Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III.Kill Cipher.

 Kill Cipher przede wszystkim był znudzony.

Przeglądał albumy i nie potrafił wydusić z siebie nawet odrobiny czegoś innego. Wiedział, że powinien być smutny. Jego — teraz już była — żona była. Wciąż do niego dzwoniła i wypłakiwała się przez długie godziny, aż zasypiała z telefonem koło ucha. Kill zaś wysłuchiwał jej, kiwał głową, jakby mogła to zobaczyć i na koniec rozłączał się, wracając do swoich zajęć.

W zasadzie — nigdy nie chciał mieć dziecka. Żony też nie.

Nigdy nie ciągnęło go do romantycznych relacji. Choć, jako dziecko, bardzo się starał — nie potrafił się zakochiwać. Nie czuł tych wszystkich motylków, rumieńce nie pokrywały mu policzków, a słowa nie przypominały bełkotu, gdy rozmawiał z kimś atrakcyjnym. Bo tyle widział. Umiał rozpoznać ładnych ludzi, a nawet docenić to piękno, ale nic więcej. A jednak, dla wygody, wziął ślub. Na fotografiach z tego wydarzenia wyglądał, jak ktoś, kto znalazł się w urzędzie całkowitym przypadkiem. A przynajmniej tak twierdził Bill.

Jego żona wiedziała o tym, że jej nie kocha, sama w tamtym czasie umawiała się z innymi demonami. W zasadzie w domu widywali się jedynie w soboty. Ale nie darzyli się jakimś chłodnym szacunkiem, nie unikali — w ten jedne dzień jedli razem obiady, oglądali głupie seriale, a czasami sypiali ze sobą, i jeszcze w łóżku rozmawiali tak długo aż zasypiali w połowie wypowiadanych zdań.

A potem w ich życiu zjawiło się dziecko. Zdecydowanie jego dziecko.

Przez pięć lat między zleceniami kupował pieluszki, zabawki, ubranka czy jedzenie dla swojej córki, ale na tym wszystko się kończyło. Unikał własnego domu, zaszywając się u Willa i Billa. W pewnym momencie wręcz miał u nich własną szczoteczkę i półkę w lodówce. Oni zaś reagowali... różnie. Will przeważnie wyglądał, jakby nie miał nic przeciwko, ale czasami dość jasno dawał mu do zrozumienia, że wolałby odgryźć sobie rękę, niż spędzać z nim jeszcze jedne dzień. Bill zaś albo ignorował Killa, albo wkurzał się, kiedy ten przerywał mu randki z Fią. A kiedy się wkurzał — meble latały po całym domu.

I tak to trwało aż pewnego dnia Kill — zbiegiem różnych, dziwnych okoliczności — skończył w swoim domu. Z dzieckiem. Bez żony.

I, och, jego córka była tak upierdliwa!

W jednej chwili siedziała spokojnie na kanapie, a w drugiej już wisiała na suficie, malując tam niezmazywalnymi markerami motyle oraz karykaturalne postacie z kreskówek. Cięła kwiaty, wycinała wzory w zasłonach i godzinami nuciła czołówkę jednej z kreskówek. A kiedy kichała — wszystkie meble unosiły się, by chwilę później opaść gwałtownie.

To zaś doprowadziło do tego, że w pewnym momencie uniosły się noże i zawisły nad nią.

Teoretycznie — nic by się jej nie stało. Jako demon zregenerowałaby się po ledwie kilku sekundach, ale ciało Killa zareagowało instynktownie, odrzucając zdrowy rozsądek gdzieś w daleki kąt. Rzucił się z kanapy i własnym ciałem zakrył dziewczynkę, a z jego ust wydostał się syk, gdy noże, jeden po drugim, przebijały mu plecy. Ona zaś znieruchomiała w jego ramionach, a potem — rozpłakała się.

Kill zabijał demony, zabijał ludzi. Czasami ranił własną rodzinę, a jednak w tamtej chwili pomyślał, że chciałby chronić to dziecko. Że jej bezpieczeństwo wystarczyłoby mu do bycia szczęśliwym.

A ona, wiele lat później, wiedząc o jego słabości — odebrała sobie życie. Zostawiła go z całkowitą pustką, która z czasem przeistoczyła się w wieczne znudzenie, którego nawet ekstremalne sytuacje nie potrafiły wymazać.

Czasami, gdy życie toczyło się dalej, a on wracał umazany krwią, zastanawiał się czy to się naprawdę zdarzyło; czy kiedyś w rzeczywistości miał córkę, czy może jedynie sobie to wmówił. Wtedy sięgał po album i zaczynał go przeglądać.

Tamtego dnia podziwiał zdjęcie, na którym on, jego była żona i córka stali przed budynkiem szkoły. Próbował sobie przypomnieć kto zrobił zdjęcie i o czym rozmawiali później, gdy nagle poczuł szarpnięcie, jakby ktoś wyszarpywał mu wnętrzności. Odłożył album i uniósł ręce, a czerwone płomienie uformowały kulę i pokazały mu dziewczynkę mamroczącą kolejne słowa. Jej akcent był beznadziejny, a ilość błędów wywoływała zgrzytanie zębów, ale nie mając nic lepszego — postanowił odpowiedzieć.

*

— Możesz zabrać nogi ze stołu? — spytała Cress.

Tego dnia dużo mówiła — słowa wylewały się z niej, gdy tylko otwierała usta. To zaś było czymś nowym. Na samym początku ich znajomości ledwie się odzywała. Właściwie — jedynie pytała o cenę za swoje życzenie. A on za każdym razem odpowiadał:

— Sama musisz coś wymyślić.

Z czasem zaczęła mówić trochę więcej. Odpowiadała na jego anegdotki, swoimi historiami z dzieciństwa i śmiała się, a kiedy to robiła — w jego oczach na moment przestawała wyglądać na wiecznie udręczoną i młodniała. Jeszcze trochę później zaczęła go zabierać ze sobą na stragany i przyjęcia. Przedstawiała go innym ludziom, niczym serdecznego przyjaciela.

On zaś... zaczynał przyglądać się ludziom. Do tej pory nie zaprzątał sobie głowy ich powiązaniami, imionami, nazwiskami. Ot dla jednych pracował, drugich zabijał. Dziś spokojnie mógłby wymienić połowę mieszkańców miasteczka i streścić ich historię, gdzieś tak do dziesięciu pokoleń wstecz.

— Po co? — Uniósł brew, patrząc na nią.

— Masz brudne buty, zostaną plamy.

— I?

Westchnęła, odwzajemniając jego spojrzenie.

Po raz pierwszy od ich spotkania miała na sobie coś, co nie było w czarnych, pogrzebowych barwach. I co prawda, zdaniem Killa, błękit w ogóle do niej nie pasował, ale ostatecznie był już lepszym wyborem.

— Wyglądasz beznadziejnie — stwierdził.

Zamrugała, wyraźnie zbita z tropu.

—...co?

—Powinnaś nosić czerwone suknie.

Cress przechyliła głowę i wreszcie przeniosła spojrzenie na swoją sukienkę. Przesunęła palcami po jej materiale, aż dotarła do jednej z białych wstążek.

— Czerwony do mnie nie pasuje — wymamrotała, odruchowo myśląc o matce. Podobno kochała ten kolor i wszystkie jej stroje miały choć jeden malutki element w tej barwie.

— Błękit do ciebie nie pasuje — odparł Kill i wrócił do przeglądania czasopisma, które przyniósł ze swojego świata.

Jeszcze tydzień temu Cress odpuściłaby; pozwoliłaby mu zająć się swoimi sprawami, a sama zaszyłaby się w swojej sypialni. Teraz jednak usiadła obok i z dłońmi splecionymi na kolanach, zerknęła na jedną z kolorowych stron.

— Czytasz czasopisma o modzie? — spytała, nie odrywając wzroku od zdjęcia przedstawiającego kobietę w długiej, beżowej sukni bez rękawów. Zlewała się ze skórą, przypominając jej przedłużenie.

— Uwielbiam je — powiedział z absolutną powagą. — Na przykład: spójrz tu. — Wskazał na kolejną kobietę. Ta miała najzwyklejsze, zielone ubrania. — Jest aktorką. Wyszła do restauracji i nie ubrała na siebie połowy skarbca, więc ją zjechali. A z drugiej strony... — Przerzucił kilka kartek aż natrafił na zdjęcia z wybiegu mody. — Tu obsrali się, bo strój z gumowych kaczek jest jakiś taki za żółty i niezbyt wygodny do noszenia na co dzień.

— Ale on... nie jest zbyt wygodny, prawda?

— Nie ma być wygodny. To nie jest ten rodzaj ubrań, które masz później zamówić i nosić do kina czy restauracji.

— Kina? — Zmarszczyła brwi. Gdzieś z tyłu głowy miała niejasne wrażenie, że zna to słowo, ale nie potrafiła przypisać mu żadnej konkretnej definicji.

— O bogowie. Czy ty spędziłaś całe swoje życie pod kamieniem? O istnieniu komórek też nie masz pojęcia?

— Em... to te metalowo-szklane pudełka?

Kill otworzył usta, gotów narzekać na braki w jej wiedzy o świecie, ale nim choćby jedno słowo opuściło jego gardło, poczuł ból. Westchnął, odłożył czasopismo i podniósł się, a ogień wystrzelił z jego dłoni i uformował w powietrzu zwierciadło. Kill przechylił głowę, patrząc na mężczyznę. Miał akcent jeszcze gorszy od Cress, ale jego akurat ciężko było winić — wyglądał na człowieka.
— Musisz iść?

— Ta.

Nim jednak do tego doszło, przesunął palcami po jej naszyjniku i uśmiechnął się, odsłaniając rekinie zęby. Początkowo wahał się z tym zakupem; wręcz wyśmiewał samego siebie za tak idiotyczny pomysł. Teraz zaś nie potrafił przestać się uśmiechać, widząc ją noszącą prezent od niego.

— Postaraj się nie zabić się na prostej drodze, gdy mnie nie będzie, dobrze?

— Nie jestem dzieckiem — wymamrotała w odpowiedzi z czerwonym rumieńcem na bladych policzkach.

*

Kiedy wrócił było już ciemno. Włosy miał potargane i mokre, a ubrania przesiąknięte krwią. Podrzucał wesoło kosę, nie przestając nucić zasłyszanej gdzieś w swoim świecie melodii i maszerował przez długie korytarze, oświetlone jedynie świecami. Chciał się najpierw wykąpać i przebrać w coś czystszego, ale cichy szloch zmusił go do zatrzymania się w połowie jednego z korytarzy. Z ciężkim westchnieniem obrócił się i zamiast do swojego pokoju, pomaszerował w stronę zielonych drzwi. Bez pukania wślizgnął się do środka.

Cress siedziała wśród poduszek, a kolorowe płomyki przybierały wokół niej najróżniejsze kształty. Był to poziom, którym posługiwały się głównie dzieci. Dorosłe demony potrafiły przeistoczyć ogień w o wiele dokładniejszą iluzję, przy której nie dało się stwierdzić na pierwszy rzut oka z czego powstała.

Kill nie powiedział tego na głos, a jedynie przysiadł obok.

— To niesprawiedliwe — wyznała, nawet na niego nie zerkając. Jej ogień tworzył postać kobiety o długich, brązowych włosach i błękitnych oczach.

Kill dotknął jednego z płomieni; pozwolił mu wspiąć się po jego dłoni.

— Królowa? — Spojrzał jeszcze raz na kobietę uformowaną z ognia, a potem przeniósł wzrok na skuloną Cress.

Ona zaś milczała przez kilka minut, stukając palcami o podłogę. Wreszcie, jakby dopiero co zrozumiała, że nie jest już sama w tym pomieszczeniu, starła łzy i zerknęła na niego. Z włosami ułożonymi w rogi i czerwoną szminką przypominała Killowi portret namalowany przez pewnego demonicznego artystę — Poego.

— Wiesz — zaczęła, a jej głos drżał. — Kiedyś lubiłam sobie wyobrażać, że ona powraca. Jedna z religii tego świata twierdzi, że jedna z ważniejszych dla niej osób zmartwychwstała. Kiedy to zauważyłam, pomyślałam, że ona też powinna móc tak zrobić. Potem mogłaby mnie zabrać do waszego świata. Poznałabym jej przyjaciół, pokochała ten świat. Oczywiście, rodziców zabrałabym ze sobą. Nawet nie musiałabym o to prosić — sama zasugerowałaby, żebym to zrobiła.

Później opowiadała o innych swoich wyobrażeniach; o tym, jak w dzieciństwie poznała kobietę z wyglądu podobną do swojej matki i przez pewien czas wierzyła, że to naprawdę ona. Wierzyła w jej powrót, ale kobieta umarła w trakcie porodu. Kiedy skończyła mówić — jej głowa tkwiła na jego kolanach, a ogień całkowicie wygasł, pozostawiając ich w całkowitej ciemności.

Kill przesunął dłonią po jej włosach i powiedział:

— Kiedyś miałem córkę i żonę.

Poruszyła się.

— Wydawało mi się, że jesteś... jak wy to nazywacie?

— Aromantyczny?

— Mhm.

— Jestem.

— Ale miałeś córkę i żonę, więc...

— To była kwestia kilku decyzji podjętych z myślą o własnej wygodzie. Tak czy inaczej: straciłem obie.

Jej ciało znieruchomiało.

— Czy one...

— Z żoną wziąłem rozwód, ale córka... tak. Popełniła samobójstwo.

— Dlaczego?

— Bo mnie nienawidziła.

— Przez twoją... um... pracę?

— Mhm.

Nie lubił grzebać w swojej pamięci i odkopywać tego typu wspomnień, ale teraz to on mówił. Opowiadał o przeszłości — o tym, jak rzucił się, żeby osłonić swoją córkę; o tym, jak zabrał ją raz do kina i razem śmiali się z głupoty głównego bohatera; o jej zainteresowaniach, zdolnościach malarskich. A Cress słuchała i kąciki jej ust same unosiły się przy każdej kolejnej historii. Śmiała się razem z nim, a potem milkli na moment.

Po godzinie Cress podniosła się z jego kolan. Burczało jej w brzuchu.

— Kolacja? — podsunął, uświadamiając sobie, że sam też jest zmęczony.

— Kolacja — zgodziła się i chwyciła wyciągniętą do niej dłoń.

*

Kill pożegnał się z Cress i wreszcie udał się do swojej sypialni. Tam zrzucił z siebie brudne ubrania i przeszedł do łazienki, którą — kilka dni temu — odrobinę unowocześnił swoimi mocami. Stanął pod prysznicem i dopiero, gdy krople wody uderzyły o jego ciało, uświadomił sobie, jak bardzo był zmęczony. Mięśnie krzyczały z bólu, a pod paznokciami wciąż miał krew i ziemię.

Ziewnął.

Czuł lekki ból, jakby ktoś wyjątkowo uparty dźgał go kijem w brzuch, ale starał się to ignorować. Po raz pierwszy od dawna nie miał ochoty na przyjmowanie kolejnych zleceń; wolał spędzić tę noc leniąc się w łóżku,a jutrzejszy dzień... cóż, może on i Cress wybraliby się na piknik? Albo zmusi ją do wywalenia tych irytujących, błękitnych sukni.

— Albo przywalę łbem o ścianę — mruknął, padając na łóżko.

Nie był pod jej kontrolą.

Nie widział tego całego piękna, o którym wszyscy mówili; nie czuł się boleśnie przytłoczony, a jednak im więcej spędzał z nią czasu, tym bardziej pragnął widzieć jej uśmiech. Chciał pozbyć się tego całego cierpienia wokół; zobaczyć, co mogłaby zrobić, gdyby nauczyła się kontrolować własne moce.

Byłaby świetnym emisariuszem, gdyby ktoś ją odpowiednio poprowadził — pomyślał, gdy jego powieki opadły.

I tak szybko, jak zamknął oczy, tak szybko otworzył je, wyczuwając niewielką, zagłuszaną obecność obcych demonów. Zerwał się z łóżka, a płomienie otoczyły jego dłonie, gdy wypadł ze swojego pokoju i ruszył biegiem w stronę sypialni Cress. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro