyskuj! Myślisz, że cię kiedykolwiek chciałam?! Że się cieszę, że cię urodziłam?! Do dzisiaj z ojcem się zastanawiamy, co nas napadło, że nie zdecydowaliśmy się na aborcję lub oddanie cię do adopcji!
– Nic straconego. Lepiej by mi było nawet pod mostem niż tutaj! – Wbiegłam na górę i zatrzasnęłam się w swoim pokoju. Padłam na łóżko i zalałam się łzami. Nawet nie chodziło o ten policzek, czy wyzywanie Madds... tylko o to ostatnie, o aborcji. Niby powtarzała mi to niemal codziennie przy każdej możliwej okazji więc powinnam się już przyzwyczaić, ale za każdym razem bolało jeszcze bardziej.
Trzęsącą ręką sięgnęłam na półkę pod materacem. Znalazłam moją ukochaną czarną kosmetyczkę i wyjęłam z niej coś, co nie gościło w mojej dłoni AŻ dwa dni. Szybko zrzuciłam z siebie bluzę i wykonałam pierwsze nacięcia na brzuchu. Potem kolejne kreski pojawiły się na moich ramionach. Na koniec zdjęłam jeansy i przejechałam parę razy po udach. Potem przez dobre parę minut siedziałam i tępo wpatrywałam się w ścianę naprzeciwko.
W końcu jednak stanęłam na chwiejnych nogach i kiwając się na boki weszłam do łazienki. Weszłam pod prysznic i odkręciłam kurek. Wnet oblał mnie ogromny, lodowaty strumień. W tej chwili nie obchodziło mnie nawet to, że właśnie moczyłam swoją bieliznę. Stałam bez ruchu i patrzyłam, jak zabarwiona na różowo woda wpada do odpływu. Napawałam się tym widokiem, dla mnie symbolizował spokój. Chociaż na tą krótką chwilę mogłam zapomnieć o moim gównianym życiu.
Po dość długim czasie wyszłam z kabiny i zawinęłam ciało w granatowy ręcznik. Ociekająca wodą, weszłam do swojej garderoby. Znalazłam świeży komplet miętowej bielizny i... kigu w kształcie pandy. Zakładałam to, gdy miałam wyjątkowo parszywy nastrój i wiedziałam, że tego dnia już nie wyjdę z pokoju.
Wzięłam zestaw i wróciłam do łazienki. Zdjęłam ręcznik i przemoczoną bieliznę. Szybko się przetarłam i zabandażowałam dalej krwawiące fragmenty ciała. Nie chciałam sobie zapaćkać pajacyka. Ubrałam na siebie ciuchy i wrzuciłam stare rzeczy do kubła na pranie. Ręcznik odwiesiłam na haczyk i ponownie udałam się na swoje łóżko. W laptopie włączyłam jeden z moich ulubionych filmów i zatopiłam się w świecie Louisy i Williama.
***
– Kath, co jest? – zapytała Maddie na sobotnich zajęciach. Miałam bardzo burzliwy okres, nawet jak na mnie. A rodzice w nawet najmniejszym stopniu mi tego nie ułatwiali.
– Nic, jestem tylko trochę niewyspana. – Posłałam jej słaby uśmiech.
– Przecież widzę. Mów o co chodzi.
– Madds, nie naciskaj. Proszę. – W odpowiedzi przeciągle westchnęła.
– Ale tylko pod warunkiem, że mi o tym w najbliższym czasie opowiesz.
– Obiecuję. – Okropnie się czułam z tym, że najpewniej nie będę potrafiła dotrzymać tej obietnicy. – A tak zmieniając temat, miałabyś ochotę iść gdzieś po kursie?
– W sumie czemu nie – odparła i odwróciła się do Matt'a. – A ty chcesz iść z nami?
– Zależy. – Wzruszył ramionami.
– Od czego?
– Kto idzie, gdzie, na ile?
– No więc ja, Maddie i najpewniej Bruce. Kino? Zależy jak długi będzie film.
– Mi pasuje. Zadzwonię do Zack'a, Nate'a i Josh'a. Może też będą mieć ochotę.
– No pewnie. Im więcej, tym weselej.
– Pani Katherine, pani Maddeline i pan Matthew. Prosiłbym o chociaż odrobinę skupienia, jeśli to nie problem. – Niby brzmiało to poważnie, ale Raphael znał nas na tyle, że nigdy nie robił nam prawdziwych problemów. Lubił nas, bo niby jak tu nas nie lubić?
– Oczywiście! – Zasalutowała ręką Madds, czym wywołała parsknięcie śmiechem u Raph'a.
– Bardzo się cieszę, tak trzymać. – Wtedy odszedł w stronę Alex, która w skupieniu studiowała rzuty brył, które mieliśmy dzisiaj narysować. Często zdarzało się mi, Maddie i Matt'owi, że czuliśmy się jak grupowe kujony albo prymusi. Zazwyczaj, gdy pozostali jeszcze zastanawiali się co właściwie narysować, my już mieliśmy kilka szkiców i powoli przechodziliśmy do głównej pracy. Nie mam pojęcia skąd nam się to wzięło.
– Dobra, to po zajęciach?
– Jasne – zgodnie odpowiedzieli ale pod wpływem ni to groźnego ni poirytowanego spojrzenia Raphael'a spuścili wzrok na kartki, czym wywołali mój cichy śmiech.
***
Nie wiem dlaczego akurat dzisiaj, ale ponownie wróciły do mnie wspomnienia feralnego dnia sprzed blisko dwóch lat. Z czasów, gdy oprócz Bruce'a, miałam jeszcze kogoś. Ale przez jej własne problemy, postanowiła zostawić mnie samą sobie. Tylko ona wiedziała o mojej rygorystycznej diecie i nienawiści do samej siebie. Nawet Bru nigdy o tym nie mówiłam, nieważne jak bardzo parszywie się z tym czułam. Alice została skrzywdzona przez życie w najbardziej okrutny dla nastolatki sposób, zawsze gdy próbowałam z nią o tym delikatnie rozmawiać, w jej oczach stawały łzy i szybko ucinała temat. Gdy jej rodzice któregoś dnia zobaczyli ślady po żyletce na jej rękach, podjęli decyzję o wysłaniu jej do szpitala psychiatrycznego. Myśleli, że jej mogą pomóc tylko tak, nawet ja próbowałam w to uwierzyć. Wystarczył miesiąc pobytu, żebym bezpowrotnie straciła najlepszą przyjaciółkę.
Siedząc na tej podłodze, przypomniałam sobie, że dokładnie tutaj byłam w chwili, gdy zrozpaczona matka Alice do mnie zadzwoniła i z trudem powiedziała, co się stało. Załamałam się i już po usłyszeniu tych trzech okropnych słów, nieświadomie upuściłam telefon i po moich policzkach pociekły pierwsze łzy w chwili otępienia. Nie wychodziłam z pokoju przez dwa tygodnie. Praktycznie bez przerwy siedziałam w tym samym miejscu i na zmianę paliłam, piłam i płakałam, ewentualnie darłam się na całe gardło. Czasami dwie rzeczy na raz. Był to bez dwóch zdań najgorszy okres mojego życia. Moja rodzina wówczas wyjechała na miesiąc, więc nawet nie zdawali sobie sprawy z mojego stanu. Straciłam wtedy również Emily, ale póki co za wszelką cenę starałam się wymazać ją z pamięci. Do dziś pamiętam ten wrzask Bruce'a, gdy dopiero po tygodniu wpuściłam go do pokoju i powiedziałam o wszystkim. Wspólnie zrobiliśmy z mojego pokoju istną melinę.
Odpędziłam te okropne wspomnienia i mocno się przeciągnęłam. Mimowolnie skojarzyłam, że umówiłam się na rozmowę prze skype'a z Maddie.
Westchnęłam przeciągle i wyjrzałam do ogrodu. Znowu był tam Jace razem z Nim... Blaze w ostrym słońcu, bez koszulki z mocno zarysowanymi mięśniami to niestety dalej był mój ulubiony widok. Lubiłam się katować myślą, że on nigdy nie będzie mój. Bo niby kto by mnie chciał? Nieudacznika, rodzinne popychadło i... grubaskę w jednym? Odkąd utraciłam kontakt z Alice, mój umysł coraz bardziej znęcał się nad moją psychiką. Niemal co noc płakałam w poduszkę często zrywałam się z krzykiem przez koszmary, chyba że spędzałam ją z Bruce'em albo dobrą whiskey w dużych ilościach. Co poradzę, kocham pić. Nawet jeśli obiecuję sobie rzucenie alkoholu i papierosów, to dla mnie jest to po prostu niemożliwe. Potrzebowałam wsparcia. Na Alice niestety już nie mogłam liczyć, Bruce też nie o wszystkim wiedział... Pozostawała mi zawsze tylko whiskey. Przynajmniej nie mogła ode mnie uciec, dobre i to. Znieczulała mnie na wszelkie gówniane momenty mojego życia.
Poszłam do łazienki i zdjęłam wszystkie ubrania do bielizny. W lustrze odbijał się mój ogromny brzuch, grube nogi i tłuste ręce. Wszędzie zwisały te ohydne fałdy, ten wstrętny tłuszcz był tak widoczny na moim paskudnym ciele...
Nawet nie wiem kiedy po moich policzkach pociekły łzy. Wzięłam do ręki żyletkę leżącą na umywalce i przejechałam nią po niedawno powstałych ranach, żeby zabolało jeszcze bardziej. Żeby zniknęło to cholerne poczucie winy... bo kto inny był odpowiedzialny za to jak wyglądam, jeśli nie ja? Doprowadziłam się do wyglądu nędzy i rozpaczy. Przez łzy dostrzegłam spływającą mi po brzuchu krew i nieustannie trzęsącą się dłoń oraz poczułam palący ból. Nie tylko na wierzchu, ten w środku był o wiele gorszy. Bo to on uświadamiał mi, że pozostałam sama z moją nienawiścią do tego cholernego odbicia.
Wtem usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Miałam ogromną ochotę utopić go w tej chwili w kiblu, ale na wyświetlaczu zobaczyłam zdjęcie Bruce'a, które zrobiłam mu gdy z flaszką w jednej ręce a papierosem w drugiej usnął na moim łóżku brzuchem do góry z nogami opartymi wysoko nad głową o ścianę. Na samo wspomnienie tego dnia się zaśmiałam, co musiało wyglądać okropnie z mordą czerwoną od płaczu i potokiem łez na policzkach. Przetarłam twarz i odkręciłam kurek w wannie, żeby ewentualny hałas zwalić na wodę, po czym odebrałam.
– Cześć. Co chciałeś? – zapytałam, starając się brzmieć spokojnie. Było to jednak niezwykle trudne z ogromną gulą w gardle.
– Nieważne, mów co się stało.
– A czemu coś miałoby się stać?
– Maluchu... Przecież słyszę, że ledwie hamujesz szloch. Mów natychmiast o co chodzi. Albo nie, będę u ciebie za dziesięć minut.
– Bruce, nie trze...- Nie dał mi dokończyć, bo przerwał połączenie. Warknęłam pod nosem. On nie mógł mnie zobaczyć w takim stanie.
W pośpiechu wbiegłam do garderoby i założyłam ogromną czarną bluzę, żeby krew nie była zbyt widoczna. Spodnie przebrałam na legginsy i szybko wróciłam do łazienki. Twarz ochlapałam wodą lecącą do wanny i przemyłam ją peelingiem, żeby zaczerwienienia choć odrobinę zbledły. Potem niechlujnie obwiązałam brzuch bandażem na wszelki wypadek. Dokładnie w chwili gdy zaciskałam materiał, usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Moi rodzice wyjechali wczoraj na dwa tygodnie a Jace mówił że prosto z ogrodu za niedługo pójdą do Blaze'a. Mogło to oznaczać tylko tyle, że Bruce przyjechał szybciej niż zapowiadał.
No i koniec trójeczki. Postaram się niedługo wstawić czwarty rozdział, ale nic nie obiecuję xD A teraz, kolej żebyście poznali Maddeline Scott!!!
Do napisania :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro