Rozdział 29
Muszę przyznać, kontynuowanie tej historii zajęło mi duuużo dłużej niz myślałam. Mam nadzieję, że mimo to dalej są osoby które będą nią zainteresowane i niebawem dodam coś nowego.
Ciemny, długi korytarz.
Lekko urywany, momentami wstrzymywany oddech.
Stłumiony krzyk. Krew na moich dłoniach. I to przenikające na wskroś zimno...
– Nie!– wrzasnęłam i zaszlochałam równocześnie, zrywając się do pozycji siedzącej. Z trudem wzięłam drżący oddech i w myślach próbowałam sobie przypomnieć, że to był tylko sen. Mało przyjemny, ale nadal sen.
Mimo że znajomość z Aaronem pomagała mi bardziej, niż byłam gotowa to przyznać, koszmary nie odchodziły. Czaiły się i w najmniej spodziewanym momencie – atakowały. Te chwile były najgorsze. Noce, w które nie byłam pewna czy budzi mnie treść moich snów, czy własny krzyk. Wtedy na powrót stawałam się całkowicie zamkniętą w sobie dziewczyną, przekonaną o tym, że nigdy nie ruszy naprzód.
Wzięłam już ostatni niepewny oddech i wstałam z łóżka. Z doświadczenia wiedziałam, że już nie zasnę, więc w locie spięłam włosy w luźnego koka i po przyrzuceniu bluzy na plecy, otwarłam drzwi tarasowe i odpaliłam pierwszego papierosa. Pod wpływem Aarona przez krótką chwilę nawet rozważałam rzucenie palenia, ale od razu zdałam sobie sprawę, że, póki co, jest to niemożliwe. Za bardzo zaczęłam polegać na fajkach w tych trudniejszych momentach, żeby teraz tak po prostu je rzucić.
Z niemałym zdziwieniem usłyszałam Room To Breathe i dostrzegłam imię Whitmore'a na wyświetlaczu telefonu. Nie wiedząc, czego się spodziewać, wypuściłam większy kłęb dymu i odebrałam.
– Słucham?– odezwałam się, wciąż lekko zdziwiona, ale i zaciekawiona.
– Zgaduję, że nie obudziłem?– zapytał na wstępie.
– Nie, przerwałeś mi jedynie dopalanie pierwszego papierosa.
– Z tego się akurat cieszę.– Prawie mogłam dostrzec jego usatysfakcjonowany uśmiech. Mimowolnie przewróciłam oczami i ledwo opanowałam prychnięcie.
– Dzwonisz, żeby mi prawić kazania o moich uzależnieniach?
– Nie, tym mogę ci zawracać głowę za dnia. Tym razem miałem po prostu przeczucie, że znowu miałaś koszmar.
– Skąd to przeczucie?
– Nazywaj to szóstym zmysłem, jeśli chcesz. Po prostu czułem, że coś jest nie tak.
– Miałam zły sen, co w związku z tym? – Ponownie się zaciągnęłam dymem i wypuściłam go nosem, licząc w duchu, że olewczy ton pozwoli mi się wymigać od ciągnięcia tej rozmowy.
– Pomyślałem, że możesz potrzebować wsparcia innego niż papierosy czy alkohol.
– A po co? Whiskey mi przynajmniej nie ględzi nad uchem.– Usłyszałam w słuchawce przeciągłe westchnięcie.
– Myślałem, że już to przerabialiśmy i będziesz bardziej skora do rozmowy.
– Bo jestem. Gdybym nie była, nawet bym od ciebie nie odebrała.
– Czyli kopnął mnie niemały zaszczyt – stwierdził z przekąsem a ja mimowolnie się zaśmiałam.
– Mniej więcej. A tak na poważnie, jest... w porządku. Muszę po prostu to samej przetrawić.
– A... Co ci się śni? – zapytał, jakby niepewnie, a ja podświadomie się spięłam.
– Mówiłam ci kiedyś – odparłam niemrawo, mając cichą nadzieję, że wystarczy mu taka odpowiedź.
– Mówiłaś, że śnisz o Alice... – jego ton dalej był niepewny. Wiedział doskonale, jak delikatny był dla mnie jej temat, ale równocześnie chciał jakoś do mnie dotrzeć. Choć i tak zdradziłam mu więcej niżbym chciała. Cicho westchnęłam i postanowiłam zaryzykować, nim się rozmyślę.
– Szukam jej – odezwałam się w końcu. – Chodzę po pustym korytarzu. Wołam ją, słyszę jej krzyk. W pewnym momencie staje naprzeciwko mnie... – na moment zawiesiłam głos, szukając w sobie odwagi, by kontynuować. – Pokazuje mi swoje pocięte ręce i w kółko powtarza, że to moja wina. Gdy znowu znika, jestem cała pokryta jej krwią. – Pod koniec wyrwał mi się niechciany szloch. Mimo upływu czasu i faktu, że ten sen nie był nawet prawdziwym wspomnieniem a moim własnym, prywatnym wyrzutem do samej siebie, nie potrafiłam nad nim przejść do porządku dziennego. Były momenty, gdy czułam się lepiej. Odnajdywałam w sobie siłę, by się szczerze zaśmiać czy komuś odgryźć. Jednak to były wyłącznie momenty... A wystarczył impuls. Gorszy dzień zwieńczony tym cholernym snem... Wtedy na powrót chowałam się do skorupy, gotowa zaszyć się w samotności.
– To nigdy nie była twoja wina.
– Nie musisz mi już tego powtarzać, w końcu sama to zrozumiem tylko...
– Tylko?– zachęcił mnie do kontynuowania. Mogłabym się założyć, że uśmiechał się właśnie zachęcająco do słuchawki.
– Po prostu boli mnie myśl, że w pełni sobie wybaczając, być może w pewien sposób o niej zapomnę. Ruszę dalej, gdy...
– Oboje wiemy, że nigdy nie zapomnisz o Alice. Za wiele dla ciebie znaczyła. Ale spójrz na to z nieco innej perspektywy, kto jeśli nie ona próbowałby cię popchnąć naprzód?
I tu mnie miał. Byłam więcej niż pewna, że Alice, widząc, do jakiego stanu się doprowadziłam, najpewniej mocno kopnęłaby mnie w tyłek. Być może nawet zasłużenie, ale w mojej opinii właśnie od tego byli przyjaciele. Żeby nie tylko klepać po plecach i pocieszać, ale czasem też porządnie opieprzyć czy kopnąć na zachętę.
– Minąłeś się z powołaniem, decydując się na chirurgię.
– To znaczy? – zapytał, chyba lekko zaskoczony.
– Psychologia bardziej ci pasuje– w odpowiedzi usłyszałam jedynie parsknięcie śmiechem.
– Zapamiętam– dodał, wciąż cicho śmiejąc się pod nosem.– Myślisz, że zdołasz jeszcze dzisiaj zasnąć?
– Raczej nie, ale nie przejmuj się. To normalne.
– To nie powinno być normalne – stwierdził z cichym westchnięciem. – Okej, co prawda nie chciałem tego robić, ale co byś powiedziała na to, żebym przepisał ci leki?
– Niby jakie?
– Nasenne. – Niemal natychmiast zamarłam. Gdzieś w głębi liczyłam się z tym, że Aaron może mi kiedyś zasugerować farmakologiczne wspomaganie w „terapii", ale mimo wszystko nie spodziewałam się, że wyjdzie to tak... Spontanicznie? Nie mogłam nawet znaleźć na to najlepszego słowa.
– A w zasadzie to, po co? – zapytałam, mając nadzieję, że brzmię swobodnie i naturalnie.
– Chociażby po to, żebyś mogła się codziennie wysypiać, zamiast szprycować się kofeiną w różnych formach – odpowiedział po chwili ciszy. Wyczułam po jego tonie, że od dawna nęciło go poruszenie tej kwestii.
– Wcale nie przesadzam z kawą. A to, że się rzadko wysypiam... Kwestia przyzwyczajenia, serio. Da się przywyknąć do zredukowanej długości snu.
– Nie powinnaś się do tego przyzwyczajać, tylko próbować coś z tym robić.
– Tu się pojawia problem, bo ja nie chcę nic z tym robić.
– Dlaczego?
– A ty chciałbyś więcej spać, wiedząc, że znowu przyśni ci się martwy przyjaciel, o którego śmierć w jakimś stopniu się obwiniasz?
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Czułam, że tym pytaniem zmusiłam go do rozpatrzenia mojego punktu widzenia. Ale taka była prawda, wolałam nawet spać dużo krócej, jeśli mogło mi to oszczędzić choć trochę bólu po Alice. Wystarczały mi wspomnienia, które też, mimo wszystko, potrafiły być wyjątkowo bolesne.
– Zapewne nie, choć staram się raczej nie stawiać na czyimś miejscu i się do kogoś porównywać. Ciężko mi zawsze ocenić, ile kogoś emocjonalnie kosztuje dana sytuacja. Ale, właśnie dlatego, czasami warto skorzystać z pomocy. Choćby to miała być tymczasowa pomoc leków.
– A jesteś w stanie mi obiecać, że te... sny znikną? – zapytałam, licząc w duchu, że nadzieja w moim głosie nie była aż tak wyraźna.
– Obiecać mogę jedynie to, że bardzo się przyłożę do ustalenia, które tabletki najbardziej ci pomogą.
– Oraz to, że to zostanie wyłącznie między nami?– mimowolnie wyrwało mi się kolejne pytanie. Wiedziałam, że nie musiałam się upewniać w jego dyskrecji i dochowywaniu sekretów, ale gdzieś w głębi siebie... wstydziłam się. Wstydziłam się tego, że prawdopodobnie będę teraz potrzebować leków do normalnego funkcjonowania. Mogłoby to być dla niektórych idiotyczne, ale krępowała mnie świadomość, że zacznę brać leki pomagające nie fizycznie, a psychicznie.
– Akurat o to się nie musisz martwić– stwierdził uspokajającym tonem i byłam pewna, że się przy tym uśmiechał. Niemal automatycznie zrobiłam to samo.
– Dzięki. Chyba potrzebowałam to usłyszeć– odpowiedziałam, faktycznie uspokojona. Coraz częściej zastanawiało mnie, jak on to robił, że tak łatwo na mnie wpływał. Momentami mnie to wręcz przerażało, jak bardzo uspokajał mnie chociażby jego łagodny ton.
– Polecam się na przyszłość.
Gdy się rozłączył, w pierwszej chwili chciałam spróbować się położyć spać. Ale z niemałym zdziwieniem dostrzegłam jedną rzecz i długo to do mnie docierało. Po spojrzeniu w lustro zorientowałam się, że po rozmowie z Aaron'em zaczęłam się uśmiechać i wciąż miałam lekkie rumieńce na policzkach.
Co prawda krótko, ale mam nadzieję że itak się podoba ^^. Do napisania, kochani :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro