Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV.Zgliszcza.

 Kuchnia była ogromna — złożona z dwóch pomieszczeń złączonych ze sobą łukowatym przejściem zakrytym kawałkiem białego materiału, pomimo wszechobecnego jedzenia i tłuszczu, cała pozostawała nieskazitelnie czysta, biała i srebrna. Kill, zrzucając na podłogę pudełka z owocami, zastanawiał się czy panujący w pomieszczeniach porządek jest zasługą demonów; nie potrafił zaakceptować faktu, że ludzie sami z siebie mogliby coś aż tak wysprzątać. Czasami łapał się na tym, że wędruje wzrokiem do kafelek, w których odbijały się światła ogromnych lamp i do ścian pozbawionych choćby jednej plamki. Wówczas, gdy uświadamiał sobie, co robi, nachodziła go ochota na wysmarowanie czegoś musztardą lub na wylanie picia. Ostatecznie jednak na chęciach się kończyło, a on powracał do przeglądania licznych lodówek i szafek.

Początkowo zastanawiał się nad ugotowaniem czegoś. Myślał o tych wszystkich makaronach, sosach i mięsach, ale jego ciało protestowało, nie chcąc tak długo czekać. Wyjął więc z jednej szafki starannie zapakowane ciastka z kawałkami czekolady i jedząc je, sięgnął do lodówki po składniki na kanapki. Teraz najbardziej brakowało mu mocy. Gdyby dalej ją miał mógłby bez problemu uniknąć wysiłku; rozłożony na blacie po prostu patrzyłby, jak noże, naczynia i składniki same się przemieszczają.

— Nie mogę uwierzyć, że jeszcze kilka godzin temu narzekałeś na nasze jedzenie — oświadczył Adam, wpatrując się w kromkę chleba pokrytą masłem orzechowym, czekoladowym sosem i kawałkami ciastek. — Czy twoje zęby w ogóle sobie z tym poradzą?

— Prawdopodobnie nie — przyznał Kill, uprzednio sunąc językiem po jednym ze swoich szpiczastych zębów. — Podaj mi wiórki kokosowe — powiedział po chwili, rozkładając krakersy na talerzu i oblewając je sosem wiśniowym.

Adam westchnął, jakby właśnie patrzył na poczynania przerośniętego dziecka, ale ostatecznie spełnił polecenie Killa. Prawdopodobnie tak naprawdę nie powinien narzekać — sam przecież, jako dziecko, miał tendencje do łączenia ze sobą dziwnych smaków. Wynikało to głównie z faktu, że wcześniej nie znał nawet połowy oferowanych mu potraw, więc i nie wiedział z czym powinno się je łączyć, ale to był tylko początek. Potem już dziwne miksy były kwestią zabawy i ciekawości.

— Czy demony w ogóle mogą mieć próchnicę? — Przysiadł na jednym z nielicznych stołków.

— Raczej nie. — Kill wzruszył ramionami i oblał winem lody umieszczone w kryształowym pucharku. — Nasze ciała raczej traktują takie problemy w ten sam sposób, co wszelkie blizny czy zadrapania. Po prostu się ich pozbywają, przywracając ciało do stanu właściwego.

— Chyba jestem zazdrosny. My, ludzie, jesteśmy zdani na łaskę medycyny, a ta nie zawsze jest na odpowiednim poziomie.

— Wiem. — Kill wywrócił oczami. — Wy, ludzie, rozpadacie się od dosłownie wszystkiego, a to, co dla nas, demonów, jest standardem wy nazywacie cudem i aż dziękujecie bogom.

— Aktualnie, raczej dziękujemy jednemu bogu.

— Aktualnie, raczej mnie to nie obchodzi. Podaj mi nóż.

— Ale to ty zaczął- Może być ten plastikowy?

— Boisz się, że prawdziwym cię zabiję?

— Nieszczególnie. Po prostu nie chcę mi się wstawać. — Ziewnął, nim sięgnął po krakersa oblanego sosem i pokrytego wiórkami kokosowymi. Przez chwilę przyglądał mu się nieufnie ze wszystkich stron, by potem wreszcie posmakować go. Sięgające po drugiego oberwał łyżką. — Przecież sam tego i tak nie zjesz!

— Ale jeszcze nie skończyłem, a teraz rusz dupę i idź po normalny nóż.

Adam westchnął, zsuwając się ze swojego krzesła. Wiedział, że i tak do tego dojdzie, ale wcale nie przeszkadzało mu to w narzekaniu na Killa.

Do tej pory do kuchni, na dłużej niż minutę, zajrzał tylko raz. Było to na samym początku, gdy budynek dopiero, co powstał, a niektóre meble wciąż pozostawały nieposkładane; walały się wszędzie, jedynie częściowo wyjęte z ogromnych kartonów. Pamiętał, że tamtego dnia ostrożnie stąpał po niedokończonej podłodze, unikając gwoździ, a jego wzrok wędrował po świeżo pomalowanych ścianach. Tamtego dnia kuchnia śmierdziała farbą i żrącymi środkami. Dzisiaj pachniało w niej owocami, cynamonem i ciepłymi posiłkami. Wtedy było irytująco tłoczno, dzisiaj wszyscy odeszli, gdy tylko ujrzeli Killa w progu.

— Co zamierzasz zrobić? — spytał, gdy już wrócił z nożem i wręczył go demonowi.

— Pokroić brzoskwinie. I chyba warzywa. Ale jeszcze nie wiem czy mam ochotę i siłę na to drugie.

— Wydawało mi się, że jesteś głodny i potrzebujesz czegoś teraz już natychmiast.

— Bo tak było! — Kill wrzucił brzoskwinie do paskudnie zielonej miski. — Ale potem zjadłem trochę ciastek i doszedłem do wniosku, że mam ochotę na mnóstwo rzeczy, niekoniecznie same kanapki.

Kill zebrał swoje włosy i recepturką związał je z tyłu.

— Gapisz się — zauważył, gdy Adam wciąż nie odrywał od niego wzroku.

— Po prostu... jakoś dziwnie mi z myślą, że masz długie włosy. — Widząc uniesioną brew demona kontynuował: — Nie zrozum mnie źle, ale znając twój zawód i charakter, nie wyglądasz na kogoś, kto mógłby lubić długie włosy. W sumie nie wyglądasz też na kogoś, kto lubi gotować, malować paznokcie i czytać magazyny dla kobiet. Właściwie, zazwyczaj wyglądasz raczej, jak ktoś, kto mógłby uderzyć za lubienie którejkolwiek z tych rzeczy.

Kill zerknął mimowolnie na swoje paznokcie. Lakier miejscami zdążył już odpaść, odsłaniając, ale gdzie nie gdzie czerń wciąż utrzymywała się, zasłaniając biel i róż.

— Kiedyś uderzyłem jednego chłopaka, bo miał różową spódniczkę — wyznał, naciskając na paznokieć.

— Bo uznawałeś, że to niemęskie?

— Nah. Po prostu byłem wkurwiony, bo sam o tym nie pomyślałem.

— Och. To sprawia, że mam bardzo wiele pytań.

—...na które i tak znasz odpowiedzi.

—...które i tak chciałbym usłyszeć od ciebie. — Przeciągnął się leniwie. — Czasami możesz znać całą swoją i innych przeszłość oraz przyszłość, a i tak dziwisz się, gdy ktoś ci opowiada coś o sobie.

— Dlaczego mam wrażenie, że zazwyczaj wcale nie dziwisz się tak często?

— Prawdopodobnie dlatego, że właśnie tak jest. Zazwyczaj ludzie, demony i ich historie z przeszłości pasują do siebie. Nawet jeśli ich cały charakter się zmienił, wciąż potrafię znaleźć pewne podobieństwa. Umiem zrozumieć ich motywację. U ciebie to jest istny chaos. Nawet twój wygląd ma w sobie z dziesięć różnych sprzeczności.

Kill uśmiechnął się mimowolnie i sięgnął po wino.

Wiedział, że nie powinien się zbytnio rozluźniać; że najlepiej byłoby to wszystko zakończyć tu i teraz, a potem powrócić do swojego wymiaru, ale obecność chłopaka z jakiegoś powodu niesamowicie go cieszyła. Jakby właśnie jej potrzebował po ostatnich irytujących miesiącach i życiu w biegu.

— Przestań podkradać moje jedzenie — fuknął, gdy dłoń Adama znów powędrowała na jeden z licznych talerzy.

— I tak tego wszystkiego sam nie zjesz — jęknął Adam. — Poza tym... tak technicznie to to jedzenie nie jest twoje. — I chociaż wciąż się uśmiechał, Kill widział, jak coś w jego postawie się zmienia; jak spokój zostaje zamieniony na roztargnienie. Coraz częściej wiercił się na swoim miejscu, a ręce zaciskał tak mocno, że aż mu zbielały.

Kill westchnął.

— Zaraz coś jebnie, prawda? — spytał samemu sięgając po lody obsypane kawałkami czekolady.

Adam poruszył się niespokojnie. Jego nogi, niecelowo, uderzyły o szafkę. Przez chwilę otwierał i zamykał usta.

— To... tak. W sumie to tak — wymamrotał w końcu. Zastanawiał się, ile jeszcze powinien powiedzieć. Po raz pierwszy od dawna był skazany na jego własny osąd, bowiem od rozgrywającej się aktualnie sceny kompletnie nic nie zależało. Wszystkie ścieżki wyglądały tak samo i też do tego samego miejsca prowadziły. Czego by nie powiedział, czego nie zrobił, on i Kill i tak mieli opuścić kuchnie w ciągu najbliższych pięciu minut. — Są pewne demony — zaczął więc ostrożnie — którym nie podoba się moje istnienie. Właściwie... nie tylko moje. Całe to kasyno wywołuje u nich irytację. — Przełknął ślinę, a wyczuwany przez niego słodki smak zjedzonych wcześniej ciastek przeistoczył się w coś kwaśniejszego. — Za dokładnie minutę zjawią się tu i zniszczą tyle wejście.

Kill jęknął, odstawiając z trzaskiem pucharek.

— A mówisz o tym dopiero teraz, bo...?

— Była niewielka szansa, że jednak nie pójdziemy tą ścieżką, ale teraz jestem pewien, że ta szansa przeminęła.

— Cudownie.

W normalnych warunkach Killa ucieszyłby ten zwrot akcji. W końcu — mógłby się pozbyć swojej ofiary i nie brudzić przy tym swoich rąk. Ale teraz... Jeśli mieli zjawić się za, no, teraz mniej, niż minutę... Kill nie miałby jak się wydostać w tak szybkim czasie. Do tego — jego moc wciąż pozostawała tak rozregulowana, że nawet nie wyczuwał tych obcych demonów.

— Nie to, bym wierzył w twoją nieomylność — zaczął — ale jakie są szanse na to, że przeżyję?

— Całkiem spore.

Kill odetchnął. Zdjął z siebie prosty, biały fartuch, napił się ostatni raz wina i zerknął na zegarek. Większa wskazówka przesunęła się leniwie na odpowiednie miejsce, a hałas, jak na zawołanie, rozerwał ciszę, echem rozchodząc się po korytarzach i niosąc aż do kuchni. Kill zacisnął usta. Znał ten dźwięk, tak niesamowicie podobny do silnego uderzenia w dzwon przy jednoczesnym drapaniu widelcem po tablicy — demony właśnie rozerwały barierę, która do tej pory strzegła kasyna przed ciekawskimi spojrzeniami ludzi i podejrzanymi demonami.

— To było nawet głośniejsze, niż w mojej wizji — jęknął Adam, przyciskając dłonie do uszu.

Kill uśmiechnął się mimowolnie. Kiedyś stanął zaraz przy samej barierze i, chcąc sprawdzić, jak to będzie, kazał Willowi ją zniszczyć. W następnej chwili, gdy złocisty ogień pochłonął ją, z jego uszu wypłynęła krew, a przez następne trzy minuty kompletnie nic nie słyszał. Zresztą — jeszcze po godzinie miał problemy, wszystkie dźwięki dochodziły do niego jakby spod wody. Miało to swoje plusy — mógł bez problemu odciąć się od kazań Willa — ale głównie jednak irytowało, bo i serialu nie mógł w spokoju obejrzeć. Być może, ze względu na to wspomnienie, nawet trochę współczuł osobom, które były najbliżej wyjścia.

Kolejne hałasy były już o wiele cichsze, ale jednocześnie zdawały się dochodzić z każdej możliwej strony. Najpewniej mieszkańcy budynku oraz jego goście właśnie próbowali go opuścić, przedzierając się przez kolejne korytarze i unikając nieproszonych gości. Gości, którzy najwyraźniej przynieśli ze sobą broń, bo do uszu Killa dotarł wystrzał z broni palnej. Mnóstwo wystrzałów. Nadchodziły jeden po drugim, a towarzyszące im wrzaski skutecznie zagłuszały mu jego własne myśli.

Kill westchnął.

— Nie mogli chociaż poczekać aż zjem? — jęknął, rozglądając się po kuchni. Chociaż noże i tasaki lśniły zachęcająco, Kill wiedział, że na nic nie przydadzą mu się w walce z demonami. Ogień tym bardziej nie zrobiłby na nich wrażenia, ale... Kill otworzył szafkę, w której wcześniej dostrzegł przyprawy pochodzące z innych światów.

Osobiście najbardziej lubił zabijać używając do tego broni lub mocy. To pierwsze było zadziwiająco satysfakcjonujące, drugie zaś — po prostu szybkie i niewymagające. Czasami jednak morderstwo wymagało troszkę więcej pomysłowości. Pewnego razu, by osiągnąć swój cel, zatrudnił się u pewnej bogatej rodziny, jako ich nowy kucharz. W ten sposób przemycił do ich jedzenia trochę vemony wymieszanej z najzwyklejszą zimną wodą oraz solą. Po posiłku cała rodzina rzucała się po podłodze, a ich, stwardniała, odpadała niczym skorupa. W środku to samo działo się z ich narządami: rozpadały się, a moce nie nadążały z regeneracją.

Ta sama przyprawa kompletnie nic nie robiła ludziom, wampirom i kilku innym rasom, ale sprawiała, że potrawy smakowały w niesamowicie słodki, ciekawy sposób, toteż często jej używano.

Kill uśmiechnął się, odnajdując ją.

Adam, bez słowa, podał mu dwie butle wypełnioną zimną wodą i solą. Nie było tego zbyt dużo, ale musiało wystarczyć.

Dwie minuty później wyszli z kuchni, uprzednio rozglądając się po korytarzu przez malutkie okienko, na którego parapecie zazwyczaj kładziono talerze i szklanki. W takich chwilach Adam najbardziej nienawidził swojego wzroku; nawet pomimo wizji nie czuł się wystarczająco bezpiecznie. Wolałby móc w pełni zobaczyć korytarze, a nie tylko te ich fragmenty, które miał na wyciągnięcie ręki.

Z drugiej strony... Brak wzroku sprawił, że nie musiał oglądać na żywo, jak Kill oblewa biegnącego w ich stronę demona. Nie widział też, jak ten pada, łapiąc się za twarz. Jedynie słyszał jego, zniekształcone przez rozpadające się gardło, jęki.

— Nie wyjdziemy stąd dołem — oświadczył, a jego serce zaczęło bić szybciej. Tu bowiem zaczynał się problem: od jednego kroku zależało czy w ogóle się wydostaną, czy też podzielą losy martwych ludzi i demonów. — Poza tym — kontynuował, ledwie łapiąc oddech, nieprzyzwyczajony do biegania — będziemy musieli iść na samą gorę po Niko-

Butla z wodą uderzyła w grupę demonów, a przedziurawiona przez jednego — wylała na nich całą zawartość. Tym razem, zamiast jęków, usłyszeli wrzaski.

Adam starał się mówić jeszcze szybciej, ale ku jego nieszczęściu, Kill, niczym w najgorszej wizji, złapał go za nadgarstek i pociągnął w lewo.

— Nie tam... — zaczął i natychmiast umilkł.

Wciąż biegł, ciągnięty przez Killa, ale jednocześnie duchem tkwił już w nadchodzącej wizji.

Od jedenastych urodzin wiedział, że jego życie zostanie zakończone przez Killa Ciphera. Wiedział, że nawet jeśli nie bezpośrednio, to i tak demon przyczyni się do jego upadku. Zabierze mu całe, całkiem wygodne, życie. Początkowo nawet go za to nienawidził, a każdego dnia wybierał najmniej prawdopodobne ścieżki, próbując stworzyć nową. Kiedy to nic nie dało, pomimo usilnych prób dalej wędrował po dobrze mu znanych terenach — obiecał sobie, że umierając pociągnie za sobą Killa. Że zrobi chociaż tyle.

Potem, po latach, nadeszła akceptacja własnego losu. Jeszcze później — fascynacja Cipherem. Coraz częściej łapał się na tym, że choć dalej uważał go za paskudnego mordercę, z ciekawością przyglądał się jego poczynaniom. Nawet obudzony w środku nocy mógł opowiedzieć o wszystkich ścieżkach, jakie Kill miał do wyboru. Uwielbiał nawet te, które były już martwe, należały do przeszłości.

Teraz... teraz w ogóle nie chciał iść tą najgorszą ścieżką.

Chciał się cofnąć.

Chciał zatrzymać Killa.

Chciał mu powiedzieć, że w następnym pomieszczeniu umrą, więc muszą zawrócić.

On musi zawrócić.

Musi go przeżyć i wrócić do Cress i swoich kuzynów. Musi wrócić do swojego pięknego, paskudnego życia.

Ale, pomimo wielu prób, żadne słowa nie potrafiły opuścić jego ust. Gardło miał ściśnięte, jakby ktoś owinął wokół niego węzeł. A w tym hałasie — Kill i tak by go nie usłyszał.

Adam zacisnął więc usta i pozwolił, by jego nogi stawiały kolejne kroki.

Kolejne pomieszczenie miało piękne, niebieskie ściany z umieszczonymi na nich akwariami i oszklony sufit. Na samym początku Adam lubił kłaść się na ogromnym, puchatym dywanie zakrywającym podłogę i udawać, że może podziwiać gwieździste niebo. Lubił momenty, w których Nikolaj kładł się obok niego i uśmiechał. Dniami zaś uwielbiał siedzieć na ogromnym biurku, jeść kolejne ciastka i wysłuchiwać pozornie nudnych rozmów o statystykach, przychodach i wszystkim innym. Lubił myśl, że to tu wszystko się skończy.

Teraz płakał.

Zaciskał mocno szczękę i wsłuchiwał się w dobrze mu znane dźwięki.

Nad ich głowami, nad sufitem przelatywały ptaki.

Z miejsca, z którego przybyli wciąż słychać było wrzaski.

A ogromne drzwi, skrzypiąc, otwierały się wpuszczając do środka obce demony o złocistych maskach, świadczących o ich przynależności do grupki przestępczej Helgi Creswell. Były uzbrojone, obdarzone mocami, podczas gdy Kill nie miał ani mocy, ani broni.

Adam zacisnął oczy. Nie chciał widzieć nawet odrobiny tego, co miało się zdarzyć.

— Kill... — zaczął jeszcze, czując, że musi przeprosić. Mógł się bardziej postarać. Mógł wcześniej powiedzieć, że tędy nie powinni iść, a dopiero później mówić o całej reszcie. Mógł...

— Och, zamknij się — fuknął demon i wywrócił oczami.

Demony zaatakowały. Wyczuwając w Killu jednego ze swoich — używały i mocy, i broni. Strzały nadchodziły jeden po drugim, podczas gdy ogień pochłaniał ściany oraz dywan. Dym unosił się po całym pomieszczeniu, szybko zasłaniając wszystkim widoczność, a Kill...

Kill pchnął Adama za biurko i sam też tam skoczył.

Zupełnie nie, jak w jego scenariuszu.

Adam syknął, uderzając plecami o podłogę. Potem syknął jeszcze raz, gdy ciało Killa padło prosto na niego, a odłamek sufitu rozciął mu skórę na policzku. W uszach wciąż słyszał wystrzały, a dłonie bolały go od ciągłego ich zaciskania w pięści. W ustach miał smak własnej krwi, najpewniej przegryzł wargę w trakcie upadku, ale to nie miało teraz znaczenia.

— Nie — wybełkotał, gdy jego oczy otworzyły się szerzej. — Nie, nie, nie, nie, nie.

— A tobie co? — Kill uniósł się na ręce, podczas gdy drugą dotknął rozciętej brwi. Czuł, że jedna z kul trafiła go w nogę.

— To nie miało prawa się zdarzyć — mamrotał Adam, gdy demony znów zaczęły strzelać, a z sufitu już nic nie zostało. Biurko płonęło razem z całą jego zawartością, a gryzący dym dostawał się do płuc chłopaka. — To nie... to nie tak miało... — urwał, uświadamiając sobie jedną rzecz.

Sufit.

Widział sufit.

Widział sufit, choć było to absolutnie niemożliwe.

I... widział też Killa, choć ten odsunął się od niego.

— Kill? — Przełknął ślinę. Była jeszcze kwaśniejsza, niż wcześniej.

— Tak?

— Ja... widzę.

I jednocześnie wcale nie widzę uświadomił sobie, gdy zamknął oczy i dotarło do niego, że nie ma pojęcia, co się zaraz wydarzy. Zaraz, za godzinę, jutro ani kiedykolwiek.

— Ja... ja chyba... chyba straciłem... — Panika, która go ogarnęła była nawet większa od tego, co czuł zaledwie cztery minuty temu.

Kill nic nie powiedział.

Zamiast mówić, podniósł się i... czerwony ogień wystrzelił z jego dłoni, ogarniając całe pomieszczenie. Demony, które ledwie zdążyły się ruszyć ze swojego miejsca, zawyły gwałtownie, a ich ciała poderwały się w górę i wyleciały przez zniszczony sufit.

Gdyby Adam stał — teraz z pewnością znalazłby się na podłodze.

Kill, ignorując go, spojrzał na swoje dłonie i skrzywił się, widząc czarny osad na skórze. Wiedział, że moc nie wróci od razu w idealnym stanie, ale idąc przez korytarze miał nadzieje, że chociaż uniknie bólu spowodowanego jej użyciem. Westchnął ciężko. Przynajmniej zdołał pozbyć się wszystkich demonów za jednym zamachem.

— Jak? — wydusił wreszcie Adam, a Kill wreszcie spojrzał na niego.

— W waszej kuchni, wśród przypraw, był ytter.

I chociaż Kill ignorował Willa wiele razy — zapamiętał ten jeden moment, w którym kuzyn opowiadał mu o leczniczych możliwościach ytteru.

Adam, o obecności tego owocu, nie miał pojęcia.

— Lepiej powiedz mi, co z tobą. — Kill wsunął dłonie do kieszeni, nie odrywając wzroku od chłopaka. — Wyglądasz, jakbyś właśnie zobaczył ducha.

— Powinniśmy byli umrzeć — wybełkotał, nie mając nawet siły wstać. — W sensie... nie to, żebym tego chciał. Po prostu... wszystkie moje wizje mówiły, że... że tu umrzemy. Nie było innej możliwości! Nie powinieneś był zdążyć nas pchnąć za biurko! Nawet nie powinieneś mieć mocy! I... i... i... — Jego oddech przyśpieszył, a dłonie znalazły się we włosach i pociągnęły za nie. — To nie miało prawa się wydarzyć! Po prostu nie!

Kill prychnął.

— Litości, od początku ci mówiłem, że te twoje moce ostatecznie są gówno warte.

— Ale... ale...

Adam mrugał gwałtownie nie potrafiąc przywyknąć do nowych widoków. Nawet tu, pomimo dymu, wszystko wydawało się jakieś jaśniejsze, intensywniejsze. Wszystko było piękne, jakby oglądał to po raz pierwszy.

— Przymknij się. Nie mamy teraz czasu na twoje narzekania.

— Ale... — Adam poczuł, jak jego poliki na nowo robią się mokre. — Nie rozumiesz, Kill? Całe życie wiedziałem, jak wszystko się potoczy! Znałem każdy szczegół! A teraz... widzę wszystko i jednocześnie nic nie widzę. Nic nie wiem. Nawet nie wiem którędy wyjść z tego budynku, bo zawsze w takich kwestiach polegałem na wizjach! Jak mam niby się przymknąć i po prostu iść, skoro... skoro...

— Adam.

Głos Killa był zadziwiająco cichy, ale jednocześnie bez problemu przedzierał się przez hałasy dobiegające z innych pomieszczeń. Spojrzenie miał łagodne, nostalgiczne. Nigdy nie powiedziałby tego na głos, ale w tamtej chwili czuł się tak, jak wieki temu, gdy wśród zgliszczy zaoferował pomoc zagubionej dziewczynce, która dopiero co, wreszcie, zapragnęła żyć.

— Tak, wiem. Boisz się. Wiem, to nowa sytuacja dla ciebie. Dlatego ci coś powiem: masz teraz dwie ścieżki do wyboru.

— J-jakie?

— Możesz tu siedzieć i użalać się nad swoim losem; możesz opłakiwać śmierć, której zabrakło. Możesz to robić tak długo aż dosięgnie cię ogień albo odnajdzie cię jakiś mniej przyjazny demon. Albo... możesz po prostu wstać i razem ze mną opuścić to miejsce. — Wyciągnął do chłopaka rękę.

— Ale... zabijesz mnie.

Kill uśmiechnął się, a Adam zamarł widząc w jego oczach obietnicę, która nie miała nic wspólnego z zabijaniem.

Przełknął ślinę. Na drżących nogach podniósł się z brudnej podłogi i jeszcze raz omiótł wzrokiem całe pomieszczenie. Dym zdążył zniknąć, odsłaniając zniszczenia.

Adam pamiętał, że dawno temu, znając przyszłość, obiecał coś Nikolajowi. Pamiętał, że wówczas ta obietnica miała ich obu zaprowadzić do najlepszej możliwej przyszłości; miała uchronić przed bólem i stratą, ale teraz... może cały czas się mylił? Może lepiej im będzie, gdy ich ścieżki się rozejdą? Może cały czas się okłamywał, tchórzliwe podążając za głupimi mocami?

Uśmiechnął się, jakby właśnie zdjęto mu z barków ogromny krzyż i wyciągnął rękę do Killa.

Kolejny raz tego dnia huk rozerwał ciszę.

*

Kill zamarł, wpatrując się w leżące przed nim ciało. Szeroko otwarte, teraz niemal niebieskie, oczy wpatrywały się w niebo. Z brzucha wystawał przedziwny kwiat o srebrzystej łodydze i błękitnych płatkach. Czyjaś zdolność. Krew przyozdabiała podłogę, tworząc na niej przeróżne wzory.

Chociaż wcale tego nie potrzebował — nabrał powietrza, nim wreszcie przeniósł wzrok na demona i człowieka. Obaj stali obok siebie, ramię w ramię, przy najbliższych drzwiach. Demon miał przywieszoną do pasa złocistą maskę, a jego dłonie trzęsły się, podczas gdy Nikolaj Northwest uśmiechał się.

— Cóż, to byłoby na tyle. Możesz wrócić do swojej pani — powiedział do tego obcego demona. Następnie spojrzał na Killa. — W sumie to ty też mógłbyś już odejść. Tolerowałem twoją obecność, ale teraz...

Urwał, gdy Kill znalazł się przy nim i łapiąc za kołnierz koszuli, uniósł go.

— Po. Cholerę. To. Zrobiłeś? — to nawet nie brzmiało, jak rzeczywiste słowa. W ustach Killa było warkotem rozwścieczonego zwierzęcia.

Nikolaj uniósł brew.

— Przecież i tak chciałeś go zabić, prawda?

To nie twoja sprawa.

Zmieniłem zdanie.

Właśnie, miałem to zrobić ja, a nie ktoś mu bliski.

Kill miał wiele rzeczy do powiedzenia; jedne były bardziej, drugie mniej sensowne, ale ostatecznie żadne nie opuściły jego ust. Bo zamiast nich wolał oświadczyć:

— Zabiję cię.

Nikolaj roześmiał się, nieprzejęty sytuacją.

— Och, obawiam się, że nie zrobisz tego. Gdybyś spróbował... złamałbyś porozumienie, które zawarłem z emisariuszami trzy lata temu. Gdybyś zaś je złamał... boję się, że nawet Will Cipher nie dałby rady ci pomóc. Byłbyś skończony. Jak twój drugi kuzyn.

Kill przyglądał się człowiekowi. Patrzył na jego twarz — na pełne satysfakcji oczy, na rozciągnięte w uśmiechu usta, na niewielkie, stare blizny i nowe zadrapania. A potem go puścił.

— Zabiję cię — oświadczył już o wiele spokojniej. — Może nie teraz. Może nie jutro i nie za rok, ale pewnego dnia... Pewnego dnia, gdy już nic nie będzie cię chronić, gdy będziesz poobijanym starcem... przyjdę po ciebie. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro