Rozdział 28
Uprzednio wspomniany w komentarzu rozdział zawitał! Mam nadzieję, że się spodoba, miłego czytania ;)
Siedzieliśmy w całkowitej ciszy już od dobrych dwudziestu minut. Przerywały ją jedynie sporadyczne łyki kawy wzięte przeze mnie bądź Aaron'a. Żadne z nas nie kwapiło się, żeby zacząć tą, prawdopodobnie, ciężką rozmowę. Westchnęłam cicho i oparłam się wolną ręką o maskę samochodu. Bezwiednie wymachiwałam zdrową nogą przed sobą w nieznanym sobie rytmie.
– Nie potrafię dać racjonalnego powodu– po kolejnych minutach ciszy, wreszcie odezwał się Whitmore. Spojrzałam na niego z ukosa i ponownie napiłam się nieco chłodnej już kawy.
– Spróbuj– zachęciłam go niemrawo i wzruszyłam ramieniem. Może mu nie ułatwiałam tej rozmowy, ale nigdy nie miałam takiego zamiaru. Jeśli znał mnie tak dobrze, jak sądził, to na pewno zdawał sobie z tego sprawę.
– Tu nie ma jednego racjonalnego powodu, jest ich kilka mało racjonalnych.
– Wymień chociaż jeden.
– Polubiłem twój czarujący sposób bycia– prychnął z przekąsem i zapatrzył się przed siebie z głośnym westchnięciem.– Katie, zrozum że to całokształt! Twoje poczucie humoru, zachowanie, nawet to jak na mnie czasami plujesz jadem! Polubiłem cię!– Wyrzucił ręce nad głowę i zamachał nimi w powietrzu, a następnie opuścił je ponownie na kolana i prawą złapał za kubek z kawą.– Tu nie da się znaleźć racjonalizmu, po prostu, zależy mi na tobie.
– Mimo że powtarzałeś to już parę razy, a ja myślałam, że w to wierzę, dalej mam wątpliwości...
– Dlaczego?
– Spójrz na mnie– odparłam zmarnowana i przejechałam dłonią przez rozpuszczone włosy.– Tak naprawdę. Spójrz i powiedz, co widzisz.
– Dziewczynę. I?
– Mówisz mi, że lubisz mój całokształt. Tylko sęk w tym, że osoby chociażby akceptujące mój całokształt mogę policzyć na palcach jednej ręki. Nawet moja własna rodzina nie należy do tej wąskiej grupy. Dlatego zależy mi na twoim powodzie, jakimkolwiek. Wiem, że zapewne wyda ci się to idiotyczne, ale po latach obelg i wyzwisk ze strony matki, moja samoocena tylko malała, ani razu nie wzrosła. Ciężko mi jest tak po prostu uwierzyć, że komuś zależy na znajomości ze mną.
Po moich słowach zapadła głucha cisza, a ja podświadomie poczułam, jakbym zrzuciła z barków wielki ciężar. Zapatrzyłam się znowu na panoramę Londynu poniżej nas. Zdawałam sobie doskonale sprawę, że mogło to wyglądać, jakbym użalała się nad sobą. Może nawet było w tym trochę prawdy. Ale musiałam wiedzieć, co myśli Aaron. Chociażby po to, żeby z minimalnie lżejszym sercem pogodzić się z utratą go, gdy jednak mój wisielczy humor i, jak to ujął, czarujący sposób bycia staną się zbyt ciężkie do udźwignięcia.
– Masz paskudną tendencję do zaniżania własnej wartości– westchnął po dłuższej chwili. Mimo że powiedział to dość cicho, i tak podskoczyłam nerwowo.
– Przyjaźniąc się ze mną, musisz mieć tego świadomość.– Wzruszyłam ramieniem i upiłam kolejny łyk napoju. Kolejny raz westchnął, tym razem bardziej przeciągle.
– Jeszcze jakieś cechy, o których powinienem wiedzieć?
– Sporządzić listę?– odpowiedziałam pytaniem, spoglądając na bruneta z ukosa.
– Nie, chyba jednak wolę sam je odkryć.– Po chwili zobaczyłam wysuniętą w moją stronę dłoń. Spojrzałam na nią podejrzliwie, a następnie w oczy bruneta. Posyłał mi delikatny, jakby zachęcający uśmiech.
– Wciąż nie dałeś mi powodu, żeby ci uwierzyć– stwierdziłam, niepewnie wpatrując się w rękę ciemnowłosego. Podanie mu swojej oznaczałoby zapoczątkowanie pewnego rodzaju zażyłości w naszej relacji, na którą nie byłam pewna, czy jestem gotowa.
– W takim razie poproszę cię o kredyt zaufania i więcej czasu na dostarczenie go.– Mrugnął jednym okiem i poruszył nieznacznie ręką, jakby zachęcając mnie do wysunięcia dłoni.
– Zdajesz sobie sprawę, że prawdziwa znajomość ze mną nie będzie łatwa? Zwłaszcza, jeśli piszesz się na całokształt?– zapytałam niepewnie, jakby bojąc się, że nagle się rozmyśli.
– Ja liczę na całokształt.– Posłał mi zachęcający uśmiech, na który zaparło mi dech. Wpatrywałam się w niego przez dłuższą chwilę podejrzliwie i analizowałam całą naszą rozmowę. Próbowałam doszukać się drugiego dna w jego intencjach i z konsternacją stwierdziłam, że go nie ma. Otwarłam szerzej oczy gdy dotarło do mnie w końcu, ze przecież Aaron nie mógł mieć żadnych ukrytych zamiarów czy oczekiwań względem mnie. Naprawdę chciał się do mnie zbliżyć żeby mi pomóc. Przeanalizowałam tę informację w głowie i powoli, wciąż niezbyt pewnie, wsunęłam swoją dłoń w jego, a on z jeszcze szerszym uśmiechem splótł nasze palce i potrząsnął nimi. Dostrzegając moją minę na moment spoważniał.– Zaufaj mi, proszę. Ten jeden raz, po prostu bezwarunkowo zaufaj. I pozwól mi się zbliżyć.
Nie wiem, co mną kierowało, gdy wyplątałam dłoń z uścisku i powoli zbliżyłam się do Aarona. Jego zdziwione spojrzenie nie pomagało mi w tej nagłej, nieco szalonej decyzji. Po chwili, jeszcze wolniej oplotłam pas bruneta rękami i chwilę trwaliśmy w takiej pozycji. Gdy miał pewność, że nie planuję się mu wyrwać, oplótł mnie swoimi rękami wokół barków. Po chwili zatoczył niewielkie kółka kciukami na moich plecach, chyba chcąc mnie odprężyć. Początkowe spięcie moich mięśni widocznie było wyczuwalne nawet przez materiał płaszcza i bluzy pod spodem.
Oboje zdawaliśmy sobie doskonale sprawę, że to był pierwszy raz, gdy sama, z własnej woli, bez żadnego przymusu czy bezwarunkowej reakcji ciała go przytuliłam. Oboje napawaliśmy się tą chwilą z zupełnie różnych powodów. Aaron zapewne cieszył się, że okazałam mu to upragnione zaufanie. Ja natomiast cieszyłam się tym, że pierwszy raz od śmierci Alice byłam w stanie przytulić kogoś poza Bruce'em i nie czuć, choćby minimalnych, wyrzutów sumienia czy ucisku w klatce piersiowej. W pewnej chwili po policzkach pociekło mi kilka łez, miałam nadzieję niezauważonych dla ciemnowłosego. Czułam, że nasza relacja nie tylko zaczęła się zmieniać, ale również byłam na tą zmianę gotowa.
***
Aaron's pov.
Trzymając Katie w swoich ramionach nie mogłem wyjść z szoku. Owszem, liczyłem na jakiś gest z jej strony sugerujący, że jest gotowa mi zaufać. Ale nie spodziewałem się, że mnie przytuli. Widziałem jak usilnie dusiła w sobie łzy, chyba nie chcąc, żebym je zauważył. Starałem się subtelnie udawać, że ich nie widzę i równocześnie samemu zamaskować ile szczęścia mi sprawiła tym, na pozór nieistotnym, gestem.
Zdążyłem juz na początku znajomości zrozumieć, że Katie była bardzo oszczędna w czułościach czy obdarzaniu zaufaniem. Tym bardziej wręcz idiotycznie mocno cieszyło mnie to, że dała mi go choć trochę, mimo że wciąż nie wiedziałem jak dużo. Usilnie walczyłem z cisnącym mi się na usta uśmiechem, zdając sobie sprawę jak mogłaby go odebrać brunetka. Przy niej nawet najdrobniejszy gest mógł zaważyć na relacji, a z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, zależało mi na naszej przyjaźni coraz bardziej. Już dawno przestało chodzić o relację lekarz-pacjentka. Nawet gdyby się na mnie teraz wypięła, nie potrafiłbym wysłać jej na przymusowy pobyt w szpitalu. Bo zdałem sobie sprawę, że on by jej nie pomógł, a wręcz pogorszył jej stan. Nie zamierzałem jej jednak o tym mówić... jeszcze. Było to póki co za duże ryzyko. Z jednej strony mogłem ja utwierdzić w zaufaniu do mnie, ale z drugiej ona mogła stwierdzić, że woli uciec i znowu okryć się skorupą. A zbyt intensywnie starałem się ją spod niej wyrwać, żeby teraz to poszło na marne.
– Chcesz wstąpić do mnie na kawę? Nie wiem jak ty, ale ja wypiłem swoją praktycznie zimną– odezwałem się po dłuższej chwili wspólnego milczenia. Uniosła podbródek i spojrzała na mnie, a po chwili minimalnie się uśmiechnęła.
– Jasne.– Odpowiedziałem jej uśmiechem i pomogłem zejść z maski samochodu. Gdy siedzieliśmy już w środku, włączyłem cicho radio, a trasę do mojego mieszkania spędziliśmy na miłej rozmowie, w czasie której pierwszy raz słyszałem tak częsty śmiech Katie.
***
– Nie żartuj!– Zaśmiałem się w odpowiedzi na kolejną historię opowiedzianą przez brunetkę. Już od przeszło godziny siedzieliśmy razem na kanapie w moim salonie, z kubkami świeżej kawy i w wyśmienitych humorach. Powaga dzisiejszej, nie tak dawnej, rozmowy stanowiła w tej chwili jedynie nieco zamglone wspomnienie, do którego na razie nie było nam spieszno wracać.
– Poważnie, Megan do tej pory suszy mi głowę. Chce ocenić czy mój gust utrzymuje się na wystarczająco wysokim poziomie.
– Dlatego poprosiła cię o moje zdjęcie?
– Mniej więcej.– Ross posłała mi krzywy uśmiech i ponownie przechyliła kubek. Gdy oddaliła go od swojej twarzy, mimowolnie parsknąłem śmiechem.– Co jest?
– Wybacz, masz trochę piany na twarzy.– Pokazałem na swoich ustach odpowiednie miejsce, ale brunetka ciągle nie starła całości.– Pozwól.– Sięgnąłem dłonią do jej twarzy i opuszkiem kciuka pozbyłem się resztki spienionego mleka. Z dużym zaskoczeniem zarejestrowałem delikatne, ledwie wyczuwalne, iskry biegnące wzdłuż mojego ciała na kontakt ze skórą brunetki.
– Dzięki– mruknęła i nieznacznie się oddaliła. Na kilka sekund zapadła niezręczna cisza.
– Możesz teraz je zrobić– odezwałem się w celu jej przerwania.
– Co?– wyrwałem ją chyba z zamyślenia, więc z uśmiechem doprecyzowałem.
– Zdjęcie, dla Meg. Możesz mi je teraz zrobić.
– Mam nieco lepszy pomysł– stwierdziła i po namyśle siadła tuż obok mnie z telefonem. Zachęciła mnie do objęcia się i gdy z opóźnieniem zarzuciłem jej ramię na barki, wspólnie uśmiechnęliśmy się do aparatu. Zdziwiła mnie nie tyle nagła śmiałość dziewczyny, co moja dziwna reakcja na ponowny kontakt. Wydawało mi się do tej pory, że nastoletnie reakcje na płeć przeciwną mam mimo wszystko za sobą, ale widocznie się przeliczyłem.
– Wyślesz mi je?– zapytałem, gdy Katie wróciła na swoje poprzednie miejsce i z delikatnym uśmiechem przyglądała się zdjęciu. Zrobiło mi się ciepło na sercu na myśl, że zaczęła się przy mnie tak często uśmiechać.
– Jasne– odpowiedziała z lekkim entuzjazmem i już po chwili miałem kopię w swoim telefonie.
– Zamawiamy coś? Niedaleko jest świetny bar z indyjską kuchnią.
– O ile obiecasz na mnie nie patrzeć– mruknęła wyraźnie zawstydzona, na co uniosłem jedną brew.– Może i staram się zacząć normalnie jeść, ale dalej czuję się niezręcznie, gdy ktoś na mnie wtedy patrzy.
– Obiecuję– odparłem i wszedłem na listę kontaktów.– Makaron ryżowy z kurczakiem i curry może być?
–Pasuje– odparła po namyśle, po czym zadała mi pytanie.– Mogę jeszcze kawy? Jeśli ci to nie przeszkadza.
– Jasne, czuj się jak u siebie, skoczę tylko do łazienki i przy okazji zadzwonię.
– Też chcesz?– Gdy potwierdziłem, zapytała ponownie.– Z syropem karmelowym i dużą ilością mleka?– Mimowolnie się zaśmiałem na to pytanie. Bardzo szybko zapamiętała, że uwielbiam słodką kawę.
– Możesz dorzucić łyżeczkę cukru.– Mrugnąłem jednym okiem i ruszyłem na piętro, w międzyczasie wybierając numer do restauracji.
***
Katherine's pov.
– Niee!– krzyknęłam spanikowana, równocześnie podnosząc się do pozycji siedzącej. Nim choćby zdążyłam pomyśleć drugi raz o niedawnym koszmarze, poczułam żółć podchodzącą do gardła i zerwałam się szybko do łazienki.
Po tak miłym dniu w towarzystwie Aaron'a, w zasadzie pierwszym miłym, miałam nadzieję, że dam radę się wreszcie porządnie wyspać. Cóż, nadzieja matką głupich. Westchnęłam przeciągle, po czym opłukałam usta przy umywalce i rozczesałam włosy palcami. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, jak suche i zniszczone były. Odnotowałam w pamięci, żeby w najbliższym czasie udać się do drogerii po coś do nich i wróciłam do swojego pokoju.
Jak zwykle, zawinięta w ciepłą bluzę z kapturem, siadłam na podłodze przy drzwiach tarasowych i już chwilę później zaciągałam się drażniącym gardło dymem. Zapatrzyłam się na niebo i nagle naszła mnie bardzo głupia ochota, żeby zadzwonić do Whitmore'a. Sam mi zaproponował, że mogę dzwonić o każdej porze, zwłaszcza jeśli potrzebowałabym rozmowy. Wątpiłam jednak, żeby o czwartej nad ranem na jego liście rzeczy do zrobienia znajdowała się rozmowa ze znajomą z powodu koszmaru, w dodatku tego co zwykle.
Westchnęłam i zrezygnowałam z pomysłu dzwonienia do kogokolwiek. Gdy wypaliłam papierosa, niedopałek zgasiłam w popielniczce i zamknęłam drzwi. Spięłam włosy w luźnego koka i wiedząc, że już dzisiaj nie zasnę, siadłam przy biurku i sięgnęłam po deskę z przypiętą kartką. Szybko otaksowałam dotychczasowe efekty pracy i już po chwili w skupieniu stawiałam kolejne kreski na papierze. Zawsze wolałam tematy z wyobraźni od rysowania gotowych układów, bo nie byłam niczym ograniczona. Mimo niedawnego koszmaru, z uśmiechem na ustach i lekko pobrudzona grafitem przenosiłam swoje wizje na papier. Szybko zdałam sobie sprawę, że faktycznie, telefon do Aaron'a był dzisiaj zbędny.
Bo wreszcie zaczynałam sobie radzić z drażniącym poczuciem winy.
***
– Co ty w takim dobrym nastroju dzisiaj?– Z zamyślenia wyrwał mnie podejrzliwy ton Hemmings'a. Spojrzałam na niego niezbyt przytomnie i dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego pytania.
– A wiesz, wciągnęłam sobie kreskę przed lekcjami.– Wzruszyłam ramieniem i czekałam na reakcję przyjaciela. Byłam ciekawa, czy wyłapał żart.
– I się nie podzieliłaś, małpo?!– na jego pytanie niemal natychmiast parsknęłam śmiechem. Teraz to on na mnie spojrzał skołowany.
– Serio uwierzyłeś, że dla mnie jedynym powodem dobrego humoru mogą być używki?
– Chcesz szczerej odpowiedzi, czy miłej?
– Daruj sobie oba warianty. A humor mam dobry po wczoraj– dodałam, nim zdążyłam się ugryźć w język. Z jakiegoś powodu nie chciałam tak szybko, jeśli w ogóle, dzielić się z kimkolwiek szczegółami wczorajszej rozmowy z Aaron'em.
– A co takiego się stało wczoraj?– zapytał podejrzliwie i przyjrzał się moim rumieńcom. Po chwili na jego twarzy wykwitło najszczersze zdziwienie, na które lekko uniosłam jedną brew.– Kurwa, lizałaś się z doktorkiem?!– wykrzyknął to na tyle głośno, że osoby najbliżej szkolnego boiska, na którym się znajdowaliśmy, zaczęły nam się intensywnie przyglądać. Mój rumieniec, który na tak idiotyczny domysł Bru się tylko pogłębił, na pewno nie pomagał w oczyszczeniu z zarzutów.
– Krzyknij jeszcze raz tylko głośniej, nie usłyszeli cię jeszcze po drugiej stronie Londynu– burknęłam pod nosem, piorunując go wzrokiem.– Nie całowałam się z Aaron'em, wczoraj z nim rozmawiałam, do cholery. Tylko pierwszy raz tak szczerze.
– Kurwa, sorki– odpowiedział z dziwnym wyrazem twarzy, po czym ponownie się wyszczerzył.– Co wcale nie zmienia, że po prostu wyprzedziłem fakty.
– Nie mogę się zdecydować, czy jesteś głupi czy powalony.
– Mam tyle wspaniałych cech, że ciężko wybrać tą jedną.– Ponownie posła mi szeroki uśmiech i objął jednym ramieniem. Mimowolnie również wykrzywiłam usta i uniosłam wzrok w odpowiedzi na czyjeś nawoływanie mojego imienia. W naszym kierunku biegł Matthew, a kilka metrów za nim, w wolniejszym tempie, szli jego kumple. Na jego szeroko otwarte oczy, jedynie uniosłam lewą brew.
– Czemu nie powiedziałaś, że jesteś z tym całym Whitmore'em?!– W pierwszym momencie nie dotarł do mnie sens jego słów. Jednak już po chwili otwarłam szerzej oczy w zdumieniu i parsknęłam śmiechem.
– Że co? Skąd taki pomysł?
– Błagam, Bruce'a usłyszała chyba cała szkoła– na te słowa posłałam wrogie spojrzenie brunetowi, który, mimo swojej oczywistej winy, dalej się głupkowato uśmiechał.
– Fałszywy alarm. Obiecuję, że gdy się z kimś zacznę spotykać, dowiesz się tego ode mnie, a nie z wrzasków tego kretyna.– Wskazałam palcem, niby subtelnie, na Hemmo, na co ten momentalnie się obruszył.
– Ej! Ja jedynie wyprzedzam fakty– stwierdził na swoją obronę, a ja przewróciłam oczami.
– Ta, bo przecież to takie oczywiste, że się z nim zwiążę. Jego narzeczona nam nawet dała swoje błogosławieństwo– prychnęłam ironicznie pod nosem.
– Serio?– Na pytanie Bruce'a miałam silną ochotę walnąć się otwartą dłonią w czoło.
– Nie, kretynie. Właściwie to wręcz przeciwnie. Podejrzewa, że go jej próbuję odbić i mnie nie lubi– westchnęłam przeciągle i zsunęłam okulary przeciwsłoneczne na nos. Dzisiaj, wyjątkowo jak na marzec, pogoda dopisywała na tyle, że siedząc bez ruchu na ławce na zewnątrz, nie trzęsłam się z zimna.
– To nawet ona widzi, że was do siebie ciągnie i nic mi nie mówisz?!
– Podnieś głos jeszcze raz, a przysięgam, że twoje jelito spotka się z twoim cholernym przełykiem– warknęłam niby groźnie. Nie chciałam robić z siebie przesadnej sensacji w szkole, a niestety Bru mi tego nie ułatwiał.
– Oboje wiemy, że nie umiesz aż tak mocno walnąć– stwierdził pewnym głosem, a ja jedynie uniosłam brew. Naprawdę jedynie siła mojego sierpowego nie pasowała mu w tej groźbie?
– Możemy sprawdzić.– Wzruszyłam ramieniem i, wspierając się na poręczy ławki, podniosłam się do pionu i zarzuciłam torbę na ramię. Mimowolnie się skrzywiłam, stając na ortezie, którą z powodu jakichś powikłań po złamaniu musiałam nosić przez kolejny miesiąc. Moje płonne nadzieje na szybkie i całkowite pozbycie się tego pancerza wyparowały na tyle szybko i bezpowrotnie, ze wciąż przyłapywałam się na krzywym patrzeniu na swoją lewą nogę. Zwłaszcza, że zaledwie wczoraj wszystko było w porządku, ale Aaron oczywiście musiał się czegoś doszukać w moim sposobie chodzenia, co poskutkowało wymuszeniem ponownego założenia tego buta. Cholerna przyjaźń z równie cholernym lekarzem.
– Jednak podziękuję. Mamy zaraz ostatnią lekcję, jeśli nie chcesz się spóźnić, to lepiej chodź– na moją uniesioną brew, dodał.– Na drugim piętrze.– Spektakularnie się skrzywiłam, wyklinając w myślach swoją dolną kończynę, cholerne drugie piętro, całą szkołę i przede wszystkim własną głupotę, przez którą w listopadzie się tak urządziłam. Za jakie grzechy?
To tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że rozdział uważacie za udany, będzie mi bardzo miło jak zacznie pojawiać się więcej gwiazdek czy komentarzy, żebym wiedziała że czyta to więcej niż jedna czy dwie osoby :/ Ale póki co: Do napisania, kochani :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro