III.Demon.
Cecylia przełknęła ślinę, wpatrując się w siano porozrzucane po ziemi. W powietrzu wciąż unosił się nieprzyjemny zapach mokrej, wilkołaczej sierści, a ziemie pokrywały chaotyczne ślady. Od czasu do czasu dziewczyna, nie potrafiąc przywyknąć do panującej wszędzie ciemności, trafiała stopami w kawałki mięsa i krzywiła się jeszcze bardziej, bo do jej nosa docierała paskudna woń zgnilizny.
— Myślałam, że wilkołaki nie lubią padliny — wymamrotała, przypominając sobie, co na ten temat miały do powiedzenia książki w zakonie.
Chociaż na zewnątrz padał śnieg, tu było duszno, wręcz za gorąco. Toteż Cecylia zsunęła z siebie płaszcz i przewiesiwszy go przez rękę, zerknęła na demony.
— Zazwyczaj jej nie lubią — przyznała Jinx, zgrabnie omijając wszelakie przeszkody. Cecylia podziwiała ją, gdyby sama mogła przywoływać płomienie, czułaby ogromną frustrację mając zakaz oświetlania sobie drogi. A w takiej frustracji potykałaby się nawet częściej, niż teraz. — Ale czasami — kontynuowała Jinx — gdy jest ich zbyt dużo w jednym miejscu, a i warunki nie pozwalają na wygodne polowanie... cóż, żywią się czym mogą. Niektóre dziczeją do tego stopnia, że i nawet pożerają inne wilkołaki.
O tym podręczniki nawet nie wspominały. Wszystkie zgrabnie koncentrowały się na sianiu nienawiści do wampirów i ignorowaniu innych stworzeń. Wilkołaki opisywały, jako stworzenia osowiałe i raczej potulne. Mówiono, że są po prostu jak psy z opcją porozumiewania się w ludzkim języku.
— I... one, w sensie te głodne wilkołaki, są gdzieś tu?
— To ich legowisko. Oczywiście, że tu są. — Kill wywrócił oczami. Nie podobał mu się ten zwrot akcji. Już same wampiry były upierdliwe, ale rozłąka z Selene? I teraz wilkołaki? Kill miał wrażenie, że ten dzień podkłada mu same kłody. A przy każdej następnej jego moc buzowała niespokojnie żądając natychmiastowego uwolnienia. — Lepszym pytaniem byłoby: kto w końcu doprowadził do anomalii?
— M-może razem? Wampiry z wilkołakami?
— Czy ty czytałaś jakąkolwiek książkę z wilkołakami i wampirami? Oni prędzej się pozabijają, niż zaczną współpracować.
O tym w pewnym stopniu wiedziała. To znaczy — książki czasami, łaskawie, zauważały, że wampiry i wilkołaki są swoimi naturalnymi wrogami, ale... Emisariusze i zakon też za sobą nie powinni przepadać. A jednak teraz sama szła z dwoma demonami, martwiła się o trzeciego i jakoś nie odczuwała nienawiści. Ba — miała wrażenie, że nawet gdyby ukradli jej tę sprawę i sami wyszli na bohaterów, nie czułaby złości.
Kill, jakby wyczuwając o czym myśli, prychnął.
— To nie to samo — oświadczył. — W waszym i emisariuszy przypadku chodzi o historię i wyrywanie sobie z rąk kolejnych nagród dobrego obywatela. W przypadku wilkołaków i wampirów to bardziej... kwestia natury.
— Natury?
— Są trochę, jak młodsze i starsze dziecko rywalizujące o względy rodzica — wtrąciła Jinx. — Tylko tu rodzicem jest księżyc, od którego uzależnione są ich moce. — Obróciła się wokół własnej osi. — Wampiry są dziećmi nocy. Wilkołaki są dziećmi nocy. I oboje wierzą, że noc powinna mieć jedynaka.
— Jeden następca tronu to wygodny tyran, dwaj to zapowiedź wojny. Czy inne tego typu gówno.
— O, przeczytałeś książkę Soaresa.
— Nie ciesz się tak. Przebrnąłem tylko przez trzy strony i zasnąłem, gdy zaczął się rozwodzić nad tym, że w razie czego łatwiej usunąć jednego durnego dzieciaka, niż dwa przesadnie ambitne książątka.
— Ale zapamiętałeś cytat!
— Bo przynajmniej raz dziennie jakiś głupi demon wrzuca go na czarnym tle w jakichś mediach. Sam go nie lubię. To bezsens. Dwaj debile się wymordują nawzajem, jeden będzie wrzodem na dupie przez tysiące lat.
— Niby taki bezsensowny, ale jednak i tak go użyłeś, Killuś.
— Po pierwsze: tak, do wampirów i wilkołaków wyjątkowo pasuje. Wyjątkowo lepiej byłoby gdyby istniała jedna z tych ras, nawet jeśli obie mają równie mocne zapędy do bycia tyranami. Po drugie: nazwij mnie tak, jeszcze raz to jak wróci do domu zawiśniesz na żyrandolu. Na swoich własnych pierdolonych jelitach.
Jinx roześmiała się, choć — według Cecylii — Kill wcale nie wyglądał, jakby żartował. Właściwie... dziewczyna była całkowicie pewna, że mężczyzna bez problemu mógłby zrealizować ten scenariusz. I nawet nie byłoby mu przykro po wszystkim.
— No tak, K i l l u ś, Selenki nie ma tu ledwie kilka minut, a ty już wszystkim wygrażasz.
Cecylia zacisnęła usta. W takich chwilach, w czytanych przez nią komiksach, na głowie wkurzonej postaci pojawiał się czerwony znaczek przypominający trzy nakierowane na siebie nawiasy. Ewentualnie — wkurzona postać była przebijana strzałkami idącymi od monologu, który ją zdenerwował. I choć Cecylia nie widziała Killa, właśnie tak go sobie teraz wyobrażała.
— Słuchaj no, Jinxuś-Srinxuś — zaczął Kill, a jego głos przeszedł od szeptu do niemal krzyku.
Cecylia odruchowo uniosła ręce, przypominając sobie czasy, w których sama kłóciła się ze swoimi rówieśnikami z zakonu oraz te późniejsze, w których, już jako starsza śniąca, musiała rozdzielać młodsze roczniki. Co prawda myśl o wejściu między dwa droczące się ze sobą demony trochę ją niepokoiła, ale i tak przełknęła ślinę i ruszyła w ich stronę.
Gdy była już w połowie drogi — coś ciężkiego i głośnego przecięło pomieszczenie i rzuciwszy się na nią, wepchnęło ją w jeden z licznych tuneli. Owłosione i ogromne nie dało się tak łatwo zepchnąć w bok.
— Se-se-se-r-rio? — jęczała, gdy jej ciało turlało się po kamieniach. Ostre krawędzie kaleczyły skórę, a zawieszony na niej ciężar spychał ją jeszcze niżej. Wreszcie uderzyła głową w tory. Świat na moment zawirował. Jej nadgarstki rozbłysły czerwienią, oświetlając leciutko tunel i bestie górującą nad nią.
Przełknęła ślinę.
Podręczniki w zakonie przedstawiały wilkołaki, jako niewiele wyższe od przeciętnego człowieka, ale bardziej owłosione. A jednak to coś przednią... Było ogromne. Większe od najwyższego człowieka. Cecylia nie potrafiła ustalić, gdzie kończy się czarne futro, a zaczyna ciemność, ale bez problemu widziała pazury wielkości jej ręki. No, może nie całej ręki, ale połowy na pewno. I jeszcze te kły. I paskudny odór z otwartego pyska.
Później, gdy pytano ją czy krzyczała — musiała przyznać, że nie pamiętała. Czuła się, jakby jej mózg po prostu przestał rejestrować poczynania ciała i już po ledwie minucie nie wiedziała, co się zdarzyło wcześniej.
Na pewno próbowała walczyć. Jej ciało uparcie stawiało opór, nie mając ochoty na taki rodzaj śmierci. Przez jej umysł za to przebiegały najróżniejsze myśli. Nie pamiętała ich wszystkich, ale była pewna, że gdzieś w tym bałaganie błagała, by demony znalazły się przy niej i ją uwolniły.
Przy każdym ruchu wilkołaka, jej kości protestowały nie radząc sobie z ciężarem. Brzuch bolał, jak wtedy, gdy jedna z pierwszych mentorek — paskudna baba — uderzyła ją w niego metalową pałką. Tylko... tamten ból pojawił się raz, zabrał jej oddech i osłabł, pozostawiając po sobie siniaka. Ten nasilał się, jakby ciężar wilkołaka ciągle powiększał się.
I nikt nie przybywał na pomoc.
Zakaszlała. Lewą ręką osłaniała twarz przed ostrymi pazurami. Prawą — błądziła po ziemi w nadziei, że odnajdzie coś ostrego. Coś przydatnego. Ale jej palce natrafiały jedynie na chłodną ziemię i kawałki kamieni.
Moje dziecko, co ty wyprawiasz?
Wilkołak złapał ją za dłoń i złamawszy w niej kość, przedostał się do twarzy.
Nie tak powinnaś się zachowywać.
Kiedy miała piętnaście lat jedna z młodszych dziewczynek przyprowadziła do zakonu kota. Był większy, niż te normalne, które inni ludzie trzymali w domach. Choć chętnie przychodził po jedzenie, a i rozkładał się na ułożonych w rzędzie łóżkach — nie lubił ludzi. Fuczał. Rzucał się. Jego miauczenie nie pozwalało jej się na niczym skupić. Ale przede wszystkim — drapał. Ostrymi pazurkami rozcinał wszystko, co tylko stanęło mu na drodze. Kiedy zaatakował jedną z dziewczynek, a ta rozpłakała się, ich mentorka wywróciła oczami.
Jak poradzisz sobie z większym potworem, jeśli nie potrafisz z kotem?
Dłoń Cecylii poruszała się szybciej, a ciało wyginało, próbując dostać się do dalszych obszarów.
Nie wiem, jak, bo nigdy, cholera, nie powiedziałyście mi, że wilkołaki to problem — pomyślała, kopiąc nogami we włochaty brzuch.
Więc nie walcz z nim, jak z wilkołakiem.
Nie mogła oddychać. Kolory stopniowo odpływały z jej skóry, a stopy i dłonie objęte nieprzyjemnym mrowieniem traciły siły. Nim się zorientowała — jedno z kolan opadło, przestając naciska na brzuch wilkołaka. Płuca płonęły, jakby właśnie tonęła.
Pazur natrafił na oko.
Teraz na pewno wrzeszczała.
Skup się. Jak z wampirami.
Weź broń z płaszcza.
Przecież go nie ma. Zdjęła go.
Nie, nie, nie, nie. To bez sensu. Po prostu powiedz wilkołakowi, że ma przestać. One są potulne. Posłucha cię.
Kop mocniej.
Pozwól mu cię zabić.
Udawaj martwą. Na niektóre zwierzęta to działa.
Są niedożywione, pamiętasz? Zabije cię i zje.
Jeśli kot cię zdenerwuje — ukręć mu łeb.
Poddaj się.
Nikt nie przyszedł ci pomóc.
Szybko! Zaśnij i wyjmij coś ze snu!
Umrzyj.
Krzycz.
Skup się.
Nie skupiaj się.
Pamiętaj o tym, czego cię uczono.
Zapomnij.
och, zamknijcie się wszyscy.
Brzdęk.
Jej dłoń objęła mocno kawałek szkła. W następnej chwili — wbiła go w ciało wilkołaka. Początkowo było w tym coś ciężkiego: jej ręce ledwie słuchały poleceń mózgu. Roztrzęsione i słabe chciały po prostu opaść na ziemię i tam już pozostać. Futro też niczego nie ułatwiało. Czuła się, jakby gołą ręką próbowała przez piasek przebić się do jądra ziemi. Było to żmudne zadanie. Ale gdy już odłamek dotknął skóry... Wtedy było z górki. Znalazłszy w sobie nowe pokłady energii — pchnęła go mocno, a jej uszy wypełnił przeraźliwy skowyt. Uścisk na gardle rozluźnił się.
Kopnęła wilkołaka w brzuch, celowo celując w odłamek szkła. Butem wbiła go jeszcze mocniej i przy okazji odepchnęła napastnika na stos kamieni. Potem uniosła się, korzystając z dłoni jako podparcia i kaszląc odnalazła popękaną połówkę butelki. Wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu — wilkołak już grzebał przy ranie, a jego oczy mieniły się czerwienią.
To coś wciąż ma serce — myślała, stawiając chwiejne kroki w jego stronę — i nie jest demonem, by go nie potrzebować.
Uderzyła.
Choć kudły osłabiły impet uderzenia — wzmocniona jej mocami szklana butelka i tak dostała się do skóry. A potem wniknęła głębiej, aż wreszcie tkwiła tak głęboko, że dłoń Cecylii zderzyła się ze skórą potwora. Wciąż była ciepła, ale teraz pokrywała ją krew wyciekająca z rany. Bestia początkowo skomlała, miotała się i próbowała atakować, ale teraz to jej ruchy były słabsze. Wreszcie znieruchomiała. Ogromny pysk opadł na kamienie. Pazury po raz ostatni przejechały po ziemi, zostawiając w niej rozcięcia.
Cecylia odsunęła się.
Ubranie miała zniszczone, całkowicie poszarpane, ale nie tym się przejmowała. Przełykając ślinę, złapała się za oko i ponownie wrzasnęła. Teraz, gdy adrenalina opuściła jej ciało, ból wydawał się jeszcze mocniejszy, niż początkowo.
I tak umrę — pomyślała spanikowana. Spróbowała się podnieść, ale jej nogi natychmiast odmówiły posłuszeństwa i ugięły się pod ciężarem reszty ciała. Leżała więc na ziemi brudna, zapocona i we krwi aż wreszcie usłyszała pośpieszne kroki.
— Tak, jestem pewna, że tu spadli!
Zielonkawy ogień oświetlił tunel. Cecylia musiała zmrużyć oko.
— O bogowie. — Jinx uklęknęła przy niej. Miała, wciąż regenerującą się, ranę na policzku i rozczochrane włosy. — Wiedziałam, że będzie źle, ale nie sądziłam, że aż tak — mamrotała, pośpieszenie odgarniając włosy Cecylii z twarzy. Miała ciepłe, delikatne dłonie.
— Straciłam oko? — spytała, chociaż znała już odpowiedź. Żałowała, że nie jest demonem i nie może tak po prostu sprawić by utracona część odrosła.
— Mogę spróbować to naprawić, ale nie wiem czy dam radę. — Jinx zasłoniła rękami jej uszkodzone oko, a kolejne zielone płomienie wydostały się z jej ciała i objęły twarz Cecylii.
Początkowo się bała. Mimo wszystko — ogień kojarzył jej się głównie z czymś niebezpiecznym, czymś, co powoduje poparzenia. Potem uświadomiła sobie, że nic złego się nie działo. Ogień nie spalał jej ciała, nie czerwienił go i nie wywoływał bólu. Wręcz przeciwnie. Przynosił ukojenie.
— Wygląda, jakby umieszczono ją w beczce ze szklanymi odłamkami i zrzucili z góry — skomentował Kill, stając za Jinx. Jako jedyny wyglądał dobrze, jakby całą walkę przesiedział gdzieś z boku, jedząc popcorn.
— Jeśli nie zamierzasz pomóc, to chociaż nie przeszkadzaj!
Wywrócił oczami i ukucnął obok. Czerwone płomienie pokryły brzuch, złamaną rękę i nogi Cecylii.
— Nie powiedziałem, że nie zamierzam pomóc... choć szczerzę wątpię czy zdołamy ją w całości uleczyć. W końcu — nigdy nie leczyliśmy śniącej.
— Nie muszę całkowicie wyzdrowieć — wymamrotała dziewczyna. — Po prostu... chcę nie czuć bólu. I wyjść stąd. Głównie wyjść.
Kill uśmiechnął się w wyjątkowo łagodny sposób.
— Cóż, tyle możemy dla ciebie zrobić.
*
Ostatecznie — Cecylia nie mogła opuścić kopalni na własnych nogach. Niesiona przez Killa wciąż się trzęsła, a jej dłonie odruchowo wędrowały do oka. Nie odzyskała go. Co prawda krew przestała lecieć, ale gałka nie powróciła do swojego pierwotnego stanu nawet po tym, jak Jinx i Kill połączyli siły. Nie to jednak zaprzątało teraz jej myśli.
Zabiła kogoś.
Co prawda — w samoobronie. Ale jednak. Zabiła. Cholerną butelką. Kogoś, kto nawet nie był wampirem. Po prostu odebrała mu życie, a butelka, gdy już przebiła się przez kudły, wchodziła w ciało równie łatwo, co nóż w masło. To było aż tak proste. To...
Wzdrygnęła się. Zacisnęła mocniej dłonie na ramionach Killa.
Z tego, co zdążyła się dowiedzieć demony też zostały napadnięte. Napastników było nawet więcej — Jinx musiała walczyć z trzema wilkołakami, podczas gdy na Killa rzuciła się aż piątka. A jednak... oni nie wyglądali na przejętych. Spokojnie stwierdzili, że: tak, zabili. I zmienili temat.
— Będzie trzeba to zgłosić — mówiła Jinx, gdy byli już blisko wyjścia, gdzieś po drugiej stronie lasu. — Jeśli to faktycznie wilkołaki stoją za anomaliami...
— Najpierw wrócimy po Selene — przerwał jej.
— Albo: wezwiemy ich i z ich pomocą jej poszukamy.
— Nie. To zajmie zbyt wiele czasu.
— Nie przesadzasz?
Cecylia zacisnęła usta. Miała ochotę powiedzieć im, że mają się zamknąć. Bała się jednak, że wówczas to oni wkurzyliby się na nią i ją zostawili. Oczywiście — jakaś bardziej racjonalna część jej mózgu mówiła, że taki scenariusz jest niemożliwy, ale lata uprzedzeń robiły swoje.
— A może zrobimy tak, że-
Jinx urwała, gdy ich nogi wreszcie natrafiły na śniegu, a oczom ukazała się... Selene.
Siedziała na jednym z głazów, z dłoni ułożonymi na kolanach i przymkniętymi powiekami. Nawet w podartej sukience wydawała się o wiele piękniejsza od innych kobiet, które Cecylia widziała do tej pory. Przez chwilę miała ochotę ją namalować — znaleźć gdzieś pędzel, farby i zamiast myśleć o własnych czynach, skupić się na portrecie. Potem uświadomiła sobie, że Selene nie jest sama i jej absurdalny pomysł natychmiast wyparował.
Zoe Evans — jedna z najstarszych członkiń zakonu, kobieta o siwych włosach — stała niedaleko z dłońmi skrzyżowanymi na piersi i miną mogącą popsuć humor nawet najweselszej osoby. Zaraz za nią, w dwóch idealnych rzędach, stali inny członkowie zakonu. Nie wszyscy, ale — było ich wystarczająco dużo, by Cecylia poczuła ucisk w żołądku. Przez moment nawet żałowała, że nie dała się zabić.
Kill upuścił ją. Nie postawił, nie odłożył delikatnie na ziemi — po prostu upuścił i przeszedł nad nią, kierując się do Selene. Cecylia syknęła.
— W porządku? — Jinx podała jej rękę.
— Bywało gorzej — wymamrotała i zawahała się. Wcześniej przyjęłaby dłoń Jinx bez najmniejszego problemu, ale teraz... teraz inni członkowie zakonu patrzyli. Patrzyli i oceniali.
Na szczęście — ostatecznie nie musiała podejmować decyzji, bo wydarzyły się dwie rzeczy. Po pierwsze: przed nimi otworzył się portal, a demony (emisariusze!) zaczęły wychodzić z niego jeden po drugim. Po drugie: jej mentorka opuściła swoje miejsce w szeregu i podbiegła do niej.
— Och, moje dziecko — wymamrotała i nieprzejęta demonami oraz innymi śniącymi, przytuliła Cecylię. — Coś ty narobiła. — Nie brzmiała na złą albo zawiedzioną. Raczej była... przerażona? Tak. Najpewniej właśnie tak Cecylia powinna nazwać to, co usłyszała w głosie kobiety.
— Ja... — zaczęła i natychmiast urwała, bo kolejna z kobiet podeszła do nich i objęła ją równie mocno, co mentorka. Tę kobietę Cecylia ledwie znała: widywały się tylko w kuchni, gdy podawała posiłki kolejnym członkom zakonu, a dziewczyna podchodziła ze swoją tacą do lady. Mimo to cieszyła się, że ją widzi.
— Twoje oko... — Mentorka zbladła jeszcze bardziej i przesunęła palcami po powiece Cecylii.
— To... — Przełknęła ślinę. — Nie chcę o tym mówić.
— Obawiam się, że nie będziesz miała wyboru. — Głos Evans przedarł się przez wszystkie inne i skutecznie uciszył nawet rozgadanych, ciekawskich emisariuszy. — Ktoś w końcu powinien powiedzieć, co tu się właściwi wydarzyło. — Ona była surowa. Patrzyła na Cecylię, jakby miała przed sobą wyjątkowo szkaradnego, śmierdzącego robaka.
— Zaatakowały nas wilkołaki — wtrąciła Jinx.
— Wilkołaki?
— Naruszyliśmy ich gniazdo — kontynuowała, stając przed Cecylią, jakby chciała ją chronić własnym ciałem przed surowym wzrokiem kobiety.
— Mam wierzyć demonowi? I to emisariuszowi?!
Nowo przybyli emisariusze poruszyli się niespokojnie. Cecylia niemal widziała, jak płomienie zaczynają buzować pod ich skórami.
— Mówi prawdę. — Selene podniosła się. Nie musiała nawet podnosić głosu. Niemal szeptała, a śniący i demony i tak odwracali głowy w jej stronę. — Nie wiem czy to wampiry, czy tez wilkołaki to zaczęły, ale ktoś z nich w tej kopalni próbował naruszyć naturalne linie mocy płynące przez całe to miasteczko. Jeśli sprawcą był wampir — najpewniej uciekł tunelami, gdy tylko nas wyczuł. Jeśli zaś był nim wilkołak... cóż, sądząc po ubraniach moich towarzyszy albo sprawcy są martwi, albo wciąż ukrywają się gdzieś przy swoim legowisku. Oczywiście, sprawcą mógł być też człowiek, ale to mocno wątpliwa sprawa. Wilkołaki najpewniej rozszarpałyby go za naruszenie ich terenu.
Zoe nienawidziła emisariuszy, a jednak, gdy Selene skończyła mówić — nie kłóciła się. Jedynie zacisnęła ręce w pięści i patrząc na Cecylię oświadczyła:
— Oczekuję od ciebie raportu. A twoje miejsce na razie zajmie James. O ewentualnej karze porozmawiamy później
I odeszła, a razem za nią ruszyli pozostali śniący.
Mentorka pomogła Cecylii wstać.
— Chodź, moje dziecko — powiedziała. — Zaprowadzę cię do zakonu i porządnie opatrzę.
Cecylia zaś nic nie mówiła. Była już zbyt zmęczona. Tak więc po prostu pozwoliła się poprowadzić w stronę lasu, i tylko raz spojrzała za siebie.
Jinx pomachała jej na pożegnanie.
— Szybkiego powrotu do zdrowia! — krzyknęła jeszcze.
I chociaż Cecylia była zmęczona, chociaż jej umysł wciąż powracał do zbrodni, a Selene wciąż była w pobliżu, przyćmiewając wszystkich swoim blaskiem... W tamtej chwili Cecylia pomyślała, że Jinx jest zadziwiająco ładna.
*
— To nie wilkołaki ani wampiry — oświadczyła Selene, gdy tylko ona i Kill dostali trochę przestrzeni. Inni emisariusze weszli do kopalni, Jinx zaś przysiadła na ziemi i pozwoliła, by jeden z demonicznych lekarzy obejrzał ją i ocenił jej stan. — Ani człowiek.
Kill uśmiechnął się. Spodziewał się tego.
— Więc? Kto taki?
Selene odgarnęła włosy z twarzy.
— Bill.
Uśmiech natychmiast zniknął z twarzy Killa, zastąpiony ponurym grymasem.
— Czyli... będziemy musieli o tym powiedzieć innym emisariuszom i bawić się w rodzinne, niechciane spotkania?
— Nie! — Selene zbladła. — Absolutnie nie możemy im o tym powiedzieć. Sytuacja... jest nieco gorsza, niż scenariusz pod tytułem ❝ktoś bawił się liniami❞. Bill chciał otworzyć portal, nawet stworzył zakłócacz i umieścił go w legowisku wilkołaków.
— To był sprytny ruch — przyznał niechętnie Kill.
— Tak. I normalnie z chęcią bym to zgłosiła, ale... człowiek, z którym Bill pracuje... Kill, ten człowiek to Pines. Jeśli emisariusze zaczną przy nim węszyć...
— Rozumiem — powiedział, wkładając dłonie do kieszeni. Znał na pamięć dalszą część tego jeśli. — Ale co w takim razie zamierzasz zrobić? Sama też się tam nie pokażesz.
— Ja... myślę, że na razie nie musimy nic robić. Zniszczyłam zakłócacz, ale żadne inne anomalie już się nie pojawiły, choć na tym etapie portal powinien być już otwarty.
— Bill coś zjebał?
— Albo zadziałała boska interwencja. — Wywróciła oczami, myśląc o swojej matce. — Tak czy inaczej na razie powinniśmy monitorować to z daleka.
— A może by tak... zniszczyć portal?
— Tak, to tez dobry pomysł, ale najpierw-
Urwała słysząc kroki. Jej ciało napięło się w pierwszej chwili. Wiedziała, że to niemożliwe, nie o tej porze, ale początkowo spodziewała się, że ujrzy Carmen. W drugiej chwili — pomyślała, że śniący powrócili.
Na szczęście — osoba, która do nich podeszła nie była ani Carmen, ani śniącymi. To był mężczyzna, demon o rudach włosach i twarzy pokrytej piegami. Choć ktoś bardzo się postarał, Kill bez problemu zauważył, że wygląd nowo przybyłego jest efektem wielu magicznych przemian.
— Um... — Mężczyzna spojrzał najpierw na Selene, później na Killa.
— Co się stało? — Podniosła się z ławki i pozwoliła sobie na delikatny uśmiech.
— Ja... to... — Zamarł, wracając wzrokiem do jej twarzy. — P-przepraszam, że wam przeszkadzam...
— Po cholerę przepraszasz. Po prostu nie przeszkadzaj. — Kill prychnął.
Selene machnęła jedynie dłonią, jakby odganiała wyjątkowo natrętnego komara i ponowiła swoje pytanie:
— Co się stało? Czy emisariusze napotkali jakiś problem?
— N-nie! To nie to! Wszystko jest w porządku! — Poczerwieniał. Ręce mu się trzęsły. — Po prostu... słyszałem, że tu będziesz... znaczy... że pani tu będzie... znaczy... używam tej formy z grzeczności, a nie dlatego że sądzę, że jesteś stara... to znaczy... to brzmi źle... a mi chodzi o to, że...
Kill wywrócił oczami.
Selene roześmiała się, przerywając jego mamrotanie.
— W porządku. Nie gniewam się, ale proszę — mów mi na ty.
Odchrząknął. Teraz czerwone miał nawet uszy.
— Ja... ja tylko... słyszałem, że tu będziesz i... no... pomyślałem, że się przedstawię, bo... bo... Niedługo mamy pracować wspólnie nad jedną sprawą i, no, w ogóle...
— Ach, chodzi o Volerm, który ostatnio znaleziono, prawda?
— T-tak. K-król wczoraj przydzielił mnie do tej sprawy i... no... tego... — Przełknął ślinę i wyciągnął do niej drżącą dłoń. — J-jestem T-Thomas Verlac.
A ona ujęła jego dłoń.
— Miło mi cię poznać, Thomas.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro