Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17.

Bądźcie dla mnie łaskawi, bo strasznie nie podoba mi się to, co jest tu napisane.



Kolejne dwa dni były dla mnie istną torturą. Nie byłem w stanie nawet zbytnio przejmować się w pracy wybrykami swojego partnera przez to, jak potworna niepewność ciążyła mi na sercu, ilekroć myślałem o Harrym.

Chłopiec nie pisał - nie dzwonił, jakby przepadł. Postanowiłem dać mu czas, bo przecież sam twierdził, że to, co mu wyjawiłem to nic złego i samotność jest tym, czego potrzebuje. Nie mogłem być aż tak zdesperowany. Właśnie to powiedział mi Liam, kiedy przyszedł do mojej firmy dzisiaj rano. Rozmawialiśmy i opowiedziałem mu o wszystkim, co miało miejsca. Po rozmowie z przyjacielem było mi trochę lepiej, ale nie wystarczająco, by dać sobie spokój.

W dodatku martwiłem się ciągle o Amelię.

Bez niej było cicho i pusto, ale w końcu niedzielnego wieczoru mogłem odebrać ją od matki.

Miałem nadzieję zająć jakoś swoje skołatane myśli towarzystwem mojej cudownej córeczki, którą odebrałem około dziewiętnastej.

– Jak było u mamy, skarbie?

Siedzieliśmy przed telewizorem. Włączyłem jakieś bajki i obejmowałem Amelię, która się do mnie łasiła. Dwa dni bez mojej kruszynki to jednak było zbyt wiele, dla nas obojga. Zbyt bardzo się za sobą stęskniliśmy o teraz oboje potrzebowaliśmy uwagi. Ja z powodu nieudanego romansu, w Amy z powodu braku porozumienia z matką. Widziałem po niej, że jest nieszczęśliwa przed wyjazdami nie do Danielle i po.

– Fajnie. Tylko mama była znowu smutna i niezbyt miła – wyjawiła sennie, sięgając po truskawkę. Wzięła owoc z miski, która leżała między nami i zajadała głośno.

– Smutna? – powtórzyłem jej słowo. – Chwila... – zmarszczyłem brwi. – Niemiła dla ciebie?

– Może to przez tego pana – stwierdziła. – Ty tatusiu też bardzo mało się uśmiechasz.

– Jak to mało? – spytałem ją, całując jej ciepły policzek. – Ciągle sprawiasz, że się śmieje.

– Ale ty nie chcesz się uśmiechać – wzruszyła ramionami. – Wyglądasz jakbyś płakał, bo masz takie oczka czerwone. Płakałeś, tatusiu?

– Nie, kochanie. Jestem tylko zmęczony po pracy – pokręciłem przecząco głową, zgodnie z prawdą. Oparłem się wygodniej na kanapie, spoglądając na telewizor. – A jak było dzisiaj w przedszkolu?

– Tato, ja w niedzielę nie chodzę do przedszkola... – zmarszczyła brwi, a ja miałem ochotę trzepnąć się w głowę.

– Przepraszam, zapomniałem – zaśmiałem się nerwowo.

– Ale jutro już idę.

– I po jutrze też – połaskotałem ją pod pachą. – Będziesz chodziła do przedszkola kolejne pięć dni. Może poćwiczymy liczenie, co?

– Ale ja umiem przecież liczyć bardzo ładnie! – marudziła.

– Jak nie chcesz to nie – ścisnąłem jej nos dwoma palcami.

– No dobra – fuknęła, klepiąc mnie bo dłoni. – Jeden... dwa... trzy...

Aż doliczyliśmy wspólnie do stu. W trakcie tego znów myślałem o tym, że fajnie byłoby mieć kogoś, kto skarciłby mnie za jedzenie lodów w zimie, nie ubieranie kapci w chłodne dni i brak kremu z filtrem w okresie letnim. To były takie drobne rzeczy, których od zawsze pragnąłem. Po prostu chciałem być kochany, nie mogę ciągle być sam w życiu.

Samotność coraz bardziej mnie przerażała. To czego pragnę to aż tak wiele?


***


Niedziela i poniedziałek minęły w takim samym tempie. Amelia, praca, dom, Amelia i tak w kółko. Nic ciekawego nie wydarzyło się przez te parę dni. Danielle się nie odzywała; nie widziałem jej zdjęć w gazetach i nikt nie robił ich mnie. W biurze było spokojnie, Matthew nie dokuczał mi zbyt często, a pracownicy wykonywali swoje obowiązki.

Aż w końcu nadszedł wtorek i chyba zaczynałem się stresować. Chodziłem napięty jak drut, gdy niemal w tym samym czasie, Amelia skakała po całym domu, nie mogąc doczekać się Harry'ego, chociaż była dopiero godzina piętnasta, a ja nie wiedziałem jak jej powiedzieć, że nie jestem do końca pewny, czy Harry zjawi się u nas tego dnia, bo chłopiec wciąż się do mnie nie odzywał. Nie wiedziałem czy zjawi się tu jeszcze kiedykolwiek.

Z nerwów nawet jakieś pół godziny przed szesnastą oblałem swój mały palec wrzątkiem, ponieważ moje dłonie tak się trzęsły podczas trzymania czajnika, że nie trafiłem do końca w kubek z zieloną herbatą. Kiedy krzywiłem się, wycierając blat kuchenny, poczułem jak coś szarpie za nogawkę od moich spodni. Zobaczyłem Amelię, która patrzyła na mnie z wydętą wargą, trzymając kraciasty materiał w garści.

– Co się stało, aniołku? – zapytałem, starając się nie pokazywać tego, jak wielką ochotę miałem krzyczeć z bólu przez mój oparzony palec.

– Jest mi smutno – powiedziała, kiedy położyłem dłonie na jej bokach, całując jej czoło. – Nie dałeś ciasteczek na stół i się nie cieszysz, a niedługo przyjdzie Harry! Nie lubisz go już?

– Kochanie... – westchnąłem, kucając na przeciw niej. – To nie tak, że tatuś nie lubi Harry'ego, bo wręcz przeciwnie, ale po prostu... wiesz... – plątałem się w swoich słowach. – Sprawy dorosłych są bardzo skomplikowane dla dzieci.

– A dlaczego? – wymamrotała, nawet na najmniejszy urywek sekundy nie spuszczając ze mnie swojego bacznego spojrzenia. – Bo Harry jest chłopcem?

– To zupełnie nie chodzi o to, kochanie – westchnąłem z przygnębieniem, głaszcząc ją po główce. – Mam nadzieję porozmawiać z nim jak przyjdzie, bo pokłóciliśmy się ostatnim razem.

– Uch, mam dość – tupnęła nóżką, odsuwając się ode mnie. Skrzyżowała ręce na piersi. – Spakuję swój plecaczek i się wyprowadzę.

– Po moim trupie, młoda damo! – pogroziłem jej palcem. – Musisz być grzeczna i dobrze uczyć się francuskiego.

– Pójdę już przygotować się na lekcję z Harrym – zdecydowała nieprzekonana, wracając do salonu. Obserwowałem jak sylwetka małej dziewczynki znika. Wytarłem blat i włożyłem ręce pod wodę. Po osuszeniu ich, sięgnąłem po kubek z herbatą, biorąc od razu kilka łyków. Spojrzałem na telefon, widząc wiadomość od Harry'ego, na co moje oczy wyskoczyły z orbit.

Od: Harry ♡

Przekaż Amy, by wybaczyła mi spóźnienie. Coś mi wypadło, ale załatwiłem sobie podwózkę. Będę za kilka minut.

Odpisałem mu praktycznie po kilku sekundach, krótkim "ok", od razu potem wykrzykując do swojej córki informacje od Harry'ego.

– Wiem, mamy ciasteczka?! – Amelia pisnęła z paniką, sprawiając, że zacząłem szukać jej głupich ciastek, które zawsze jadła w trakcie lekcji. Otworzyłem wszystkie szafki, zauważając, że nasz zapas słodyczy niestety się skończył.

– Cholera – mruknąłem. – Amy, ciasteczka się skończyły! – poinformowałem ją, co rzecz jasna, spotkało się z głośnym jękiem dezaprobaty.

– Nie możemy jechać do sklepu?!

– Harry za chwilę tu będzie, kochanie – wszedłem do salonu, zastając ją siedzącą na kanapie z paroma książeczkami. – Nie zdążymy pojechać do sklepu, a po drugie powinienem z powrotem ograniczyć twój dostęp do słodyczy.

– Ale tatusiu...

– Nie, córciu! – przerwałem jej automatycznie srogim i stanowczym tonem. – Nie możesz jeść tylu słodyczy i koniec dyskusji!

– Nawet tych z małą ilością cukru? – zrobiła smutne oczy.

– Wiesz sama, że takie ci nie smakują – wywróciłem ślepiami. – Zacznij się mnie słuchać Amelio Ray Tomlinson. Niedługo będziesz miała osiem latek, na Boga. Bądź grzeczna.

– Będę teraz musiała jeść sałatę? – wyciągnęła język na wierzch.

– Jeśli tak postanowię, to tak, będziesz.

– Ale dlaczego?

– Skończ ze mną dyskutować, zanim stracę nerwy, proszę – nacisnąłem na trzon swojego nosa. – Jesteś gotowa do lekcji?

– Tak! – odpowiedziała, siadając posłusznie na kanapie, gdzie zawsze przebywała z Harrym.

– Więc siedź spokojnie i czekaj. – westchnąłem, czując jak mój brzuch zaczyna mnie coraz bardziej bolec z nerwów.

– Ha! Już wcale nie muszę czekać! – wytknęła mi język, kiedy po mieszkaniu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi. Dziewczynka podskoczyła na kanapie, schodząc z niej i zaczęła ciągnąć mnie za rękę.

Z pewnością nie byłem w stanie dobrze ukrywać przed córką to, jak potwornie się denerwowałem, gdy ona mówiła, żebym otworzył drzwi. Miałem ochotę się poryczeć z nerwów.

Uchyliłem drzwi, słysząc głos Harry'ego. Otworzyłem je, widząc bruneta, który bił młodszego od siebie blondyna po ramieniu. – Nie Niall, spadaj. Idź sobie, i- uch – chłopiec w końcu dostrzegł, że drzwi się otworzyły – cześć?

– Cześć – zmusiłem się do uśmiechu. – Ty jesteś Niall, prawda? – wyciągnąłem rękę do blondyna. On od razu ją uścisnął posyłając bratu karcące spojrzenie.

Poczułem jak Amelia kuli się za moją nogą, ściskając rąbki mojej szarej, ogromnej bluzy. Wydałem z siebie zaskoczone westchnięcie, gdy zbyt mocno wbiła paznokcie w moje plecy.

– Widzisz co zrobiłeś? – Harry syknął na brata. – Nawet dziecko boi się twojej brzydkiej twarzy, idź sobie już, Ni.

– To nie przez pana z żółtymi włosami – przyznała odważnie moja córka. – Normalnie tatuś i Harry by się pocałowali myśląc, że ich nie widzę, a tak teraz nie jest!

– Amy! – spojrzałem na swoją córkę będąc w szoku na jej niewyparzony język. Dziewczynka wkraczała chyba w jakiś pieprzony wiek buntu, ponieważ stała się strasznie pewna siebie. – Um, więc... wejdziecie we dwoje? – uniosłem brew.

– Nie, chciałem tylko cię poznać. – Spojrzenie Nialla było przeszywające. Poczułem dreszcz przebiegający po moich plecach, mimo iż chłopak miał tylko pieprzone dziewiętnaście lat. Gdybym się wystarczająco postarał mógłby być moim synem!

Harry natomiast nie patrzył na żadnego z nas, z naburmuszeniem spoglądając gdzieś ponad moje ramię. Blondyn zmrużył na mnie oczy, poklepując plecy bruneta. – Zayn na mnie czeka w furze, jakby coś ten tego, to dzwoń, braciszku.

– Miło było cię poznać – pożegnałem się z bratem chłopaka, a on zamknął za sobą drzwi, gdy wszedł do środka.

– Nienawidzę go – usłyszałem za sobą, ledwo rozumiejąc Harry'ego przez to, jak mamrotał pod nosem, zaledwie moment później witając się z Amelią, która wpadła w jego ramiona.

– Harry, mogę u ciebie zamieszkać? – spytała go, szepcząc mimo wszystko głośno do jego ucha, gdy Styles wziął ją w swoje ramiona. – Tata zabronił mi jeść słodycze.

Harry zaśmiał się krótko, przytulając ją do siebie mocniej. – Uwierz, że nie chciałabyś mieszkać ze mną. Twój tata jest o wiele lepszy!

– Ty lepiej pachniesz i jesteś kolorowy – wyznała, dotykając jednego z policzków Harry'ego, w którym oznaczał się dołeczek. Włożyła w zagłębienie opuszek palca.

– Ten jeden dzień, o którym mówiłeś trochę się przedłużył – zwróciłem się do chłopaka, który spuścił na moje słowa wzrok, choć nie emanowałem kąśliwym głosem.

– Mogę cię przynajmniej zapewnić, że czas ten wystarczył mi na przemyślenie pewnych spraw. – odpowiedział mi, podnosząc brodę, aby spojrzeć mi w oczy.

– Martwiłem się o ciebie – pokręciłem głową, chcąc, żeby te nasze nieporozumienie było już za nami i mogło być jak dawniej.

– Nie przez to się nie odzywałem. Po prostu miałem coś ważniejszego na głowie.

– Harry, nie chcę, żebyś odzywał się do mnie takim tonem – mimo tego, że byłem zraniony jego uwagami musiałem mu pokazać, że nie pozwolę sobie na takie gry. Byłem dla niego delikatny. ale wciąż stanowczy. – Jesteśmy dorosłymi ludźmi i tak powinniśmy się zachowywać. Porozmawiamy?

– Najpierw może zasiądę z Amelią do nauki – ponownie zaczął unikać mojego spojrzenia.

– Jak chcesz – wzruszyłem ramionami, wyciągając Amelię z jego ramion i postawiłem ją na podłodze.

To, jak zirytowany się poczułem nie zasługuje na to, by opisać stopień mojego bulwersu słowami. Przecież czekałem na chwilę, w której wyjaśnimy sobie te sytuacje całe cztery dni, ale kiedy Harry w końcu przyszedł, postanowił zachowywać się jak królewna dramatu. A ja miałem tego dość i chyba zacząłem odpuszczać. Widocznie to jednak nie to, to nie ta osoba, albo ze mną jest wszystko nie tak. I ta opcja była najbardziej wiarygodna.

Mnie się po prostu nie da lubić.

Byłem pewien, że Harry widzi we mnie inne wartości, ale widocznie był taki jak inni.

Nie będąc w stanie patrzeć na jego niedorzecznie piękną twarz, odwróciłem się na pięcie, aby skierować na górę do swojego biura. Amelia zawołała mnie, ale ja byłem bliski ataku paniki, więc musiałem się oddalić.

Przez ostatni tydzień pozwoliłem zrobić z siebie zbyt wielkiego nieudacznika. Zamartwiałem się nieistniejącym związkiem, dobre sobie. Byłem wrakiem człowieka tylko dlatego, bo kolejny raz mi nie wyszło. Traktowałem to jak koniec świata, zachowując się jak kompletna oferma. Zamiast robić to, co potrafię - pracę, firmę, działalności - postanowiłem użalać się nad kimś, kto nawet nie potrafi powiedzieć mi prosto w twarz, że nie chce już ze mną rozmawiać i to koniec, bo właśnie chyba to miał mi do przekazania Harry. Koniec z tym, stary Louis musiał wrócić, nawet jeśli kosztuje mnie to przyjęcie kolejnej kamiennej twarzy, bez uśmiechu.

Może to nie było dla mnie, to całe szczęście.

Po usadowieniu się wygodnie w swoim wielkim fotelu obrotowym, włączyłem laptopa i zabrałem się do pracy, którą pozostawiłem sobie na jutro, aby zabić czas.

Chciałem odciąć się od całego, wrednego świata.

To niedorzeczne. Czy jestem aż taki zły, by nie zasługiwać na odrobinę szacunku i prawdziwej miłości? Miałem trochę wzlotów i upadków - okej, jak każdy - trochę się wspinałem i schodziłem. Ale na tym koniec. Prawie niczego nie dokonałem. Niczego nie stworzyłem. Kochałem kogoś i ktoś mnie kochał, lecz nic z tego nie zostało. I teraz znowu spróbowałem się zaangażować, ale z marnym skutkiem. Moje życie to dziwnie płaski monotonny krajobraz.

Jak to teraz do ciężkiej cholery ma wyglądać? Moja córka ma uczuć się w tak paskudnej atmosferze przez głupotę zarówno jej ojca jak i jego najwyraźniej byłego już kochanka?

Zacisnąłem swoje powieki.

Miałem tysiąc bijących się myśli w głowie i nie potrafiłem opanować chaosu.

Powinienem tam pójść i przedstawić Harry'emu dwa wyjścia: albo porozmawiamy, zachowując się jak dorośli mężczyźni, którymi obaj jesteśmy, albo to zakończymy.

To brzmiało jak plan. Tylko co wtedy, gdy zgodzi się na rozmowę? Będę kolejny raz musiał go przepraszać za to, że moje serce się dla niego otworzyło?

O nie. Nie mam takiego pieprzonego zamiaru. Sam powiedział parę dni temu, abym nie obwiniał się i miałem zamiar go posłuchać. To on teraz będzie mówił. Jeśli w ogóle dojdzie do rozmowy...

Musiałem ułożyć w głowie jakiś plan wydarzeń, musiałem być pewien tego co powiem.

– Dobra – szepnąłem do siebie, wypuszczając powietrze z ust. – Harry, musimy porozmawiać. Nie, co ja robię? Co za idiota.

Chciałem odchylić się na fotelu, ale uderzyłem kolanem o biurko, które całe podskoczyło w górę. Nie dość, że poczułem nieznośny ból, to wszystkie kartki, zeszyty i teczki uniosły się, spadając na podłogę. Obserwowałem wirujące kartki, przymykając powieki.

Przekląłem, klękając przy stercie papierów. Nie wiem co się ze mną stało, ale poczułem łzy złości i bezsilności w swoich oczach. Zbierałem kartki w agresywny sposób, układając je na stercie.

– Louis? – nagle zza drzwi do mojego gabinetu rozległo się donośne pukanie. Moja głowa poderwała się do góry. Wyciągnąłem rękaw swojego swetra, prędko ocierając wilgotne oczy. – Jesteś tam?

No proszę, chociaż raz mój problem rozwiąże się sam.

Spojrzałem na swojego laptopa i biurko, gdzie były niezły bałagan. Nie przejąłem nie się tym, wziął klęcząc na podłodze. – Tak. Czemu po prostu nie wejdziesz? – zachęciłem go, upuszczając parę kartek.

Słyszałem jak wszedł do środka, następnie zamykając za sobą solidne drzwi. Czułem na sobie jego intensywny wzrok, kiedy wstałem z klęczek, rzucając stertę na biurko.

– Nie, nie... cholera – zobaczyłem, że para kartek jest pokryta brązowymi kroplami kawy. Wstałem, biorąc je wszystkie i wyrzuciłem je do kosza, który stał pod moim biurkiem. Spojrzałem na przewrócony kubek. – Kurwa – zakląłem, biorąc prędko z półki ręczniki papierowe, którymi zacząłem ścierać wielką, brązową plamę. Harry cały czas się nie odzywał.

Zgarnąłem ogromną teczkę z papierami, by uchronić ją od zimnej cieczy. Schowałem czerwoną teczkę do szuflady w szafie za mną, wzdychając przez nos.

– Coś- coś z Amelią?

– W pewnym sensie tak – to, jakim poważnym głosem przemówił... wprawiło mnie w osłupienie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro