Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

Wreszcie udało mi się wymęczyć rozdział! Mam nadzieję że ktoś tu zajrzy to przeczytać, a jak nie to pewnie i tak postaram się coś napisać (możliwie szybko, ale nic nie obiecuję)


– Mam nadzieję, że te naleśniki będą zjadliwe – parsknęłam, gdy udało mi się zejść do kuchni i usiąść przy stole pod oknem.

– A ja mam nadzieję, że przed wyjściem się jeszcze przebierzesz – odgryzł się, na co nawet ja krótko się zaśmiałam.

– A coś ci nie pasuje w moim stroju? – zapytałam niewinnie, wskazując dłońmi na szeroką bluzę i szorty mojego brata.

– Kolor spodni kompletnie nie pasuje do tej bluzy. – Pokazał mi język i postawił przede mną talerz pełen naleśników. Zaraz potem na blacie wylądowały dwa dżemy, brzoskwiniowy i agrestowy, oraz mniejsze talerze i łyżeczki. Od razu chwyciłam brzoskwiniowy przysmak i nałożyłam go trochę na pierwszy placek.

– Odkąd jest dla mnie wyzwaniem chodzić po schodach czy samodzielnie wyjść z wanny, przestałam zwracać szczególną uwagę na walory kolorystyczne mojego ubioru – odpowiedziałam i wepchnęłam do ust pierwszego gryza. – Bru, to jest jadalne!

– Wybacz, zapomniałem otruć.– Posłał mi krzywy uśmieszek i sam zaczął nakładać agrestowy dżem na swojego naleśnika.

– Nie wiedziałam, że gotujesz.

– Bo nie gotuję. – Wzruszył ramionami. – Umiem tylko naleśniki, gofry, nasze babeczki i herbatę.

– Przesadzasz.

– Nie przesadzam, chyba że pod gotowanie można podciągnąć zupy z proszku i odgrzewanie obiadu lub zamawianie na wynos.

– Jeśli tak, to jestem mistrzem kuchni.

– Twoje ciasto marchewkowe jest zajebiste!

– Nie jest moje. To przepis od Alice – mruknęłam i ze słabym uśmiechem kontynuowałam. – Ale na pewno ucieszyłaby się, że ci smakuje.

– Dobra, jedz dalej a ja idę poszukać ci coś do przebrania. Nie będziesz musiała znowu łazić po schodach. – Nieśmiało się do mnie uśmiechnął i niespiesznie wyszedł z kuchni z naleśnikiem w dłoni. Wiedział kiedy potrzebuję chwili dla siebie. Kiedy nie powinien naciskać. To w nim uwielbiałam. Zawsze potrafił wyczuć co sprawia mi ból. Wtedy dawał mi ten moment na ogarnięcie.

– Liczę, że nie będziesz wybredna – usłyszałam za plecami po kilku minutach samotności. Bru trzymał przed sobą zwiewną sukienkę do ziemi na ramiączkach w kolorze khaki oraz jeansową kurtkę.

– Pod warunkiem, że przyniesiesz mi tą torebkę z frędzlami, która leży na łóżku. – Posłałam mu uroczy uśmiech i dostałam ubraniami w twarz.

– Jasne, Mordo. Zaraz jestem. – Odpowiedział mi tym samym gestem i ponownie zniknął na piętrze domu. Ja w międzyczasie udałam się do łazienki na parterze i przebrałam ubrania. Gdy na bosaka wyszłam z pomieszczenia, przy schodach napotkałam Hemmo.

– Jednak ma się to oko – mruknął sam do siebie z aprobatą, oceniając rzeczy, które mi naszykował. W następnej chwili wysunął przed siebie rękę z moją torbą. Przejęłam ją i przewiesiłam sobie przez ramię. W następnej chwili siadłam, żeby założyć białe trampki. A właściwie jednego, bo na lewej nodze dalej miałam gips.

– Skromność to podstawa – parsknęłam pod nosem i zwróciłam się do przyjaciela.– Za ile ma być Whitmore?

–Właściwie to w każdej chwili może być. O, przyjechał! – odezwał się po wyjrzeniu za zasłonkę na oknie w korytarzu.

– To idziemy – westchnęłam przeciągle i podpierając się na kuli podeszłam do drzwi. Gdy tylko się uchyliły, a ja spostrzegłam uśmiech Aaron'a z lekko przekrzywioną głową, mimowolnie parsknęłam i odwzajemniłam gest.

***

– Wielkie dzięki doktorku za podwiezienie – entuzjastycznie pożegnał się Bru, gdy stał przy otwartych drzwiach samochodu Aaron'a.

– Nie ma problemu. Poza tym zacznij do mnie mówić po imieniu.

– Zobaczę co da się zrobić – potem zwrócił się do mnie. – Narka Mordo. Zobaczymy się jutro.

– O której się ciebie spodziewać?

– Pewnie rano. – Wzruszył ramionami i posłał mi szeroki uśmiech. – Przyjdę i zrobię twoje ulubione gofry z masłem orzechowym.

– Spadaj już – odparłam ze śmiechem i pomachałam przyjacielowi. Hemmo odwzajemnił gest i udał się do drzwi wejściowych do swojego domu. Aaron w tym czasie ruszył z miejsca i powoli zbliżał się do zakrętu.

– Właściwie to czemu Bruce w ogóle chciał wrócić do siebie, skoro i tak rano do ciebie przyjdzie? – zapytał wyraźnie zaciekawiony brunet.

– Jego rodzice organizują jakąś kolację i koniecznie chcieli żeby na niej był. – Prychnęłam pod nosem na postępowanie państwa Hemmings. Na co dzień nawet ze sobą nie rozmawiali, a gdy przychodziło do zaprezentowania się w towarzystwie to udawali, że są szczęśliwą rodziną. Rzygać mi się chciało na myśl o matce Bru obejmującej go z uśmiechem przy gościach.

– Po twoim prychnięciu domyślam się, że jego sytuację rodzinną można poniekąd porównać do twojej.

– Właściwie to on miał dawniej nawet gorzej niż ja – mruknęłam, po czym szybko dodałam – ale nie chcę o tym rozmawiać.

– Jasne. To zapytam o coś innego. Organizujesz jakąś imprezę z okazji swoich urodzin?

– Czy ja ci wyglądam na osobą towarzyską? – zapytałam z malutką dozą kpiny.

– Nawet jeśli nie, to i tak masz kilku znajomych, z którymi na pewno byś chciała spędzić ten dzień. W końcu osiemnastkę ma się tylko raz.

– Pewnie kogoś zaproszę do siebie. Albo poproszę przyjaciela o użyczenie mieszkania.

– Byłbym zaproszony? – zapytał z cwaniackim uśmiechem.

– Musiałabym się zastanowić. – Zaśmiałam się krótko. – Pewnie chciałbyś wziąć Dan, prawda?

– W sumie nie wiem czy jeszcze czuje klimaty imprez z młodszymi. Odkąd się jej oświadczyłem zaczęła patrzeć z góry na innych.

– Dziwny masz gust.

– Miłość nie wybiera. – Wzruszył niewinnie ramionami, dalej patrząc przed siebie.

– W sumie to jak się poznaliście?

– Nadepnęła mi szpilką na buta w klubie i wylała na mnie drinka. Oblewałem wtedy z przyjacielem dostanie się na studia medyczne.

– Z tym Olliver'em?

– Tak. On wtedy dostał się na prawo, ale ciągle powtarza że tego żałuje.

– To czemu studiuje?

– Robi to przez rodziców. Nie potrafi się im sprzeciwić.

– Głupota. – Prychnęłam mimowolnie. Nie żebym od razu oceniała, ale jak dla mnie każdy powinien umieć wyrazić swoje zdanie. Chociaż w życiowych kwestiach.

– Liczy się z nimi, nawet jeśli za nimi nie przepada.

– A czym jeszcze zawinili?

– Nie akceptują jego dziewczyny. Albo bardziej jej wieku.

– To ile ma lat?

– Tyle co ty, jest z twojego rocznika.

– To przeginają. Trzy czy cztery lata to jeszcze nie tragedia.

– Przypomnisz mi numer domu? – zapytał, gdy skręcił w odpowiednią ulicę.

– 35 – odparłam. – A wracając, twoim zdaniem to faktycznie duża różnica?

– Dla mnie ta różnica nie ma najmniejszego znaczenia, bo widziałem jak bardzo się kochają. Od dwóch lat ta dziewczyna nie mieszka w Londynie, bo wyprowadziła się na jakiś czas z rodzicami. Od tej pory to związek na odległość, ale za bardzo im na sobie zależy, żeby zrezygnować. W końcu Emily obiecała, że wróci.

– Wodzi go za nos. Związki na odległość są z góry skazane na porażkę.

– Nie znasz ani Olli'ego ani Emily. Uwierz mi, że to coś wyjątkowego.

– Ty byś wytrwał, gdyby teraz Danielle wyjechała na kilka lat? – zapytałam lekkim tonem i spojrzałam na niego, gdy zatrzymał się pod moim domem.

– Ciężko mi powiedzieć.

– Twoja odpowiedź powinna brzmieć "tak". – Posłałam mu znaczące spojrzenie i powoli wysiadłam z samochodu. – Spokojnie, prawdopodobnie żadna para nie wytrzymałaby próby czasu. Nie byłbyś wyjątkiem. – Po krótkim pożegnaniu trzasnęłam drzwiami i ruszyłam do drzwi wejściowych.

***

– Ja pierdolę, kogo nosi z samego rana? –burknęłam pod nosem, gdy w legginsach i czarnej bluzie szłam w kierunku drzwi. Ktoś postanowił zaserwować mi pobudkę o jebanej szóstej rano w niedzielę! Przysięgam, że jak tylko zobaczę tego idiotę, który chyba cierpi na bezsenność to go uduszę.

– Czego?! – warknęłam w chwili, gdy otwierałam drzwi. Jednak jak tylko zobaczyłam kto przyszedł i w jakim stanie, od razu złagodniałam.

Podkrążone oczy, opuchnięta twarz, potargane włosy i pomięte ubrania kompletnie nie pasowały do Bruce'a. A jednak stał przede mną skulony z dość wyraźnymi oznakami, że większość nocy przepłakał.

– Mogę wejść? – zapytał nieśmiało, lekko zachrypniętym głosem. Bez słowa przesunęłam się w drzwiach i przepuściłam przyjaciela w przejściu. Śledziłam wzrokiem jak wchodzi do środka, przechodzi do salonu i siada na kanapie, wciąż zawalonej pościelą, którą poprzedniego wieczoru wyjęłam z szafy w pokoju gościnnym na parterze. Dalej się nie odzywając zajęłam miejsce obok niego. Cierpliwie czekałam aż Hemmo powie mi co się stało.

– To był zakład – z krótkiej zadumy wyrwał mnie cichutki szept bruneta. Spojrzałam na niego niezrozumiale.

– Sprecyzujesz?

– Scott nigdy nie traktował mnie poważnie. Chciał tylko wygrać durny zakład o flaszkę – zduszony szloch Bru spowodował, że całe moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Delikatnie objęłam go jedną ręką, a drugą umiejscowiłam na jego kolanie, które zaczęłam pocierać kciukiem.

– Jak się dowiedziałeś?

– Na wczorajszej kolacji przyszli moi kuzyni. Opowiadali, że ich kumpel założył się z kimś o to, że poderwie faceta.

– Skąd pewność, że chodzi o Scott'a?

– Powiedzieli, że chodzi o Scott'a Bailey'a. Nie wiem jak ty, ale ja nie znam innych gejów o takim nazwisku – prychnięcie ponownie zostało zagłuszone przez jęk. Mocniej go przytuliłam.

– Bru, błagam cię... nie płacz. Nie zniosę twoich łez.

– Chyba nie masz wyjścia. Dzisiaj czuję się jak śmieć. Potrzebuję tylko żebyś była.

– Pocieszać nie umiem, więc niestety nie możesz na więcej liczyć. Ale będę jak długo zechcesz.

– To nasza cecha wspólna – parsknął przez łzy. Potarłam dłonią jego plecy i skrzywiłam się na myśl o blondynie. Jak wielkim skurwielem musiał być Scott, żeby zrobić takie świństwo? Osobiście od zawsze gardziłam tego typu zakładami. Albo tym, jak w wielu książkach osoby są w stanie sobie nawzajem wybaczyć coś takiego. Miłość nie powinna wybaczać takiej krzywdy. – Gdy napisałem do niego w nocy, że to koniec, nie odpisał.

– Wiesz, osobiście zakładam, że będzie chciał o tym porozmawiać w szkole. W poniedziałek.

– Może co najwyżej pomarzyć, że się do niego kiedykolwiek odezwę. A ja serio byłem gotowy się zaangażować...

– A ja cię do tego jeszcze namawiałam...

Przez dłuższy czas żadne z nas się nie odzywało. Patrzyliśmy oboje przed siebie i pogrążaliśmy się w zadumie.

– Odpuszczamy w poniedziałek szkołę? – rzucił lekkim tonem i spojrzał na mnie z ukosa.

– Ja w sumie i tak się nie wybierałam. Zwolnienie lekarskie mam jeszcze bodajże do środy.

– To zostaję u ciebie a jutro nie idziemy na lekcje. Muszę się odrobinę uodpornić na widok Scott'a.

– Nie wierzę, że to mówię ale... ehh, oglądamy Avatara?

– Wolę coś z twojego repertuaru. Me Before You?

– Jak dla mnie bomba! Chwila, gdzie ja dałam pilota? – zaczęłam głośno myśleć i równocześnie podnosić poduszki z kanapy. Gdy namierzyłam cel poszukiwań, nacisnęłam guzik i szybko wyszukałam w internecie dany film.

– Uwielbiam cię. Nie mam pojęcia jak to możliwe, że mam taką przyjaciółkę jak ty.

– Nie słodź, i tak nie mam kasy żeby zamówić pizzę.

– Warto próbować – Parsknął śmiechem i zarzucił mi rękę na szyję. Na ekranie ukazała się pierwsza scena mojego ulubionego filmu.

– Dzisiaj robimy maraton romansów, pasuje?

– Masz szczęście, że zacząłem niedawno lubić te twoje filmy – westchnął przeciągle i pociągnął mnie za sobą na oparcie kanapy. Ułożyłam się wygodnie na jego klatce piersiowej i wpatrzyłam się z nikłym uśmiechem w ekran.


To tyle! Mam nadzieję, że się podobało i liczę na szczere opinie. Chociaż moim zdaniem te ostatnie rozdziały i prawdopodobnie kilka najbliższych będą słabe. Ale obiecuję, niedługo będzie ciekawiej!

Do napisania, kochani :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro