Rozdział 16
Wreszcie udało mi się wymęczyć rozdział! Mam nadzieję że ktoś tu zajrzy to przeczytać, a jak nie to pewnie i tak postaram się coś napisać (możliwie szybko, ale nic nie obiecuję)
– Mam nadzieję, że te naleśniki będą zjadliwe – parsknęłam, gdy udało mi się zejść do kuchni i usiąść przy stole pod oknem.
– A ja mam nadzieję, że przed wyjściem się jeszcze przebierzesz – odgryzł się, na co nawet ja krótko się zaśmiałam.
– A coś ci nie pasuje w moim stroju? – zapytałam niewinnie, wskazując dłońmi na szeroką bluzę i szorty mojego brata.
– Kolor spodni kompletnie nie pasuje do tej bluzy. – Pokazał mi język i postawił przede mną talerz pełen naleśników. Zaraz potem na blacie wylądowały dwa dżemy, brzoskwiniowy i agrestowy, oraz mniejsze talerze i łyżeczki. Od razu chwyciłam brzoskwiniowy przysmak i nałożyłam go trochę na pierwszy placek.
– Odkąd jest dla mnie wyzwaniem chodzić po schodach czy samodzielnie wyjść z wanny, przestałam zwracać szczególną uwagę na walory kolorystyczne mojego ubioru – odpowiedziałam i wepchnęłam do ust pierwszego gryza. – Bru, to jest jadalne!
– Wybacz, zapomniałem otruć.– Posłał mi krzywy uśmieszek i sam zaczął nakładać agrestowy dżem na swojego naleśnika.
– Nie wiedziałam, że gotujesz.
– Bo nie gotuję. – Wzruszył ramionami. – Umiem tylko naleśniki, gofry, nasze babeczki i herbatę.
– Przesadzasz.
– Nie przesadzam, chyba że pod gotowanie można podciągnąć zupy z proszku i odgrzewanie obiadu lub zamawianie na wynos.
– Jeśli tak, to jestem mistrzem kuchni.
– Twoje ciasto marchewkowe jest zajebiste!
– Nie jest moje. To przepis od Alice – mruknęłam i ze słabym uśmiechem kontynuowałam. – Ale na pewno ucieszyłaby się, że ci smakuje.
– Dobra, jedz dalej a ja idę poszukać ci coś do przebrania. Nie będziesz musiała znowu łazić po schodach. – Nieśmiało się do mnie uśmiechnął i niespiesznie wyszedł z kuchni z naleśnikiem w dłoni. Wiedział kiedy potrzebuję chwili dla siebie. Kiedy nie powinien naciskać. To w nim uwielbiałam. Zawsze potrafił wyczuć co sprawia mi ból. Wtedy dawał mi ten moment na ogarnięcie.
– Liczę, że nie będziesz wybredna – usłyszałam za plecami po kilku minutach samotności. Bru trzymał przed sobą zwiewną sukienkę do ziemi na ramiączkach w kolorze khaki oraz jeansową kurtkę.
– Pod warunkiem, że przyniesiesz mi tą torebkę z frędzlami, która leży na łóżku. – Posłałam mu uroczy uśmiech i dostałam ubraniami w twarz.
– Jasne, Mordo. Zaraz jestem. – Odpowiedział mi tym samym gestem i ponownie zniknął na piętrze domu. Ja w międzyczasie udałam się do łazienki na parterze i przebrałam ubrania. Gdy na bosaka wyszłam z pomieszczenia, przy schodach napotkałam Hemmo.
– Jednak ma się to oko – mruknął sam do siebie z aprobatą, oceniając rzeczy, które mi naszykował. W następnej chwili wysunął przed siebie rękę z moją torbą. Przejęłam ją i przewiesiłam sobie przez ramię. W następnej chwili siadłam, żeby założyć białe trampki. A właściwie jednego, bo na lewej nodze dalej miałam gips.
– Skromność to podstawa – parsknęłam pod nosem i zwróciłam się do przyjaciela.– Za ile ma być Whitmore?
–Właściwie to w każdej chwili może być. O, przyjechał! – odezwał się po wyjrzeniu za zasłonkę na oknie w korytarzu.
– To idziemy – westchnęłam przeciągle i podpierając się na kuli podeszłam do drzwi. Gdy tylko się uchyliły, a ja spostrzegłam uśmiech Aaron'a z lekko przekrzywioną głową, mimowolnie parsknęłam i odwzajemniłam gest.
***
– Wielkie dzięki doktorku za podwiezienie – entuzjastycznie pożegnał się Bru, gdy stał przy otwartych drzwiach samochodu Aaron'a.
– Nie ma problemu. Poza tym zacznij do mnie mówić po imieniu.
– Zobaczę co da się zrobić – potem zwrócił się do mnie. – Narka Mordo. Zobaczymy się jutro.
– O której się ciebie spodziewać?
– Pewnie rano. – Wzruszył ramionami i posłał mi szeroki uśmiech. – Przyjdę i zrobię twoje ulubione gofry z masłem orzechowym.
– Spadaj już – odparłam ze śmiechem i pomachałam przyjacielowi. Hemmo odwzajemnił gest i udał się do drzwi wejściowych do swojego domu. Aaron w tym czasie ruszył z miejsca i powoli zbliżał się do zakrętu.
– Właściwie to czemu Bruce w ogóle chciał wrócić do siebie, skoro i tak rano do ciebie przyjdzie? – zapytał wyraźnie zaciekawiony brunet.
– Jego rodzice organizują jakąś kolację i koniecznie chcieli żeby na niej był. – Prychnęłam pod nosem na postępowanie państwa Hemmings. Na co dzień nawet ze sobą nie rozmawiali, a gdy przychodziło do zaprezentowania się w towarzystwie to udawali, że są szczęśliwą rodziną. Rzygać mi się chciało na myśl o matce Bru obejmującej go z uśmiechem przy gościach.
– Po twoim prychnięciu domyślam się, że jego sytuację rodzinną można poniekąd porównać do twojej.
– Właściwie to on miał dawniej nawet gorzej niż ja – mruknęłam, po czym szybko dodałam – ale nie chcę o tym rozmawiać.
– Jasne. To zapytam o coś innego. Organizujesz jakąś imprezę z okazji swoich urodzin?
– Czy ja ci wyglądam na osobą towarzyską? – zapytałam z malutką dozą kpiny.
– Nawet jeśli nie, to i tak masz kilku znajomych, z którymi na pewno byś chciała spędzić ten dzień. W końcu osiemnastkę ma się tylko raz.
– Pewnie kogoś zaproszę do siebie. Albo poproszę przyjaciela o użyczenie mieszkania.
– Byłbym zaproszony? – zapytał z cwaniackim uśmiechem.
– Musiałabym się zastanowić. – Zaśmiałam się krótko. – Pewnie chciałbyś wziąć Dan, prawda?
– W sumie nie wiem czy jeszcze czuje klimaty imprez z młodszymi. Odkąd się jej oświadczyłem zaczęła patrzeć z góry na innych.
– Dziwny masz gust.
– Miłość nie wybiera. – Wzruszył niewinnie ramionami, dalej patrząc przed siebie.
– W sumie to jak się poznaliście?
– Nadepnęła mi szpilką na buta w klubie i wylała na mnie drinka. Oblewałem wtedy z przyjacielem dostanie się na studia medyczne.
– Z tym Olliver'em?
– Tak. On wtedy dostał się na prawo, ale ciągle powtarza że tego żałuje.
– To czemu studiuje?
– Robi to przez rodziców. Nie potrafi się im sprzeciwić.
– Głupota. – Prychnęłam mimowolnie. Nie żebym od razu oceniała, ale jak dla mnie każdy powinien umieć wyrazić swoje zdanie. Chociaż w życiowych kwestiach.
– Liczy się z nimi, nawet jeśli za nimi nie przepada.
– A czym jeszcze zawinili?
– Nie akceptują jego dziewczyny. Albo bardziej jej wieku.
– To ile ma lat?
– Tyle co ty, jest z twojego rocznika.
– To przeginają. Trzy czy cztery lata to jeszcze nie tragedia.
– Przypomnisz mi numer domu? – zapytał, gdy skręcił w odpowiednią ulicę.
– 35 – odparłam. – A wracając, twoim zdaniem to faktycznie duża różnica?
– Dla mnie ta różnica nie ma najmniejszego znaczenia, bo widziałem jak bardzo się kochają. Od dwóch lat ta dziewczyna nie mieszka w Londynie, bo wyprowadziła się na jakiś czas z rodzicami. Od tej pory to związek na odległość, ale za bardzo im na sobie zależy, żeby zrezygnować. W końcu Emily obiecała, że wróci.
– Wodzi go za nos. Związki na odległość są z góry skazane na porażkę.
– Nie znasz ani Olli'ego ani Emily. Uwierz mi, że to coś wyjątkowego.
– Ty byś wytrwał, gdyby teraz Danielle wyjechała na kilka lat? – zapytałam lekkim tonem i spojrzałam na niego, gdy zatrzymał się pod moim domem.
– Ciężko mi powiedzieć.
– Twoja odpowiedź powinna brzmieć "tak". – Posłałam mu znaczące spojrzenie i powoli wysiadłam z samochodu. – Spokojnie, prawdopodobnie żadna para nie wytrzymałaby próby czasu. Nie byłbyś wyjątkiem. – Po krótkim pożegnaniu trzasnęłam drzwiami i ruszyłam do drzwi wejściowych.
***
– Ja pierdolę, kogo nosi z samego rana? –burknęłam pod nosem, gdy w legginsach i czarnej bluzie szłam w kierunku drzwi. Ktoś postanowił zaserwować mi pobudkę o jebanej szóstej rano w niedzielę! Przysięgam, że jak tylko zobaczę tego idiotę, który chyba cierpi na bezsenność to go uduszę.
– Czego?! – warknęłam w chwili, gdy otwierałam drzwi. Jednak jak tylko zobaczyłam kto przyszedł i w jakim stanie, od razu złagodniałam.
Podkrążone oczy, opuchnięta twarz, potargane włosy i pomięte ubrania kompletnie nie pasowały do Bruce'a. A jednak stał przede mną skulony z dość wyraźnymi oznakami, że większość nocy przepłakał.
– Mogę wejść? – zapytał nieśmiało, lekko zachrypniętym głosem. Bez słowa przesunęłam się w drzwiach i przepuściłam przyjaciela w przejściu. Śledziłam wzrokiem jak wchodzi do środka, przechodzi do salonu i siada na kanapie, wciąż zawalonej pościelą, którą poprzedniego wieczoru wyjęłam z szafy w pokoju gościnnym na parterze. Dalej się nie odzywając zajęłam miejsce obok niego. Cierpliwie czekałam aż Hemmo powie mi co się stało.
– To był zakład – z krótkiej zadumy wyrwał mnie cichutki szept bruneta. Spojrzałam na niego niezrozumiale.
– Sprecyzujesz?
– Scott nigdy nie traktował mnie poważnie. Chciał tylko wygrać durny zakład o flaszkę – zduszony szloch Bru spowodował, że całe moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Delikatnie objęłam go jedną ręką, a drugą umiejscowiłam na jego kolanie, które zaczęłam pocierać kciukiem.
– Jak się dowiedziałeś?
– Na wczorajszej kolacji przyszli moi kuzyni. Opowiadali, że ich kumpel założył się z kimś o to, że poderwie faceta.
– Skąd pewność, że chodzi o Scott'a?
– Powiedzieli, że chodzi o Scott'a Bailey'a. Nie wiem jak ty, ale ja nie znam innych gejów o takim nazwisku – prychnięcie ponownie zostało zagłuszone przez jęk. Mocniej go przytuliłam.
– Bru, błagam cię... nie płacz. Nie zniosę twoich łez.
– Chyba nie masz wyjścia. Dzisiaj czuję się jak śmieć. Potrzebuję tylko żebyś była.
– Pocieszać nie umiem, więc niestety nie możesz na więcej liczyć. Ale będę jak długo zechcesz.
– To nasza cecha wspólna – parsknął przez łzy. Potarłam dłonią jego plecy i skrzywiłam się na myśl o blondynie. Jak wielkim skurwielem musiał być Scott, żeby zrobić takie świństwo? Osobiście od zawsze gardziłam tego typu zakładami. Albo tym, jak w wielu książkach osoby są w stanie sobie nawzajem wybaczyć coś takiego. Miłość nie powinna wybaczać takiej krzywdy. – Gdy napisałem do niego w nocy, że to koniec, nie odpisał.
– Wiesz, osobiście zakładam, że będzie chciał o tym porozmawiać w szkole. W poniedziałek.
– Może co najwyżej pomarzyć, że się do niego kiedykolwiek odezwę. A ja serio byłem gotowy się zaangażować...
– A ja cię do tego jeszcze namawiałam...
Przez dłuższy czas żadne z nas się nie odzywało. Patrzyliśmy oboje przed siebie i pogrążaliśmy się w zadumie.
– Odpuszczamy w poniedziałek szkołę? – rzucił lekkim tonem i spojrzał na mnie z ukosa.
– Ja w sumie i tak się nie wybierałam. Zwolnienie lekarskie mam jeszcze bodajże do środy.
– To zostaję u ciebie a jutro nie idziemy na lekcje. Muszę się odrobinę uodpornić na widok Scott'a.
– Nie wierzę, że to mówię ale... ehh, oglądamy Avatara?
– Wolę coś z twojego repertuaru. Me Before You?
– Jak dla mnie bomba! Chwila, gdzie ja dałam pilota? – zaczęłam głośno myśleć i równocześnie podnosić poduszki z kanapy. Gdy namierzyłam cel poszukiwań, nacisnęłam guzik i szybko wyszukałam w internecie dany film.
– Uwielbiam cię. Nie mam pojęcia jak to możliwe, że mam taką przyjaciółkę jak ty.
– Nie słodź, i tak nie mam kasy żeby zamówić pizzę.
– Warto próbować – Parsknął śmiechem i zarzucił mi rękę na szyję. Na ekranie ukazała się pierwsza scena mojego ulubionego filmu.
– Dzisiaj robimy maraton romansów, pasuje?
– Masz szczęście, że zacząłem niedawno lubić te twoje filmy – westchnął przeciągle i pociągnął mnie za sobą na oparcie kanapy. Ułożyłam się wygodnie na jego klatce piersiowej i wpatrzyłam się z nikłym uśmiechem w ekran.
To tyle! Mam nadzieję, że się podobało i liczę na szczere opinie. Chociaż moim zdaniem te ostatnie rozdziały i prawdopodobnie kilka najbliższych będą słabe. Ale obiecuję, niedługo będzie ciekawiej!
Do napisania, kochani :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro