Rozdział 1
Na początku rozdziały będą się pojawiały dość często, a później sama nie wiem jak to będzie wyglądać. Mam nadzieję, że komuś spodobają się moje wypociny. :)
– Chodź tu mała szmato! – kolejny wrzask mojej matki rozbrzmiał w całym domu. Już dawno pogodziłam się z takim traktowaniem, nieważne jak bardzo bolało. Niespiesznie zeszłam na dół do salonu, gdzie na kanapie siedzieli moi rodzice. – Powiedz, gdzie się dzisiaj szlajałaś! Twoja wychowawczyni dzwoniła i mówiła, że nie było cię w szkole!
– No bo, źle się poczułam i przyjaciel zabrał mnie do siebie...
– Masz na myśli tego idiotę, co do ciebie przychodzi?! Oboje jesteście siebie warci – prychnęła pogardliwie w odpowiedzi i spojrzała na mnie z niesmakiem. – Następnym razem zadzwoń do nas, albo zostań na lekcjach.
– Nie chciałam wam przeszkadzać...
– W dupie mam czego nie chciałaś a co chciałaś! A teraz idź do siebie. I nie przynoś nam więcej wstydu. – Bez słowa ruszyłam na schody i szybko wbiegłam na górę, a następnie do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi, oparłam się o nie i odetchnęłam. Rozejrzałam się po swoich czterech ścianach. Zadziwiające było to, jakie mieli o mnie zdanie i jak mnie traktowali, porównując to do warunków, jakie mi zapewniali jeśli chodzi o sprawy materialne. W końcu nie każda nastolatka ma własny pokój, garderobę, łazienkę i najnowocześniejsze sprzęty elektroniczne. Widocznie chcieli zachować pozory szczęśliwej, zgranej rodzinki, którą nigdy nie byliśmy.
Dosłownie rzuciłam się na łóżko i włączyłam moją ulubioną playlistę w komórce. Ciężkie brzmienia wypełniły cały pokój. Spojrzałam na sufit i zaczęłam się w niego tępo wpatrywać, a dokładnie w rysunki, które się na nim znajdowały. Kiedyś wpadłam na taki pomysł i poprzyklejałam moje ulubione prace, lub portrety osób, które były lub są dla mnie ważne. Centralnie nad poduszkami był rysunek Jego... cicho westchnęłam. W sumie nie wiem, co takiego było w Blaze'ie, że się w nim wtedy zakochałam. Wiem za to, że do tej pory nie byłam w stanie o nim zapomnieć. Sprawy nie ułatwiał mi brat, który go regularnie do nas zapraszał. Ale co się dziwić, najlepsi przyjaciele spędzają ze sobą sporo czasu. Ponownie westchnęłam.
Rozsunęłam plecak i wyjęłam z niego podręczniki do matematyki, angielskiego i historii sztuki. Co prawda od testów dzieliły mnie jeszcze ponad dwa tygodnie, ale to były przedmioty, których uczyłam się wręcz z przyjemnością. Co z tego, że z reszty przedmiotów byłam beznadziejna? Skupiałam się na moich atutach. Od dawna musiałam cieszyć się moimi najmniejszymi sukcesami, żeby wynagrodzić sobie to, jak byłam traktowana za porażki.
Podniosłam się z łóżka i otworzyłam na oścież drzwi tarasowe. Co prawda balkonu nie miałam, ale szklane drzwi i barierkę tuż przy nich od zewnątrz- owszem. Siadłam z książkami na podłodze i spojrzałam na ogród. Jace (mój brat) grał w piłkę z naszym ojcem i... Blaze'em. Przeniosłam wzrok na podręcznik, na ślepo zwiększyłam głośność muzyki i skupiłam się na tekście. Niestety obecność mojego obiektu westchnień i to bez koszulki, nie ułatwiała mi sprawy. Jednak za sprawą mojej upartości, siedziałam na tej podłodze i dalej próbowałam czytać.
***
Właśnie skończyłam pisać referat na biologię. Gdy spojrzałam na zegarek na biurku, okazało się, że jest już pierwsza w nocy. Wrzuciłam wypracowanie do plecaka i ruszyłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy i po wyjściu z kabiny zawinęłam się w ręcznik. Mimowolnie spojrzałam na wielkie lustro wiszące nad umywalką. Dotknęłam swojego brzucha i przyjrzałam się swojemu odbiciu. W oczach zebrały się łzy, którym nie pozwoliłam wypłynąć. Z szuflady wyjęłam suszarkę i wysuszyłam włosy. Przeczesałam je na szybko, nasmarowałam całe ciało masłem kokosowym i w ręczniku przeszłam do garderoby. Z jednej z półek wzięłam szare dresy, czarną bluzę z kapturem i bordowy komplet bielizny. Zrzuciłam ręcznik i szybko ubrałam naszykowany zestaw. Wróciłam do pokoju, włączyłam cicho muzykę a potem z paczką fajek siadłam na podłodze przy otwartych, szklanych drzwiach. Odpaliłam pierwszego papierosa i zaciągnęłam się nikotyną, która przyjemnie podrażniła moje gardło. Głęboko odetchnęłam i spojrzałam na gwiazdy. Bardzo lubiłam patrzeć na niego nocą. Podobnie jak uwielbiałam same noce, bo wtedy człowiek miał czas na wyrzucenie z siebie wszystkich smutków i żalów danego dnia.
Odpaliłam kolejnego papierosa, który niestety nie wystarczył mi na długo, bo po chwili odpalałam kolejnego. Tak, paliłam dużo. Można powiedzieć, że miałam nietypowe postanowienie - papierosy zamiast żyletki. Póki co, wytrzymałam jeden dzień. To i tak dużo jak na mnie i moje beznadziejne życie. Ale moja czarna kosmetyczka i tak dalej miała swoje stałe miejsce wciśnięta na półkę pod materacem. Wiedziałam, że i tak prędzej czy później znów sięgnę po żyletki, więc chciałam je mieć pod ręką, bo po co się potem trudzić?
Po wypaleniu jeszcze jednej fajki wstałam z podłogi i zamknęłam drzwi. Paczkę rzuciłam na biurko, a następnie wyłączyłam muzykę. Padłam na łóżko i przewróciłam się na plecy. Ponownie spojrzałam na sufit, a dokładnie na Jego portret. Chyba byłam masochistką, skoro nie tyle narysowałam, a codziennie oglądałam ten rysunek.
– Jestem pojebana – mruknęłam do siebie i zasłoniłam ręką twarz. Kilka łez spłynęło mi po policzkach, ale szybko je starłam. Nie warto kolejny raz ryczeć z powodu osoby, która i tak od zawsze miała mnie gdzieś. Mimowolnie odsłoniłam się na tyle, że ponownie spojrzałam na te oczy. Błyskawicznie zakryłam twarz dłońmi. – Serio pojebana...
***
Budzik zaczął dzwonić o szóstej rano, choć nie wiem po co go w ogóle nastawiałam. I tak nie spałam całą noc. Leniwie podniosłam się z łóżka i weszłam do łazienki. Przemyłam twarz, załatwiłam potrzeby, po czym zdjęłam ubrania. Gdy stanęłam na wadze, westchnęłam rozczarowana.
Może i mniej niż wczoraj, ale dalej za dużo. Szykuje się kolejny dzień głodówki.
Zeszłam z wagi i przeszłam do garderoby. Wzięłam do rąk bordową bluzę i czarne rurki. Założyłam to na siebie i wróciłam do łazienki. Wykonałam swój stały makijaż i wróciłam do pokoju. Zegarek wskazywał 6.40, co znaczyło że do lekcji pozostała mi jeszcze ponad godzina.
Spakowałam plecak na dzisiaj i postanowiłam jakoś zużytkować ten czas. Wzięłam deskę z przyczepioną do niej kartką i zabrałam się za kończenie pracy. Na sobotę musiałam zrobić jeszcze trzy inne rysunki, więc każda chwila była na wagę złota. A, zapomniałam wspomnieć wcześniej - chodzę na kurs rysunku architektonicznego już drugi rok. To jedyna rzecz, w której potrafię się na tyle wykazać, że zdarza mi się usłyszeć miłe słowo nawet od rodziny.
Po trzydziestu minutach rysunek był prawie skończony a ja postanowiłam, że pora wyjść do szkoły. Odłożyłam deskę a kartkę schowałam do teczki. Usłyszałam walenie do drzwi a potem warknięcie.
– Wstawaj Katherine! Jeśli spóźnisz się do szkoły, to pożałujesz! – Po tym, moja matka ruszyła dalej korytarzem, jak podejrzewałam, prosto do pokoju Jace'a. Zawsze tak było - na mnie rano warknęła, do niego poszła z uśmiechem się przywitać i zaoferować podwiezienie do szkoły. A, właśnie. Niby jest starszy o 2 lata i powinien już skończyć szkołę, ale nie zdał z kilku przedmiotów i musiał powtórzyć klasę. Co ciekawe, rodzice dalej mnie uważali za to gorsze dziecko, które jest chodzącą porażką i rozczarowaniem.
Do plecaka wrzuciłam paczkę fajek, które dalej leżały na biurku, i wyszłam z pokoju. Zeszłam po schodach na dół i w korytarzu zaczęłam ubierać buty. Gdy zasznurowałam już jednego z moich ukochanych bordowych glanów, w drzwiach kuchni stanął ojciec.
– Nic nie zjesz?
– Nie mam ochoty – mruknęłam, gdy stanęłam prosto. Podeszłam do wieszaka, z którego zdjęłam czarną, skórzaną kurtkę.
– Nie namawiaj jej lepiej. Przecież widzisz jaka jest gruba. Powinna zrzucić parę kilo – prychnęła moja matka, która znikąd pojawiła się na schodach. Udałam, że w żadnym stopniu nie ruszyły mnie jej słowa. Zapięłam zamek kurtki i otworzyłam drzwi.
– Nie czekajcie na mnie z obiadem – wybełkotałam.
– Nie mieliśmy najmniejszego zamiaru czekać. Dzisiaj przychodzi mój szef, więc właściwie byłoby dobrze, gdybyś nie pojawiła się w domu do szóstej – odparła bez nawet najmniejszego wzruszenia w głosie.
– Jak sobie chcecie, będę koło dziewiątej. – Wyszłam i trzasnęłam drzwiami. Skierowałam się prosto do szkoły, w której byłam po dziesięciu minutach. Do lekcji zostało mi blisko 20 minut, gdy odwiesiłam kurtkę do szafki. Zatrzasnęłam drzwiczki i dostrzegłam na końcu korytarza Matt'a, który uśmiechnął się w moją stronę. Ruszyłam w jego kierunku, żeby się przywitać.
– Cześć, karzełku – odezwał się wesoło.
– Ile razy mam prosić, żebyś tak do mnie nie mówił? – burknęłam, ale po chwili się uśmiechnęłam. – Co u ciebie?
– Nic ciekawego. Sprawdzian z angielskiego i kartkówka z matematyki, na której nie mam zamiaru się pojawić.
– Idziemy gdzieś? Mogę zadzwonić do Maddie.
– Jasne. Pizza?- Niechętnie pokiwałam głową. – To dzwoń do niej, a ja popytam kumpli. Do dziesiątej. – Pomachał mi i ruszył do grupki swoich przyjaciół. Ja jeszcze chwilę stałam w tym korytarzu, aż nie poczułam klepnięcia w plecy.
– Witaj, Mordo! – krzyknął wesoło Bruce. Spojrzałam na niego z szerokim uśmiechem i rzuciłam mu się z piskiem na szyję.
– Bru!? Miało cię przecież nie być do piątku idioto!
– No wiesz co? Myślałem że się ucieszysz na mój widok a nie wytkniesz mi, że wróciłem za wcześnie – prychnął, ale wyraźnie dało się wyłapać, że żartuje.
– Przecież się cieszę kretynie! – Ponownie uwiesiłam się na szyi przyjaciela. Tak, to przyjaciel. Uprzedzając, nie ma żadnej dziewczyny i mieć nie będzie...
– Nie uwierzysz, jak nieziemski był seks z Nathaniel'em... – Bo woli męskie członki.
– Możesz mi oszczędzić szczegółów. Uwierz – odparłam wysuwając rękę przed siebie. Bruce był tym typem, który nie lubił zobowiązań. Jeszcze chyba nigdy nie słyszałam żeby był w związku. A lista facetów, z którymi miał pojedyncze "spotkania" była dość długa...
– Jasne, ale mów co tam u ciebie? Zmieniło się coś w ciągu tego tygodnia?
– W sumie to chyba nic. – Wzruszyłam ramionami. – A właśnie! Masz ochotę na wypad na pizzę?
– No pewnie! A kiedy?
– Na angielskim.
– Uuu, czyżby moja malutka Kath planowała wagary? – Zaśmiał się przesłodzonym głosem.
– Jakie tam od razu wagary? To będą skrócone lekcje.
– O trzy godziny? Myślałem, że kochana rodzinka ostatnio miała zamiar cię udusić za ucieczkę z lekcji.
– Bo teoretycznie miała. Ale tak naprawdę to ja ich od dawna nie obchodzę. Nawet dzisiaj kazali mi wrócić dużo później, bo szef matki przychodzi na kolację – prychnęłam.
– To muszę ci coś powiedzieć. Ale tak prosto z serca, więc słuchaj uważnie – zrobił pauzę, po czym się ponownie odezwał. – Miej ich w dupie kochana!
– Łatwiej powiedzieć. Jakby nie patrzeć, dopóki nie skończę tej nieszczęsnej osiemnastki, jestem skazana na ich obecność.
– Możesz zawsze iść do opieki społecznej lub nasłać na rodziców policję. – Wzruszył ramionami.
– Myślisz, że nie rozważałam takich opcji? Ale mimo wszystko to moja pieprzona rodzina. A wyzwiska, poniżanie i sporadyczne wyrzucanie z domu to nic takiego, w porównaniu z tym, co mogłabym mieć.
– No jasne, bo to, że własna matka wyzywa cię regularnie od szmat, kurw i tym podobnych to przecież nic takiego – prychnął.
– Nie mówię, że nic takiego. Tylko to po prostu nie jest aż tak trudna sytuacja, żebym nie mogła z tym wytrzymać do pełnoletniości.
– A co, wolisz poczekać aż cię pobiją?
– Zmieńmy temat. – Westchnęłam. – To piszesz się na pizzę czy zgrywasz przykładnego ucznia, którym nie jesteś?
– No pewnie że idę! Błagam, znasz mnie na tyle dobrze. Nie posądzaj mnie o udawanie dobrego ucznia. – Oboje się zaśmialiśmy. W czasie naszej rozmowy dotarliśmy pod salę, w której mieliśmy pierwsze tego dnia zajęcia.
A oto koniec pierwszego rozdziału! Liczę, że ktoś będzie zadowolony z tego rozdziału, w przeciwieństwie do mnie xD Załączam jeszcze zdjęcie Katherine. Do napisania!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro