Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

Wiem, że ponownie długo mi zajęło napisanie rozdziału, choć liczę na wyrozumiałość. Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda i doceni moje wysiłki w stworzeniu tej historii :) Miłego czytania.


Nie byłam w stanie się otrząsnąć po tym wieczorze na długo po powrocie do domu. Aaron, jako pierwszy, tak naprawdę dotarł do mnie w taki sposób. Leżąc na łóżku, zastanawiałam się, skąd wiedział. Skąd wiedział, kiedy zapytać. I sposób, w jaki zapytał... Jego usilne zapewnienia mnie rozbiły. Nie wiedziałam jeszcze tylko, czy zdołam się teraz pozbierać.

Krótko po śmierci Alice, coś sobie uświadomiłam. Zdałam sobie sprawę z różnicy między czyjąś śmiercią, a odejściem. Gdy ktoś nas po prostu zostawia, zawsze można mieć nadzieję, że wróci, że tracimy go tylko na chwilę. Jednak gdy umiera, jest pewne, że tracimy tego kogoś na zawsze. I pozostaje nam patrzenie na tą idiotyczną kreskę pomiędzy dwoma datami na nagrobku, która oznacza życie kogoś, kto był dla nas kimś więcej niż linią.

A ja dalej nie wiedziałam, czy byłam gotowa pogodzić się z tą stratą. Czy kiedykolwiek będę gotowa. Do pewnego stopnia przyzwyczaiłam się do bólu. Chciałam o niej pamiętać, a to był jedyny sposób.

Nie wiedząc kiedy, wstałam z łóżka i przeszłam do łazienki. Opłukałam sobie twarz i głęboko odetchnęłam. Na rano umówiłam się tradycyjnie z Bruce'em. Przy czym uprzedził mnie, że tym razem przyjdzie wcześniej, żeby zjeść ze mną śniadanie. Sama ta myśl wywołała we mnie odruchy wymiotne. Może to było idiotyczne z czyjejś perspektywy, ale byłam przerażona faktem, że będę musiała zjeść... cokolwiek z przyjacielem. Na pozór prosta rzecz, dla mnie była niewyobrażalnie ciężka. Wiedziałam, że są osoby, które liczą, że będzie ze mną lepiej. Ale im bardziej oni w to wierzyli, tym bardziej ja się starałam, żeby to się nigdy nie spełniło. Im bardziej mnie pilnowali, tym więcej trudu wkładałam w ukrywanie problemu.

Nerwowo podrapałam nadgarstek i po chwili przesunęłam dłoń wyżej. Spróbowałam objąć palcami swoje ramię i zobaczyłam, że brakuje mi już niewiele, żeby czubki palców się dotknęły. Sprawiło mi to wręcz idiotyczną radość. Smętnie uśmiechnęłam się pod nosem i parsknęłam głuchym śmiechem.

Kładąc się do łóżka nieustannie powtarzałam sobie jedno zdanie, licząc że będzie ono w stanie cokolwiek zmienić: „To nie była twoja wina."

Właśnie że moja...

***

Zgodnie z moim postanowieniem, wstałam dzisiaj na tyle wcześnie, żeby już siedząc w kuchni przywitać przyjaciela. Ubrana w bordową bluzę i czarne jeansy z dziurami siedziałam na taborecie i nerwowo wystukiwałam przypadkowy rytm bordowymi paznokciami. Hemmings miał się niebawem zjawić, więc wstałam i do niewielkiej miski nalałam wodę. Z lodówki wyjęłam karton mleka i dolałam go odrobinę, aby zabarwić wodę na biało. Z szafki wyjęłam odpowiednie pudełko i siadłam z powrotem przy blacie. Z ogromną niechęcią spojrzałam na posiłek i wsypałam odrobinę chrupek. W tej samej chwili do środka wszedł Bruce.

– Mogłaś na mnie poczekać.

– Już ci podam miskę.– Ponownie wstałam i z odpowiedniej półki zdjęłam naczynie identyczne jak moje. Podałam je chłopakowi i podsunęłam mu pod nos karton mleka.

– Zdajesz sobie sprawę, że doktorek jest ze mną w kontakcie– bardziej stwierdził niż zapytał, gdy dosypywał płatki do mleka.

– Coś tam wczoraj wspomniał– mruknęłam i wzięłam łyżkę do ust. Miałam nadzieję, że nie krzywiłam się za bardzo przełykając tą breję. Byłam pewna, że zawsze będę pamiętać ten ohydny, nijaki smak.

– Miałaś zamiar mi wspomnieć, że sobie nie radzisz, czy planowałaś to ukrywać?

– Szczerze?

– Sam nie wiem, czy chcę szczerej odpowiedzi– westchnął i podparł głowę na zgiętej ręce.

– Nawet nie potrafię o tym rozmawiać. A już tym bardziej samej zaczynać temat.

– On ma rację– stwierdził nagle i dopiero wtedy uniosłam wzrok żeby zorientować się, że się we mnie intensywnie wpatruje.

– A w czym? Wygłasza dużo życiowych mądrości, sprecyzuj.

– To, co się stało z Alice, to nie była twoja wina.

– Błagam, nie zaczynaj...

– Musisz zrozumieć, że nie mogliśmy wpłynąć na to, co się wydarzyło. Nie mogliśmy przewidzieć, co jej zrobi ten facet. Nie mogliśmy przewidzieć, jak na to odpowie, ani tym bardziej tego, że wyskoczy z okna.– Spojrzałam na niego z nieukrywanym szokiem. Chyba pierwszy raz aż tak bezpośrednio mówił o jej śmierci. A przynajmniej po raz pierwszy w mojej obecności.– Uwierz mi, przez długi czas obwiniałem się tak samo jak ty. Gardziłem sobą, wyrzucałem sobie, że mogłem jej jakoś pomóc... Dopiero niedawno udało mi się z tym uporać.

– Jak?– zapytałam faktycznie zaciekawiona. Od dwóch lat szukałam sposobu, żeby poradzić sobie z wyrzutami sumienia. Do tego stopnia, że nawet nie zauważyłam jak bardzo obwiniał się o to wszystko Bruce.

– Całą nienawiść do samego siebie przekierowałem na tego gnoja.– Ta odpowiedź mnie na tyle zaskoczyła, że ponownie szerzej otwarłam oczy.– Brzmi banalnie i może nawet głupio, ale mi to naprawdę pomogło. Trochę na siłę, ale wmawiałem sobie, że to całkowicie wina... jej byłego.

– Zaraz się spóźnimy na lekcje.– Spojrzałam na zegarek na nadgarstku i w jakże żałosny sposób spróbowałam zmienić temat.– Zwijamy się?

– Jak zjesz– odparł automatycznie i wymownie spojrzał na moją wciąż w połowie pełną miskę. Niemal od razu spuściłam wzrok.

– Zjem w szkole– stwierdziłam, choć brzmiałam na tyle słabo, że nie przekonałam do tego nawet samej siebie.

– Sama w to nie wierzysz.

– Grunt żebyś ty uwierzył.

– W takim razie muszę cię rozczarować.– Ponownie w leniwym geście podparł głowę na dłoni. Wymownie spojrzał na miskę a następnie łyżkę w mojej dłoni.– Chyba nie chcesz mnie zmuszać do karmienia cię?– W odpowiedzi na tą wizję, z jawną niechęcią wzięłam pierwszą porcję do ust. Bruce zaczął się nieco ponuro śmiać.– Wiesz, po śmierci Alice naprawdę wierzyłem, że oboje sobie z tym poradzimy. Szkoda, że nie spróbowaliśmy tego zrobić razem.

– No szkoda– mruknęłam niechętnie i patrząc z żądzą mordu w oczach na sztućce, ponownie otworzyłam usta.

***

W szkole niemal wszystkie przerwy spędziłam w bibliotece. Trochę podświadomie unikałam znajomych, bo potrzebowałam pobyć sama. Było kwestią czasu, zanim Bru skojarzy gdzie mnie szukać, ale na moje szczęście zorientował się dopiero na przedostatniej przerwie.

– Za dobrze ci wychodzi unikanie bliskich– stwierdził, gdy przysiadł się do stolika. Niechętnie oderwałam się od lektury i spojrzałam na przyjaciela.– Przez to zapewne nie wiesz, ale wybieramy się wieczorem na pizze.

– Kto?

– Ja, Matt z kumplami i podobno jakaś znajoma Evansa.– W odpowiedzi zmarszczyłam brwi.

– Od kiedy Matt ma jakąś nową znajomą? – Nie chciałam, żeby moje słowa dziwnie zabrzmiały, ale to było naprawdę niespotykane, żeby Evans kogokolwiek przyprowadzał na grupowe wyjścia. Unikał bliższego kontaktu z kimkolwiek spoza naszej paczki.

– Wiesz, brzydki nie jest. Na mój gust to była kwestia czasu, zanim kogoś pozna.

– Jak się nazywa?

– Chyba Maia. Ale pewny nie jestem.

– To się wybiorę z wami.

– Możesz napisać do Maddie albo Shawn'a. Może też by poszli.

– Maddie odpada, mówiła że idzie na kolację do ojca.

– To nie jest na niego wściekła?

– Stara się naprostować sytuację.– W tej chwili usłyszałam przeciągłe westchnięcie bruneta.

– Jak moi rodzice postanowią się wreszcie rozstać, przypomnij mi żebym w porę uciekł z domu.

– Czemu „wreszcie"?

– Ślepy, w przeciwieństwie do mojego ojca, nie jestem. Ona regularnie go zdradza, i to za każdym razem z kimś innym.

– Skąd taki pomysł?

– Dodaj masę prezentów znikąd, wieczorowe wyjścia pod nieobecność ojca i różne samochody na naszym podjeździe, a wynik jest dość jednoznaczny.

– Wracając do tematu– niezbyt dyskretnie zmieniłam bieg rozmowy,– napiszę do Shawn'a, powinien szybko odpisać.

– Skoro tak mówisz... Dobra, koniec z tymi twoimi smętami, idziemy do ludzi.– Z niebywale bezczelnym uśmiechem wyrwał mi książkę z ręki a następnie zmusił do wstania. Postanowiłam jednak trochę pobawić się jego kosztem, więc skrzywiłam się mocno i przeciągle jęknęłam.

– Boli– stęknęłam i złapałam się oparcia stołka, zaciskając przy tym oczy. Bru momentalnie spanikował.

– Boże, nie mów że coś z kostką. Przepraszam! Naprawdę nie chciałem...– jego wywód przerwał mój cichy śmiech. Uniosłam głowę i spojrzałam na niego wesoło.

– Żebyś tylko mógł zobaczyć swoją minę!

– Dobrze wiesz, że się zemszczę.– Pogroził mi palcem, po czym z politowaniem złapał moją torbę i narzucił sobie na ramię.– Nawet jak na ciebie to było wredne. Przecież wiesz jak się o ciebie martwię od wypadku.

– Bru, minęły już prawie dwa miesiące. Opanuj się z tą twoją troską, bo wychodzisz na nadopiekuńczą kwokę.

– Wybacz, że się o ciebie martwię– prychnął, ale dostrzegłam uśmiech na jego twarzy, więc bez wyrzutów sumienia ruszyłam za nim na korytarz.

***

Ataki paniki nigdy nie były dla mnie czymś, na co byłam w jakimkolwiek stopniu przygotowana. W momencie gdy dostrzegłam pierwsze mroczki przed oczami podczas lekcji matematyki, po otrzymaniu zgody nauczyciela, wyszłam z sali i będąc już na korytarzu szybko ruszyłam do łazienki. Na moje szczęście na pierwszym piętrze w toalecie były okna, tak więc czym prędzej otwarłam oba na oścież i głęboko wciągnęłam powietrze. Niestety w żadnym stopniu to nie pomogło, więc drżącymi dłońmi złapałam swój telefon i bez głębszego zastanowienia wykręciłam ostatni numer, o który bym się posądziła, że wybiorę.


No to na tyle! Trochę potrzymam w niepewności, choć pewnie jest dość oczywiste do kogo zadzwoni ;) Postaram się coś niedługo dodać.

Do napisania, kochani :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro