Rozdział 4
Nadeszła pora na czwóreczkę! :) Mam nadzieję, że nie tylko mnie cieszy nowy rozdział w krótkim czasie xD
– Zdejmuj w tej chwili bluzę. – Bruce bez zapowiedzi wparował do łazienki. Widziałam po jego mocno zaciśniętej szczęce, że był zły. Ale jego oczy zdradzały, że rozdzierał go również smutek i coś, czego nienawidziłam... poczucie winy. Z mojego powodu.
– Nie.
– Zdejmij albo sam to zrobię. – Nie podniósł na mnie głosu ale i tak, z westchnięciem mu ustąpiłam. Bardzo powoli i niechętnie zaczęłam unosić materiał. Jednak zanim umożliwiłam mu zobaczenie zakrwawionych bandaży, zacisnęłam pięści i maksymalnie opuściłam bluzę w dół. – Czyli wybierasz drugą opcję.- Znalazł się przy mnie błyskawicznie i dosłownie zerwał ze mnie ubranie. Gdy zobaczył mój brzuch, po złości nie pozostało ani śladu. Teraz niestety dostrzegałam tylko łzy pojawiające się w jego oczach. Ten widok ścisnął mnie za gardło.
Bez ani słowa, bez zbędnych gestów... mocno przyciągnął mnie do siebie i szczelnie otulił ramionami. A ja? Ja mocno wtuliłam się w jego klatkę piersiową i dosłownie zaczęłam płakać jak małe dziecko. Mój zrozpaczony ryk dało się słyszeć w całym domu. Szczęście że rodziców nie było, a Jace był za głośny, żeby usłyszeć cokolwiek ze środka...
– Przepraszam – wyszeptał po dłuższej chwili milczenia. – Wybacz mi...
– A-ale nib-by co mam-m ci wybaczyć?- wyjąkałam, ale tak samo jak on nie podnosiłam głosu.
– Że nie byłem przy tobie, gdy mnie potrzebowałaś Maluchu. Naprawdę przepraszam.
– Daj spokój, ja powin-nnam przepraszać ciebie... Zno-wu się martwisz i zno-wu zawracam ci gło...wę moim beznadziejn-nym...
– Nawet tak nie mów – tym razem powiedział to dość głośno. – Nigdy nie warz się myśleć, że to jest zawracanie głowy. Jesteś ze mną gdy jestem nie do zniesienia i gdy potrzebuję wsparcia. Więc ani mi się śni wystawiać ciebie, gdy widzę krew na twoim kruchutkim ciele i słyszę twój płacz. Zapamiętaj to sobie.- podczas wypowiedzi bruneta, udało mi się opanować szloch.
– Wiesz, wystarczają mi twoje deklaracje tego typu – odparłam uśmiechając się przez łzy. – Jesteś serio niezastąpiony idioto – Znowu się w niego wtuliłam, dosłownie jak w pluszaka.
– Tym "idiotą", to zepsułaś chwilę. – Parsknął śmiechem. – Dobra, to co powiesz na nasz ulubiony poprawiacz humoru?
– Chyba nie mówisz o...
– Dokładnie o tym! – Złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia z pokoju. Jednak nim to zrobił, zatrzymałam się żeby złapać czarną bluzę i przeciągnąć ją przez głowę. – Zdajesz sobie sprawę, że jak ci się poprawi to poruszę Ten temat, prawda?
– Niestety tak. –westchnęłam i ruszyłam za nim.
***
– Debilu! – pisnęłam głośno, gdy Hemmings wysypał mi mąkę na włosy. Odwróciłam sie w jego stronę z miską pełną nieskończonej piany z białek i bez ostrzeżenia, z uśmiechem psychopaty całą zawartość naczynia wsmarowałam w twarz i ubrania przyjaciela. Zaczęłam się głośno śmiać.
– Wiesz co? Może i sam zaproponowałem robienie babeczek z czekoladą i miętą, ale nigdy więcej nie popełnię tego błędu. – Ponownie ryknęłam śmiechem.
– Aha, czyli ty możesz mnie brudzić, ale ja ciebie to juz nie?
– Dokładnie. – Z chytrym uśmiechem złapał za nierozbite jajko i nim zdążyłam zareagować czy choćby pisnąć, zawartość skorupki wylądowała na mojej głowie. Teraz to on zaczął się śmiać.
– Wiedziałam, że to się tak skończy. Chyba nigdy się nie zmienimy. – Oczywiście miałam tutaj na myśli nasze zachowanie podczas robienia naszych ulubionych babeczek, które nazywaliśmy "wesołe buźki". Wiem, mało kreatywna nazwa, ale gdy ją wymyślaliśmy mieliśmy po może pięć lat, więc się nie czepiać.
Był to nasz wspólny przysmak, który robiliśmy odkąd pamiętam na poprawę nastroju któregoś z nas. Gdy byliśmy mniejsi, dawaliśmy sami radę do etapu nałożenia ciasta do foremek. Ojciec Bruce'a wkładał je do piekarnika i wyciągał. Aktualnie jednak oboje mieliśmy spieprzone relacje z rodzicami, więc była to tylko i wyłącznie Nasza tradycja. Rysowaliśmy im zawsze wesołe uśmieszki, to było całkiem urocze.
Po naprawdę długim czasie i ogromnej ilości zmarnowanych produktów, w końcu wsadziłam blaszkę do piekarnika. Spojrzałam na przyjaciela i zachichotałam.
– Powiesz mi, co cię tak śmieszy? – zapytał głupio.
– Może i mamy po siedemnaście lat, ale jeśli chodzi o wspólne gotowanie to nadal jesteśmy na etapie pięciu – odparłam i podeszłam do niego, żeby zetrzeć mu z policzka roztopioną czekoladę. – Wiesz co, właśnie zauważyłam, że faktycznie czasami zachowujemy się jak para.
– Ale chyba nie chcesz mi powiedzieć, że chciałabyś tego? – zapytał wyraźnie spanikowany.
– Nie, no co ty! – od razu zaoponowałam. – Nasza przyjaźń to jedyne co mi pozostało, nikogo innego już nie obchodzę tak jak ciebie.
– Zgaduję, że nawiązujesz teraz do dzisiejszego stanu? – Pokiwałam głową. – Niech zgadnę, głównie wspomnienia o Alice?- Ponownie pokiwałam twierdząco. Bruce cicho westchnął i przyciągnął mnie do siebie. – Proszę cię Maluchu. Przestań o tym myśleć, bo się wykończysz. To nie była twoja wina, pamiętaj.
– A jednak nawet ty się o to obwiniałeś... – Spuścił wzrok. – Nie myśl, że sugeruję, że to twoja wina. Tobie też na niej zależało. Teraz nie mam nikogo...
– Przecież ja przy tobie jestem – odparł. – Pamiętasz jak się poznaliśmy? – Mimowolnie się uśmiechnęłam.
– Pewnie że tak. Pobiłeś się z Jace'em, ponieważ zabrał mi zabawki z piaskownicy. Mieliśmy po cztery lata. – Pod koniec parsknęłam śmiechem.
– Dokładnie! A doskonale wiesz, że brzydzę się przemocą. Tylko dla ciebie potrafię zrobić wyjątek. – Posłał mi szeroki uśmiech. – Myślałem, że wiesz, że możesz na mnie zawsze liczyć. Trzynaście lat przyjaźni robi swoje, nie uważasz?
– Wiem, przepraszam. – Westchnęłam. – Daj mi jeszcze trochę czasu. Obiecuję, powiem ci Wszystko. – Tym razem byłam pewna, że dotrzymam obietnicy. Bo patrząc w oczy tego idioty, nie mogłam i nie chciałam kłamać.
***
– Katherine, muszę lecieć do klubu, bo umówiłem się z Camille. Ale mam prośbę. – Jace wparował do mojego pokoju w chwili, gdy zamykałam drzwi balkonowe. Spojrzałam na niego i uniosłam jedną brew. – Blaze chciał ode mnie pożyczyć laptopa, ale przyjdzie dopiero za godzinę. Dasz mu go? – Najchętniej bym prychnęła i go wygoniła, ale westchnęłam i odpowiedziałam.
– Jasne. Przynieś go tylko. – W sekundzie wybiegł na korytarz, by po chwili wrócić z owym sprzętem. Podał mi urządzenie i ponownie się odezwał.
– Dzięki wielkie, siostra! Będę koło drugiej. – Ruszył do drzwi, ale gdy trzymał rękę na klamce odwrócił się ponownie. – Albo, będę rano. – I wyszedł. Sięgnęłam po telefon, który w tej chwili zaczął dzwonić. Na ekranie wyświetlało się zdjęcie Bruce'a. Z małym uśmiechem, odebrałam.
– No co tam Bru? – zapytałam na wstępie.
– Dzisiaj, my, impreza, za godzinę będę. – Jak zwykle krótko i na temat.
– Za godzinę ma przyjść Blaze po laptopa Jace'a – mruknęłam w słuchawkę.
– To przyjdę i poczekam z tobą. Pójdziemy później. Przy okazji wybiorę ci sukienkę Maluchu. – Może go nie widziałam, ale byłam pewna że w tej chwili na jego twarzy pojawił się ogromny banan.
***
– Nie ma opcji, żebym to ubrała! – wydarłam się, gdy Bru wyjął z mojej garderoby kreację. Swoją drogą, skąd to coś się tu wzięło?!
– To po cholerę trzymasz w szafie ubrania, które ci się nie podobają. – Prychnął i uniósł wyżej sukienkę bez ramiączek, z głębokim dekoltem, ledwo zasłaniającej dupę i do tego z czarnej imitacji skóry. Przecież on doskonale wiedział, że ja nawet nigdy nie myślałam żeby takie coś założyć! Na takim ohydnym cielsku jak moje taki strój wyglądałby tragicznie. – Weź to chociaż przymierz. Może ci się spodoba.
– Nie! – warknęłam i spojrzałam na wieszaki. Wiedziałam, że on nie odpuści i karze mi iść w sukience. Moją uwagę przykuła bordowa, minimalnie rozkloszowana kreacja. Nie miała rękawów, ale za to posiadała cudownie wykrojony, koronkowy golf. W pasie była przewiązana cienkim, czarnym paskiem. A poza tym nie odsłaniała połowy tyłka i ud, co należało do moich ulubionych cech w ubraniach. – Co myślisz? – zapytałam, gdy wzięłam do ręki wieszak.
– Myślę, że masz nienajgorszy gust. Ale tylko czasami! – od razu zastrzegł. – Czemu nie ubierasz się tak częściej? Masz zajebistą figurę, więc nie rozumiem.
– Po prostu nie czuję się zbyt komfortowo w czymś takim. – Wzruszyłam ramionami.
– Dobra, zakładaj to. – Klasnął w dłonie. Niechętnie ruszyłam do łazienki i przebrałam legginsy oraz bluzę na tą nieszczęsną sukienkę. Przejrzałam się w lustrze i z westchnięciem wróciłam do pokoju. Bru gdy tylko mnie zobaczył, zaczął się we mnie nachalnie wpatrywać.
– Wiesz co, gdy się ubierasz w ten sposób, to rozważam zmianę orientacji – odparł dość rzeczowym tonem i zaczął się śmiać.
– Bardzo śmieszne. – Prychnęłam i w tej samej chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. A to mogło oznaczać tylko jedno. Blaze przyszedł wcześniej niż zapowiadał... O NIE!
– Czyżby czarujący brunet z sufitu? – zaświergotał Bru. – No leć dać mu ten laptop i spadamy.
– Nie pokażę mu się tak! – pisnęłam spanikowana. – Zobacz jak paskudnie wyglądam!
– Jesteś głupia czy głupia? – zapytał. – Wyglądasz zajebiście Maluchu! Biegnij do drzwi i niech mu szczena opadnie! Zobaczy co stracił.
– Ty mu go daj! – Jaki ja mam piskliwy głos!
– Czemu tak panikujesz? Nie ogarniam. – Westchnął. – No idź że, bo jeszcze sobie pójdzie.
– I dobrze! On NIE MOŻE mnie w tym zobaczyć!
– Dobra, idę. – Prychnął. – Wisisz mi przysługę. – I wyszedł. Opadłam na łóżko i odetchnęłam. Może to żałosne, ale ja naprawdę nie chciałam pokazywać mu się w sukience. Przynajmniej dopóki nie będę perfekcyjna...
Niespodziewanie ktoś krótko zapukał i drzwi zaczęły się nieśpiesznie uchylać. Po chwili dostrzegłam Tą twarz, o zniewalających brązowych oczach, które śniły mi się w tych krótkich i nielicznych chwilach snu. Momentalnie zrobiłam się czerwona jak pomidor, co na szczęście raczej nie było zbyt widoczne, bo zdecydowałam się dzisiaj na większą warstwę podkładu i pudru.
– Twój chłopak powiedział, żebym tu przyszedł. – odezwał się tym swoim cudownym głosem, od którego miękły mi kolana. Jak to dobrze, że akurat siedzę!
– Bru nie jest moim chłopakiem – mruknęłam i na chwiejnych nogach wstałam i podeszłam do biurka. Nawet nie zwróciłam uwagi, że Hemmo nie wziął ze sobą tego nieszczęsnego laptopa. Podniosłam go a w głowie już obmyślałam bolesny sposób na zamordowanie tego idioty. – Proszę. – Podałam mu urządzenie. Niestety nasze dłonie się zetknęły, a po moim ciele rozeszły się przyjemne iskierki. Czemu po takim czasie dalej reaguje w ten sposób? Co takiego było w tym cholernym Blaze'ie
– Dzięki. – Już miał wychodzić, ale przez ramię rzucił na odchodne. – Pięknie wyglądasz. – Po tym zatrzasnął drzwi. Nawet jeśli mu nie wierzyłam, to z jego ust to zabrzmiało tak cudownie, że na mojej twarzy wykwitł delikatny uśmiech.
– No i jak było?! – Po jakimś czasie do pokoju wparował Bru. Od razy zdzieliłam go po głowie i warknęłam.
– Jeszcze się pytasz idioto?! Jak mogłeś kazać mu tu przyjść?!
– Jeez! Znowu okres? Powinnaś mieć krwotok z pochwy raz w miesiącu, a ty regularnie jesteś wściekła.
– Wściekła? – Prychnęłam. – Ja jestem wkurwiona! I powtórzę ci ostatni raz, że nie mam jebanego okresu!
– To co się stało, że reagujesz jak osa? Był niemiły? – zapytał z troską. Pff, pewnie! Teraz się mu zebrało na jebaną troskę!
– Skomplementował mój wygląd. – Prychnęłam ponownie.
– I to jest dla ciebie problem ponieważ...? – Widocznie on nie ogarniał.
– Bo on na stówę chciał być po prostu miły! Już bym wolała żeby wygarnął, że wyglądam jak pasztet i powinnam ubrać torbę na głowę i całą resztę. Nie potrzebuję jego litości.
– A nie przyszło ci przypadkiem do głowy, żeee no nie wiem... serio wyglądasz dobrze? Przeginasz z tą samokrytyką.
– Nie przeginam! Dobra, lepiej chodźmy bo średnio mam ochotę na kłótnię. – Zgarnęłam z łóżka telefon i niewielką torebkę na cienkim łańcuszku. Wyszłam z pokoju, po drodze łapiąc czarne, wysokie jak na mnie koturny. Gdy zeszłam po schodach, wsunęłam je na stopy i obróciłam się do wieszaka, żeby wziąć z niego ciemną skórę. Obejrzałam się na przyjaciela, który niespiesznie zakładał swoje białe supry. Dopiero teraz przyjrzałam się dokładniej jego ubraniu. Muszę przyznać, że w ciemnych jeansach, obcisłym białym podkoszulku z dekoltem w serek i w czarnej skórzanej kurtce wyglądał zajebiście. Już współczułam laskom, które będą się do niego kleiły w tym klubie nadaremno.
– Czemu się tak patrzysz? – zapytał ze śmiechem gdy uniósł na mnie wzrok.
– Serio nie masz wyrzutów sumienia, gdy się tak ubierasz a potem łamiesz serca napalonym siksom z imprez?
– Nawet najmniejszych! – Parsknął po czym objął mnie dziarsko ramieniem i wyprowadził na zewnątrz.
To by było na tyle w tej części. Łapcie jeszcze zdjęcie Blaze'a:
Do napisania kochani! :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro