Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1


Na początku rozdziały będą się pojawiały dość często, a później sama nie wiem jak to będzie wyglądać. Mam nadzieję, że komuś spodobają się moje wypociny. :)

– Chodź tu mała szmato! – kolejny wrzask mojej matki rozbrzmiał w całym domu. Już dawno pogodziłam się z takim traktowaniem, nieważne jak bardzo bolało. Niespiesznie zeszłam na dół do salonu, gdzie na kanapie siedzieli moi rodzice. – Powiedz, gdzie się dzisiaj szlajałaś! Twoja wychowawczyni dzwoniła i mówiła, że nie było cię w szkole!

– No bo, źle się poczułam i przyjaciel zabrał mnie do siebie...

– Masz na myśli tego idiotę, co do ciebie przychodzi?! Oboje jesteście siebie warci – prychnęła pogardliwie w odpowiedzi i spojrzała na mnie z niesmakiem. – Następnym razem zadzwoń do nas, albo zostań na lekcjach.

– Nie chciałam wam przeszkadzać...

– W dupie mam czego nie chciałaś a co chciałaś! A teraz idź do siebie. I nie przynoś nam więcej wstydu. – Bez słowa ruszyłam na schody i szybko wbiegłam na górę, a następnie do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi, oparłam się o nie i odetchnęłam. Rozejrzałam się po swoich czterech ścianach. Zadziwiające było to, jakie mieli o mnie zdanie i jak mnie traktowali, porównując to do warunków, jakie mi zapewniali jeśli chodzi o sprawy materialne. W końcu nie każda nastolatka ma własny pokój, garderobę, łazienkę i najnowocześniejsze sprzęty elektroniczne. Widocznie chcieli zachować pozory szczęśliwej, zgranej rodzinki, którą nigdy nie byliśmy.

Dosłownie rzuciłam się na łóżko i włączyłam moją ulubioną playlistę w komórce. Ciężkie brzmienia wypełniły cały pokój. Spojrzałam na sufit i zaczęłam się w niego tępo wpatrywać, a dokładnie w rysunki, które się na nim znajdowały. Kiedyś wpadłam na taki pomysł i poprzyklejałam moje ulubione prace, lub portrety osób, które były lub są dla mnie ważne. Centralnie nad poduszkami był rysunek Jego... cicho westchnęłam. W sumie nie wiem, co takiego było w Blaze'ie, że się w nim wtedy zakochałam. Wiem za to, że do tej pory nie byłam w stanie o nim zapomnieć. Sprawy nie ułatwiał mi brat, który go regularnie do nas zapraszał. Ale co się dziwić, najlepsi przyjaciele spędzają ze sobą sporo czasu. Ponownie westchnęłam.

Rozsunęłam plecak i wyjęłam z niego podręczniki do matematyki, angielskiego i historii sztuki. Co prawda od testów dzieliły mnie jeszcze ponad dwa tygodnie, ale to były przedmioty, których uczyłam się wręcz z przyjemnością. Co z tego, że z reszty przedmiotów byłam beznadziejna? Skupiałam się na moich atutach. Od dawna musiałam cieszyć się moimi najmniejszymi sukcesami, żeby wynagrodzić sobie to, jak byłam traktowana za porażki.

Podniosłam się z łóżka i otworzyłam na oścież drzwi tarasowe. Co prawda balkonu nie miałam, ale szklane drzwi i barierkę tuż przy nich od zewnątrz- owszem. Siadłam z książkami na podłodze i spojrzałam na ogród. Jace (mój brat) grał w piłkę z naszym ojcem i... Blaze'em. Przeniosłam wzrok na podręcznik, na ślepo zwiększyłam głośność muzyki i skupiłam się na tekście. Niestety obecność mojego obiektu westchnień i to bez koszulki, nie ułatwiała mi sprawy. Jednak za sprawą mojej upartości, siedziałam na tej podłodze i dalej próbowałam czytać.

***

Właśnie skończyłam pisać referat na biologię. Gdy spojrzałam na zegarek na biurku, okazało się, że jest już pierwsza w nocy. Wrzuciłam wypracowanie do plecaka i ruszyłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy i po wyjściu z kabiny zawinęłam się w ręcznik. Mimowolnie spojrzałam na wielkie lustro wiszące nad umywalką. Dotknęłam swojego brzucha i przyjrzałam się swojemu odbiciu. W oczach zebrały się łzy, którym nie pozwoliłam wypłynąć. Z szuflady wyjęłam suszarkę i wysuszyłam włosy. Przeczesałam je na szybko, nasmarowałam całe ciało masłem kokosowym i w ręczniku przeszłam do garderoby. Z jednej z półek wzięłam szare dresy, czarną bluzę z kapturem i bordowy komplet bielizny. Zrzuciłam ręcznik i szybko ubrałam naszykowany zestaw. Wróciłam do pokoju, włączyłam cicho muzykę a potem z paczką fajek siadłam na podłodze przy otwartych, szklanych drzwiach. Odpaliłam pierwszego papierosa i zaciągnęłam się nikotyną, która przyjemnie podrażniła moje gardło. Głęboko odetchnęłam i spojrzałam na gwiazdy. Bardzo lubiłam patrzeć na niego nocą. Podobnie jak uwielbiałam same noce, bo wtedy człowiek miał czas na wyrzucenie z siebie wszystkich smutków i żalów danego dnia.

Odpaliłam kolejnego papierosa, który niestety nie wystarczył mi na długo, bo po chwili odpalałam kolejnego. Tak, paliłam dużo. Można powiedzieć, że miałam nietypowe postanowienie - papierosy zamiast żyletki. Póki co, wytrzymałam jeden dzień. To i tak dużo jak na mnie i moje beznadziejne życie. Ale moja czarna kosmetyczka i tak dalej miała swoje stałe miejsce wciśnięta na półkę pod materacem. Wiedziałam, że i tak prędzej czy później znów sięgnę po żyletki, więc chciałam je mieć pod ręką, bo po co się potem trudzić?

Po wypaleniu jeszcze jednej fajki wstałam z podłogi i zamknęłam drzwi. Paczkę rzuciłam na biurko, a następnie wyłączyłam muzykę. Padłam na łóżko i przewróciłam się na plecy. Ponownie spojrzałam na sufit, a dokładnie na Jego portret. Chyba byłam masochistką, skoro nie tyle narysowałam, a codziennie oglądałam ten rysunek.

– Jestem pojebana – mruknęłam do siebie i zasłoniłam ręką twarz. Kilka łez spłynęło mi po policzkach, ale szybko je starłam. Nie warto kolejny raz ryczeć z powodu osoby, która i tak od zawsze miała mnie gdzieś. Mimowolnie odsłoniłam się na tyle, że ponownie spojrzałam na te oczy. Błyskawicznie zakryłam twarz dłońmi. – Serio pojebana...

***

Budzik zaczął dzwonić o szóstej rano, choć nie wiem po co go w ogóle nastawiałam. I tak nie spałam całą noc. Leniwie podniosłam się z łóżka i weszłam do łazienki. Przemyłam twarz, załatwiłam potrzeby, po czym zdjęłam ubrania. Gdy stanęłam na wadze, westchnęłam rozczarowana.

Może i mniej niż wczoraj, ale dalej za dużo. Szykuje się kolejny dzień głodówki.

Zeszłam z wagi i przeszłam do garderoby. Wzięłam do rąk bordową bluzę i czarne rurki. Założyłam to na siebie i wróciłam do łazienki. Wykonałam swój stały makijaż i wróciłam do pokoju. Zegarek wskazywał 6.40, co znaczyło że do lekcji pozostała mi jeszcze ponad godzina.

Spakowałam plecak na dzisiaj i postanowiłam jakoś zużytkować ten czas. Wzięłam deskę z przyczepioną do niej kartką i zabrałam się za kończenie pracy. Na sobotę musiałam zrobić jeszcze trzy inne rysunki, więc każda chwila była na wagę złota. A, zapomniałam wspomnieć wcześniej - chodzę na kurs rysunku architektonicznego już drugi rok. To jedyna rzecz, w której potrafię się na tyle wykazać, że zdarza mi się usłyszeć miłe słowo nawet od rodziny.

Po trzydziestu minutach rysunek był prawie skończony a ja postanowiłam, że pora wyjść do szkoły. Odłożyłam deskę a kartkę schowałam do teczki. Usłyszałam walenie do drzwi a potem warknięcie.

– Wstawaj Katherine! Jeśli spóźnisz się do szkoły, to pożałujesz! – Po tym, moja matka ruszyła dalej korytarzem, jak podejrzewałam, prosto do pokoju Jace'a. Zawsze tak było - na mnie rano warknęła, do niego poszła z uśmiechem się przywitać i zaoferować podwiezienie do szkoły. A, właśnie. Niby jest starszy o 2 lata i powinien już skończyć szkołę, ale nie zdał z kilku przedmiotów i musiał powtórzyć klasę. Co ciekawe, rodzice dalej mnie uważali za to gorsze dziecko, które jest chodzącą porażką i rozczarowaniem.

Do plecaka wrzuciłam paczkę fajek, które dalej leżały na biurku, i wyszłam z pokoju. Zeszłam po schodach na dół i w korytarzu zaczęłam ubierać buty. Gdy zasznurowałam już jednego z moich ukochanych bordowych glanów, w drzwiach kuchni stanął ojciec.

– Nic nie zjesz?

– Nie mam ochoty – mruknęłam, gdy stanęłam prosto. Podeszłam do wieszaka, z którego zdjęłam czarną, skórzaną kurtkę.

– Nie namawiaj jej lepiej. Przecież widzisz jaka jest gruba. Powinna zrzucić parę kilo – prychnęła moja matka, która znikąd pojawiła się na schodach. Udałam, że w żadnym stopniu nie ruszyły mnie jej słowa. Zapięłam zamek kurtki i otworzyłam drzwi.

– Nie czekajcie na mnie z obiadem – wybełkotałam.

– Nie mieliśmy najmniejszego zamiaru czekać. Dzisiaj przychodzi mój szef, więc właściwie byłoby dobrze, gdybyś nie pojawiła się w domu do szóstej – odparła bez nawet najmniejszego wzruszenia w głosie.

– Jak sobie chcecie, będę koło dziewiątej. – Wyszłam i trzasnęłam drzwiami. Skierowałam się prosto do szkoły, w której byłam po dziesięciu minutach. Do lekcji zostało mi blisko 20 minut, gdy odwiesiłam kurtkę do szafki. Zatrzasnęłam drzwiczki i dostrzegłam na końcu korytarza Matt'a, który uśmiechnął się w moją stronę. Ruszyłam w jego kierunku, żeby się przywitać.

– Cześć, karzełku – odezwał się wesoło.

– Ile razy mam prosić, żebyś tak do mnie nie mówił? – burknęłam, ale po chwili się uśmiechnęłam. – Co u ciebie?

– Nic ciekawego. Sprawdzian z angielskiego i kartkówka z matematyki, na której nie mam zamiaru się pojawić.

– Idziemy gdzieś? Mogę zadzwonić do Maddie.

– Jasne. Pizza?- Niechętnie pokiwałam głową. – To dzwoń do niej, a ja popytam kumpli. Do dziesiątej. – Pomachał mi i ruszył do grupki swoich przyjaciół. Ja jeszcze chwilę stałam w tym korytarzu, aż nie poczułam klepnięcia w plecy.

– Witaj, Mordo! – krzyknął wesoło Bruce. Spojrzałam na niego z szerokim uśmiechem i rzuciłam mu się z piskiem na szyję.

– Bru!? Miało cię przecież nie być do piątku idioto!

– No wiesz co? Myślałem że się ucieszysz na mój widok a nie wytkniesz mi, że wróciłem za wcześnie – prychnął, ale wyraźnie dało się wyłapać, że żartuje.

– Przecież się cieszę kretynie! – Ponownie uwiesiłam się na szyi przyjaciela. Tak, to przyjaciel. Uprzedzając, nie ma żadnej dziewczyny i mieć nie będzie...

– Nie uwierzysz, jak nieziemski był seks z Nathaniel'em... – Bo woli męskie członki.

– Możesz mi oszczędzić szczegółów. Uwierz – odparłam wysuwając rękę przed siebie. Bruce był tym typem, który nie lubił zobowiązań. Jeszcze chyba nigdy nie słyszałam żeby był w związku. A lista facetów, z którymi miał pojedyncze "spotkania" była dość długa...

– Jasne, ale mów co tam u ciebie? Zmieniło się coś w ciągu tego tygodnia?

– W sumie to chyba nic. – Wzruszyłam ramionami. – A właśnie! Masz ochotę na wypad na pizzę?

– No pewnie! A kiedy?

– Na angielskim.

– Uuu, czyżby moja malutka Kath planowała wagary? – Zaśmiał się przesłodzonym głosem.

– Jakie tam od razu wagary? To będą skrócone lekcje.

– O trzy godziny? Myślałem, że kochana rodzinka ostatnio miała zamiar cię udusić za ucieczkę z lekcji.

– Bo teoretycznie miała. Ale tak naprawdę to ja ich od dawna nie obchodzę. Nawet dzisiaj kazali mi wrócić dużo później, bo szef matki przychodzi na kolację – prychnęłam.

– To muszę ci coś powiedzieć. Ale tak prosto z serca, więc słuchaj uważnie – zrobił pauzę, po czym się ponownie odezwał. – Miej ich w dupie kochana!

– Łatwiej powiedzieć. Jakby nie patrzeć, dopóki nie skończę tej nieszczęsnej osiemnastki, jestem skazana na ich obecność.

– Możesz zawsze iść do opieki społecznej lub nasłać na rodziców policję. – Wzruszył ramionami.

– Myślisz, że nie rozważałam takich opcji? Ale mimo wszystko to moja pieprzona rodzina. A wyzwiska, poniżanie i sporadyczne wyrzucanie z domu to nic takiego, w porównaniu z tym, co mogłabym mieć.

– No jasne, bo to, że własna matka wyzywa cię regularnie od szmat, kurw i tym podobnych to przecież nic takiego – prychnął.

– Nie mówię, że nic takiego. Tylko to po prostu nie jest aż tak trudna sytuacja, żebym nie mogła z tym wytrzymać do pełnoletniości.

– A co, wolisz poczekać aż cię pobiją?

– Zmieńmy temat. – Westchnęłam. – To piszesz się na pizzę czy zgrywasz przykładnego ucznia, którym nie jesteś?

– No pewnie że idę! Błagam, znasz mnie na tyle dobrze. Nie posądzaj mnie o udawanie dobrego ucznia. – Oboje się zaśmialiśmy. W czasie naszej rozmowy dotarliśmy pod salę, w której mieliśmy pierwsze tego dnia zajęcia.


A oto koniec pierwszego rozdziału! Liczę, że ktoś będzie zadowolony z tego rozdziału, w przeciwieństwie do mnie xD Załączam jeszcze zdjęcie Katherine. Do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro