Rozdział 18
Jest rozdział!! Ciężko mi powiedzieć, czy dobry ale udało mi się go napisać. Trudno mi przewidzieć ile potrwa pisanie kolejnego, ale postaram się wreszcie zmobilizować do pracy. Bez przedłużania, zapraszam do czytania ;)
– Po co mnie tu zabrałeś? – zapytałam po dość dłużącej się chwili milczenia. Siedziałam właśnie razem z Aaron'em na masce jego samochodu i spoglądałam przed siebie, na panoramę Londynu nocą.
– Bez konkretnego powodu. – Wzruszył niedbale ramionami. – Lubię tu po prostu przyjeżdżać, a nie przepadam za rozmawianiem z tobą w moim gabinecie.
– Czyli jednak był powód...
– Spotkania, ale nie tego, że wybrałem to miejsce – odparł, wciąż pozostając zapatrzonym w dal.
– Co tam widzisz? – zapytałam lekkim tonem. Wiedziałam, że jeśli ja nie podtrzymam rozmowy, zejdzie ona na nieprzyjemne dla mnie tematy.
– Miasto – odpowiedział prosto i ponownie poruszył ramionami. Robiło się to irytujące, bo zwykle tryskał energią i próbował mnie zarazić swoją radością. Dziwne było go oglądać... takiego. Cichego, zbyt spokojnego...
– A coś więcej?
– Mógłbym zapytać ciebie o to samo. Jakby nie patrzeć, to po to się spotkaliśmy.
– Tylko dalej nie rozumiem dlaczego ma to miejsce wieczorem, na parkingu poza Londynem, gdzie większość ludzi przyjeżdża na szybki numerek.
– To nie odpowiedź – zauważył i posłał mi pierwszy dzisiejszego wieczoru uśmiech.
– Nudne miasto.
– Co w nim widzisz nudnego?
– Nudne to w sumie złe słowo. Stąd wydaje się być po prostu... monotonne.
– Myślałem, że lubisz monotonię? – Posłał mi zagadkowe spojrzenie spod przymrużonych powiek.
– Nie przeszkadza mi. Zwykle.
– A kiedy ci przeszkadza?
Pod wpływem tego pytania wewnętrznie się skuliłam w sobie. Nigdy nie zastanawiałam się nad tak na pozór nieistotnymi rzeczami. Przypominały mi o niezwykle bolesnych dwóch tygodniach, spędzonych z Bru na piciu wszelkiego rodzaju alkoholi. Do dzisiaj gdy zerkałam na swoje łóżko, czasami stawał mi przed oczami obraz nas opartych o siebie, nie kwapiących się nawet żeby użyć szklanek...
– Gdy wspominam.
– Co?
– Nie wszystko na raz, panie psychologu. – Posłałam mu pobłażliwe spojrzenie i podparłam się na swoich kolanach łokciami. Lewą nogę miałam okrytą szyną medyczną. Od mojego wypadu minęło już na tyle czasu, że potrafiłam stawać na tą nogę bez krzywienia się z bólu i wolno na niej chodzić. Co prawda nie prędko wybrałabym się na maraton, ale nie byłam już uzależniona od kul albo towarzystwa kogoś do pomocy.
– Terapia właśnie na tym polega. Rozmowa na trudne tematy. Czasami pieprzenie o pogodzie i innych bzdetach, ale głównie ważne dla ciebie sprawy.
– Pogoda jest niezwykle istotna – rzuciłam lekkim tonem.
– Warunkuje to, czy danego dnia postanowisz się upić albo przepłaczesz pół nocy?
– Bezpośredni jak zwykle – rzuciłam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Aaron często próbował wciągnąć mnie w słowne przepychanki, które w jakiś pokręcony dla mnie sposób budowały i pogłębiały naszą relację. Może nie nazwałabym go jeszcze przyjacielem, ale nie był już kimś zupełnie mi obojętnym...
– Nie odpowiedziałaś na żadne z moich pytań – zauważył i zasadził mi kuksańca w bok. – Domyślam się, że ciężkie jest dla ciebie komuś zaufać, ale myślałem że trochę uda ci się przełamać...
– Alice – dopiero gdy wypowiedziałam jej imię, przed oczami stanął mi najpierw jej szeroki uśmiech, a potem zaczerwieniona twarz z resztkami makijażu i smarkami pod nosem. To zabolało...
– Kto? – zapytał delikatnym tonem, chyba wyczuwając moją diametralną zmianę nastroju.
– To ta przyjaciółka, o której wspominałam.
– Ta, z którą nie utrzymujesz kontaktu?
– Tak. – Pusty wzrok utkwiłam w bordowych tenisówkach. Podświadomie zaczęłam nerwowo wykręcać palce. Mówienie o osobie, która znaczyła dla mnie tak wiele, a której już nigdy nie zobaczę...
– Czemu nie rozmawiacie ze sobą? – Dłuższą chwilę milczałam, rozważając wszystkie za i przeciw temu, czy chcę mu o tym powiedzieć.
– Ciężko od martwej wymagać, żeby dzwoniła – wykrztusiłam w końcu z trudem i zaszlochałam. Cisnące się do oczu łzy znalazły ujście i zaczęły moczyć zaczerwienione policzki. Krztusiłam się bólem, który promieniował po całym moim ciele. Pierwszy raz od dnia, gdy się o tym dowiedziałam od jej matki, wymówiłam na głos te bolesne słowa. Pierwszy raz od dawna poczułam ten ucisk w piersi na myśl, że nigdy nie zobaczę jej twarzy, nie usłyszę jej śmiechu...
– Co się z nią stało? – zapytał cicho po dłuższej chwili, gdy udało mi się zdusić pierwszą falę szlochu.
– Zabiła się – wykrztusiłam i ponownie usłyszałam w głowie głos jej matki, gdy zadzwoniła do mnie tamtego dnia. Ponownie ujrzałam jej grób, na który nie odważyłam się pójść od dnia pogrzebu. Ponownie poczułam smak alkoholu, który zapełniał czas mojej żałoby. Zapomniałam o otaczającej mnie rzeczywistości, o siedzącym obok Aaron'ie... Próbowałam tylko zapanować nad tym dominującym uczuciem pustki.
Poczułam otaczające mnie szczelnie, silne ramię. Po chwili moczyłam łzami i tuszem do rzęs podkoszulek Whitmore'a. Wczepiłam się w niego i zacisnęłam powieki. Cała drżałam, a brunet uspokajająco gładził moją głowę. Nie mam pojęcia, jak to się stało, że mu to wszystko powiedziałam. A tym bardziej czemu tak bardzo obnażyłam przed nim moje największe słabości. W głębi wiedziałam, że jestem dla niego nieistotną pacjentką. Kimś, o kim zapomni gdy tylko skończy tą pseudo terapię. Miał swoje szczęśliwe życie, rodzinę i narzeczoną, która go kochała... Ile mogła dla niego znaczyć durna nastolatka z problemami?
Z tą myślą, odsunęłam się od niego i zdusiłam łzy.
– Przepraszam, jeśli chcesz, odkupię ci nową – mruknęłam, wskazując palcem koszulę mężczyzny. Znajdowała się na niej dość duża, rozmyta plama.
– To jest pierwsze, co chcesz powiedzieć? – posłał mi zagadkowe spojrzenie. Chyba tak samo jak ja, nie potrafił uwierzyć, że powiedziałam mu coś o sobie, nie okraszając tego sarkazmem i ironią.
– W kwestii oczywistej, miałabym do ciebie prośbę.
– Jaką?
– Zapomnij o tym i nikomu nie wspominaj. – Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Wreszcie udało mi się z ciebie coś wyciągnąć i mam udawać, że nic się nie stało?
– Dokładnie tak . – Spojrzałam na niego. – Nie wiem, na ile to ukazałam, ale jest to coś, o czym nie potrafię rozmawiać. Kiedyś opowiem ci o Alice coś więcej... Ale do tego czasu, proszę, nie wracajmy do tego.
– Jak niby mam ci pomóc, skoro ty tego unikasz na wszystkie możliwe sposoby?
– Nie wiem – odparłam prosto – ale póki co, nie wracajmy do tematu mojej przyjaciółki, dobrze?
– Skoro tak ci na tym zależy, to w porządku. Ale pod warunkiem, że kiedyś do tego wrócimy. Pozwoliłaś mi zobaczyć, jak bardzo bolesne są dla ciebie wspomnienia i chciałbym pomóc ci się z nimi zmierzyć.
– Kiedyś – rzuciłam w przestrzeń i natychmiast postanowiłam zmienić temat. – Jak tam u ciebie i Danielle, tak przy okazji?
– Szybka zmiana tematu – parsknął. – W sumie dobrze. Co prawda rzadko mamy okazję się spotykać, ale niedługo zaczniemy dokładniej planować ślub.
Danielle była narzeczoną Aaron'a. Z tego co wspominał, byli ze sobą od kilku lat i jakieś pół roku temu oświadczył się jej. W jego przypadku ta terapia działała w dwie strony i oboje się sobie zwierzaliśmy. Dzięki temu zdążyłam poznać jego rodzinę, nawet ich nie spotykając naprawdę.
– Będę zaproszona?
– Pewnie tak. – Wzruszył ramieniem. – Ze wstępnych planów wynika, że zaprosimy około setki ludzi. Czułbym się dziwnie, gdyby ciebie nie było wśród nich. Zdążyłem się przyzwyczaić do twojej obecności.
– Nie słódź, bo i tak na dzisiaj koniec zwierzeń. – Szturchnęłam go w ramię i zaśmiałam się cicho. – Wracamy?
– Szczerze to niezbyt mam ochotę. – Przeciągnął się i skrzywił.
– Ale musisz pamiętać, że jutro mam lekcje i planuję się na nie wybrać. – Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.
– Czasami zapominam, że nadal się uczysz – rzucił, chyba nie wiedząc, że trochę mnie to zabolało. Powiedział mi wprost, że dla niego dalej jestem gówniarą. Co prawda między nami nie było drastycznej różnicy wieku, ale wystarczyła ona, żebym czasami czuła się niezręcznie.
– No cóż, został mi rok z kawałkiem i studia. –Krótko westchnęłam i przeniosłam wzrok na moje buty.
– Dalej utrzymujesz, że chcesz iść na architekturę? – W odpowiedzi jedynie kiwnęłam głową. – W sumie to dlaczego?
– A dlaczego ty zdecydowałeś się na medycynę?
– Domyślam się, że banały w stylu ,,chciałem pomagać ludziom'' nie wchodzą w grę? – Zaprzeczyłam. – Ehh... Mój dziadek, który był dla mnie lepszym rodzicem niż matka czy ojciec, zmarł gdy miałem czternaście lat. Był lekarzem i zawsze powtarzał ile dawało mu to przyjemności. Studiując, chciałem poczuć się, jakby ciągle był przy mnie.
– Zadziałało? – W odpowiedzi kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze.
– Dla mnie wciąż tu jest – rzucił i po chwili zapytał: – To jak było z tobą?
– Nic szczególnego. – Wzruszyłam ramieniem. – Chciałabym się jakoś zapisać w historii. Wybrałam projektowanie budynków. Może któregoś dnia wezmę udział w projekcie nowego wieżowca w Dubaju albo machnę budynek na skalę Santa Maria del Fiore? – Pod koniec krótko parsknęłam śmiechem. Moje wizje przyszłości były mało realne i zdawałam sobie z tego sprawę. Jednak ja wychodziłam z założenia, że takie właśnie są prawdziwe marzenia - nigdy się nie spełniają. Jeśli byłoby inaczej, to były to najzwyczajniej plany do zrealizowania, ale nie marzenia.
– Ambitna jesteś. Przy tym moja kariera medyczna wydaje się być marginalna.
– Przesadzasz. To tylko marzenie. – Wzruszyłam ramieniem. – Raczej nie mam zbyt dużych szans na takie osiągnięcie.
– Kto wie? Może któregoś dnia odwiedzę najwyższy budynek świata twojego projektu? – Pod koniec szturchnął mnie łokciem w brzuch. Uśmiechnęłam się pod nosem i cicho podziękowałam za jego wiarę we mnie. – Dobra, faktycznie chyba powinniśmy wracać, bo też mam rano dyżur. – Wyciągnął ręce nad głowę, przeciągnął się i głośno ziewnął.
– Wymiękasz, Whitmore? – rzuciłam zaczepnie, chociaż sama walczyłam z przemożną ochotą na ziewnięcie.
– Cenię sobie sen. Ty też powinnaś. – Wskazał na mnie palcem i posłał mi znaczące spojrzenie.
– Ja dopiero teraz zaczęłam doceniać zdrowe kończyny. Przez tą cholerną nogę od miesięcy nie wsiadłam na motor ani nie ćwiczyłam.
– Na urodziny będziesz całkowicie dyspozycyjna. – Mrugnął do mnie jednym okiem. – Twój znakomity lekarz prowadzący o to zadbał.
– Zapomniałeś dodać skromny.
– Na szczęście ty o tym pamiętasz.– Ponownie mrugnął. – Dobra, zwijamy się bo tyłek mi zmarzł.
W odpowiedzi zaśmiałam się krótko i poczekałam, aż Aaron pomoże mi zejść z maski samochodu.
No to na tyle. Troszkę krótko, ale następne już powinny mieć lepszą długość xDD
Do napisania, kochani :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro