Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10



Witam w dziesiątce! Trochę mi się z nią zeszło, ale cierpiałam na kompletny brak weny. Przepraszam!! >.< Ale za to mam nadzieję, że rozdział się spodoba. Bez przedłużania, zapraszam:

– Kurwa, niepotrzebnie cię tu zabrałem – warknął Shawn, opierając się o maskę samochodu gdy oddaliliśmy się od Mayer'a. Może i mój przyjaciel zgrywał twardego ale w jego oczach widziałam, że się bał. Sytuacja niestety wyglądała łudząco podobnie do tej sprzed roku.

– Nie przejmuj się nim. Dasz radę wygrać a mi się nic nie stanie. – Posłałam mu pokrzepiający uśmiech.

– Nie pozwolę, żebyś przeze mnie znowu cierpiała. – Rzadko miałam okazję widzieć go w takim stanie. Niemal zawsze był uśmiechniętym chłopakiem. Dziwne było znów oglądać go w takim stanie.

– Nie bój się tak o mnie. W tej chwili najważniejszy jest wyścig. – Sama nie byłam w stanie uwierzyć, że zachęcałam go do jazdy. Normalnie bym się cieszyła, ale nie w chwili gdy chciał zrezygnować ze względu na moje bezpieczeństwo. – Podobnie jak ty, znałam ryzyko przyjazdu tutaj z tobą. Wiem że są zawodnicy, którzy chcą wygrać poprzez zastraszanie bądź szantaż. A bliscy są idealną kartą przetargową – westchnęłam. – Ale proszę, nie rezygnuj przeze mnie.

– Dzięki. – Delikatnie się uśmiechnął. – Potrzebowałem twojego stuprocentowego wsparcia. Doskonale wiem, że nienawidzisz, gdy ryzykuję.

– Powiedz mi... Czy zawodnicy muszą jechać sami?

– Mogą mieć sekundanta ale czemu o to... – Zawiesił się na moment. – Nie!

– Gdzie będę bezpieczniejsza niż przy tobie? – Uniosłam zagadkowo prawą brew. Shawn chyba przez moment analizował moje słowa, bo między jego brwiami utworzyła się niewielka zmarszczka. Po chwili głośno westchnął i spojrzał na mnie.

– Ale zapinasz pasy, nie ruszasz się i niczego nie wystawiasz poza siedzenie - nawet koniuszka palca – zastrzegł wysuwając mały paluszek przed siebie. Z szerokim uśmiechem wystawiłam swój i zaplotłam je razem.

– Obiecuję!

– W takim razie wskakuj. – Przewrócił oczami a ja z cichym śmiechem otworzyłam do góry drzwi i weszłam do środka. Nim zdążyłam je zatrzasnąć, obok mnie już siedział blondyn. Zaczął bawić się kolczykiem, co zazwyczaj oznaczało, że się stresował bądź...

– Czego się boisz?

– Że przegram albo ten pojeb coś ci faktycznie zrobi – warknął, puszczając przy tym czarne kółeczko.

– Wygrasz, a ja będę cała.

– Dobra, muszę się rozluźnić. – Wsadził klucz do stacyjki i w tej samej chwili cała deska rozdzielcza zaświeciła. Zaczął grzebać w ustawieniach GPS'a, najpewniej wstukując dane trasy. W ramach utrudnienia dla tych, którzy mieszkają w LA, trasa w trakcie wyścigu będzie się zmieniać. Dla Shawn'a to była wręcz idealna sytuacja. W takich chwilach zawsze wyostrzały mu się spostrzegawczość, orientacja w terenie i przede wszystkim skupienie. Często w takich warunkach jeździł w Londynie. Wówczas wygrywał z miażdżącą przewagą nad przeciwnikami.

– O której zaczyna się wyścig?

– Równo o północy, czyli za jakieś pięć minut – odparł sprawdzając czy wszystkie wskaźniki działają bez zarzutów.

– Dasz radę. – Nie wiem, czy powiedziałam to do niego, czy może raczej do siebie. Pierwszy raz jechałam razem z nim. W pewnym stopniu obawiałam się, że ze względu na mnie będzie jechał dużo ostrożniej i przed wszystkim - wolniej. – Chcę się jeszcze upewnić - masz jechać tak jak zwykle. Zajebiście szybko i wyjątkowo poprę nawet ryzykowną jazdę.

– Cóż, skoro z twoich ust wyszło w jednym zdaniu słowo ryzyko i poprę, to zapewniam, że nie będę się powstrzymywać. – Posłał mi szeroki uśmiech, co w pewnym stopniu mnie rozluźniło.

***

– Wygrałeś! – wydarłam się gdy wysiadłam z auta i rzuciłam się na szyję przyjaciela.

– I dalej nie mogę w to uwierzyć! – Głośno się zaśmiał i szczelnie mnie objął. Zewsząd zaczęli się schodzić ludzie, którzy pragnęli pogratulować Shawn'owi zwycięstwa. W końcu - tytuł mistrza to nie były przelewki.

– Naciesz się chwałą, zaczekam za samochodem.

– Nie mogę zostawić cię samej.

– Daj spokój, nic mi się nie stanie. Cały czas będziesz mnie widział. – Musiałam zakończyć temat, bo piski dziewczyn stawały się nie do zniesienia.

– Dobrze, ale nie oddalaj się. – Posłał mi delikatny uśmiech i zaczął przyjmować pochwały i gratulacje innych zawodników. Ja oparłam się o tył samochodu i przyglądałam temu wszystkiemu z iskierkami radości w oczach. Może i nie popierałam jego udziału w zawodach, ale widziałam również ile szczęścia mu to dawało. Tak więc starałam się akceptować jego hobby.

– To jeszcze nie koniec Dragon!!! – do moich uszu dotarł głośny - prawie zwierzęcy - ryk. Odwróciłam się i zobaczyłam zmierzającego w kierunku bruneta blondyna z rządzą mordu wypisaną na twarzy.

– Powinieneś się pogodzić z przegraną Mayer. – Prychnął donośnie i objął mnie ramieniem. Nawet nie wiem kiedy się znalazł tuż obok.

– Zemszczę się. ­– Przeniósł obleśne spojrzenie na mnie. – Lepiej pilnuj swojej laskę.

– Twoje groźby nie robią na mnie wrażenia ­– chyba starał się zabrzmieć obojętnie ale ja wyczułam złość w jego głosie.

– Następnym razem wygram – warknął i odszedł. Aż dziwne, że nie kontynuował kłótni. Shawn spojrzał na mnie z niepokojem.

– Odbiorę wygraną i jedziemy stąd.

– Zaczekam w aucie. – Hughes pokiwał głową i pomógł mi wsiąść. Gdy upewnił się że zamknął samochód, ruszył szybkim tempem najpewniej do organizatorów zdarzenia. Siedziałam i rozglądałam się dookoła przez przyciemniane szyby. Patrząc na tłum ludzi, zastanawiałam się zawsze jak to możliwe, że osiemnastoletni gówniarz przebił się przez groźnie wyglądających dorosłych zawodników i zyskał tytuł króla. Za każdym razem dochodziłam do wniosku, że Shawn najzwyczajniej w świecie jest zajebistym kierowcą. Tak naprawdę żył z tego, więc musiał być dobry.

– Jestem! – oznajmił gdy tylko zajął miejsce obok.

– To zwijamy się?

– Zapnij pasy. – Z uśmiechem odpalił silnik i odjechał z piskiem opon.

***

– Napijesz się ze mną za zwycięstwo? - usłyszałam za plecami pytanie blondyna. Trzymał w rękach flaszkę - najpewniej z whiskey - i dwie szklanki. Z uśmiechem pokiwałam głową i zeszłam z tarasu. Siedliśmy na kanapie i zaczęliśmy się raczyć procentowym napojem.

Obecnie znajdowaliśmy się w salonie penthouse'u, który Hughes wynajął na czas naszego pobytu w LA. Bez informowania mnie postanowił, że spędzimy tu tydzień. Myślałam, że dzień po wyścigu wrócimy do Londynu ale zaplanował za mnie jakieś pieprzone wakacje! Nie myślcie, że mnie to nie cieszyło. To w końcu siedem dni w Los Angeles! Ale gnębiło mnie to, że on za wszystko płacił.

– Co robimy jutro? – zapytałam gdy wypiłam duszkiem resztkę alkoholu ze szklanki.

– Myślałem żeby jutrzejszy dzień przeznaczyć na zabawę w Pacific Park. Wieczorkiem wizyta w basenie na tarasie z butelką lub dwoma wina. Dalej się zaplanuje.

– Mi pasuje! – Posłałam mu szeroki uśmiech.

***

– Jesteś w pieprzonym Los Angeles i nie raczyłaś mi powiedzieć przed wyjazdem?! ­– wydarł się Hemmings, gdy zadzwoniłam do niego następnego dnia wieczorem. Delikatnie powiedziawszy, nie był zbyt zadowolony.

– Nie miałam kiedy. Decyzję podjęłam przedwczoraj, a wczoraj już leciałam samolotem. – On w odpowiedzi przeciągle westchnął.

– Powiedz, na ile tam poleciałaś? – zapytał z rezygnacją.

– Tydzień ­– mruknęłam, na co on wstrzymał oddech. Tak, usłyszałam to przez telefon!

– Że kurwa na ile?! – ryknął na całe gardło. Musiałam odsunąć słuchawkę od ucha, bo chyba bym ogłuchła.

– Na tydzień do cholery! Nie musisz krzyczeć, problemów ze słuchem jeszcze nie mam.

– I może mi powiesz, że jesteś tam z tym całym Shawn'em? – Prychnął na koniec i mogłabym się założyć, że przewrócił przy tym oczami. Tak, wspomniałam mu o Hughes'ie jakiś czas temu zastrzegając, że się przyjaźnimy.

– Właściwie to...

– No kurwa nie! A może dalej mi będziesz wciskać kit, że nie jesteście parą?

– To nie wciskanie kitu, nigdy nie byliśmy i nie będziemy w związku.

– Skąd ta pewność? – Donośne prychnięcie.

– Po prostu to wiem. Shawn ma... ­– Nie wiedziałam jak to nazwać, nie zagłębiając się w sprawie. – inny gust. Ja natomiast będę zawsze widzieć w nim tak samo jak w tobie - brata.

– Ja nie chcę żebyś cierpiała. – Do moich uszu dotarł jego zmęczone westchnięcie. – Wiem jak chyba nikt inny, jak ciężko jest wyciągnąć cię z głębokiego dołu, gdy się zakochasz bez wzajemności. Wskoczyłem tam za tobą po sytuacji z Blaze'em i wspólnie wyszliśmy na prostą. Ale nie chcę, żebyś znowu przez to przechodziła.

– Jeśli chodzi o Shawn'a - naprawdę nie masz się czym martwić. Nigdy nie spojrzę na niego w ten sposób.

– Dobra, w takim razie odpuszczę temat – westchnął, po czym kontynuował. – Co będziesz teraz robić?

– Idę popływać trochę w basenie. – Postanowiłam pominąć kwestię, że będzie mi towarzyszyć Shawn razem z różowym wytrawnym winem.

– Powiedz, ile on zapłaci za ten tydzień? Obstawiam, że wybrał jakiś lepszy hotel.

– Nie chciał mi powiedzieć. I... my nie mieszkamy w hotelu. Wynajął penthouse.

– O kurwa!

– Mnie też zaskoczył – prychnęłam. – Ale ostatecznie kazał mi się zamknąć i cieszyć pobytem w Los Angeles. – Oraz zwycięstwem w jego wyścigach. - Dodałam w myślach.

– Dobra, nie będę cię zatrzymywał. Baw się dobrze. I przywieź mi pamiątkę! – zastrzegł, na co cicho się zaśmiałam.

– Obiecuję. Zgaduję, że głównie interesują cię procentowe pamiątki?

– Normalnie czytasz mi w myślach Mordo!

– Leć, bo jestem więcej niż pewna, że jesteś właśnie u Scott'a... Albo ewentualnie on jest u ciebie.

– Czasami mi się wydaje, że za dobrze mnie znasz – westchnął a ja znowu zachichotałam.

– Pozdrów go. A później solidnie się nim zajmij. – Tym razem to on ryknął śmiechem jak głupi.

– O to nawet nie musisz prosić. – Zaczął się dosłownie krztusić ze śmiechu.

– Tylko się upewniam. Narka.

– Do później frajerko. – Rozłączył się, a ja z szerokim uśmiechem padłam na kanapę. On jak nikt inny miał talent do rozweselania mnie. Wystarczyło żeby się zaśmiał w ten swój specyficzny sposób. Brzmiał wtedy trochę jak lider tej paczki z filmu Alvin i Wiewiórki. Serio, nawet wyglądem wtedy przypominał walniętego gryzonia.

– Gotowa? – Do salonu wparował Hughes w szortach luźno wiszących w jego pasie. Pozwoliłam sobie skorzystać z okazji i ponownie obejrzeć jego klatkę piersiową. Jak zwykle - robiła wrażenie.

– Jasne. – Wstałam i podeszłam do drzwi tarasowych. Uchyliłam je i ruszyłam w kierunku basenu, aktualnie oświetlonego dużą ilością lamp.

– Mam nadzieję, że lubisz Wino Lallier Grand Cru Rose Brut.

– Jeśli różowe i wytrawne albo półwytrawne, to polubię.

– Wytrawne. – Podszedł do brzegu basenu i postawił na nim kubełek z lodem i butelką. Sam natomiast podszedł do leżaka, na który odłożył ręczniki. Ja za to wskoczyłam do wody na główkę i zaczęłam rozkoszować się błogim stanem zawieszenia, jaki dawała mi cisza pod powierzchnią. Przepłynęłam całą długość zbiornika i po wynurzeniu położyłam głowę na brzegu. Po chwili usłyszałam głośne nabieranie oddechu przez mojego przyjaciela.

– Albo masz fatalną kondycję, albo ja nienormalnie dobrą.

– Coś pomiędzy. Za kółkiem nie wysilam się fizycznie. A dla odmiany ty ćwiczysz dość sporo.

– Dobra, wracamy po alkohol. Jestem ciekawa co kupiłeś. – Ruszyłam wolnym tempem na drugi brzeg. – Zapomniałeś kieliszków.

– Nie doceniasz mnie, Maluszku. – Wychylił się poza basen i z wózka wziął dwa kieliszki. Po chwili napełnił oba różową, musującą cieczą a następnie podał mi jeden z nich. – To w takim razie, za moje zwycięstwo.

– Za zwycięstwo! – Stuknęliśmy się kieliszkami i wypiliśmy niemal wszystko na raz.


No i koniec. Następną część postaram się napisać szybciej, obiecuję! Poza tym, postanowiłam was zapoznać z Shawn'em, oto on:


Jeszcze jak coś nadmienię, nie musicie się jakoś bardzo kierować tymi zdjęciami. To jest po prostu pokazanie, jak JA sobie wyobrażam bohaterów. Wy możecie ich widzieć zupełnie inaczej ^^

Do napisania, kochani!!! :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro