Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11


Witam po krótkiej przerwie! Co prawda znowu na trochę zniknęłam, ale napisałam nieco dłuższy rozdział niż zwykle więc mam nadzieję, że wybaczycie :* Zapraszam do czytania ^^


 Wyjazd do Los Angeles zakończył się bardzo szybko. Większość dnia spędzaliśmy zwiedzając lub odpoczywając w penthouse'ie, a wieczorami wychodziliśmy do klubów. Nim się obejrzałam, nadszedł ostatni dzień pobytu. Kończyłam właśnie pakowanie torby. Na sobie miałam czarne legginsy, biały crop top a na łóżku leżała bordowa bluza do samolotu i torba. Włosy miałam spięte w koka. Do pokoju wparował nagle Shawn.

– Jak ci idzie Maluszku?

– Chyba dobrze, jeszcze tylko kosmetyczka i jestem gotowa – odpowiedziałam i mimowolnie zakryłam brzuch. Założyłam tą bluzkę z myślą o zasłonięciu jej bluzą przed wyjściem, nie przewidziałam że Hughes wejdzie do pokoju wcześniej.

– Zimno ci? – zapytał zmartwionym tonem. No tak, jemu nie powiedziałam o moich malutkich problemach z odchudzaniem...

– Trochę, założę bluzę. – Wzięłam wspomniane ubranie do ręki i przeciągnęłam przez głowę. Wewnętrznie odetchnęłam z ulgą.

– Posłuchaj, zdaję sobie sprawę, jak bardzo nienawidzisz moich udziałów w wyścigach... – ponownie poruszył delikatny temat – ale dziękuję ci jeszcze raz. Bez ciebie chyba nie dałbym sobie rady.

– Przesadzasz. – Machnęłam ręką. – To twój sukces. Nawet jeśli nie popieram tego zajęcia, to zawsze będę cię wspierać. To się nigdy nie zmieni.

W jednej chwili podszedł do mnie i bez słowa mocno przytulił. A ja? Skuliłam się i wtuliłam w jego ramiona. Oboje tego potrzebowaliśmy. Tym była nasza przyjaźń.

– Dziękuję... Bardzo dziękuję...

– Dobra, przestań się kleić. Mistrzowi nie wypada. – Parsknęłam śmiechem, żeby rozluźnić atmosferę. Gdybym tego nie zrobiła, to najpewniej oboje byśmy zaczęli ryczeć.

– No wiesz co? – Złapał się teatralnie za klatkę. – To ja ci dziękuję za wsparcie, a ty tak mi odpłacasz? Robiąc ze mnie żarty?

– Nie bądź baba. Spóźnimy się na samolot.

– Powiedział wzór męskiej postawy – prychnął, ale po chwili się zaśmiał, objął mnie jedną ręką, a w drugą wziął torbę. Wspólnie wyszliśmy z pokoju i ostatni raz rozejrzeliśmy się po salonie. Muszę przyznać, że był to jeden z najbardziej udanych wyjazdów, w jakim miałam okazję uczestniczyć.

– To zwijamy się?

– Jasne. Niedługo i tak znowu tu przylecę.

– A dlaczego?

– Powiem ci jak wrócimy.

Bez słowa ruszyliśmy pod drzwi wejściowe, otworzyliśmy je i podaliśmy chłopakowi z obsługi najpierw mój bagaż, a później Shawn'a, który stał tuż obok wyjścia. Potem podążyliśmy we trójkę do windy.

***

Leżałam obecnie na kanapie w salonie. Dosłownie godzinę temu wróciłam z LA. Od tego czasu zdążyłam wziąć prysznic, rozpakować się i dać znać Bru, że już jestem w domu. W samym progu drzwi powitały mnie krzyki rodziców. Nie było to jakąś nowością, więc tym razem średnio się tym przejęłam. Byłam zbyt zmęczona po locie. Wyłapałam tylko tyle, że wyjeżdżają na kilka dni służbowo i zostajemy w domu z Jace'em sami. O ile Jace trochę żałował, tak ja wewnętrznie skakałam z radości. Dość często wyjeżdżali. Nieraz się zdarzało, że brali również mojego brata i znikali na dwa miesiące. Nie byłaby to dla mnie pierwszyzna, gdyby również tym razem pojechał z nimi. Pół godziny temu zaoferował się jako kierowca, żeby podwieźć ich na lotnisko. Chciał ich pożegnać tuż przed odlotem a później jechać prosto do Blaze'a. Chociaż tyle, że nie będę musiała patrzeć na twarz przyjaciela mojego brata.

– Gdzie są moje pamiątki?! – Do domu bezpardonowo wszedł Hemmings. Pewnie, co tam przywitanie przyjaciółki, pytaj od razu o alkohol.

– Powinnam się obrazić, wiesz?

– To ja powinienem! – Padł na fotel tuż obok mnie. – Nie raczyłaś wspomnieć, że lecisz do pieprzonego Los Angeles.

– A ty na wstępie, po tygodniu tylko rozmów telefonicznych, pytasz o prezent dla ciebie.

– Och no nie gniewaj się, wiesz że żartowałem. – Przesiadł się na kanapę i wziął mnie na kolana a następnie przyciągnął do klatki. – Moja kochana Morda nie może być na mnie zła.

– Wymyśl lepsze przezwisko to wybaczę.

– Ale to aktualne jest jedyne w swoim rodzaju!

– Wysil się.

– Jak sobie życzysz Mordko. – Krótko parsknął śmiechem i ponownie mnie objął.

– Eh, co ja z tobą mam – mruknęłam a po chwili sięgnęłam pod kanapę, gdzie schowałam...

– Ty naprawdę kupiłaś Malvados Apple Brandy ?!

– Obiecałam ci procentową pamiątkę, nie? – Wzruszyłam ramionami i podałam butelkę Hemmo.

– Ale nie sądziłem, że dostanę brandy od MalvadosRiver. – Po chwili flaszka była otwarta, a pierwszy łyk napoju palił przełyk mojego przyjaciela. – Tak jak zapamiętałem - pyszne.

– Daj spróbować. – Wystawiłam rękę, w której po chwili poczułam zimne szkło. Po pierwszym łyku musiałam przyznać rację przyjacielowi. – Pyszne!

– A mówiłem! – Zaśmiał się i odebrał mi naczynie. – Idziemy dzisiaj do klubu. Bez gadania!

– I tak zawsze stawiasz na swoim – mruknęłam pod nosem i opadłam na oparcie kanapy.

– Powiem ci tylko, że sama może dzisiaj zobaczysz, jaka potrafisz być gdy się dobrze bawisz.

– Yhmy. – Posłałam mu pobłażliwy uśmiech i parsknęłam śmiechem. Niby ja miałabym rozerwać się na imprezie?

***

– Zajebisty lokal wybrałeś! – krzyknęłam i zaśmiałam się na raz, gdy wróciłam do stolika przy którym obecnie siedział tylko Bru. Maddie jakiś czas temu wyszła na zewnątrz, bo jak się okazało - spotkała swojego prawie-przyrodniego brata. Zaczęli się o coś kłócić i zniknęli. Natomiast Matt pomagał dziewczynie, na którą przed chwilą wylał MOJEGO drinka.

– Mówiłem, że ci się spodoba. A teraz idziemy zatańczyć. – Chwycił mnie za rękę i pociągnął na sam środek parkietu. Muzyka grała naprawdę głośno. Rozmowa więc odpadała, zaczęliśmy poruszać się w rytmie piosenki aktualnie granej. Alkohol dodawał mi mnóstwo odwagi, bo nieustannie poruszałam się na tyle ponętnie, że większość facetów stojących w pobliżu na mnie patrzyła szeroko otwartymi oczami. Na sobie miałam obcisłe, czarne szorty, biały top z ramiączkami z łańcuszka i bez pleców oraz czarne trampki. Wyjątkowo, ten jeden raz, zaufałam Bruce'owi w kwestii ubrań na wyjście. Sama nie wiem czemu zgodziłam się na taki komplet, ale nie było już odwrotu. I tak byłam już na tyle zalana, żeby się tym zbytnio nie przejmować. W którymś momencie zarzuciłam ręce na szyję przyjaciela, oplotłam go nogami w pasie i opuściłam się głową do dołu, równocześnie robiąc to samo z rękami. Zaśmiałam się głośno, nawet nie wiem z czego. Poczułam dzisiaj na tyle dużą tęsknotę za tańcem, że postanowiłam zaszaleć.

Oparłam dłonie na podłodze i przerzuciłam nogi górą, uważając żeby nie uszkodzić Hemmo moimi butami. Po wykonanym salcie stałam już na własnych stopach i zobaczyłam w oczach Bru ten błysk. Chwycił mnie za rękę, okręcił wokół własnej osi i przechylił w bok. A tak, chyba nie wspomniałam - on chodził na zajęcia taneczne blisko siedem lat. Można powiedzieć, że był naprawdę świetny.

Kiwnęłam głową i po stanięciu w pionie, pozwoliłam mu się unieść do góry i zakręcić. Wystawiłam ręce do góry i znowu się głośno zaśmiałam. Podrzucił mnie a gdy lądowałam mu w ramionach, chwycił mnie w pasie i przerzucał pod swoimi pachami. Kątem oka zauważyłam, że dość spora liczba osób przygląda nam się z zaciekawieniem. Nawet pod wpływem alkoholu, speszyło mnie to na tyle, że niemo poprosiłam Bru o koniec. Z westchnięciem obrócił nas i odstawił mnie na ziemię. Po chwili zeszliśmy z parkietu i wtedy całkowicie otrzeźwiałam. Wzięłam skórzaną kurtkę z kanapy i zarzuciłam na ramiona.

– Idę zapalić – mruknęłam do Bru i ruszyłam do wyjścia. Tuż koło drzwi na zewnątrz dostrzegłam Maddie. Podeszłam do niej i zauważyłam posępną minę. – Co się stało? – Z opóźnieniem spojrzała na mnie.

– Mimo że znam Cole'a dopiero kilka dni, to już go nienawidzę.

– Z nim akurat nie musisz mieć dobrych relacji. Przynajmniej moim zdaniem. – Byłam wprowadzona w sytuację Scott. Dwa dni po moim wyjeździe do LA odwiedziła ojca i jego nową dziewczynę. Przy okazji poznała syna kobiety - Cole'a Griffin'a. Z jej opowieści wywnioskowałam, że jest niezłym idiotą.

– Ale z ojcem owszem, co równa się spotkaniom z tym debilem.

– Chcesz? – Wysunęłam w jej stronę paczkę papierosów. – Uwierz, w każdej gównianej sytuacji pomaga.

– Nie powinnam. To nie...

– Tak samo nie powinno się pić, jeździć pod wpływem, mordować lub gwałcić. A jednak ludzie to robią. – Podsunęłam opakowanie bliżej. Po dłuższej chwili wzięła jedną używkę, wsunęła między wargi i moją zapalniczką podpaliła koniec. To był chyba pierwszy raz, gdy widziałam jak ta na ogół grzeczna, poukładana Mad zaciągała się nikotyną. Mimowolnie parsknęłam i odpaliłam swojego papierosa.

– Z czego się śmiejesz? – zapytała, gdy wypuściła kłęb dymu.

– Nie spodziewałam się, że aż tak dziwnie będzie zobaczyć cię z jakąkolwiek używką. – Ponownie się zaśmiałam. Chyba po odetchnięciu, o dziwo, alkohol znowu zaczął oddziaływać na mój organizm.

– A ja nie spodziewałam się, że dalej palisz – parsknęła i ponownie się zaciągnęła. – Byłam pewna, że rzuciłaś rok temu.

– W opinii publicznej owszem. Prywatnie dalej okazjonalnie popalam. – Wzruszyłam ramionami, nieco mijając się z prawdą. Puszczałam z dymem dość sporo pieniędzy...

– Mogłaś wspomnieć. Dobrze wiesz, że nie oceniałabym cię.

– Ale próbowałabyś sprawić, żebym rzuciła na poważnie. Na razie nie mam zamiaru się w to bawić.

– W dbanie o zdrowie? – Uniosła jedną brew.

– W odmawianie sobie chwili przyjemności.

– A masz zamiar kiedykolwiek rzucić?

– Kto wie? – Wzruszyłam ramionami. – Jeśli już kiedykolwiek się będę za to brać, to tylko dla osoby, o którą będę chciała walczyć.

– Gdy się upijesz to jesteś wyjątkowo otwarta i mądra. – Zachichotała pod nosem.

– Mądra to akurat jestem zawsze – prychnęłam i rzuciłam niedopałek na ziemię a następnie przydeptałam go butem. Madds zrobiła to samo. W tej chwili zarejestrowałam, że nie wzięła ze sobą kurtki z kanapy, bo trzęsła się z zimna. – Wracajmy, bo za chwilę zamarzniesz.

– Bardzo śmieszne – mruknęła, ale zaraz za mną ruszyła do drzwi wejściowych.

***

– Kurwa, nigdy więcej imprez! – jęknęłam przeciągle, gdy następnego dnia rano obudziły mnie trzaśnięcie cholernych drzwi. Jebany przeciąg!

– Wyrwałaś mi to z ust – warknął Bru, zarzucając dwie poduszki na głowę.

– Dobrze wiesz, że i tak niedługo znów się najebiemy, nie? – Powoli wstałam z materaca i ruszyłam do szafy, w której trzymałam swoje wszystkie lekarstwa i tego typu bzdety. W tej chwili pilnie potrzebowałam prochów!

– Ty się zamknij i kopsnij mi coś na ból głowy.

– Łap kretynie – mruknęłam i rzuciłam w jego kierunku listek tabletek. Sama wzięłam chyba z cztery i popiłam wodą. Wtedy spostrzegłam, że na sobie mam tylko bieliznę i koszulkę na ramiączkach. Westchnęłam i przeciągnęłam przez głowę czarną bluzę a na stopy wsunęłam puchate skarpetki. – Idę po cytryny.

Drzwi cicho zamknęłam, żeby przeciąg znowu nie doprowadził na do stanu irytacji i możliwości wybuchu. Zeszłam po schodach i z lodówki w kuchni wyjęłam sześć cytryn. Gdy tak przechodziłam przez korytarz to zaczęłam zastanawiać się, jakim właściwie cudem dotarliśmy do mojego domu. Byliśmy tak pijani, że nawet nie pamiętam co dokładnie wczoraj robiliśmy. Ale co tam, ważne że daliśmy radę. Przelotem złapałam jeszcze dwie szklanki i wróciłam do sypialni. Zastałam tam Bru przykrytego do pasa kołdrą i z trzema poduszkami na głowie. Nadmienię również, że był...

– Hemmo, ty masz na sobie spodnie, prawda?

– Jak już serio musisz wiedzieć, to bokserki – mruknął i uniósł się na łokciach. Każdy włos sterczał w innym kierunku a oczy były kompletnie przekrwione. Pewnie wyglądałam podobnie. Chyba pierwszy raz w życiu miałam takiego kaca.

– Wolisz cytrynę wycisnąć do wody czy ją zjeść? – zapytałam, gdy pokroiłam pierwszą cytrynę na grube plastry.

– Na razie jedną zjem. – Stwierdził i wziął do ręki pierwszy kawałek, który w całości wpakował do ust. Zrobiłam to samo i po jakimś czasie - całkowicie skrzywieni od kwaśnego posmaku - kończyliśmy ostatni owoc.

– Kurwa, po co wzięłam ich aż tyle. Fuj. – Wzięłam do ręki butelkę z wodą i za jednym razem wypiłam jej połowę. Gdy miałam ją zakręcać, poczułam jak Bruce wyrwał mi ją i dopił pozostałość.

– Przynajmniej pomoże.

– Co dzisiaj robimy?

– Mogę ci dać notatki z ostatniego tygodnia – zaproponował i wzruszył ramionami.

– Bo uwierzę, że sam je robiłeś w szkole – prychnęłam – albo w to, że w ogóle masz je przy sobie.

– Nie robiłem ich. – Parsknął śmiechem. – Pożyczyłem od Lily i skserowałem.

– Dzięki, ale wystarczy matma, historia sztuki i angielski. Reszta średnio mnie obchodzi.

– Coś tak czułem.

– Masz je u mnie?

– Wczoraj przecież przyniosłem do ciebie swoje rzeczy. Zaprosiłaś mnie na kilka dni, bo masz wolną chatę.


– Serio muszę skończyć z piciem. Nie kojarzę tego – odpowiedziałam a później z westchnięciem opadłam na swoje łóżko.

– Raczej zaprawić się w boju. Nie wypiłaś wczoraj aż tyle. Ja w tym klubie wczoraj zostawiłem swoją godność i zawartość mojego portfela.

– Dobra zamknij się i daj mi te notatki.


No to tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że nie rozczarowaliście się i wyszedł mi w miarę dobry rozdział xD Teraz już naprawdę zrobię wszystko, żeby rozdział pojawił się niedługo, obiecuję!! >.< Tymczasem, tradycyjnie:

Do napisania, kochani!!! :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro