Rozdział I
Z tęsknotą w oczach spojrzałam na Ulicę Cieni. Były moje urodziny, a ja niczego bardziej nie pragnęłam jak tam pójść, znaleźć się wśród ciemności, gdzie według moich wyobrażeń odnajdzie mnie jeden z nich. Oczyści me ciało z człowieczeństwa swoją nieśmiertelną krwią i da wieczne ukojenie, niekończący się sen. Niczego więcej nie chciałam. Na tym ograniczały się moje marzenia, choć ja doskonale wiedziałam, iż to niemożliwe. Mimo to chciałam wierzyć, pragnęłam wierzyć w istnienie wampirów- nieśmiertelnych istot, dzieci nocy.
Długo stałam przy oknie i niewidzącymi oczami obserwowałam oświetloną na żółto czarną żwirową drogę. Jeszcze nigdy nie byłam tam po zapadnięciu zmroku i bałam się tego. Nie obawiałam się naturalnie ciemności, gdyż od dawna uznawałam ją za przyjaciółkę. Nie mogłam jednak dopuścić do myśli, że się zawiodę. Nie zniosłabym tego, gdyż od mojej wiary była uzależniona zdolność lub też umiejętność pisania o wampirach.
Kiedyś ktoś zapytał mnie czy wierzę w nieśmiertelnych, a gdy powiedziałam, że tak, wyśmiał mnie. Nie zareagowałam na to złością, ponieważ byłam już przyzwyczajona do tego typu reakcji. Zamiast zatem krzyków odpowiedziałam spokojnie, iż jeśli przestanę w nie wierzyć, nie będę w stanie o nich pisać. Taka też była prawda, o czym przekonałam się, gdy miałam małe załamanie. Stwierdziłam, że nie warto próbować ich zwabić, bo przecież nie istnieją. Wtedy też przez kilka tygodni nie udało mi się napisać nawet jednego zdania nowej powieści.
Widać więc doskonale jak bardzo jestem uzależniona od mojej wiary. Nawet jeśli wszystko będzie wskazywało przeciwko mnie i moim pragnieniom, to i tak nie mogę zakończyć tego, co już raz zaczęłam. Pisanie jest dla mnie narkotykiem. Znacznie mniej szkodliwym od różnych chemicznych śmieci, ale także ma negatywny wpływ na moje życie. Już sam fakt, iż ciągle widzę przed oczami białe klawisze klawiatury, a w uszach słyszę dźwięk ich klikania, może o tym świadczyć. W porównaniu jednak do innych nałogów ten nie wydaje się aż tak straszny.
Tamtego wieczora, gdy z rezygnacją położyłam się do łóżka, jeszcze nie wiedziałam, iż za zaledwie kilka dni nadarzy się okazja spaceru po czarnym, trzeszczącym żwirze, pośród zazwyczaj znienawidzonego przeze mnie światła. Jednakże na tamtej ulicy nazwanej przeze mnie „ulicą cieni", jasność nie była źródłem odrazy, a wręcz nadawała temu miejscu tajemniczości. Oprócz tego ktokolwiek znalazł swe miejsce pośród pomarańczowego światła stawał się zaledwie cieniem, czarną postacią bez osobowości. Stąd też wzięło się moje określenie dla niepozornej drogi.
Nawet gdy zakładałam płaszcz i szykowałam się do wyjścia, nie mogłam uwierzyć w szczęście, które mnie spotkało. Zostałam sama w domu, a to dawało nieograniczone możliwości. Oczywiście nie miałam zamiaru urządzać żadnej imprezy ani też zapraszać chłopaka, gdyż takowego nie posiadałam. Być może po prostu nie umiałam pokochać zwyczajnego człowieka. Zwyczajni mężczyźni nie są dla mnie, mówiło moje wnętrze, choć pragnęłam zrobić wszystko by temu zaprzeczyć. Nie chciałam być samotna, pomimo tego co zawsze powtarzałam.
W końcu zamknęłam za sobą drzwi, czując się jakbym raz na zawsze żegnałam przeszłość, czyli dawne nieświadome aczkolwiek bezpieczne życie. Zdziwiłam się skąd nagle pojawiło się w moich myślach takie porównanie, więc szybko zapomniałam o groźnie brzmiących w mojej głowie słowach: Już nigdy nie będzie jak dawniej.
Niedbale narzucony płaszcz powiewał na zimnym wietrze, hamując moje ruchy. Nie zapięłam go jednak, lecz dalej szłam prosto przed siebie do celu mojej nocnej wędrówki, patrząc przerażonym wzrokiem jak czarna żwirowa droga „zbliża się" coraz szybciej wraz z tempem moich kroków, które nieświadomie przyśpieszyłam. Dlatego też w końcu usłyszałam trzask żwiru pod moimi butami.
Pełna obaw i niepokoju zbliżałam się do granicy światła i mroku, gdzie zawsze stał mój wyobrażony wampir. Właściwie nieśmiertelny wyłaniał się z ciemności, lecz uznałam, iż moje wyobrażenia mogą się nieco zmienić. Szłam zatem dalej z coraz szybciej bijącym sercem. Zatrzymałam się dopiero na granicy, gdzie pomarańczowe światło kończyło swoją egzystencję.
Nie wiedziałam, dlaczego, ale nagle przypomniałam sobie rozmowę z przyjaciółką. Zaprowadziłam ją kiedyś w to miejsce, lecz wtedy zatrzymałyśmy się na samym początku czarnej drogi. Gdy zobaczyłam, że pierwszy szok wywołany przez niezaprzeczalną magię tego miejsca minął, zapytałam:
-Czy wyobrażałaś sobie kiedyś jak mogłoby wyglądać miejsce, w którym spotkałabyś wampira?- Ponieważ nie odpowiedziała, a jej milczenie i pełen fascynacji wzrok był bardziej wymowny od tysiąca słów, dodałam- Czy to mogłoby być tutaj?
Odpowiedziała ledwie widocznym skinieniem głowy. To wystarczyło bym przekonała się, że czuje to samo co ja i także pokocha ulicę cieni. Ona jednak, w przeciwieństwie do mnie, nie mogła patrzeć na czarną drogę po każdym zmroku, gdy pomarańczowe światło tworzyło swoje potwory. Ja natomiast wykorzystywałam każdą sekundę wolnego czasu, uważając, by w dzień nie zatracić tajemniczości tego miejsca, co mogło bardzo łatwo nastąpić.
Po chwili już bez wahania przekroczyłam granicę, będącą w rzeczywistości porzuceniem człowieczeństwa i raz, lecz już ostatecznie oddałam się w ramiona mroku, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Może właśnie dlatego z taką radością przyjęłam fakt, iż chodzę po trawie i wstąpiłam na przepiękną polanę, która zawsze kojarzyła mi się z magią, a tym bardziej gdy zobaczyłam biały bez świecący w ciemnościach.
Podeszłam do niego i zerwałam białe kwiaty, mając niejasne wrażenie, iż właśnie zabijam jeden z wielu przykładów życia. I chociaż zazwyczaj buntowałam się gdy ktoś nazywał mnie mordercą takim jak inny, który odbiera życie istot niezdolnych zaprotestować, to w tym momencie musiałam się z nimi zgodzić. Sama także z nieznanych mi powodów zapragnęłam zabić. Dlaczego? Prawdopodobnie każdy człowiek ma w sobie ukrytą żądzę mordowania, lecz to od niego zależy czy się jej podda, czy też nie. Tak więc nawet wielcy „myśliciele", obrońcy wszelkiego życia tak bardzo potępiają tych, którzy nie potrafią oprzeć się pierwotnym zapędom.
Trzymając w zaciśniętej dłoni kwiat, czując jak białe kwiatki koloru niewinności muskają moje napięte palce, zrobiłam chyba najgłupszą rzecz z możliwych. Oczywiście wtedy tak nie myślałam aczkolwiek zdawałam sobie sprawę, iż zachowuję się nieco dziwnie. Z całą desperacją zawartą w głosie zaczęłam krzyczeć, wzywając wampiry do ujawnienia się. Zdawałam sobie sprawę, że zachowuję się jak bohater pewnej książki i filmu zarazem. Być może wpływ na to miało niedawne obejrzenie niezwykłego Lestata, który poprzez muzykę rzucił nieśmiertelnym wyzwanie. Ja zrobiłam to bardziej bezpośrednio i, co najważniejsze, nie byłam wampirzycą.
Słyszałam jak moje krzyki roznoszą się po pustej polanie i pozostają bez najmniejszej odpowiedzi. W końcu zrezygnowana usiadłam na jedynej pozostałości po dawnej studni, czyli betonowym pierścieniu o średnicy na tyle dużej by w chwili nieuwagi wpaść do środka. Zignorowałam jednak to zagrożenie i jak zaczarowana wpatrywałam się w biały, zdający się świecić w ciemnościach bez. Powoli przysunęłam go do twarzy i wdychałam jego uspokajający mnie zapach.
-Witaj- usłyszałam nagle ciepły i rozbawiony zarazem głos. W innym przypadku spokojnie spojrzałabym na przybysza, który zdawał się być mężczyzną i ewentualnie odpowiedziała coś. Wtedy jednak byłam zbyt pochłonięta małą rośliną, by zwrócić uwagę na pojawienie się kogoś, dlatego drgnęłam przestraszona.
Zawsze tak reagowałam, gdy ktoś nagle pojawiał się za moimi plecami i dotykał mego ramienia. Działało to na mnie bardziej niż wyskakiwanie z mającym mnie przestraszyć okrzykiem. Poza tym raczej niewielu rzeczy się bałam. Ktoś kiedyś powiedział, że jedynie głupiec niczego się nie boi. W takim razie ja musiałam nim być, chociaż oczywiście posiadałam swoje fobie. Teraz już ich nie mam, bowiem on pozbawił mnie nawet tego co jest tak bardzo charakterystyczne ludziom. Poza tym nie muszę niczego się bać.
Zachwiałam się niebezpiecznie, szukając rękami jakiegoś oparcia. Nie znalazłam go, lecz w ostatniej chwili przed wpadnięciem do studni, której głębokości nie znałam i nie chciałam poznać, ocaliło mnie silne ramię i żelazny uścisk kształtnych palców na nadgarstku. Obcy ostrożnie postawił mnie na ziemi, patrząc z bezczelnym uśmiechem. Byłam zatem przekonana, że wie, iż omal nie stał się powodem, dla którego nabawiłabym się siniaków lub nawet złamań.
-Kim jesteś?- spytałam cicho. Po takich wrażeniach ledwo mogłam wydusić z siebie głos, a i tak przychodziło mi to z nieziemskim trudem.
-Tym na kogo czekałaś i kogo pragnęłaś spotkać- odpowiedział tajemniczo, co doprowadziło mnie do jeszcze większej wściekłości. Nie chciałam by ktokolwiek widział moją słabość, a już na pewno naigrywał się ze mnie. Na to po prostu nie mogłam pozwolić.
-Jestem umówiona, więc spadaj stąd- odwarknęłam, zdając sobie sprawę jak groteskowo to brzmi. Nie trzeba było być wampirem by domyślić się, że kłamię. Z kim w końcu mogłabym spotykać się po północy na pustej polanie? Jedynie z nieśmiertelnym, a raczej moim pragnieniem, o czym zdawał się wiedzieć. Wystarczyły moje wcześniejsze krzyki, by to wiedzieć. Aż nazbyt dosadnie wzywałam nieśmiertelnych.
Spodziewałam się, że obcy parsknie z pogardą i odejdzie, będąc pewnym, iż spotkał wariatkę, lecz nie dbałam o to, co sobie o mnie pomyśli. Z pewnością niedługo zapomni o niezwykłym spotkaniu, myślałam. Dlatego też zdziwiłam się, gdy odpowiedział poważnym tonem:
-Wiem o tym, bo to właśnie ze mną jesteś umówiona.
Jeśli tej nocy mógł mnie jeszcze bardziej zaskoczyć to chyba zaczęłabym go wielbić. Jeszcze nikomu nie udało się wywołać u mnie aż takiego szoku zaledwie kilkoma słowami. On tymczasem zdawał się mówić prawdę, a także mogłam przysiąc, że był przekonany o swojej racji. Ostatecznie zatem uznałam, iż albo ja oszalałam, albo miałam wątpliwe szczęście spotkać wariata. Żadna z tych opcji nie zadowalała mnie, gdyż przybysz był bardzo przystojny.
Nagle mężczyzna przygarnął mnie do siebie z niezwykłą prędkością. Chciałam się wyrwać, ale jego ramiona były bezlitosne i z pewnością nie do pokonania przeze mnie. Mimo to nie przestawałam walczyć, by wyrwać się z gestu niekoniecznie czułego, lecz z pewnością świadczącego o bliskości przynajmniej fizycznej, które to gesty nie działały na mnie zbyt dobrze. Im bardziej jednak próbowałam się wyswobodzić, tym bardziej rósł nacisk jego ramion na moje plecy. W końcu omal nie mogłam oddychać, lecz w tym samym momencie uścisk zelżał.
Dopiero wtedy zrozumiałam co w rzeczywistości chciał mi pokazać. Uświadomiłam sobie nagle, iż nie słyszę bicia jego serca, a jasna skóra jest zimna, chociaż to zarzucałam chłodnemu wiatru. Sama także byłam już skostniała, lecz mimo to cały czas słyszałam równe uderzenia świadczące o życiu, a na tej polanie wybijano tylko jeden rytm.
Odsunęłam się gwałtownie, w czym tym razem mi nie przeszkodził, i patrzyłam na niego przerażona. To było zbyt piękne i straszne zarazem, bym naprawdę spotkała wampira. Sama karciłam się za to w myślach, gdyż wyglądało w końcu na to, że nigdy w rzeczywistości nie wierzyłam w istnienie nieśmiertelnych, a jedynie samą siebie oszukiwałam, pragnąc zachować swój ukochany dar, czyli zdolność pisania o wampirach. Z drugiej strony jego nieruchoma klatka była ostatecznym dowodem na to, kim jest obcy.
-Jak masz na imię?- spytałam po chwili chcą przerwać irytującą aczkolwiek prawdomówną ciszę.
-Elais- odpowiedział obojętnie. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie o czym mówi.
-Czy to nie jest kobiece imię?- wyrwało mi się. Imię to nie pasowało do żadnego człowieka, a tym bardziej obdarzonego brutalną urodą mężczyzny, lecz przybysz nie był ani jednym ani drugim. Z pewnością nie należał już do rasy ludzi, jeśli kiedykolwiek można było nazwać go człowiekiem. Co do jego płci natomiast nie miałam o dziwo żadnych wątpliwości, chociaż nie wydawał się być prostym, masywnym mężczyzną. Kim w takim razie był?
Aniołem, podpowiadało mi coś we wnętrzu. Rzeczywiście musiałam się zgodzić z cichym, lecz nachalnym głosem. Elais miał bowiem jasne blond falowane włosy, sięgające do podbródka, a także jasną cerę, nie zdradzającą najmniejszego kontaktu ze słońcem. Najbardziej jednak przyciągały błękitne oczy, które, jak mogło się wydawać lub też tak naprawdę było, miały moc hipnotyzowania. Na szczupłe ciało nałożył białą rozpiętą do połowy cienką koszulę oraz czarne spodnie. Gdyby był ubrany inaczej od razu nazwałabym go aniołem, a co najważniejsze, zaczęłabym w nie wierzyć. Na szczęście tak się nie stało, chociaż jego uroda robiła ogromne wrażenie.
-Nie- odpowiedział urażony.
Zajęło mi chwilę oderwanie spojrzenia od jego pięknie wyrzeźbionej klatki piersiowej i spojrzenie mu w oczy, co jak się szybko okazało, nie było dobrym pomysłem. Niemal poczułam jak tonę w jego spojrzeniu niczym w morskich odmętach. Poruszyłam głową, by przerwać to wrażenie, lecz ulga okazała się jedynie chwilowa.
-Ile masz lat?- wyjąkałam, licząc na to, iż odwróci głowę i uwolni mnie spod czaru rzuconego przez jego spojrzenie. Nic takiego nie zrobił. Nadal patrzył mi prosto w oczy, zdając sobie sprawę z tego, jak to na mnie działa. Wydawał się być nawet zadowolony, widząc, że uginają się pode mną nogi.
-Na to pytanie nie mogę ci na razie odpowiedzieć- odparł.- Być może kiedyś się tego dowiesz. Przed śmiercią...- dodał cicho.
-Masz zamiar mnie zabić?- powiedziałam, ignorując wcześniejsze pytanie. Wiedziałam, iż jest z pewnością starszy niż wskazywałoby na to jego ciało, czyli jakieś dwadzieścia lat. W tym wieku umarł, będąc jeszcze młodym i spragnionym życia, lecz nie wiedziałam, kiedy się narodził.
-Tak. Zirytowałaś mnie, bo przeszkodziłaś mi w posileniu się. Tam- wskazał niedbałym ruchem ręki las znajdujący się tuż za małym drzewkiem bzu, z którego wcześniej zerwałam gałązkę- kona moja ofiara. Za to należy ci się kara.
Jeśli spodziewał się z mojej strony jakiejś reakcji, to musiał się bardzo zawieść. Umierającemu człowiekowi nie poświęciłam więcej niż jedną myśl i on doskonale o tym wiedział. Grymas niechęci do mnie zeszpecił jego piękne oblicze, lecz zignorowałam to. Przecież miał mnie zabić...
-Zatem moja śmierć jest już przesądzona- powiedziałam spokojnie bez żadnych emocji.
-Czy ty nie masz nawet najmniejszego instynktu przetrwania?- spytał zdumiony.
Miał rację. Wtedy nie posiadałam czegoś takiego, co ludziom nakazuje żyć. W tym też byłam podobna do samobójców, którzy dobrowolnie rezygnują z istnienia, podczas gdy inni chcą przeżyć za wszelką cenę nawet jako kalecy fizyczni czy psychiczni. O dziwo nawet wampiry mają ten instynkt połączony z cechami drapieżcy- idealnego zabójcy. Jeśli tylko ich liczne ofiary nie sprawią, iż zapomną o tym, każdy nieśmiertelny zapragnie żyć wiecznie ze stałym pragnieniem krwi.
Gdy po raz pierwszy spotkałam Elaisa nie rozumiałam tych wszystkich ludzi, wampirów, a nawet zwierząt. Dopiero on nauczył mnie jak pragnąć życia i nie pozwolić go sobie odebrać. Czy jestem mu za to wdzięczna? Odpowiedziałabym, ale nie chcę ubiegać faktów. Ktoś inny bowiem powie mi w przyszłości, iż nie należy zapuszczać się w przyszłość, nie znając przeszłości, a ja mam zamiar tą osobę posłuchać.
-Nie wiem co to jest pragnienie życia- odpowiedziałam szczerze.- Jedyne czego chcę to poznać wszystkie tajemnice tego świata, spróbować tego, co ma do zaoferowania, lecz jeśli ktoś mi w tym brutalnie przeszkodzi nie obdarzę go niczym więcej jak chwilowym atakiem złości, jeśli naturalnie zdążę. Być może bowiem śmierć nastąpi bardzo szybko.
-Jesteś gorsza od ludzi. Oni przynajmniej walczą ze mną, gdy wypijam ich krew. Ty tymczasem...
-Także bym walczyła- przerwałam mu.- Nie mam zamiaru pozwolić byś czerpał radość z mojej śmierci lub by miała ona dać tobie kilka godzin pośród całej wieczności. Wolę by moja krew splamiła tą trawę i wsiąkła w ziemię niż dotknęła twoich ust i płynęła w twoich żyłach.
-Nie muszę pytać cię o zgodę. Mogę cię zabić w każdej chwili i wyssać twą plugawą krew do ostatniej kropli- wysyczał przez zaciśnięte zęby. Widać było, że jest wściekły, gdyż przestał to nawet ukrywać. Najwyraźniej chciał bym zaczęła się go bać. Ponownie musiałam go zawieść. Odczuwałam przy tym niemal dziką satysfakcję, mogąc go jeszcze bardziej zirytować. Jeśli i tak miałam umrzeć z jego ręki, to chciałam przynajmniej w pełni na to zasłużyć.
-Chcę zobaczyć twoją ofiarę- powiedziałam po chwili ciszy, unikając jego wyrażającego wściekłość spojrzenia.
-Nie zrobisz tego- odparł z zaciekłością.
Roześmiałam się cicho, nie mogąc się powstrzymać. Bawiła mnie jednak jego dziecinna duma i wola walki, na którą nie zamierzałam odpowiadać. Poza tym zauważyłam, iż niewiele brakuje, by zabił mnie zaledwie jednym ruchem ręki, zapominając o swoich wcześniejszych planach, a tego nie chciałam. Obawiałam się stać jedną z licznych ofiar, której myśli szybko zaginą w jego głowie, a wspomnienie po zaledwie jednej nocy stanie się natychmiast niewyraźne.
Nagle Elais rozluźnił mięśnie i odwrócił się do mnie tyłem. Zanim zaczął się ode mnie oddalać, idąc w stronę miejsca, gdzie, jak mówił, kona, a być może już umarła jego ofiara, zdążyłam zauważyć wyraz rezygnacji na jego twarzy. Nic więcej. Jedynie spojrzenie jakby to co planował, nie sprawdziło się.
-Nie zabijesz mnie?!- wykrzyknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Zatrzymał się na chwilę i odwrócił tylko po to, by obdarzyć mnie pełnym potępienia wzrokiem.
-Nie jesteś tego godna- odpowiedział, po czym ponownie skierował się w stronę drzewka bzu, całkowicie mnie ignorując.
-Zaczekaj!- krzyczałam za nim.- Nie możesz odejść!- powtarzałam co chwilę, lecz on nawet najmniejszym gestem nie dał po sobie znać, iż słyszy moje wołania. Nie wiedziałam nawet co o nich myśli, a bardzo mnie to interesowało. Mogło mu się bowiem wydawać, że tak bardzo pragnę śmierci. Rzeczywiście bywały dni, kiedy chciałam umrzeć, lecz je miałam już na zawsze za sobą. Teraz zależało mi na dłuższej rozmowie z nim oraz naigrywania się z niego, chociaż do tego nie chciałam się przyznać sama przed sobą. Podświadomie jednak wiedziałam, iż jedynym o czym myślę jest wyraz złości na jego anielskiej twarzy doskonałego mordercy.
Nie próbowałam go gonić, gdyż wtedy z czystej irytacji człowiekiem, który nie znaczył dla niego więcej niż mały robak, mógł zabić mnie jednym uderzeniem niekoniecznie fizycznym. Ja tymczasem nie miałam zamiaru zginąć tak zwyczajnie tym bardziej, że zaczął się we mnie budzić instynkt samozachowawczy, którego to namiastkę wpoił we mnie zaledwie kilkunastoma słowami, a właściwie jednym zdaniem, wypowiedzianym tuż przed swoim odejściem.
Już spokojna obserwowałam jak wampir podnosi z ziemi zwłoki, po czym nagle znika, korzystając zapewne ze swej mocy. Długo jeszcze wpatrywałam się w miejsce, w którym przed chwilą był, mając nadzieję ponownego zobaczenia go. Gdy jednak nie wrócił po kilku minutach, zrezygnowałam z czekania.
-Nie jestem godna byś mnie zabił?- powiedziałam cicho pod nosem.- Jeszcze się to okaże.
Miałam inne plany niż śmierć, lecz o nich nie wiedział nawet Elais, jak mi się wydawało. Zapomniałam jednak o najbardziej pożądanej przeze mnie mocy wampirów, czyli zdolności czytania w myślach. Nie wiem co prawda kiedy to zrobił, lecz z pewnością zajrzał do mojego umysłu, który miał przed nim zaledwie kilka tajemnic. Wszystko inne było niczym zapisane dużymi literami karty księgi i on je czytał. Wtedy bowiem byłam zbyt słaba, by postawić barierę, której nie będzie w stanie zniszczyć.
Z rezygnacją, a także równocześnie ogromną determinacją wróciłam do domu. Nie miałam ochoty spać, gdyż pewność, że ponownie go spotkam pochłaniała mnie całkowicie. Naturalnie wiedziałam, iż wampir nie chce ponownie mnie widzieć i dlatego z pewnością sam nigdy do mnie nie przyjdzie, lecz teraz gdy widziałam jednego z nieśmiertelnych postanowiłam ich szukać bardziej gorliwie niż wcześniej. Wtedy jednak nie zdawałam sobie sprawy tego ile mam racji wierząc w istnienie dzieci nocy, dlatego czasem wyśmiewałam się sama z siebie w duchu, nie zdając sobie z tego sprawy lub po prostu zgadzałam się z potępieńczymi uwagami.
Zastanawiałam się co robić by przyszedł sen, lecz nic nie przychodziło mi do głowy. Wszystkie uwielbiane wcześniej książki teraz odstręczały mnie swoją fabułą, a nawet historie o wampirach nużyły niemiłosiernie. Nie potrafiłam także skupić się na dłużej na jednej rzeczy. Litery uciekały mi sprzed oczy, cały obraz na przemian falował i wirował. Wiedziałam jakie jest tego powód, lecz nie mogłam nic zrobić. Sen w dalszym ciągu nie przychodził.
Ostatecznie zdecydowałam się zrobić to czego nie lubiłam, a mianowicie powróżyć sobie z kart. Nigdy nie wierzyłam w ludzi twierdzących, że potrafią przewidzieć przyszłość lub wszelkich przedmiotów rzekomo to umożliwiających. Bawiły mnie, lecz to wszystko. Ich moc była dla mnie czystym wymysłem, tworem zbyt wybujałej wyobraźni ludzi, którzy chcą zwrócić na siebie uwagę. Prawdopodobnie właśnie z powodu słów człowieka- doskonałego oszusta, przestałam wierzyć w magię. Znalazł się jednak ktoś, kto próbował nauczyć mnie ponownie ufać tajemnicy i zawierzyć nocy. Za to jestem mu bardzo wdzięczna, gdyż bez tego nie „zaczarowałabym" Elaisa. O tym jednak napiszę późnej.
Pewną ręką, bez chwili zastanowienia wyciągałam z talii kolejne karty i układałam je w wymyśle wzory na puszystym dywanie. Zdziwiłam się, że jeszcze pamiętam jak to się robi. Kiedyś i owszem uczyłam się wróżenia z kart tarota, lecz traktowałam to jako zabawę. Teraz wszystko się zmieniło. Pierwszy raz od bardzo dawna chciałam poznać swoją przyszłość. A może raczej należałoby powiedzieć, iż pragnęłam poznać dzieje kogoś innego. Tylko dlatego porzuciłam swoje zasady, mówiące o przyjmowaniu wszystkiego co da los, lecz niekoniecznie zgadzaniu się z tym. Nigdy jednak nie próbowałam zmienić przyszłości, gdyż nie wiedziałam jaka ona jest. Być może kiedyś udało mi się zmienić to, co mnie czekało. Nie wiem... I chyba nie chcę lub też boję się wiedzieć.
Podniosłam pierwszą kartę z góry, mając przed oczami jej grzbiet. Bałam się ją odwrócić i zobaczyć to, czego byłam właściwie pewna. Mimo to, zrobiłam to. Puste oczodoły „spojrzały" na mnie spod czarnego kaptura naciągniętego na białą czaszkę. Pozbawione jakiejkolwiek skóry w tym warg usta uśmiechały się to mnie ironicznie, jeśli można tak powiedzieć o szczęce wyposażonej w szereg równych białych zębów. Gdzieniegdzie spośród fałd obszernego czarnego płaszcza wyłaniała się rażąca biel kości człowieka lub raczej tego co niegdyś było człowiekiem. Na dole karty widniał bezlitosny napis Śmierć.
Elais, pomyślałam od razy i dokładnie w tym momencie bardziej poczułam niż zauważyłam czyjąś obecność. Podniosłam nieśmiało wzrok, będąc pewna kogo zobaczę, a czego w tym momencie najbardziej się obawiałam. Cała moja odwaga ulotniła się gdy zobaczyłam górującego nad sobą wampira.
Nieśmiertelny wyjął mi z dłoni karę i spojrzał na nią z wyrazem obrzydzenia i zdziwienia, po czym rzucił ją daleko. Najwidoczniej nie wystarczyło mu to, gdyż po chwili zastanowienia podniósł mały sztywny kartonik i wyrzucił go przez okno. Odezwałam się dopiero gdy to zrobił, lecz i wtedy mój głos brzmiał niepewnie. Urywałam słowa by zaczerpnąć kolejny głęboki oddech, ale wreszcie udało mi się spytać:
-Po co przyszedłeś? Zmieniłeś zdanie? Masz zamiar mnie zabić?
Chciałam zapytać o to z agresją, krzyżując z nim spojrzenia, lecz niepozorna karta, którą przed chwilą trzymałam w rękach przeraziła mnie do tego stopnia, że nie potrafiłam nawet spojrzeć mu w oczy. Na szczęście nie byłam do tego zmuszona wampir bowiem stał, a ja siedziałam na dywanie. Przede mną leżały ułożone równo karty, lecz ja bałam się je odsłonić. Coś tak prozaicznego i zwyczajnego, uważanego niejednokrotnie za diabelskie przedmioty... Ja jednak nie wierzyłam w szatana. Nie w niego... Co w takim razie wywoływało mój strach?
-Nie odsłonisz reszty?- spytał obojętnie, jakby nie zadziałał na niego widok karty, którą przed chwilą wyrzucił za okno. Jedynie jego oczy zdradzały niepokój. Starał się go ukryć za pozornie obojętnym tonem, lecz nie mógł tego zrobił z prawdomównymi oczami. W niedalekiej przyszłości bardzo szybko dowiedziałam się, iż cała prawda jest zapisana właśnie w nich. Elais mógł przede mną ukryć wszystko, ale wystarczyło, że przyciągnęłam jego spojrzenie...- Wygląda na to, iż masz talent- dodał, patrząc w stronę okna.
Wiedziałam o czym mówi i to mnie przerażało. Jeśli zgadzał się z tym, co symbolizowała karta, oznaczało to, że zamierza mnie zabić. Po tym jak zajął się swoją ofiarą, czyli ukrył jej ciało, mógł zatroszczyć się by żaden człowiek nie wiedział o istnieniu wampirów. Znałam to prawo ze swoich książek. Nikt nie mógł wiedzieć o istnieniu nieśmiertelnych. Jeśli się tak stało, zabijano go lub dawano mu wieczną krew, w przypadku gdy okazywał się tego godny. Wątpiłam, by Elais wybrał to drugie.
Z wahaniem spojrzałam na rozłożone karty, lecz posłusznie, niczym prowadzona jakąś niewidzialną ręką, sięgnęłam po kolejny kartonik. Tym razem od razu go odsłoniłam. Gdy tyko mój wzrok napotkał szczegółowo namalowaną pętlę odskoczyłam jak oparzona, odrzucając od siebie kartę. Nie minęło nawet kilka sekund, gdy Elais z niezgłębionym wyrazem twarzy podniósł ją. Już chciałam powiedzieć mu, żeby tym razem nie wyrzucał jej przez okno, gdy odłożył kartę na podłogę.
-Dalej- powiedział, a ja nie wiedząc dlaczego posłuchałam go i odsłoniłam kolejną kartę.
Tym razem rysunek nie był przerażający, lecz mimo to odsunęłam się tym razem ze zdziwienia, a właściwie szoku. Szeroko otwartymi oczami patrzyłam na nagą, obejmującą się parę. Nie musiałam czytać napisu, by wiedzieć, iż następcami wisielca stali się kochankowie. Mogłam się nawet z tym zgodzić, gdyż była pewna osoba... Później okazało się, iż nie mam zdolności przewidywania przyszłości, chociaż karty o dziwo mówiły prawdę. Moc jednak nie leżała we mnie, lecz w „narzędziach szatana".
Szybkimi ruchami rąk odsłoniłam resztę kart, zanim Elais nakazał mi to zrobić. Gdy już wszystkie ujawniły swoje znaczenia skrzyżowałam z wampirem spojrzenie. Odzyskałam dawną odwagę.
-Jesteś zadowolony?- wysyczałam przez zęby.
-Prawie- odpowiedział chłodno.- Jeszcze nie zrobiłem wszystkiego co planowałem.
-Planowałeś? Kiedy?- spytałam zdziwiona. Wszak od naszego spotkania minęła zaledwie godzina.
-Wiele nie wiesz. Jesteś zwyczajnym człowiekiem i nie dane ci jest poznać wszystkich tajemnic tego świata. Jedynie my możemy przejrzeć zasłonę stworzoną dla ludzi i ujrzeć to, co wam zakazano. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z istot, które żyją obok was, a wy nie macie o nich najmniejszego pojęcia.
-Co to ma wspólnego z moim pytaniem?
-Sądziłem, że jesteś mądrzejsza, podczas gdy nie zrozumiałaś odpowiedzi.
-Gdybyś udzielił mi jej bezpośrednio...
-Nie możesz choć trochę pomyśleć?- przerwał mi z wyrzutem.- Nie uważasz się za człowieka, a właśnie w tym momencie pokazujesz jak bardzo jesteś ludziom podobna. Tak jak oni poszukujesz oczywistego, odrzucając możliwe. Dla ciebie także nie ma czegoś, co wykluczają wasi naukowcy. W takim razie mnie tutaj nie ma, gdyż moje serce nie bije, przez co niemożliwe jest bym się poruszał. Jak to wytłumaczą śmieszne tezy ludzi? Może jestem wytworem twojej wyobraźni?- zaśmiał się szyderczo.
Nie odpowiedziałam nic. Nawet najmniejszym skrzywieniem nie dałam po sobie poznać, co sądzę o jego słowach. Zamiast tego wstałam i podeszłam do niego. Położyłam mu na piersi dłoń i przyłożyłam ucho do miejsca, w którym powinno bić jego serce. Wiedziałam, że nic nie usłyszę, więc nie zdziwiłam się. Nie zareagowałam też, gdy jego klatka nie poruszała się. Wszystko to było mi wiadome. Znałam cechy charakterystyczne wampirom: ich zimną skórę, nieruchome serce i nieużywane płuca, dla których powietrze jest zbyteczne. Nie potrafiłam jednak poznać ich psychiki, dlatego Elais zaskakiwał mnie na każdym kroku.
-Masz rację- powiedziałam po chwili cicho.- Czasem zachowuję się jak człowiek, ale z pewnością nim nie jestem. Nie rozumiem jednak gdzie w całej swojej skomplikowanej przemowie zawarłeś odpowiedź na moje pytanie. Pytałam cię tylko kiedy zdążyłeś to wszystko zaplanować skoro poznaliśmy się zaledwie godzinę temu. Odpowiedź mi jednym zdaniem- poprosiłam.
-Wystarczy mi słowo: tajemnica. Dowiesz tego, ale jeszcze nie teraz. Później...
-Zatem nie zamierzasz mnie teraz zabić?- upewniłam się.
-Nie dzisiaj- odparł, a jego głos jeszcze długo rozbrzmiewał mi w uszach niczym najgorsza przepowiednia.
-Chyba powinnam być ci wdzięczna...
-Nie- ponownie mi przerwał.- Jeszcze nie wiesz co zaplanowałem. Zobaczymy się ponownie następnej nocy. Wtedy też przyjdę i nic nie zdoła cię ocalić przed ponownym spotkaniem ze mną. Nie ma takiego miejsca, do którego nie mógłbym się wedrzeć. Wiesz o tym, prawda?
-Tak, ale ja nie chcę uciekać- odrzekłam spokojnie, patrząc jak wyraz determinacji na jego twarzy zastępuje bezgraniczne zdziwienie. Być może spodziewał się krzyków bądź też błagalnych próśb. Na pewno jednak nie brał pod uwagę takiej reakcji.- Zatem do zobaczenia jutrzejszej nocy. Jak zapewne wiesz nadal będę w domu sama- dodałam z niewiadomych przyczyn.
Wampir już dłużej nie czekał. Korzystając ze swojej mocy, znikł, a konkretnie opuścił mój dom, zostawiając mnie z tysiącem myśli.
Wbrew pozorom nie byłam tak spokojna na jaką wyglądałam. Bałam się. Sama niepewność doprowadzała mnie do szału. Nie wiedziałam jakie plany ma względem mnie Elais i właśnie to tak bardzo mnie przerażało. Niepewność... Chyba nawet wolałabym wiedzieć, iż zamierza mnie zabić, niż nie mieć najmniejszego pojęcia co przyjdzie do głowy nieśmiertelnej istocie.
Długo rozmyślałam zanim wreszcie zmógł mnie sen. Ucieszyłam się, gdyż myślałam, że przyniesie mi ukojenie. Bardzo szybko okazało się, iż byłam w błędzie. Nawet wtedy bowiem postać Elaisa wdzierała się do mojej głowy i zamieniała sen w koszmar. To się miało zmienić, ale nie tamtej nocy, lecz później. W przyszłości....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro