Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13


Uff, tak jak obiecywałam dodaję trzynastkę :) Udało się i to idealnie, bo wyjeżdżam dosłownie dzisiaj xDD Mam nadzieję, że się spodoba i później wykażecie się cierpliwością, bo najpewniej przez jakieś dwa tygodnie nie będzie nowej części :( wyjazd plus trochę czasu na napisanie rozdziału robi swoje... niestety. Ehh... No dobra, zapraszam na rozdział.


 Powoli zaczęłam odzyskiwać kontakt z rzeczywistością. Docierały do mnie szmery, pojedyncze dźwięki i zapachy. Wyraźnie czułam rozrywający ból w lewej nodze. Coś uniemożliwiało mi choćby kiwnięcie którymkolwiek z palców. Oprócz tego zarejestrowałam, że na lewej ręce mam założone coś sztywnego. Również bark wysyłał wzdłuż całego ciała niemiłe ukłucia.

Próbowałam otworzyć oczy, ale nawet najmniejszy promień słońca wpadający przez okno poraził mnie na tyle mocno, że przeciągle jęknęłam. Dopiero wtedy poczułam jak zaschło mi w gardle.

– Kathy? Kath, słyszysz mnie? – Poczułam delikatny uścisk czyjejś dłoni na niebolącym ramieniu. Głos wydał mi się dziwnie znajomy.

– Shawn? – mruknęłam, ale ponownie zaczęło drapać mnie w przełyku. Zakasłałam.

– Cii, nic nie mów. Boże, wreszcie się obudziłaś – wyraźnie usłyszałam ulgę w jego głosie. – Nie masz pojęcia jak się martwiłem.

– Co się stało? – wyszeptałam, gdy tylko uchyliłam powieki. Spojrzałam na swoje ciało i dosłownie odjęło mi mowę. Cały tułów był zabandażowany, na lewym nadgarstku miałam jakiś sztywny opatrunek, a na lewej nodze gips. Lewe ramię miałam okryte twardą... chyba szyną. Oprócz tego całe ręce i nogi miałam w zadrapaniach, siniakach i stłuczeniach. Wolałam nawet nie myśleć, jak wyglądała moja twarz.

– Miałaś wypadek na torze. Przeze mnie – odparł zrozpaczony. Dopiero wtedy przyjrzałam się mu dokładniej. Ogromne wory pod oczami, biały jak śmierć, zrezygnowanie ma twarzy... wrak człowieka. Ja go do tego doprowadziłam. Kurwa...

– Nie przez ciebie – wymamrotałam. – To moja wina, nie byłam ostrożna.

– To moja wina, to ja namówiłem cię na jazdę. Przeze mnie dwa dni leżałaś nieprzytomna. Przeze mnie mogłaś zginąć, do cholery!

– Nie obwiniaj się debilu! Przez to czuję się jeszcze gorzej. Martwiłeś się o mnie i doprowadziłeś do stanu rozsypki. Nie chcę dodatkowo być świadomą, że się obwiniasz o moją głupotę.

– Najważniejsze, że wróciłaś – wyszeptał i w jednej chwili w jego oczach stanęły łzy. Boże, co ja mu zrobiłam w te dwa dni?

– Ani się waż płakać. Nie przeze mnie. – Przyłożyłam zdrową rękę do jego policzka. – Jesteś dla mnie zbyt ważny, żebyś cierpiał.

– Łatwo ci mówić. Nie ty patrzyłaś, jak wnoszą twoje ciało do karetki. Teraz płaczę ze szczęścia. Bo żyjesz i jesteś tu, idiotko! Nie masz pojęcia jaka to dla mnie ulga. Kurwa, przeze mnie cierpiałaś!

– Ile razy mam ci mówić, że to nie przez ciebie?

– Mylisz się. – Pokręcił głową. – Jestem idiotą, że kazałem ci jechać. Nie próbuj nawet się wykłócać, że mogłaś mi odmówić, to moja wina.

Zapamiętaj sobie, że nigdy nie byłeś winny mojego cierpienia. Zawsze mi pomagałeś. Mam tylko ciebie i Bruc... – Nagle mnie olśniło. – Kurwa, Bruce!

– Nie wie, że tu jesteś. Nikt oprócz mnie i twojej rodziny nie wie.

– Zgaduję, że nie fatygowali się, żeby tu zajrzeć – prychnęłam.

–-Byli raz, gdy lekarz do nich zadzwonił. Musieli podpisać jakieś dokumenty. Od razu po tym wyjechali z twoim bratem.

– Dość typowe. Ledwie wrócili, znowu mnie zostawiają. A tak w ogóle, powiesz co mam z ręką i nogą?

– Nadgarstek złamałaś, kostkę skręciłaś. Tylko że z nogą jest gorzej, bo masz dodatkowo zerwany mięsień. Jeszcze zwichnęłaś bark.

– Niee! – jęknęłam przeciągle. Brakuje mi tylko żebym była od kogoś zależna przez dłuższy czas.

– Zamieszkasz u mnie. – Wzruszył ramionami. W sumie, nieraz nocowałam u niego pod nieobecność rodziny. Nie przepadałam za całkowitą samotnością w domu. – A właśnie, lekarz chciał o czymś z tobą pilnie porozmawiać. – Tym mnie zdziwił. – Zawołam go. – Cmoknął mnie w czoło i podszedł do drzwi. Zanim jednak wyszedł, rzucił przez ramię – Naprawdę cieszę się, że wróciłaś.

***

– To chyba jakiś żart – stwierdziłam, gdy tylko dobrze zbudowany brunet wszedł do mojego pokoju.

– Mi również miło cię widzieć, Katie – odparł z bezczelnym uśmiechem. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak wiele obecnie ode mnie zależy.

– Wyraź się jaśniej...

– Aaron, jeśli zapomniałaś – powiedział z westchnięciem. – Miałem nadzieję, że chociaż imię zapamiętasz. Ale wracając, dowiedziałem się paru rzeczy na twój temat.

– Jak chociażby?

– Okaleczasz się – stwierdził, jakby przygaszony. – Regularnie... i to od lat. Po twoich palcach poznałem, że zmuszasz się do wymiotów, po badaniu krwi dowiedziałem się, że masz bardzo poważną anemię. A twoje żebra można spokojnie policzyć bez większego problemu. Masz bardzo poważną depresję i anoreksję.

– Nie masz pewności, że twoje domysły odnośnie anoreksji czy depresji to prawda. Nie znasz mnie.

– Znam fakty medyczne. Jesteś chora, a ja chcę ci pomóc.

– Więc odpuść.

– Nie mam zamiaru – parsknął. – Może i jestem dopiero na stażu, ale wystarczy jedno słowo w kierunku ordynatora oddziału, a trafisz do szpitala psychiatrycznego.

– Czy ty mi właśnie grozisz? – zapytałam niedowierzając.

– W ostateczności. – Wzruszył ramionami. – Ale daję ci wybór.

– Jaki niby? – prychnęłam.

– Pozwól mi sobie pomóc. Pokazać ci piękno życia i siebie samej.

– Alternatywą jest szpital?

– Nie chciałbym być do tego zmuszony, ale owszem.

– Rok – odparłam po dłuższej chwili.

– Co? – zapytał, nie rozumiejąc chyba o co mi chodziło.

Dam ci rok. Jeśli ci się nie uda, odpuścisz i nie zgłosisz nic lekarzom.

– Mam rok na zmianę twojego życia?

– Tak. Ale najpierw, pozwól mi zadać ci jedno pytanie.

– A jakie?

– Czemu ja? Każdy normalny lekarz by to od razu zgłosił. Dlaczego chcesz mi pomóc?

– Wierz lub nie, ale sam nie wiem. – Zaśmiał się. – Ale kiedyś może sam się przekonam.

– Jesteś dziwny.

– To chyba idealnie się dobraliśmy, Katie.

– Na to wygląda. Ale nie myśl sobie, że cię kiedykolwiek polubię. Jesteś zbyt pewny siebie.

– Nie znasz mnie – zacytował moje wcześniejsze słowa. – Podobnie jak ja ciebie. Wstrzymajmy się póki co z ocenianiem siebie nawzajem.

– Więc zacznijmy od początku. Katherine Ross.

– Jestem Aaron Whitmore.- odparł z uśmiechem. – I wygląda na to, że przez najbliższe 365 dni będę przy tobie.


Koniec części! Tak jak mówiłam, bardzo krótka ale zależało mi, żeby tak a nie inaczej zakończyć rozdział, liczę że w związku z tym wybaczycie tą długość xDD No dobra, żegnam się z wami na jakieś dwa tygodnie i bardzo żałuję, mam nadzieję że w jakimś minimalnym stopniu wy też. Ale żeby nie było, że jestem aż tak okrutna, załączam moje wyobrażenie Aaron'a :* :

Co myślicie o głównym bohaterze? Napiszcie w komentarzach. Tradycyjnie na zakończenie:

Do napisania, kochani :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro