Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

Witam po tak długim czasie! I równocześnie przepraszam za tak długi czas zwłoki. Mam nadzieję że wybaczycie i mimo wszystko ktoś tu jeszcze zajrzy. Miłego czytania ^^

Biegłam. Właściwie jest to złe słowo. Pędziłam tym ciemnym korytarzem, nie wiem nawet w jakim celu. Płuca mnie niemiłosiernie bolały przy nawet najmniejszej próbie złapania oddechu. W oddali zobaczyłam światło. Wykrzesałam z siebie ostatki energii i przebiegłam przez przejście.

Stałam pośrodku nieskazitelnie białego pomieszczenia. Na wprost mnie stała pochylona dziewczyna w jasnych spodniach i szarym podkoszulku. Jej długie, ciemne włosy przysłaniały twarz. Gdy uniosła głowę i spojrzała prosto w moje oczy - przeszedł mnie dreszcz i skamieniałam.

To była Alice. Naprawdę ją widziałam. Stała tutaj. Blada, spokojna i... żywa. Zmarszczyłam czoło.

– To twoja wina...– odezwała się ściszonym głosem i ruszyła w moim kierunku.. Ja nie byłam w stanie choćby kiwnąć palcem. Stałam i patrzyłam.– To twoja wina...– zaczęła to powtarzać coraz głośniej.– To twoja wina! – ryknęła na całe gardło, gdy stała może dwa metry ode mnie i uniosła ręce, ukazując swoje nadgarstki, z których sączyła się krew.– Ty mnie do tego doprowadziłaś! – Nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa.– Czemu mi nie pomogłaś?! Pozwoliłaś mnie tam zamknąć?! To twoja wina! – Podeszła do mnie jeszcze bliżej i szarpnęła mnie za gardło.– Czemu nic nie zrobiłaś?! Nienawidzę cię!

W jednej sekundzie, zniknęła. Jednak po chwili zobaczyłam jej martwe ciało, leżące u moich stóp. Jej pusty wzrok utkwiony był gdzieś w przestrzeni. Uniosłam ręce i dostrzegłam, że mam je całe ubrudzone krwią... Jej krwią. Z moich oczu pociekły łzy, a z gardła wyrwał się wrzask.

I wtedy zaczęłam się przebudzać, krztusząc się własnymi łzami.

***

Aaron's pov.

Obudził mnie paniczny krzyk dobiegający zza ściany. Najszybciej jak mogłem zerwałem się z łóżka i biegiem ruszyłem do sąsiedniego pokoju. Widok, jaki tam zastałem sprawił, że na chwilę krew odpłynęła mi z twarzy.

Na środku materaca leżała Katie. Wrzeszczała, rzucała się po łóżku a jej twarz była zalana łzami, czerwona i napuchnięta. Doskoczyłem do niej i próbowałem unieruchomić jej ręce, którymi drapała się po całym ciele. W jej oczach widziałem czystą formę obłędu, bólu i paniki. Nie wiedziałem, na ile ciągle tkwiła w swoim koszmarze. Na całej skórze pojawiały się czerwone pręgi od paznokci.

– Katie, to był tylko sen!– zacząłem do niej krzyczeć.– Otrząśnij się!

Dalej rzucała się panicznie po łóżku a jej ciało drżało od szlochu i dreszczy biegnących wzdłuż kręgosłupa.

– Katie, błagam, nic ci nie grozi! Oddychaj! – Nogami przytrzymałem jej ciało, a rękami złapałem twarz żeby spojrzeć jej głęboko w oczy.– Oddychaj – to powiedziałem cichszym i spokojniejszym tonem. Zaczęła nabierać płytkich wdechów. – Wolniej...

Nabierała coraz głębsze oddechy. Jej mięśnie stopniowo zaczęły się rozluźniać. W oczach zanikał błysk paniki. W końcu niemal całkowicie odetchnęła. Teraz już tylko z oczu sączyły się łzy, a z gardła wydobywał szloch. Wtedy poluźniłem uścisk i przyciągnąłem ją do swojej klatki piersiowej. Objąłem ją ramionami a ona niemal natychmiast wtuliła się w moje ciało. Dalej płakała i cicho pochlipywała.

– Lepiej?– zapytałem szeptem. Minimalnie kiwnęła głową.– Śpij.

– Nie odejdziesz? – z trudem zapytała zachrypniętym i słabym głosem.

– Nie. – Na potwierdzenie swoich słów, szczelniej ją przytuliłem i bardziej do siebie przysunąłem. – Śpij. Jestem tu – dalej szeptałem i mimowolnie zacząłem zataczać kółka kciukami na jej plecach. Nie przestając płakać, skuliła się w moich ramionach. Po kolejnych porcjach szlochu przemieszanego ze spazmatycznymi napadami dreszczy, udało jej się usnąć.

***

Katherine's pov.

Obudziłam się, nie mając pojęcia, która może być godzina. Chciałam się przeciągnąć, ale natrafiłam na opór w postaci ramienia przełożonego przez mój tułów. Uniosłam głowę i mój wzrok natrafił na pogrążoną we śnie twarz Whitmore'a. Wstrzymałam oddech i jak przez mgłę zaczęłam sobie przypominać wydarzenia z nocy, kiedy to w ataku histerii byłam powstrzymywana przez Aaron'a przed poważnym zranieniem swojego ciała. Zawładnął mną wtedy prawdziwy obłęd. Mimowolnie skuliłam się w sobie.

Pozwoliłam mu zobaczyć mnie w chwili największej słabości i... bezbronności. Nawet Bru nigdy tego nie widział. Zawsze gdy z nim byłam, dawałam sobie radę się powstrzymać albo najzwyczajniej w świecie ładowałam w siebie tyle alkoholu, że nie byłam w stanie nawet wymienić swojego imienia. Koszmary mnie nawiedzały stosunkowo rzadko, głównie po dniach, gdy wspominałam Alice. Poczucie winy zżerało mnie od środka. W końcu... to moja wina...

Gdy poczułam powolny ruch obok i zsunięcie ręki z mojej talii, natychmiast zacisnęłam powieki. Po chwili poczułam na sobie spojrzenie Aaron'a, usłyszałam ciche westchnięcie i wyczułam uginanie materaca. Brunet widocznie wstał z łóżka i po chwili usłyszałam, jak zatrzaskuje drzwi, prawdopodobnie, łazienki. Pozwoliłam sobie ponownie otworzyć oczy. Dopiero teraz miałam tak naprawdę okazję rozejrzeć się po pomieszczeniu.

Ściany były pokryte szarą farbą. Pod jedną z nich stały dwie, metalowe szafki na książki, a pomiędzy nimi rozkładane łóżko z tego samego materiału, na którym obecnie leżałam. Na wprost nich, czyli obok drzwi, znajdowało się ciemne biurko w całości zawalone różnego rodzaju papierami, pootwieranymi książkami i długopisami. Spod sterty przebijał biały laptop. Przy biurku stał metalowy fotel z poduszką. W kącie znajdował się szary fotel z dużą, czarną lampą podłogową. Pokój był generalnie niewielki, lecz przytulny. Po ilości piętrzących się w nim książek mogłam domyślić się, że na co dzień służył Aaron'owi głównie do nauki. Całonocnej, co można było wywnioskować po sporej ilości brudnych kubków po kawie.

Cicho westchnęłam i zaczęłam zastanawiać się, jak wybrnąć z rozmowy na temat poprzedniej nocy. Nie chciałam o tym rozmawiać. O moich koszmarach nie wiedział dotychczas nikt. Nawet Hemmo czy Shawn nie mieli pojęcia, że je miewałam. Tym bardziej zaczęłam gorączkowo szukać jakiegokolwiek wytłumaczenia, które będę mogła wcisnąć brunetowi.

Usłyszałam przekręcany zamek w drzwiach. Ponownie zamknęłam oczy, domyślając się, że Whitmore skończył brać poranny prysznic. Wyczułam, że przystanął w drzwiach do pokoju, żeby najpewniej sprawdzić, czy nadal śpię. Potem usłyszałam ciche skrzypienie drzwi i następnie uderzanie bosych stóp o stopnie. Wówczas pozwoliłam sobie otworzyć oczy i usiąść. Następnie wstałam i mimowolnie rzuciłam okiem na książki porozkładane na blacie. Wyraźnie było widać, że ten pokój używał najczęściej - był w nim największy bałagan. Reszta mieszkania, którą widziałam była raczej posprzątana. Notatki ze studiów, podręczniki medyczne, poradniki... To wszystko zajmowało większą część pomieszczenia. Jedynie na skrawku biurka stał kaktus i dwie ramki ze zdjęciami. Na jednym był Aaron z jakimś chłopakiem w swoim wieku, a na drugim on całujący dziewczynę w policzek, więc zapewne była to Danielle.

– Widzę bratnią duszę – mruknęłam pod nosem z uśmiechem, gdy na ścianach rzuciły mi się w oczy liczne plakaty z MCU. Fajnie było dowiedzieć się, że przynajmniej w części, też pozostawał wewnętrznym dzieckiem. Jednak ze zdziwieniem dostrzegłam wśród jego bogatych zbiorów książkowych nie tylko medyczne tomiszcza, lecz również trochę literatury związanej ze sztuką, a nawet kilka tytułów komiksów. Pozwoliłam sobie wziąć jeden delikatnie do ręki i dostrzegłam, jak bardzo zużyte były. Trochę mnie to rozczuliło, ponieważ wiele z nich posiadałam w swojej kolekcji. Odłożyłam komiks i patrzyłam dalej. Teraz spojrzałam na figurki zdobiące jego półki. Przedstawiały głownie postaci z Marvela, ale z niemałym zaskoczeniem odkryłam również kilka prezentujących postaci z anime. Na ten widok wytrzeszczyłam oczy i zdumiona wpatrywałam się w Itachi'ego, dumnie stojącego w czarnym płaszczu w czerwone chmurki. W życiu bym nie wpadła na to, że ktoś taki jak Aaron ogląda tego typu serie. Patrząc na te wszystkie książki zastanawiałam się, kiedy on właściwie znajduje czas na sen. Z tego co mi wiadomo, medycyna nie należała do łatwych kierunków, a z doświadczenia wiedziałam, że jego hobby również pochłaniają mnóstwo czasu... Dobra, koniec przeszpiegów!

Zgarnęłam plecak, a następnie powoli i cicho ruszyłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem i ledwo powstrzymałam się przed piśnięciem. Wyglądałam okropnie! Pod oczami miałam ogromne, fioletowe cienie. Twarz pokrywały zaschnięte łzy i sporych rozmiarów, czerwona opuchlizna. Białka oczu były całkowicie przekrwione. Włosy sterczały w każdym możliwym kierunku i były całkowicie potargane. Pospiesznie odkręciłam wodę i zaczęłam płukać każdy skrawek mojej twarzy. Musiałam chociaż trochę poprawić swój wygląd zanim skonfrontuję się z Aaron'em lub co gorsza- jego przyjacielem Oliver'em.

Z plecaka wyjęłam wczorajsze jasne spodnie, świeżą bieliznę i bordowy sweter. Nie miałam jednak najmniejszej ochoty się myć, więc szybko odświeżyłam się przy kranie i założyłam wyjęte ubrania. Nałożyłam naprędce dość grubą warstwę makijażu pod oczami. Podciągnęłam lekko rękawy, założyłam ulubiony zegarek i kilka bransoletek a na szyi zapięłam drobną, czarną perełkę. Spryskałam się lekko perfumami, na szybko spięłam jeszcze włosy w luźnego kucyka i wyszłam z łazienki.

Zeszłam na dół po schodach i zauważyłam Aaron'a siedzącego na kanapie w salonie. Ruszyłam w jego stronę i usiadłam obok.

– Dawno wstałaś?– zapytał lekkim tonem po dłuższej chwili lekko krępującej ciszy. Jak zauważyłam, na sobie miał tylko szare spodnie. Mimowolnie się zaczerwieniłam, spuszczając przy tym głowę. Chciałam choć trochę zamaskować swoje zażenowanie. Byłam przyzwyczajona do oglądania Bru czy Shawn'a, ale widok Aaron'a mimo wszystko mnie speszył.

– Nie bardzo. Tylko się przebrałam.

– Posłuchaj...– zaczął delikatnym tonem, co nie wróżyło nic dobrego. – Zdaję sobie sprawę, że to dla ciebie trudne. Ale czy mogłabyś mi powiedzieć, co ci się śniło? – Moje całe ciało sie napięło.

– Nic takiego – odparłam przy ściśniętym gardle, co niestety mnie zdradziło.

– Co prawda nie znamy się aż tak długo, ale możesz mi zaufać – stwierdził i pokrzepiająco ścisnął moją dłoń.

– Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jakie to dla mnie trudne – westchnęłam. – Od dawna dusiłam w sobie złe wspomnienia, które czasami znajdowały ujście w nocy w postaci koszmarów.

– Jak często ci się to zdarza? – dalej drążył temat.

– Czasami... Najczęściej panuję nad sobą, żeby nikt nie widział mnie kompletnie... słabej. Albo upijam się na tyle, żeby nic nie pamiętać.

– To nie jest rozwiązanie – odparł twardo.

– Ja nie chcę rozwiązania. Wystarczy mi moment zapomnienia.

– Później i tak wszystko do ciebie wraca. Nie wolałabyś przyjąć pomocy?

– Nie ma takiej potrzeby. Przyzwyczaiłam się do obecnego stanu rzeczy. – Wzruszyłam ramionami.

– Pozwól, że powiem ci coś bardzo ważnego... Masz wokół siebie przyjaciół, którzy są gotowi pomóc ci w najtrudniejszych momentach twojego życia. Nieważne, co by to nie było, zawsze będziesz dla nich ważna.

– Siebie też do nich zaliczasz?

– Żebyś wiedziała – odparł z mocą w głosie. – Wiem, znamy się krótko... Ale zaczęło mi na tobie zależeć, do jasnej cholery! Wreszcie poczułem, jak to jest mieć młodszą siostrę.

– Pierwszy raz przy mnie przekląłeś – zaśmiałam się cicho.

– Nie zmieniaj tematu. – Westchnął przeciągle. – Czy to Alice? – Zmroziło mnie.

– Skąd te przypuszczenia?

– Bo wczoraj o niej rozmawialiśmy, a dzisiaj wybieramy się na jej grób. I między wierszami można się łatwo domyślić, jak bolesne jest dla ciebie wspominanie.

– Brawo, Watsonie – prychnęłam.

– Czemu nie Sherlocku?

–Watson jest niedoceniany – odparłam prosto i wzruszyłam ramionami.

– Czyli trafiłem? – zapytał delikatnie. Mimowolnie zacisnęłam oczy.

– Tak bardzo mi jej brakuje – wyjęczałam i pociągnęłam nosem. Jak on to, do jasnej cholery, robił?! Normalnie bym tego w życiu nie przyznała, a on bez problemu to ze mnie wydusił. Poczułam rękę oplatającą się wokół mnie.

– Jeśli to za wcześnie, możemy odpuścić dzisiaj tą wizytę na cmentarzu.

– Daj mi chwilę – stęknęłam i oparłam głowę o jego ramię. Starałam się zdusić łzy, bo dochodziła dziesiąta i w każdej chwili mógł przyjść Olliver.

– Mogę dać nawet dwie – zaśmiał się pod nosem i pokrzepiająco potarł mój bok ramieniem. Podświadomie wtuliłam się w jego rękę, łapiąc każdą chwilę bliskości. Czułam się zupełnie jak wtedy, gdy przytulał mnie Bruce, co było dla mnie niepokojące. Nie chciałam się zanadto przywiązywać do Aaron'a, bo zdawałam sobie sprawę, że nim minie rok, zapomnimy o swoim istnieniu. Znaczy, przynajmniej on zapomni...

– Już jest okej – mruknęłam po dłuższym czasie i odsunęłam się od chłopaka. Przyjrzał się badawczo mojej twarzy i zmarszczył brwi.

– Jesteś pewna?

– Tak – odparłam mocnym głosem. Zmusiłam się do nikłego uśmiechu i w tej samej chwili usłyszałam otwierane drzwi.

– Jestem idioto! Cokolwiek robisz z tą niewinną dziewczyną pamiętaj, że jesteś zajęty! – usłyszałam donośny, amerykański akcent. Po chwili w salonie zjawił się dobrze zbudowany, wysoki szatyn. Od razu rozpoznałam w nim chłopaka ze zdjęcia. Brązowe pasma zakrywały jego uszy i podkreślały bystre spojrzenie. Na sobie miał ciemne, obcisłe jeansy i bordową koszulę z wywiniętymi rękawami. W rękach trzymał papierową torbę i podstawkę z trzema kubkami kawy. Przez ramię przewiesił skórzaną torbę.

– Jak zwykle wejście smoka, Foster – parsknął Aaron i oparł się wygodniej o kanapę. Nowoprzybyły skoczył na fotel i odłożył pakunki na stolik.

– Zawsze do usług, Whitmore. – Mrugnął jednym okiem i podniósł kubek kawy, z którego pociągnął zdrowy łyk.

– Heteroseksualna wersja Bruce'a – mruknęłam pod nosem z niedowierzaniem, gdy po chwili wepchnął sobie do ust drożdżówkę wyjętą z torebki, którą przyniósł.

– Co tam mruczysz, kochanie? – zapytał i teatralnie nadstawił ucho. Tym sposobem utwierdził mnie w przekonaniu, z kim mi się kojarzył.

– Nic szczególnego. Tak w ogóle, jestem Katherine. – Wysunęłam przed siebie rękę ale chłopak przewrócił oczami i po chwili szczelnie mnie objął.

– Oliver Foster, skarbie.

– Możesz mówić do mnie po imieniu?

– Wykluczone, kruszyno. – Mrugnął do mnie jednym okiem, a ja zakodowałam sobie w pamięci, że w jakiś sposób będę musiała go zapoznać z Hemmings'em. – Whitmore, pozbieraj szczękę z podłogi, wiesz że jestem bezpośredni nawet wobec obcych.

– Ale i tak za każdym razem zaskakujesz.

– Bez przesady. Taką laskę i bez zbędnej zachęty chętnie przytulę. – Ponownie mrugnął w moim kierunku.

– Jak tam u Emily? – zapytał niby niewinnym tonem Aaron. Oliver posłał mu litościwe spojrzenie.

– Nie martw się, Katherine zostawiam w twoich rękach. Jestem bardziej niż zadowolony z mojego związku. Nie wiem jak ty z twoją pijawką.

– Mógłbyś chociaż czasami poudawać, że lubisz Danielle – westchnął przeciągle brunet.

– Miałbym cię okłamać, że lubię tą wywłokę? – zapytał z niedowierzaniem.

– Na dobry początek, mógłbyś przestać ją wyzywać – warknął, widocznie już lekko zirytowany.

– Zapomnij, nigdy nie zaakceptuję, że z nią jesteś. Coś mi w niej nie pasuje. Sam się w końcu przekonasz.

– Ja nie mam nic do Emily, mógłbyś zrobić to dla najlepszego przyjaciela – dał duży nacisk na przedostatnie słowo. Oliver teatralnie westchnął i posłał zbolałe spojrzenie.

– Niczego nie mogę ci obiecać.

– Lepsze to niż nic – odparł z lekkim uśmiechem Aaron po czym spojrzał na mnie. – Mam nadzieję, że nie przeraził cię za bardzo. Tylko udaje takiego super faceta, tak naprawdę to idiota.

– Ej! – krzyknął oburzony Foster. A ja w tej samej chwili stwierdziłam, że chyba rozumiem dlaczego Aaron'owi wystarczał tylko jeden przyajciel. 

No to tyle! Wiem, kiepski rozdział ale chciałam wreszcie coś dodać. Liczę że mimo wszystko się spodoba chociaż odrobinkę. Do napisania, kochani :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro