Rozdział XI
Nie spałam długo, gdy obudziłam się niespokojna. Rozejrzałam się niespokojna. Od razu zauważyłam żarzące się bezlitośnie na czerwono niczym małe ślepia cyfry radiobudzika. Było kilka minut po północy, a z tego co pamiętałam wróciłam, a właściwie zostałam przyniesiona do domu wpół do jedenastej w nocy. Przez chwilę nawet zastanawiałam się jak to możliwe, że nie jestem zmęczona, lecz wypoczęta zupełnie jak po bardzo długim odpoczynku. Obawiałam się nawet czy przypadkiem nie przespałam całej doby, ale szybko odrzuciłam od siebie tą myśl. Gdyby tak było, z pewnością zaniepokojeni rodzice robiliby wszystko by mnie ocucić.
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie co jest przyczynom wzmożonej czujności. Słyszałam równe oddechy rodziców śpiących w pokoju obok, a także, co wydawało mi się niemożliwe, ciche chrapanie siostry. Uśmiechnęłam się pod nosem, lecz był to uśmiech odległy, jakby pochodzący z bardzo daleka. W rzeczywistości bowiem nie byłam radosna, choć nie wiedziałam dlaczego. Moje mięśnie napięły się boleśnie jak pod wpływem nagłego uderzenia, które mogło być wynikiem jedynie mocy mentalnej. W tym samym momencie ból chwytający me serce był tak wielki, jakby ktoś miażdżył w dłonie ten niewiarygodnie wręcz kruchy organ.
Ponowne uderzenia, wyginające moje ciało boleśnie do tyłu w miejscu klatki piersiowej zmusiło mnie do spojrzenia w stronę okna, skąd, jak mi się wydawało, pochodziły uderzenia. Przez chwilę patrzyłam na panujące ciemności rozrzedzane bezlitosnym światłem ulicznych latarni, gdy zdecydowanym ruchem podniosłam się z łóżka. Po wcześniejszej słabości nie pozostał najmniejszy nawet ślad.
Od razu wyczułam pod stopami zimną podłogę. Jeszcze nigdy tak bardzo się z tego nie cieszyłam, lecz równocześnie wcześniej nie potrzebowałam tak wyraźnych aczkolwiek prozaicznych powodów uświadamiających mi, iż jeszcze należę do świata ludzi. Tego w tym momencie najbardziej potrzebowałam: dowodów. Wcześniejsze marzenia ustąpiły miejsca jednemu pragnieniu, którego nigdy wcześniej nie posiadałam. To ono pozwalało mi robić nierozsądne rzeczy, nie zważając na konsekwencje tego. Być może powinnam żałować, lecz wreszcie posiadałam coś, czego nigdy nie miałam i zrozumiałam to, dlaczego ludzie są gotowi na wszelkie upodlenie, a także robią doprawdy niezwykłe rzeczy. Po raz pierwszy w swoim zaledwie kilkunastoletnim życiu dowiedziałam się co to jest instynkt samozachowawczy i pragnienie życia.
Dziwne uczucie deja vu opanowało moje ciało, zupełnie jakbym już kiedyś czuła coś takiego. Nie umiałam sobie jednak przypomnieć kiedy. Poza tym zawsze wydawałam się sobie taka sama. Nie pamiętałam swego dzieciństwa w tym stopniu by stwierdzić od jakiego momentu życie przestało mieć dla mnie znaczenie. Może od zawsze... Jednakże w tamtym momencie uczucie niepokoju i strachu o utratę najcenniejszej rzeczy paraliżowało mnie.
-Nie mamy wiele, a właściwie niczego nie posiadamy, gdyż wszystko zostawiamy za sobą. Nic nie jest nasze na zawsze, dlatego chroń to co masz najcenniejsze, a czego nigdy nie możesz się wyrzec
-Mówisz o uczuciach?
-Nie. To życie jest czymś, czego nie możesz się wyrzec. Jeśli to zrobisz i przestaniesz pragnąć... spotka cię los gorszy od zbawiennej śmierci. Dlatego nie pozwól się zabić dopóki się nie spotkamy w innym świecie czy życiu. Odnajdę cię niezależnie od tego gdzie będziesz.
Nie wiedziałam między kim był ten krótki dialog, który nagle usłyszałam w swojej głowie i nie miałam więcej czasu, by się nad nim zastanawiać. Podeszłam do okna i oparłam dłonie na parapecie. Zanim jednak zdążyłam spojrzeć na ulicę cieni, zauważyłam coś niezwykłego. Ubrana na czarno postać stała na jeden z latarni tej znajdującej się najbliżej mojego okna. Nie musiałam czekać aż podniesie głowę, gdyż od razu rozpoznałam nieznajome, a właściwie znanego mi wampira. Nie rozumiałam jednak co Elais tam robi.
Nieśmiertelny podniósł głowę i spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Ledwo zauważalnie skinął palcem, by pokazać mi żebym za nim poszła, po czym zeskoczył z lampy z kocim wdziękiem i pobiegł w stronę Ulicy Cieni.
Oczywiste było, iż muszę pokonać znacznie dłuższą odległość, by do niego dotrzeć, gdyż nie mogłam wyskoczyć z okna nie zabijając się przy tym. Z niezwykłą wręcz szybkością ubrałam się, nie patrząc nawet co na siebie zakładam, po czym wybiegłam z domu, całkowicie zapominając o rodzicach. Nie wiedziałam nawet czy nie obudzili się gdy wychodziłam, co równało się karze, a z pewnością pytaniom gdzie byłam i dlaczego w samym środku nocy. Przystanęłam jedynie na chwilę, gdy uświadomiłam sobie z jaką radością i całkowitym poddaństwem biegnę do niego. Po chwili jednak znowu gnałam jak szalona.
Droga wydawała mi się wiecznością, a czas wydłużał się niemiłosiernie. Miałam dzięki temu możliwość, by zastanowić się dlaczego Elais chce mnie zobaczyć. Dał mi to jasno do zrozumienia, a ja pomimo ogromnej radości, czułam dziwny niepokój. Cały czas wydawało mi się jakbym znajdowała się niebezpieczeństwie, a im bliżej polany byłam, tym bardziej uciążliwe stawało się to wrażenie. W końcu naprawdę się zatrzymałam i już wolniej zbliżałam się do miejsca spotkania, cały czas zastanawiając się nad ostrzeżeniem, które ktoś usilnie starał się mi przesłać. Najwyraźniej miał mało mocy, gdyż głos dochodził z bardzo daleka, przez co nie rozumiałam nawet pojedynczych słów.
Przystanęłam przed przekroczeniem granicy światła i mroku, lecz w tym momencie przed oczami pokazała mi się anielska twarz Elaisa. Ruszyłam więc dalej, głuchnąc na wewnętrzne protesty każdej najmniejszej komórki mego ciała. Wtedy bowiem wszystko przestało istnieć. Cały mój świat budowany przez wiele lat i niezliczoną liczbę rąk zawalił się niczym domek z kart. Tak łatwo mu to przyszło...
Wbiegłam na polanę, słysząc trzeszczący śnieg pod moimi stopami. Wtedy nie zwróciłam uwagi na dwie rzeczy: Elais nie wydawał żadnych odgłosów przy chodzeniu oraz nie posiadał cienia, chociaż mogłam go nie zauważyć, gdy biegł pośród światła ulicznych latarni. Na oba pytania, jak widać, szybko podświadomie znalazłam odpowiedzi. Może dlatego tak ufnie podążyłam niczym pies za przynętą i dałam się złapać w pułapkę.
Zatrzymałam się gwałtownie rozglądając się w poszukiwaniu Elaisa, lecz nigdzie go nie widziałam. Przez chwilę zastanawiałam się czy nie odejść, uznając wszystko za wymysł mego zrozpaczonego umysłu, gdy zobaczyłam jakąś postać stojącą przy drzewku bzu, na którym ze względu na porę roku nie było ani jednego kwiatka. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć złamała ona chude drzewko, mimo wszystko nastręczające człowiekowi wiele problemów, bez wysiłku, zupełnie jak wyschniętą gałąź. Po tym od razu domyśliłam się kim jest nieznajoma.
W moim umyśle odezwała się paniczna chęć ucieczki. W jeden sekundzie zapomniałam o wszystkich naukach Nauczyciela, które powoli przypominały mi się każdego dnia od poznania Elaisa. To co mówił o odwadze, ofiarach i drapieżnikach nagle przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, a pozostała jedynie panika i niemożliwość poruszania się. Gdyby nie nagły paraliż obejmujący stopniowo całe moje ciało, nie zastanawiałabym się nawet chwili i od razu pobiegła jak najdalej od tego miejsca. I właśnie to mnie wtedy uratowało, a równocześnie omal nie zabiło.
Bądź drapieżcą. Nie pozwól się zabić. Nie pozwól by stało się to zanim ponownie się spotkamy.
Słysząc głos Nauczyciela od razu się uspokoiłam. Już nie chciałam uciekać. Pewnie patrzyłam przed siebie na zbliżającą się powoli postać, próbując przejrzeć zasłonę mroku i spojrzeć jej w oczy. Okazało się to niemożliwe dopóki wampirzyca nie znalazła się w odległości metra ode mnie.
-Keria...- wyszeptałam. Już wcześniej rozpoznałam jej charakterystyczny, koci styl poruszania się.- Czy twoja stwórczyni jest aż takim tchórzem, że musisz walczyć w jej imieniu ze słabym człowiekiem? Aż tak nisko upadłaś? A może jesteś zbyt słaba by mierzyć się z wampirami?
-To ty nas znieważyłaś, a nie Elais czy Gerion, zatem to ty zasługujesz na karę. I otrzymasz ją- wysyczała przez zęby.
-Nie wątpię- odpowiedziałam spokojnie. Całe wcześniejsze zdenerwowanie znikło tak nagle jak się pojawiło, a jego miejsce zajął stoicki spokój.- Czego zatem ode mnie oczekujesz? Mam was przeprosić i błagać żebyście mnie nie biły?- zadrwiłam, lecz ona wzięła moje słowa na poważnie. Ze zdecydowaną miną pokiwała głową, co zupełnie mnie zaskoczyło.- Nie zrobię tego- dodałam, nie siląc się nawet na obrażanie jej. W tym momencie było to zbyt proste przez co i nudne.
-W takim razie zginiesz.
-Jak zamierzasz to zrobić? Wesz co cię czeka gdy dowie się o tym Elais lub Gerion. Oni...
-Gerion- przerwałam mi- nic nie zrobi. Należy do Starszyzny i niezależnie od sympatii do ciebie przyzna mi rację. Mamy prawo cię ukarać lub też zabić. Jednakże zanim to zrobię, powiem ci coś, by sprawić ci jeszcze większy ból i zadać niewyobrażalne wręcz cierpienie. Otóż twój kochany wampir ma za obowiązek cię zabić.- Widząc, że chcę ripostować dodała szybko- Nie może żyć na ziemi człowiek, który wie o istnieniu nieśmiertelnych. W momencie gdy Elais ci się ujawnił wiedział o tym i dlatego to zrobił. Zdenerwowałaś go, a to miała być kara tak jak niegdyś Dagon wciągnął w swój świat Eris. Twój kochanek także dostał konkretny termin i jeśli do tego czasu nie zdecyduje się dać ci swojej krwi, będzie musiał cię zabić.
-Nie wierzę ci!
-Teraz przechodzę do najciekawszej części- ciągnęła dalej niewzruszona.- Gdy byłam na ostatnim posiedzeniu Starszyzny omawiano tam twoją sprawę i domyśl się jaka była odpowiedź Elaisa.- Zamilkła po to by za chwilę ciągnąć pełnym satysfakcji tonem, który był bardziej prawdomówny niż jej usta.- Bez najmniejszego wahania oświadczył, iż cię zabije. Naturalnie Gerion zdziwił się słysząc te słowa i dlatego powtórzył pytanie, lecz odpowiedź Elais się nie zmieniła. Tak więc większą troskę o twoje nic nie warte życie wykazał Gerion, a nie...
-Kłamiesz!- wykrzyknęłam ze słabnącym uporem.- A nawet jeśli nie to poproszę Geriona o jego krew i wtedy zemszczę się na tobie.
-Gerion nie da ci swojej krwi, głupi człowieku!- straciła cierpliwość.- Nie może tego zrobić właśnie ze względu na Elaisa. Od momentu poznania go stałaś się jego własnością. Nikt inny nie może cię teraz przemienić. Oczywiście śmierć nie jest do tego zaliczana zatem...
-Nie zrobisz tego- powiedziałam cicho.- Już dla samej możliwości patrzenia jak cierpię, nie zabijesz mnie teraz- dodałam już głośniej.- Boisz się gniewu Elaisa. Domyślam się też, że nie powiedziałaś mi wszystkiego. Z pewnością mój kochanek, jak go nazwałaś, zabronił komukolwiek mnie zabić, prawda? On sam chce to zrobić. Możesz więc przestać kłamać i odejść stąd.
Przez chwilę byłam pewna, iż Keria zapomni o ostrzeżeniu Elaisa. Była wściekła i z trudem powstrzymywała się od uderzenia mnie, co z pewnością zakończyłoby się moją śmiercią. Jej twarz wykrzywiał grymas złości, który nagle przemienił się w pełen satysfakcji uśmiech.
-Niestety muszę ci przyznać rację- powiedziała tyle słodko co zjadliwie.- Jest jednak inny rodzaj śmierci, który mogę ci zadać. Warunkiem jest życie twego ciała, natomiast umysł...- urwała nagle, bacznie mi się przyglądając.- Wiesz na czy polegały niegdyś tortury?- zapytała, lecz nie czekała na odpowiedź.- Już dawno temu ludzie zauważyli, że największy ból nie zadaje się fizycznie, a psychicznie. Strach stanowił potężną broń. Po jakimś czasie umysł ofiary eksperymentów ludzi przestawał pracować. Wyłączał się niczym przepalona żarówka. Oczywiście wtedy nadal mówiło się o życiu człowieka, lecz było to połowiczne określenie. Wszak nie był już zdolny do istnienia, choć nadal oddychał, a jego serce pompowało krew.
-Do czego zmierzasz?- przerwałam jej zirytowana, czując jak moje nogi robią się coraz mniej stabilne i niewiele brakuje bym upadła. Opisy i ton, którym je mówiła były przerażające. Niemal widziałam rozciągniętą na specjalnym stole ofiarę. Nie zostało jej wiele życia. Tak jak i mi...
-To nie jest zabronione przez Elaisa. Okazał się na tyle nieostrożny, że zapomniał wspomnieć o tym szczególe. Gdy z tobą skończę, będziesz prostym warzywem, które czeka na ścięcie przez swego ogrodnika. Muszę jeszcze wspomnieć, iż ludzie nie mogą się równać z klanem Red. Dzięki naszym wampirzym zdolnościom możemy ujawnić twe największe lęki lub też pragnienia. Dzięki temu zwabiłam cię tu, tworząc postać Elaisa. Okazałaś się na tyle głupia, by dać się na to nabrać.
-Nigdy nie myślałam, że Red jest dobry w psychicznym kontrolowaniu ludzi. Od zawsze charakteryzuje was brutalne okrucieństwo i nic więcej. Doskonale o tym wiesz. Możesz mnie torturować, lecz gdy później spotkasz Elaisa lub Geriona, pożałujesz tego.
Mięśnie jej ręki napięły się. Zamknęłam oczy w oczekiwaniu na uderzenie, lecz gdy po dłuższej chwili mój policzek nie stanął na drodze jej pięści, nieśmiało spojrzałam na wampirzycę. Od razu zauważyłam, że usilnie stara się uspokoić. Poczucie przewagi dawał mi już sam fakt tego. Keria nigdy bowiem nie należała do osób, które się kontrolują. Od razu zabijała każdego kto jej się sprzeciwił. Jeśli natomiast nadal mnie nie uderzyła oznaczało to, iż naprawdę boi się moich sprzymierzeńców, a ja w swojej odwadze wcale nie skłamałam na temat słów Elaisa. Nie mogłam jednak długo cieszyć się tym niewielkim zwycięstwem.
-W takim razie- cedziła słowa przez zęby- pozwól, że pokażę ci prawdziwą moc klanu Red. Masz okazję zobaczyć naszą specjalność. W końcu ja jestem drapieżnikiem, a ty...- więcej już nie słyszałam, a przynajmniej nie dzięki moim uszom.
Nieświadomie patrzyłam jej prosto w oczy i poddawałam się płynącej z nich mocy. Nagle przestało do mnie cokolwiek docierać. Nie wiedziałam gdzie jestem i co robię. Powoli pogrążałam się w gęstej jak smoła ciemności, która szczelnie przylegała do mojego ciała, pozbawiając wszelkich zmysłów. Mimo to o dziwo słyszałam wyraźny, grzmiący głos:
-Jestem drapieżcą, a ty ofiarą. Moim przeznaczeniem jest zabić cię. Zostałaś stworzona by nasycić mój głód, zatem podaj się i przestań walczyć. Od zawsze łowcy posilali się słabszymi. Zaakceptuj swój los, swe przeznaczenie. Nie walcz z odwiecznym.
Tak. Jestem ofiarą, myślałam. Muszę zginać by nasycić pragnienie życia drapieżcy. Nie mogę przeżyć. Nie jestem godna życia. Powinnam umrzeć. Nie mogę walczyć z przeznaczeniem.
-Bardzo dobrze. Powinnaś umrzeć. Jesteś ofiarą, a to do czego zostałaś stworzona zaraz się spełni. Nie uda ci się wygrać ze swym losem. Fatum jest wieczne, my jesteśmy wieczni. Nigdy nie będziesz do nas należeć. Nigdy nie będziesz jedną z nas. Zaakceptuj to i pogódź się z tym co niezmienne. Przeznaczeniem ofiary jest śmierć z rąk drapieżcy. To ja cię zabiję.
Tak. Ona ma mnie zabić. Nie mogę żyć. Do tej pory istniałam dla tej chwili, dla niej. Zostałam stworzona by nasycić jej głód, mówiło całe moje wnętrze. Nie mogłam z tym walczyć. Nie mogłam przeciwstawić się przeznaczeniu. Nikt nie wygra z okrutnym losem. Eris najlepiej o tym wiedziała. Swój bunt przypłaciła utratą życia, ale przecież coś zyskała...
-Nikt nie wygra z losem. Ona była zaledwie głupią dziewczyną, która pragnęła zmienić odwieczne prawa tego świata. Zginęła.
Głos stłumił nieśmiały protest, a ja pogrążałam się coraz bardziej we własnej rozpaczy i bezsilności. Nie mogłam wygrać, o czym nie omieszkano mnie poinformować. Moja śmierć była już przesądzona. Nie miałam po co walczyć.
Jesteś drapieżcą. Nigdy o tym nie zapominaj. To łowcy rządzą tym światem. To ty panujesz nad słabszymi. Nie zapominaj o tym kim jesteś. Nie pozwól by ktokolwiek zabił cię zanim się spotkamy. Nie dopuść do tego. Jesteś drapieżcą i twoim przeznaczeniem jest zabijać ofiary, a nie stać się jedną z nich. Jeśli się poddasz i przestaniesz walczyć, umrzesz i wtedy już nigdy... nie nadejdzie ten dzień... chwila na którą czekam. Nie możesz z nią przegrać!
Nagle obrazy z przeszłości zaczęły szybko przemijać mi przed oczami. Przez ułamek sekundy widziałam niesamowicie przystojnego mężczyznę. Trwało to zbyt krótko bym zdążyła zapamiętać jak dokładnie wyglądał. Byłam jednak pewna, że gdybym go zobaczyła, od razu rozpoznałabym błyszczące czarne włosy i bladą twarz oraz głęboko osadzone czarne oczy. Niestety te wszystkie elementy nie chciały się do siebie dopasować, tworząc jednolitą całość. Szkarłatne usta uśmiechały się z czułością, na którą stać jedynie anioła, choć byłam pewna, iż nauczyciel nim nie jest czy też nie był, gdyż przeszłość zlewała się z teraźniejszością. Nie oddzielała ich żadna wyraźna linia.
Dawno temu mówił mi prawie to samo co teraz Keria, lecz nazywał mnie drapieżnikiem, a nie ofiarą. Tym też byłam. Nikt nigdy nie zadecydował o moim przeznaczeniu. Nikt nie powiedział, iż mam zginąć by zaspokoić czyjś głód życia. To ja jestem łowcą, któremu dane jest żyć wiecznie. Ja mam żywić się słabymi istotami, których przeznaczeniem jest zginąć. To oni mają być ofiarą wieczności zamkniętej w moim ciele...
-...dlatego nie możesz mnie zabić!- wykrzyknęłam głośno, odsuwając się od wampirzycy.
Oddychałam ciężko jak po bardzo długim biegu lub też ogromnym wysiłku fizycznym. Tak też było. Wiele kosztowało mnie wyswobodzenie się z mocy Kerii. W tym musiałam jej przyznać rację: znęcanie się, a raczej osłabianie przeciwnika psychicznie było domeną klanu Red. W ten sposób udowodniła równocześnie, iż nie jestem ofiarą, gdyż wobec nich nie stosuje się tej techniki. Oni bowiem są od początku świadomi swego losu, dlatego pragnęła wmówić mi, że jestem drapieżnikiem. Prawie jej się to udało, lecz było to powodem mego człowieczeństwa. Jako nieśmiertelna nigdy nie złapałabym się w taką pułapkę. Niestety byłam człowiekiem, a oni nie są uodpornieni na moce wampirów. Gdyby zatem nie mój Nauczyciel...
-„Dziękuję ci"- powiedziałam w myślach, kierując te słowa do nieznanego mi adresata. Mimo to byłam pewna, iż usłyszał.- „Zawsze mi pomagasz. Nie porzucaj tego zamiaru. Bez ciebie nie dam sobie rady szczególnie teraz gdy Elais mnie opuścił"- dodałam ze smutkiem.
-„Jesteś tego pewna? Czasem to niewidoczne jest prawdziwe, a to ujawnione fałszem"- usłyszałam miły głos, dochodzący z bardzo daleka. Nie był tak wyraźny jak głos Elaisa, gdy porozumiewaliśmy się w ten sposób, lecz w tym momencie odległość nie miała nic do rzeczy.
-„Przecież powiedział... Keria kłamie, ale jej satysfakcja w tamtym momencie była zbyt szczera. Wtedy mówiła prawdę"- protestowałam.
-„Być może, ale czy to oznacza, iż ktoś inny nie może kłamać?"
-„Czy to możliwe by Elais..."- urwałam.
Nie doczekałam się odpowiedzi, gdyż Nauczyciel umilkł tak nagle jak się odezwał. Poza tym musiałam zmierzyć się z Kerią, która najwyraźniej zapomniała o nakazie Elaisa. Zamierzała mnie zabić i doskonale o tym wiedziałam. Jej oczy ciskały w moją stronę iskry, a mięśnie napinały się z taką siłą, iż dziwiłam się, że jeszcze nie krzyczy z bólu. Ona jednak była do tego stopnia pochłonięta nienawiścią i pragnieniem ukarania mnie bardziej w stylu klanu Red, czyli fizycznie, iż nawet tego nie zauważyła.
Wiedziałam, że praktycznie nie mam z nią żadnych szans. Wystarczyła chwila bym już nigdy więcej nie wstała z ziemi. Jeden cios mógł mnie z łatwością zabić. Wcześniej miałam zagwarantowaną ochronę dzięki opiece Elaisa i Geriona, lecz oni także muszą przestrzegać swoich praw. Jeśli zatem nie uda mi się uniknąć nawet jednego ciosu, zginę, a Starszyzna z pewnością wybaczy wampirzycy zabicie nic niewartego człowieka. Dlatego tak uważnie obserwowałam choćby najmniejszy ruch ręki nieśmiertelnej. Mimo to wątpiłam bym była wystarczająco silna by uniknąć jej zadanego z niesamowitą szybkością ciosu.
-„Teraz!"- usłyszałam krzyk w swojej głowie i nieświadomie odskoczyłam w bok. Tuż obok mojej twarzy z odległości zaledwie kilku centymetrów przeleciała pięść wampirzycy.
-„Dziękuję, ale..."- nie zdążyłam dokończyć, gdy ponowne ostrzeżenie zmusiło mnie do przechylenia się na prawo. Zrobiłam to na tyle niefortunnie, że potknęłam się i przewróciłam. Poczułam jak niewidzialna siła podobna do letniego wiatru przesuwa moją głowę. Tuż obok niej, w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą się znajdowała wylądowała dłoń Kerii, wbijając się w ziemię. To jeszcze bardziej uświadomiło mi jak silna jest wampirzyca. Wolałam się wyobrażać sobie jak ten cios dosięga mojego ciała. Z pewnością nie skończyłoby się na lekkim uszkodzeniu czaszki. Gdyby coś zostało z mojej głowy...
Musiałam przerwać te rozmyślania, gdyż nie tylko nie pozwalał mi się skoncentrować, lecz także odbierał wszelką wolę walki, zaprzepaszczając w ten sposób życie, które z takim poświęceniem chroni nauczyciel. Nie mogłam pozwolić by jego starania poszły na marne, a także dopuścić do złamania obietnicy danej Elaisowi. Jeśli on zamierzał dotrzymać swojej, to ja także to zrobię niezależnie od tego ile będzie mnie to kosztować. Nawet jeśli jedyne co mu później pozostanie to dobicie mnie niczym zwierzę.
-„Nie myśl o tym teraz. Jeśli się nie skupisz, zginiesz. Poza tym to nie dla niego cię ratuję. Dotrzymaj danego mi słowa. Wypełnij swoje prawdziwe przeznaczenie."
-„Ale na czym ono polega? Skąd mam wiedzieć, co robić?"
-„Najpierw przeżyj. Wygraj tą walkę. Sama tego nie zrobisz, ale z moją pomocą to nie będzie takie trudne. Poza tym wzywaj Elaisa. Wołaj go jakby chodziło o losy tego świata. Stawką tej bitwy jest twoje życie, zatem nie pozwól się zabić. Przyjdzie czas gdy przypomnisz sobie przysięgę podpisaną naszą krwią. Tymczasem skorzystaj z pomocy swych sojuszników nawet jeśli musisz ich błagać o pomoc."
Posłuchałam go. W przerwach między kolejnymi ciosami, o których wcześniej uprzedzał mnie nauczyciel tak bym mogła ich uniknąć, wzywałam Elaisa. Za każdym razem było to wołanie niepełne, urwane nagle jakbym umierała po tysiąckroć. Już sam ten fakt powinien zmartwić nieśmiertelnego i nakłonić go do jak najszybszego przybycia.
-„To nie pomaga"- skarżyłam się, cały czas obserwując Kerią. Do tej pory udało mi się uniknąć wszystkich ciosów, lecz zawdzięczałam to jedynie nauczycielowi, który odpowiednio wcześnie ostrzegał mnie o nadchodzącym ciosie i mówił gdzie powinnam się przesunąć. Były to zaledwie pojedyncze słowa, lecz one pomogły mi utwierdzić się w przekonaniu, że nauczyciel zna myśli Kerii. Dopóki więc wampirzyca walczyła stosunkowo spokojnie, zastanawiając się gdzie uderzyć, mogłam wygrać, a przynajmniej zyskać trochę czasu. Jeśli jednak zacznie atakować z furią na nic zda się pomoc Nauczyciela. Miałam nadzieję, iż do tej pory przybędzie Elais.
Nie przestawałam wzywać nieśmiertelnego, lecz on nadal się nie pojawiał. Całkowicie mnie ignorował. Zaczęłam nawet się zastanawiać czy przypadkiem tym razem mój nieoceniony pomocnik się nie pomylił. I tego właśnie nie powinnam robić. Pierwszym błędem było wątpienie w niego, a drugim chwilowe zapomnienie o walce. Przez to nie zdążyłam się uchylić w porę. Coś ostrego przejechało po moim ramieniu, choć niewątpliwie miało trafić w serce. Kolejne uderzenie powaliło mnie na ziemię i odebrało na chwilę oddech.
Długo nie wstawałam, gdyż nie byłam w stanie tego zrobić. Moje płuca odmówiły mi posłuszeństwa. Zaczęłam się dusić, lecz po kilku sekundach, które zdawały się być wiecznością mogłam łapczywie wciągać powietrze, co przyjęłam z ogromną radością.
Delikatnie dotknęłam rany, lecz gdy ramię przeszył ból, cofnęłam rękę. Kiedy nagła fala cierpienia nieco ustąpiła udało mi się odsłonić nieco przecięty materiał, by sprawdzić jak głębokie jest rozcięcie. Niestety wszelką ocenę utrudniało mi obfite krwawienie, a także nawroty bólu pod wpływem najsłabszego muśnięcia skóry. W końcu zrezygnowana oderwałam od bluzki rękach i pociągnęłam go w dół, zaciskając mocno zęby. Po chwili dość nieudolnie przewiązałam ramię kawałkiem materiału.
Wszystko to uważnie obserwowała Keria. O dziwo nie atakowała, lecz pozwoliła mi opatrzyć ranę. Zrozumiałam dlaczego, gdy spojrzałam w jej oczy. Doskonale znałam ten wyraz. Niejednokrotnie Elais patrzył na mnie w ten sam sposób, pożądając mojej krwi. Ona także od razu się mną nie posiliła, zbliżając usta do źródła szkarłatnej cieczy, lecz powstrzymywała się z całkiem innych powodów. Ją bowiem podniecały moje próby zakrycia upragnionej przez wampiry krwi. Jako jedna z Red miała ku niej jeszcze większy pociąg niż inni nieśmiertelni.
Znałam jej historię. Już jako dziecko zwróciła na siebie uwagę Renuki. Właściwie można rzec, iż była przez nią wychowywana. To założycielka Red pozbawiła najpierw małą dziewczynkę, a później niemal kobietę wszelkich przyjaciół. Nie należało się zatem dziwić, że nie posiadała niemal żadnych uczuć. Kochała jedynie Renukę i była o nią strasznie zazdrosna. W końcu to dla niej tuż po swojej przemianie zabiła swoją rodzinę i wykąpała się w ich krwi, co stanowiło swoisty rytuał tego klanu.
Spojrzałam na Kerię w poszukiwaniu przedmiotu, który zadał mi tak głęboką ranę. Od razu zauważyłam na jej palcu pierścionek w postaci metalowego szponu, błyszczącego w ciemnościach. Próbowałam przypomnieć sobie czy podczas jednej z naszych licznych rozmów Elais wspominał o tym, jak się później dowiedziałam, prezencie od Renuki, który ma kilkaset lat i właściwie jest już którąś z kolei kopią pierwotnej ozdoby. To nie oznaczało niczego dobrego, a raczej świadczyło o ilości zabitych przez wampirzycę ludzi. Nie chciałam być kolejną ofiarą metalowego pazura.
Wiedziałam, że nie zdążę wstać, a jeśli choć minimalnie się poruszę, nieśmiertelna zaatakuje, nie dając mi najmniejszych szans na obronę czy ucieczkę. Byłam na przegranej pozycji. Najgorsze jednak, iż nie słyszałam głosu Nauczyciela w swojej głowie. Opuścił mnie. Być może nie miał już więcej sił lub też znudziło go pomaganie zwykłemu człowiekowi, którym byłam. Z pewnością jednak porzucił mnie na pastwę wampirzycy. Może życie zatem zależało od jej nastroju bądź umiejętności opanowania się.
-Początkowo nie chciałam cię zapić. Zamierzałam jedynie zniszczyć twój umysł, by ofiarować Elaisowi piękny prezent w postaci pustego ciała, pozbawionego jakiejkolwiek kontroli. Na nieszczęście dla siebie samej oparłaś się mej mocy, chociaż nadal nie rozumiem jakim cudem tego dokonałaś. Gdybyś tego nie zrobiła, przeżyłabyś. Chciałam się nad tobą zlitować.
-Dziękuję za tą łaskę- odparłam cierpko niewystarczająco cicho, by nie narazić się na gniew wampirzycy. Podbiegała do mnie i wymierzyła cios w moje ramię, które wcześniej przecięła. Usłyszałam charakterystyczny odgłos łamanej kości, po czym zawyłam z bólu niczym zranione zwierzę.
-Nie jesteś wilkołakiem, więc nie przyzywaj ich- zadrwiła.
-Idź do diabła czy też swojej przeklętej stwórczyni- ripostowałam.- Zresztą to chyba to samo- dokończyłam z ironią.
-„Musisz jeszcze chwilę wytrzymać. Poczekaj i nie denerwuj jej, a przynajmniej nie rób tego teraz"- usłyszałam w swojej głowie w momencie gdy chciałam jeszcze coś dodać. Na szczęście udało mi się zdusić cisnące się na usta przekleństwo, choć niewiele to pomogło.
Wampirzyca była zbyt wściekła, by myśleć racjonalnie czy pamiętać o zakazie Elaisa, przez co i Starszyzny. Na moje przekleństwo zupełnie zignorowała prawo, za które jednak groziło jej nie więcej niż chłosta, gdyż nieśmiertelni nadal stosowali fizyczne kary takie jak dawniej lub też korzystali z bogatego dorobku Inkwizycji. Dla nich instytucja ta była wspaniałą jadłodajnią. Dzięki niej przez wiele lat nie musieli martwić się o pożywienie. Sędziowie natomiast sami troszczyli się o odpowiednie ukrycie ofiar wampirów. W końcu nie mogli pozwolić by papież wiedział o tym, co działo się w licznych siedzibach pogromców herezji.
Zauważyłam zaledwie błysk srebrnej borni zanim pazur wbił się w moją klatkę piersiową, na szczęście po prawej stronie. Gdyby nie ten przypadek najprawdopodobniej już dawno bym umarła, chociaż nie byłam pewna czy prezent od Renuki jest na tyle długi by dotrzeć do serca. Wolałam tego nie sprawdzać, tym bardziej gdy zaczęłam się dusić. Ze strachem pomyślałam o płucach, których zazwyczaj skuteczną ochronę bez najmniejszego trudu pokonała Keria, trafiając dokładnie pomiędzy żebra.
Nie mogłam nawet osunąć się na ziemię i umrzeć tam w spokoju, gdy poczułam jej ramię. On razu po tym zostałam odepchnięta do tyłu. Szurałam plecami po trawie po drodze uderzając się o ostry kamień, który przeciął nie tylko ubranie, lecz i skórę, zanim zatrzymałam się, nie mając siły by wstać. Leżałam zatem bez ruchu, czekając na nieuniknione, jednak nic takiego się nie działo. Keria nagle się uspokoiła i powoli do mnie podeszła, co jeszcze bardziej mnie przerażało.
-Nie dobiję cię- powiedziała dobitnie.- Nie jesteś tego warta, a poza tym dzięki temu nie złamię prawa i nie zostanę ukarana. Wszak zaledwie z tobą walczyłam, a ty naturalnie przegrałaś, jak to się zawsze dzieje w walce człowieka z wampirem. Teraz więc możesz umierać. Ciesz się ostatnimi chwilami życia- dodała, po czym odwróciła się do mnie plecami i zaczęła powoli iść w stronę Ulicy Cieni.
-Jesteś tchórzem!- krzyknęłam nagle. Widziałam jak odwraca się z trudem, jakby jej mięśnie napięły się do granic możliwości. Tak też było. Cieszyło mnie, że musi wkładać nieziemski wysiłek w opanowanie się i powstrzymanie od tego, czego pragnęłam. Właśnie dla tej śmierci, która niewątpliwie zostanie okupiona jej okrzykami bólu starałam się ją zirytować. Mogła zadać mi jeszcze większe cierpienie, lecz jeśli za to Starszyzna choć raz ją uderzy, będzie warto. Poza tym już straciłam swoje życie. Miałam ich kilka, lecz wszystkie w jakiś sposób mi odebrano.- Boisz się Elaisa i Geriona. Przeraża cię twoja przyszłość. Ale wiesz co ci powiem? Ty nie masz przyszłości! Jesteś martwa i nic tego nie zmieni.
Keria odwróciła się i wbiła we mnie świdrujące spojrzenie. Jednakże gdy się odezwała, wydawało mi się jakby naprzeciwko mnie stała całkiem inna osoba: kobieta dumna i honorowa oraz przede wszystkim opanowana. Posiadała ona cechy, których w żaden sposób nie dało się wyszukać u wampirzycy. Nawet jej oczy się zmieniły, zupełnie jakby w tamtej chwili ciało nieśmiertelnej w pełni opanował jakiś duch.
-Zapomniałaś, że twój ukochany Elais też jest martwy- powiedziała spokojnie. W jej głosie nie dało się wychwycić nutki ironii czy złości. Były to proste słowa niczym ostrzeżenie czy zwyczajny komunikat jaki podaje się przykładowo na dworcach. Nie słyszałam nawet prychnięcia towarzyszącego każdemu wypowiedzeniu imienia mego ukochanego wampira.
To mnie przerażało. Przegrałam, lecz sposób w jaki się to stało był żenujący. Wcześniej nie musiałam poświęcać wielu słów, by doprowadzić ją do ostateczności. Teraz nagle ukazała się druga strona Kerii, której zapewne nie spodziewała się po niej nawet Renuka, a z pewnością nikt poza nią. Tamtej nocy nie wiedziałam do kogo jest podobna, lecz nieco później, gdy zagłębiałam się coraz bardziej w wieczności i usłyszałam opowieść o czarownicach Settis, zrozumiałam kto przemawiał przez usta wampirzycy. Doprawdy niezwykła może być moc przodków, a już szczególnie czarownic.
-Zabij mnie i dokończ to, co zaczęłaś- powiedziałam pewnie, choć mój głos początkowo nie chciał mnie słuchać. Dopiero po chwili udało mi się uspokoić na tyle by normalnie mówić.
-Nie rób tego- mówiła tajemnicza istota smutnym tonem. Litowała się nade mną, a tego nie znosiłam bardziej od zadawania mi bólu.- Przecież nie chcesz jeszcze umierać, a już na pewno nie z mojej ręki. Ktoś inny ma ci zadać śmierć. On przybędzie. Ci, którzy mają wypełnić nasze przeznaczenia, zawsze przybywają.
-Skąd ty to możesz wiedzieć?!
-Renuka mnie zabiła i zabrała mi rodzinę. Teraz już nic oprócz niej nie mam i dlatego poddaję jej się bez sprzeciwów. W końcu każdy pragnie posiadać rodzinę lub przyjaciół. Nawet wampiry... Nie rezygnuj z tego tym bardziej, iż Elais nie żąda takiej ofiary i daje ci wolny wybór.
Nie byłam w stanie czegokolwiek powiedzieć. Zaskoczył mnie nie tylko ton, lecz także i to, co mówiła. Zupełnie jakby to nie była ona... Ale była. Znacznie później poznałam historię Kerii i wtedy przestała dziwić mnie ta sytuacja, gdy upodabniała się do swej matki- Aillil. Zdarzało się to bardzo rzadko, lecz nawet kilka minut patrzenia w jej spokojne oczy wydawało się niesamowitym przeżyciem. To jednak należy do przyszłości, kiedy zacznę zagłębiać się w historię niezwykłego rodu Settis, czyli potomków Gabriela Mover wraz z jego odwieczną opiekunką- Atrią.
Keria ponownie się odwróciła, lecz tym razem nie zamierzałam jej zatrzymywać. Mogła być zadowolona: umierałam, a ona nie otrzyma za to żadnej kary. Nawet jeśli Elais pojawi się na czas to i tak nie zdoła mnie ocalić, gdyż ja już przekroczyłam granicę pozwalającą mi żyć. Przez chwilę zapomniałam o tym, zafascynowana nową osobowością, którą na szczęście będzie dane mi jeszcze przynajmniej raz ujrzeć do tego czasu, w którym piszę tą powieść, a przecież nikt nie zna przyszłości i jej darów dla szczególnie obdarowywanych dzieci wieczności.
Wampirzyca skorzystała ze swojej mocy i znikła, zostawiając mnie na pewną śmierć. Nawet jeśli w ten sposób chciała ofiarować mi szansę na przeżycie, to była ona minimalna. Żaden człowiek nie przetrwa takich obrażeń tym bardziej, iż nie wiadomo kiedy ktoś go odnajdzie i udzieli niezbędnej pomocy. Niestety wtedy może być już za późno. Zdawałam sobie sprawę, że jedynie cud może mnie ocalić, a w to niestety przestałam wierzyć.
Początkowe czarne plamki przed moimi oczami bardzo szybko zmieniły się w nieprzenikalną dla spojrzenia czerń, uniemożliwiając mi patrzenie na ukochaną polanę. Jak przez mgłę dotarło do mnie, iż zamknęłam oczy, a moja bluzka robi się coraz bardziej morka z powodu upływu krwi, w tym momencie moim największym problemie. Rana na piersi krwawiła cieczą wyglądającą jak czarna smoła o gęstej konsystencji. Gdyby nie spragniona ziemia, moja krew utworzyłaby dużą kałużę wokół mego nieruchomego ciała.
Każdy oddech wydawał się niesamowitym cierpienie, dlatego starałam się jak najbardziej zmniejszyć ilość potrzebnego powietrza, gdy jednak nie oddychałam normalnie, organizm buntował się, zadając jeszcze większe cierpienie. W końcu zrezygnowałam z walki i zaczęłam łapczywie nabierać powietrza do ust, ignorując przeszywający ból, zdający się dotykać samo serce. Nie byłam nawet pewna czy Keria nie złamała mi żebra, które z pewnością zagrażałoby płucu. Wtedy żaden ludzki lekarz nie zdołałaby mnie ocalić, a Elais, nawet jeśli przybędzie, nie przemieni mnie w wampirzycę, co wielokrotnie podkreślał.
Leżałam, czekając na śmierć, gdy usłyszałam czyjś przyśpieszony oddech zbliżający się w moją stronę. Przez chwilę chciałam krzyczeć, lecz nie zrobiłam tego. Po pierwsze straciłam jakąkolwiek nadzieję na przeżycie, a po drugie nawet gdyby ktoś mnie odnalazł nie mógłby nic zrobić. Dla ludzi byłam już martwa. Tak przynajmniej mi się wydawało...
Czyjeś delikatne ręce uniosły mnie ostrożnie. Od razu rozpoznałam wspaniale wyrzeźbione mięśnie klatki piersiowej, do której przytulałam policzek, choć była starannie okryta delikatnym materiałem koszuli. W tym samym momencie poczułam przyjemny ciężar otulający całe moje ciało niczym kokon motyla. Osobiście nie uważałam się za tak delikatne stworzenie, ale mimo wszystko spodobało mi się to porównanie, a nawet zaczęłam się tak czuć gdy silne ręce obejmowały mnie z czułością i delikatnością. Gdyby nie sytuacja, w jakiej się znalazłam, zaczęłabym się śmiać. Ja i motyl? Nawet gdybym ubrała się w coś barwnego, a nie odwieczną czerń lub inne ciemne kolory nie byłabym podobna do tego mimo wszystko pięknego owada.
-Nie ruszaj się- powiedział cicho głos. Ciepły oddech podrażnił nadwrażliwą skórę na szyi, doprowadzając mnie do wściekłości.
-A myślisz, że zdołałabym to zrobić?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie, powstrzymując się od pełnego irytacji tonu.
-Masz rację- odparł aż nazbyt szczerze.- Jeśli cię to pocieszy to wiedz, iż rozprawię się z Kerią. Nie miała prawa łamać mojego zakazu. Odpowie za to przed Starszyzną.
-Daj jej spokój- powiedziałam spokojnie ze znudzeniem.- Nic jej nie rób. Nawet jeśli masz rację i może ją za to spotkać kara, to po prostu zostaw tą sprawę. Poza tym nie warto. Ja i tak wkrótce umrę.
-Chyba przesadzasz- rzekł wyraźnie rozbawiony. Nie miałam nawet siły czy ochoty skarcić go za naigrywanie się ze mnie tym bardziej gdy dodał- Te rany nie są aż tak poważne, chociaż możesz mieć rację, jeśli się nie pośpieszymy. Sądzę, iż ludzcy lekarze zdołają cię połatać. Na razie musisz mi w pełni zaufać, a już na pewno nie możesz się ruszać. Każde najmniejsze drgnięcie powoduje większą utratę krwi. Nie zostało ci jej zbyt wiele.
-Przykro mi zatem to mówić i dobrowolnie rezygnować z od dawna wyczekiwanej rozmowy z tobą, ale ta przemiła konwersacja może mnie zabić- powiedziałam z ironią.- Obiecaj, że nadrobimy to jeśli, jak sam mnie gorąco zapewniasz, przeżyję to spotkanie z Kerią. Chyba nie mam ochoty na więcej dziur i moje ciało także zdaje się mieć coś przeciwko. Poza tym...- zawahałam się.- Tęskniłam za tobą, co nie oznacza, iż nie posypią się na ciebie wymówki- dokończyłam ze śmiechem.
Wampir także się uśmiechnął, po czym przeniósł mnie w miejsce, gdzie od razu nie pytający o nic ludzie w białych kitlach zajęli się mną. Wcześniej myślałam, że spowodowane to było mocą nieśmiertelnego, lecz później dowiedziałam się, iż Elais zabrał mnie do prywatnego szpitala, gdzie najczęściej trafiali dawcy. Instytucja ta była utrzymywana przez wampiry, a do głównych obowiązków personelu było zachowywanie tajemnicy i nie zadawanie pytań na temat pacjentów. Oprócz tego niczym nie różnili się od innych lekarzy.
Zajęto się mną bardzo troskliwie i bez żadnych pytań czy domagania się wyjaśnień pozszywano wszystko co szkodziła Keria. Głównie chodziło tutaj o przecięte ramię i nie aż tak bardzo głęboką ranę w piersi. Z pewnością ocaliły mnie zdolności wampirzycy, która nie złamała żebra, co mogłoby zakończyć się przebiciem płuca i jego późniejszym zapadnięciem. Na szczęście dla mnie nic takiego się nie stało, choć domyślałam się, iż główne „podziękowania" należą się Kerii, która chciała uniknąć kary za bezpośrednie zabicie mnie. W ten sposób natomiast miałam się powoli wykrwawić. Z pewnością była zawiedziona, a później i wściekła, gdy Elais przekazał jej moje podziękowania.
Nie mogłam zapomnieć, iż to jej zawdzięczam pewne informacje, które poznałam jedynie dzięki zmartwieniu i nadmiernej troskliwości Elaisa. Był zbyt zajęty opiekowaniem się mną, by zauważyć jak powoli wyciągam z niego opowieści. No ale cóż... Taka w końcu jestem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro