Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

List 11. Wiersze

Kochany Mikołaju, 

Wiem, że nic nie wiem. Złote płatki jakby białego śniegu spadają powoli na mój parapet. Teraz pewnie nawet bym tego nie pisał, gdyby nie to, że przez złoty śnieg zamknęli nam stadion. Mój ojciec pewnie też by mi nie pozwolił. Gdyby się dowiedział pewnie uznałby to za bardzo dziecinne, a mnie za człowieka niepoważnego.

Mam szesnaście lat, blond włosy, niedokończone wiersze, i niechcianą, ale już zaplanowaną od A do Z, przyszłość. Chciałem napisać dla mojej ukochanej Sary jakiś piękny wiersz. Potem podrzucić je ukradkiem na jej ławkę ubrudzoną również należącymi do niej farbami. Jak w jakimś przereklamowanym romansidle. Teraz pewnie zapytasz "w takim razie dlaczego tego nie zrobisz, dzieciaku?". Już śpieszę w odpowiedzi. Właściwie to główne powody są dwa.

Po pierwsze mój ojciec by mnie chyba zabił. Nie wiem czy moja mama była romantyczką, bo jeżeli nie, to mam to chyba po listonoszu. Mój ojciec nienawidzi takich rzeczy. Dla niego same czerwone bukiety róż to przesada, wolę nie dowiedzieć się jak zareagowałby na romantyczny list. Sama jego reakcja na jakiekolwiek listy... Pozostawia sobie wiele do życzenia. Wytrzymałbym jego zirytowane westchnięcia, przesiąknięte rozczarowaniem słowa, kiedy mówił, iż tylko marnuję swój sportowy potencjał w czasie kiedy mógłbym ćwiczyć. Byłbym skłonny zdzierżyć nawet jego słowa, kiedy mówił mi, że niczego nie osiągnę. Ale nie mogę powstrzymać łez i rozpaczy kiedy drze je przed moimi oczyma. Dlatego nigdy kiedy on jest w domu, nie mogę ich dokończyć.

No cóż, jest też drugi powód, ściśle powiązany z tym pierwszym. Mój ojciec uparł się, że jako ''cudowny przyszły piłkarz'' powinienem mieć dziewczynę przede wszystkim urodziwą. Nie miałem już siły się mu sprzeciwiać. Nie miałem siły tłumaczyć, że nie chcę jakiejś tam dziewczyny, tylko mojej prawdziwej ukochanej. I o Jezusie - jak ja teraz tego żałuję.

Sabina była nie do zniesienia. Była piękna, i naprawdę nie mogłem powiedzieć, że nie była. Miała piękne, duże, orzechowe oczy, oraz włosy w kolorze złota. Nosiła delikatną, bardzo elegancką biżuterię. Pachniała za to dorodnymi liliami, lub rosą o poranku. Czułem się niesamowicie źle wiedząc, że kiedy tylko ona nie patrzy, ja swoimi niebieskimi oczyma wpatruję się w Sarę. Jej brązowe włosy, i tysiące falban na zwiewnych bluzeczkach, próbując wyczuć w w powietrzu zapach jabłek z jej sadu.

Jednak ona mnie nie zauważa. To znaczy, zauważać może i zauważa. Przeklęty status przewodniczącego wszystkiego co istniało w naszej placówce coś oznaczał. Szkoda tylko, że do ''wszystkiego'' nie wliczało się kółko poetyckie. Chociaż i tak jestem pełen podziwu, że udaje mi się udawać, że w czasie, w którym jestem na ''dodatkowych zajęciach piłkarskich'', jestem tak naprawdę na poetyckich spotkaniach. Choć tam mnie cenią...

Ale ja chcę tylko skończyć wiersz. I to jest właśnie moje życzenie, Mikołaju.

~Bartek

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro