Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Witam po przerwie! Rozdział 19 umęczony i myślę, że notki będą się robić coraz bardziej regularne. ;) Bez przedłużania, zapraszam do czytania

– Debilu! – pisnęłam, gdy Bruce przyłożył mi do pleców swój kubek zimnej coli. Razem z nim, Shawn'em, Maddie, Matt'em, jego trzema kumplami i Aaron'em siedzieliśmy w pizzerii i czekaliśmy na nasze zamówienie.

– Nudzi mi się, a wkurzanie ciebie jest zabawne – parsknął w odpowiedzi.

– Ale mógłbyś odpuścić – zaśmiał się Aaron. W następnej chwili zadzwonił telefon bruneta. Spojrzał na wyświetlacz i z niewielkim uśmiechem odebrał. – Cześć Danielle. Co chcesz? – Wstał od stołu i udał się w kierunku toalet.

– Jak to możliwe, że poznałaś takiego faceta i nie pomyślałaś o tym, żeby się za niego zabrać? – zapytała wyraźnie zdziwiona i zainteresowana Maddie.

– Nikt nie mówił, że o tym nie pomyślała – odparł konspiracyjnym tonem Matt, za co oberwał ode mnie z łokcia.

– On jest wkurzający. Jego wesołość jest cholernie irytująca i momentami, niestety, zaraźliwa – stwierdziłam dobitnie.

– To chyba dobrze, zazwyczaj jesteś ponurakiem. Dobrze ci zrobi ta znajomość.

– Wystarczy mi twoja obecność 24 godziny na dobę, idioto – zaśmiałam się w odpowiedzi i oparłam głowę o ramię Hemmings'a. Poprawiłam się na cholernie niewygodnej, czerwonej kanapie i skrzywiłam lekko, gdy poczułam pulsujący ból w kostce. Noga, mimo upływu czasu, czasami dawała mi znać o ostatniej kontuzji. Zresztą tak samo jak bark.

– No jestem – odezwał się, gdy tylko wrócił i dosiadł się do stolika. – Katie, mamy godzinę do wizyty, więc jedz szybko. – Posłał mi znaczące spojrzenie.

– A kiedy będzie margherita? – zapytałam go i w tej chwili jak na zawołanie do stołu podeszła kelnerka z tacą i talerzami.

– Smacznego – powiedziała z uśmiechem i poszła w stronę kas, najpewniej żeby przynieść nam kolejną pizzę. Bezpardonowo chwyciłam pierwszy kawałek i wzięłam kęs. Dieta dietą, ale jakbym zaraz czegoś nie zjadła, to mój brzuch niewątpliwie dałby o sobie znać .

– Cholernie to niezdrowe, ale bardzo dobre – zaśmiał się Bruce, gdy pochłaniał swoją porcję. Na stół trafiły kolejne cztery tacki i już wszyscy zajadali się swoimi zamówieniami.

– Aaron, w sumie nikt nie pytał o to wcześniej... Jak się właściwie poznaliście z Kath? – zapytała Madds. Whitmore spojrzał na mnie niemo prosząc o ingerencję. No tak, dopiero trzeci raz spotykaliśmy się w tym towarzystwie i nie zdążyliśmy wymyślić przekonującej wymówki w kwestii znajomości, było nie było, dorosłego chłopaka z nieletnią. W temat byli wprowadzeni jedynie Shawn i Bru.

– W klubie. Zasłabłam i mi pomógł.- Wzruszyłam ramionami i ponownie ugryzłam placek, tym samym kończąc mój pierwszy i ostatni kawałek. Właściwie nie skłamałam, bo to wtedy spotkałam go po raz pierwszy. – Dobra Whitmore, skoro chcesz jechać, to pomóż mi wstać i doczłapać do samochodu.

– Gorzej niż z dzieckiem – parsknął w odpowiedzi, podniósł się i podał mi rękę. Chwyciłam ją i niespiesznie podniosłam się do pionu. Złapałam równowagę, zarzuciłam plecak na zdrowe ramię i zaczęłam kuśtykać w stronę wyjścia.

– Do zobaczenia! – Pomachałam reszcie i wyszłam na zewnątrz. Tuż za mną szedł Whitmore. Otworzył przede mną drzwi do granatowego subaru. Wsiadłam do środka a po chwili na miejscu kierowcy zasiadł Aaron. Odpalił silnik i ruszył. Po dłuższym czasie milczenia, odezwałam się. – Co chciała Danielle?

– Jak zawsze prosto z mostu – zaśmiał się głośno. –Jest zazdrosna.

– A o co? – zdziwiłam się.

– Raczej o kogo. O ciebie. Myśli, że coś między nami jest.

– Niby skąd takie durne przypuszczenia? – prychnęłam pod nosem. Ona była serio niepoważna, jeśli myślała, że dziecko może jej odbić faceta. Pomijając już nawet fakt, że on mi się nie podobał.

– Często się widujemy. A nie wspomniałem jej, że to w celach medycznych.

– Co nie zmienia faktu, że jest kretynką – odparłam prosto. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, Aaron nie wkurzył się na mnie za obrażanie jego narzeczonej, ale zaczął się głośno śmiać. Spojrzałam na niego jak na idiotę. – A tobie czemu tak wesoło?

– Bo sam jej to ostatnio powiedziałem w kłótni. – I znowu zaczął się śmiać. Jakby kłótnia z, teoretycznie, ukochaną była tak bardzo zabawna.

– Komiczne po prostu. Sam obraziłeś dziewczynę, z którą planujesz ślub.

– Ona mnie wyzwała od imbecyli, jesteśmy kwita. – Mrugnął do mnie jednym okiem i skręcił samochodem w prawo.

***

– To tutaj mieszkasz? – wydusiłam zaskoczona, rozglądając się po przestronnym, pięknie urządzonym mieszkaniu. – Myślałam, że dalej studiujesz?

– Bo tak jest. To mieszkanie jest prezentem od rodziców.

– Czyli rozpieszczony syn bogaczy?

– Nie. Raczej zmęczony bogactwem syn ludzi, którzy myślą że miłość można kupić – odparł ze smętnym uśmiechem i poprowadził mnie do kanapy. Ja jednak poszłam dalej, otworzyłam drzwi tarasowe i po chwili dosłownie walnęłam się na wygodną sofę. Pod nogę podłożyłam sobie poduszkę a plecak wylądował na podłodze. W tej samej chwili usłyszałam wesołe szczekanie i uderzanie łap o parkiet. W końcu dostrzegłam biegnącego w naszą stronę...

– Ty masz shibę?!– pisnęłam radośnie i rozłożyłam ręce w chwili, gdy pies z impetem na mnie skoczył i zaczął lizać po twarzy. – Jaki on uroczy! – zaśmiałam się.

– Widzę, że niepotrzebnie się martwiłem – stwierdził zdumiony Aaron. – Pierwszy raz widzę, żeby tak witał nieznajomego.

– Co za bezduszna istota miała czelność zostawić go wtedy samiutkiego na ulicy? – W ramach wyjaśnienia, Aaron wspomniał mi kiedyś, że przygarnął psa, gdy znalazł go błąkającego się po okolicy.

–Widzę że lubisz psy – parsknął.

– Kocham! Joker od razu kupił sobie moją miłość. – Ponownie się zaśmiałam, gdy liznął mój policzek.

–To miło mi, że się polubiliście. Jest moim jedynym współlokatorem od dwóch lat.

– A tak w sumie, czemu nie mieszkasz z Danielle, skoro twoje mieszkanie jest takie... duże?

– Bo tego nie chcę – stwierdził prosto. – Dom jest dla mnie dość prywatną strefą. Nie chcę jej dzielić z kimś za wcześnie.

– Czyli nie ufasz jej na tyle, żeby wpuścić ją całkowicie do swojego życia?

– Nie jako współlokatorkę – stwierdził ze smutnym uśmiechem.

– Wiesz, to nie wróży za dobrze na niespełna rok przed ślubem.

– Podobnie jak ciągłe kłótnie. Ale ja... – zawiesił się. – Jest dla mnie ważna – dodał ściszonym głosem.

– Na mój gust na czymś takim małżeństwa nie zbudujesz.

– Wiem. Pracuję nad sobą. Chcę dać Dan szczęście. – Jak dla mnie, zaczynało się robić zbyt ckliwie, więc postanowiłam szybko zmienić temat.

– Masz wspaniałego psa.

– A do tego jak wdzięcznego! – zaśmiał się.

– Co masz na myśli?

– Gdy porzucony, wygłodzony, samotny pies dostanie szansę na lepsze życie i rodzinę, będzie ci za to zawsze wdzięczny. Bo gdy się nie ma nic, każda najmniejsza rzecz może ci dać radość.

– W sumie masz rację. Nigdy tak o tym nie myślałam – stwierdziłam, spoglądając na Joker'a, który był bardzo zajęty gryzieniem łokcia Aaron'a.

– Bo o tym się nie myśli. To się czuje, gdy takie zwierzę staje się twoim przyjacielem i pokazuje ci, ile dla niego znaczy to, co zrobiłeś. – Jak na zawołanie Joker wesoło zaszczekał i mogłabym przysiąc, że na swój sposób się uśmiechnął. – Ale wracając do celu twojej wizyty u mnie, zaczynasz. 20 pytań.

– Wspomniałeś dzisiaj, że jesteś zmęczony bogactwem... i że twoi rodzice myślą, że miłość można kupić...

– Coś czułem, że to pójdzie na pierwszy ogień – stwierdził z westchnięciem – ale obiecałem szczerość za szczerość, więc... od małego uczono mnie, że pieniądze dadzą mi szczęście. Moi rodzice są bardzo znanymi i szanowanymi prawnikami. Od zawsze zaślepiała ich fortuna, której się dorobili. Nawet ja spadałem na dalszy tor, gdy w grę wchodziło duże i ważne zlecenie. A byłem ich jedynym dzieckiem – westchnął przeciągle. – Gdy skończyłem 17 lat, zamarzyłem o normalnej rodzinie. Nie naprawianiu relacji w aktualnej, ale o swojej własnej, przyszłej. Co z tego, że byłem nieletnim gówniarzem. Chciałem móc posiadać szczęśliwą rodzinę, której bym nie rozczarował tak, jak moi rodzice mnie. Dalej tego chcę. Gdy tylko nadarzyła się okazja, czyli po skończeniu 18 lat, wyprowadziłem się. Oczywiście, dostałem to mieszkanie – prychnął. – Nie myśl, że nie jestem za to wdzięczny. Wiem, że jako dzieciak bez pracy czy grosza przy duszy byłem skazany na ich łaskę. Mam gdzie mieszkać i nie muszę ich oglądać, bo są zbyt zajęci pracą, żeby choćby pomyśleć o spotkaniu ze mną. Boli mnie jednak to, że od tamtego czasu jedyne co nas łączy, to przelewy na moje konto bankowe. Jestem zmuszony korzystać z ich pomocy, bo na stażu w szpitalu nie zarabiam nic. Ale... od osiemnastych urodzin, widziałem ich trzy razy. Ponadto w tamtym czasie miały miejsce wydarzenia, z których... nie jestem zbyt dumny.

– Ale, jak to? Nie spotykasz ich częściej? – Pokręcił powoli głową.– Więc, tak naprawdę masz tylko Danielle?

– Jeszcze Ollie'ego. No i ciebie.

– Jak to możliwe, że w takiej sytuacji potrafisz być tak radosny?

– Ollie jest moim przyjacielem od piaskownicy. Od lat miałem tylko naszą przyjaźń. Wystarczała mi w zupełności. Potem pojawiła się Dan, a teraz ty. Znajomych z uczelni nawet nie liczę, bo towarzystwo do picia w klubie to nie to samo, co przyjaciel.

– Wow, nie wiedziałam, że aż tyle znaczy dla ciebie nasza umowa – byłam zupełnie szczera w tym, co powiedziałam. Wiele razy myślałam, że niecodzienny początek naszej znajomości skreślał ją jako trwałą.

– Tu nawet nie chodzi o umowę. Przywiązałem się do ciebie... jako osoby. Nie chorej pacjentki.

– To dla mnie dość nietypowe. Do tej pory deklaracje tego typu usłyszałam od czterech osób. Z czego jedna odeszła, a druga wyjechała i nie utrzymuje ze mną kontaktu.

- Chcesz o którejś z nich opowiedzieć?

– O Alice... wspomniałam ostatnio – mruknęłam cicho.

– A ta druga osoba?

– Emily. Dwa lata temu wyjechała do Kanady. Od tamtego czasu nie napisała do mnie ani nie zadzwoniła. A ja nie chciałam się jej narzucać.

– A może właśnie powinnaś? – zasugerował i gdy zobaczył, że lekko trzęsą mi się ręce z zimna, odstawił Joker'a na podłogę i podszedł do kufra, w którym zaczął czegoś szukać.

– Nie wiem. Wolę myśleć, że po prostu nie ma czasu albo pieniędzy na rozmowy ze mną. Nie lubię rozczarowań.

– To źle – odparł. – Bez ryzyka nigdy nie dowiesz się, ile dobrego tracisz – stwierdził i podał mi błękitny, pleciony koc. Przyjęłam go z uśmiechem i podziękowałam.

– Mamy zupełnie różne charaktery i podejście do życia. Nie rozumiem twojego sposobu myślenia.

– Ja twojego też. Ale chciałbym poznać twoją każdą myśl. Żeby móc ci pomóc.

– Nie wiem, czy będziesz w stanie – odparłam i szczelniej opatuliłam się kocem.

– Dam radę. – Posłał mi pokrzepiający uśmiech.– A teraz, kolej na ciebie.

– Co masz na myśli?

– No co jeszcze chciałabyś wiedzieć.

– Hmm... – zamyśliłam się – kim jest ten twój przyjaciel Ollie?

– Jak już wspomniałem, znam go od dziecka. Rodzice zmusili go do studiów prawniczych ale tak naprawdę jest pisarzem.

– Poważnie? – Szeroko otworzyłam oczy. – Jaki gatunek?

– Głównie psychologiczne, czasami też kryminały. Niczego jeszcze nie wydał, ale obecnie pracuje nad jakąś trylogią, którą planuje wysłać do któregoś z wydawnictw.

– Ciekawe. Jak się nazywa?

– Jeśli chcesz go poderwać, to uprzedzam że ma dziewczynę, o której z resztą ci wspominałem – parsknął śmiechem.

– Po prostu ciekawość, nie doszukuj się podtekstów. – Wystawiłam mu język. – Długo jest w związku, bo mi to chyba umknęło?

– Cóż, z tego co mi wiadomo, poznał ją trzy lata temu, przed studiami. Teraz niestety jest to związek na odległość, bo jakieś dwa lata temu wyjechała.

– Czemu wyjechała?

– Nie znam szczegółów. Ollie tylko wspomniał o tym, że chciała zmienić otoczenie i odpocząć.

– Musisz mi go przedstawić. Ty moich przyjaciół już znasz. – Nadymałam policzki, na co on zaczął się śmiać.

– Masz to jak w banku. Foster też chce cię poznać.

– To mu o mnie opowiadałeś, Whitmore? – Podniosłam zagadkowo prawą brew i posłałam mu tajemniczy uśmiech.

– Żebyś wiedziała, Ross – odparł tym samym tonem co ja.

– To tym bardziej chcę go poznać.

– Jak chcesz, to nawet jutro rano go mogę zaprosić. – Wzruszył ramionami.– Przynajmniej przyniesie śniadanie i nie będę musiał gotować. – Zdzieliłam go po ramieniu, a on bezczelnie się zaśmiał.– No co? Przekonałaś się już, że o ile w ciągu dnia moje umiejętności kulinarne są na dobrym poziomie, tak rano jestem nieprzytomny do tego stopnia, że bez problemu pomylę sól z cukrem lub wodę z octem.

– Niestety wiem.– Westchnęłam.– Nigdy nie zapomnę tego, jak zrobiłeś placek, ale użyłeś sody zamiast proszku do pieczenia i talku zamiast mąki. Dalej mnie zastanawia, skąd go do cholery wziąłeś.

– Kochana, rano w moim przypadku wszystko jest możliwe – parsknął, po czym sięgnął po telefon. – To go zaproszę. Zaczekaj chwilę. – Wstał z kanapy i wszedł do środka. Ja zapatrzyłam się na widoki rozpościerające się dookoła. Z piętra, na którym było mieszkanie Aaron'a, doskonale było widać panoramę Londynu. Widok naprawdę zapierał dech w piersi. W międzyczasie zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem tak szybko zaczęliśmy się dogadywać. Jeszcze miesiąc temu nie znosiłam jego widoku, a dzisiaj miałam u niego nocować. Co prawda w pokoju gościnnym, ale jednak!

– No to do jutra – usłyszałam ostatnie słowa rozmowy, gdy brunet wrócił na taras. – Przyjdzie koło dziesiątej. A, właśnie! Pójdę ci przygotować łóżko.

– To ja pójdę do łazienki się ogarnąć – stwierdziłam po czym złapałam plecak i wstałam z niesamowicie wygodnej sofy. – A powiesz mi jeszcze, gdzie ją masz?

– Te drzwi po prawej od wejścia do mieszkania – odparł i ruszył w kierunku schodów. Ja poszłam w jego ślady i po zejściu z tarasu, szybko odnalazłam odpowiednie pomieszczenie. Z plecaka wyjęłam szarą bluzę i legginsy, rozebrałam się i szybko zarzuciłam ciuchy do spania. Przy zdejmowaniu zegarka z nadgarstka zorientowałam się, że minęła już północ. Lekarz i wizyta na naszym, jak to już zaczęliśmy nazywać, parkingu zajęły nam więcej czasu niż bym się spodziewała. Rozmowy na masce samochodu przeszły już do tradycji. Średnio trzy razy w tygodniu Aaron zabierał mnie tam na pogadanki. Czasem faktycznie pieprzyliśmy o pogodzie, ale zdarzały się również poważniejsze tematy. Dzisiaj po krótkiej przerwie, sama z siebie ponownie zaczęłam temat Alice i przybliżyłam mu, jak wyglądała moja żałoba. W pierwszej chwili byłam pewna, że mnie wyśmieje. Jednak on jedynie powiedział:

– To zadziwiające, jak wiele przeszłaś w tak młodym wieku.

Faktem jest, że raczej nie każda piętnastolatka brała udział w pogrzebie swojej najlepszej przyjaciółki. W ramach terapii, następnego dnia z Aaron'em planowaliśmy wybrać się na cmentarz. Bałam się tego, bo nie byłam tam od ponad dwóch lat. Jednak trzeba się przełamać.

– Whitmore, gdzie trzymasz jakiś sok albo wodę?! – krzyknęłam z kuchni, mając nadzieję, że mnie usłyszy.

– Górna szafka z prawej! – usłyszałam odpowiedź, więc otwarłam wspomnianą szafkę i wyjęłam z niej sok jabłkowy. Na moje szczęście, na tej samej półce była czysta szklanka, więc bez problemu mogłam się napić. Opłukałam naczynie i powoli ruszyłam z plecakiem po schodach. Nasłuchując jęków, weszłam w pierwsze drzwi z lewej i ujrzałam bruneta siłującego się z kołdrą i poszewką. Oparłam się o framugę i cicho chichocząc przyglądałam się jego poczynaniom.

– Pomóc ci? – zapytałam w końcu. Jak oparzony odwrócił się i w tej samej chwili upuścił trzymany materiał.

– Chętnie skorzystam. – Posłał mi czarujący uśmiech. Podeszłam do niego, złapałam kołdrę i po chwili obojgu nam udało się ją przewlec do końca. – Dobra, wszystko raczej jest na miejscu. Łazienka na korytarzu albo na parterze, mój pokój jest tuż obok. To... chyba do jutra.

– Dobranoc – mruknęłam, gdy stał już w drzwiach. Odwrócił się jeszcze i uniósł kącik ust.

– Dobranoc.

To tyle na dzisiaj! W sumie to jeden z dłuższych rozdziałów. Trochę dziwny mi się wydaje ale jestem umiarkowanie zadowolona. Z grubsza mam już napisany kolejny rozdział, tylko jeszcze trochę poprawek i go dodam. ;)

Do napisania, kochani :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro