Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III.Dach.

 Kill wyszedł z łazienki.

Chociaż fizycznie wyglądał zadziwiająco dobrze, a przygotowane ubrania idealnie na nim leżały, był zirytowany. Jego własne moce wciąż nie chciały go słuchać, praktycznie nie potrafił ich wyczuć, a przez to — czuł się, jak dziecko. Małe, demoniczne dziecko, które nie ma jeszcze łączności ze swoją mocą, więc może jedynie spontanicznie podpalić coś kichnięciem lub wywołać u samego siebie ból głowy poprzez ciągłe próby uniesienia mocą jakiegoś przedmiotu.

A Kill nienawidził tamtego etapu w swoim życiu. Właściwie — żaden demon nie przepadał za nim. Większość wspominała pierwsze lata swojego życia używając do tego dwóch słów: wieczna frustracja. Ciężko było się temu dziwić. Kill pamiętał, że gdy wszyscy dokoła (to znaczy: jego rodzice i ich przyjaciele) unosili przedmioty bez używania rąk, podpalali wolą ogniska i palniki, latali i grzebali w cudzych myślach, on ledwie rozumiał, jak korzystać z najbardziej podstawowych funkcji ciała. Inni wytwarzali znikąd przedmioty, on wrzeszczał nie rozumiejąc skąd bierze się burczenie w brzuchu i jak kontrolować pęcherz, a gdzieś, przez jego kichnięcie, płonęła kanapa. A potem wcale nie było lepiej.

Kiedy demon jest młody moc zachowuje się, jak osobna istota, która po prostu reaguje na otoczenie i pewne zachowania dziecka. A lata później ona i dziecko nagle stają się jednością. Nagle dziecko jest wpychane do jakiejś szkoły, do nauczycieli i musi wykuwać na pamięć wszystkie możliwe teorie, podczas gdy moc domaga się poprawnego, świadomego użycia i zainteresowania. Uczucie przypominające powolne wypalanie wnętrzności nie odstępuje demona nawet o krok.

Tak więc: Kill naprawdę nie chciał powtórki z rozrywki, ale widocznie był na nią skazany. O ile wcześniej płomień chociaż na chwilę wystrzelił z jego dłoni, o tyle teraz nie potrafił zrobić nawet tego, a Kill po raz pierwszy od dawna czuł... zimno. Nie chodziło o chłód bijący z pokoju; o zimny wiatr dostający się przez okna, bo tych czynników nie było — pokój był ciepły, szczelnie pozamykany. Chłód bił ze środka, z jego ciała.

— Twoja moc powróci za tydzień, jeśli będziesz się za bardzo forsował, albo za dwa dni, jeśli odpoczniesz trochę — oświadczył Adam. Wciąż siedział na łóżko, a spoczywający na jego kolanach kot mruczał zadowolony z wygodnego miejsca i odrobiny uwagi. — Najlepiej dla ciebie byłoby odpocząć.

— I oczywiście powinienem zrobić to tutaj, u mojej przyszłej ofiary, prawda?

Kill wywrócił oczami. Miał ochotę po prostu wyjść, znaleźć pierwszego lepszego demona i każdą dostępną bronią zmusić go do otworzenia portalu do domu. Z drugiej strony nie był pewien czy w swoim obecnym stanie dałby radę przejść przez portal. Co prawda nie był jedną z tych osób, które reagowały na nie w najgorszy możliwy sposób, ale... co jeśli to się zmieniło? Jak daleko sięgały jego problemy z mocą?

— To najbezpieczniejsza opcja.

— I z pewnością nie spróbujesz mnie zabić — ciągnął dalej Kill, stając przed łóżkiem. Nie miał przy sobie nic ostrego, a i nie był pewny ile osób znajduje się w tym budynku i czy poradziłby sobie z nimi w tej sytuacji, ale patrząc na Adama miał ochotę poderżnąć mu gardło. Ten chłopak reprezentował wszystko to, czego Kill nienawidził: od pseudo jasnowidzących mocy po wieczny spokój. Mógłby go zaakceptować jedynie z rozharatanym gardłem.

— Jest jedna ścieżka, w której próbuję cię zabić — wyznał po chwili Adam — ale w niej też kończę martwy, więc nie musisz się tym przejmować.

— Oczyywiście.

A może powinien go udusić?

Co prawda ręce miał jakieś dziwnie słabe, trochę się trzęsły, gdy je zaciskał, ale Adam nie wyglądał na jakiegoś szczególnie silnego. Do tego, jeśli Kill odpowiednio by się postarał, nie ubrudziłby się mordując go w ten sposób. Tylko... tu znowu pojawiało się mnóstwo problemów. Nawet gdyby zabił bez rozlewu krwi, wciąż tkwił w jakimś obcym pomieszczeniu, w obcym budynku. No dobrze... Budynek nie był tak obcy. Kill przeglądał jego plany, nawet, wstępnie, sięgnął już po notatki o pracownikach, ale na tym wszystko się kończyło. Był przygotowany do zabicia dziecka, nie Adama.

— Więc? — Kill przechylił głowę. — Jakie mamy opcje?

— Możemy tu zostać. Za jakąś godzinę powinni przynieść nam jedzenie, ale... Jest też ścieżka, w której w końcu irytujesz się i mówisz, że mam cię zabrać na zewnątrz. Jest też ścieżka, w której od razu tam idziemy. Jak mam być szczery — to najlepsza opcja.

— A co z twoim właś... szefem? — Kill zerknął na łańcuchy rozrzucone po podłodze.

— Zdołałem go przekonać, że powinien mnie na jakiś czas uwolnić. Powiedziałem mu, że nie ma przyszłości, w której przez następne dni jestem uwięziony, a wszystko toczy się dobrze.

— To prawda?

— Nie. W wielu ścieżkach takie rozwiązanie oferuje mi kilka dodatkowych miesięcy życia.

Czyli nie ma tu też kamer ani podsłuchów. Inaczej nie mówiłbyś o tym tak swobodnie pomyślał Kill, rozglądając się po pomieszczeniu. Po tylu latach, nawet bez użycia mocy, potrafił odnaleźć najlepiej ukryte kamery i podsłuchy, ale tu pokój wyglądał na czysty. To zaś w połączeniu ze swobodą Adama dawało Killowi potencjalne miejsce zbrodni.

Chociaż... był jeszcze jeden, o wiele łatwiejszy sposób na pozbycie się go.

— Nie możesz mnie zabić, gdy będziemy na zewnątrz.

— Bo?

— Będzie tam dużo ludzi, a ty nie dasz rady tak po prostu zniknąć.

— Cóż, ciemne zaułki po coś istnieją.

— Taki rodzaj morderstwa cię nie satysfakcjonuje.

Kill zacisnął ręce w pięści. Adam miał rację. Z drugiej strony... Kill już kilka razy zabijał w sposób, który kompletnie mu nie odpowiadał. A nawet jeśli nie zabije go w mieście, to wciąż miał wiele innych opcji. Mógłby na przykład...

Ach, walić to — pomyślał, gdy jego brzuch postanowił się odezwać i swoim burczeniem zakłócić ciszę. Na głos Kill powiedział: — Chodźmy już do tego miasta. Chcę coś zjeść.

— Oczywiście.

Adam uśmiechnął się i odłożył kota na łóżko. Hillock fuknął niezadowolony, ale ostatecznie rozłożył się na poduszce i odwrócony do nich tyłek, zamknął oczy. Adam zaś wstał i podparty o ścianę ruszył w stronę drzwi. Kill powędrował za nim.

— Nie masz jakiejś laski? — spytał, widząc, jak chłopak idzie z rozłożonymi rękami.

— Niestety nie.

Kill westchnął ciężko i przyśpieszył, by zrównać się z chłopakiem, a kiedy był już wystarczająco blisko — złapał go za rękę.

Trochę przypominało mu to czasy, gdy on, Bill i Will byli dziećmi, a Bill wylał na swoją twarz coś, co zdecydowanie nie powinno dotykać skóry. Co prawda moce całkiem sprawnie zregenerowały jego twarz, ale kuzyn Killa jeszcze przez dwa tygodnie chodził z zakrytymi oczami. To zaś oznaczało, że on i Will musieli go wszędzie prowadzać.

No dobrze.

Will go wszędzie prowadzał.

Kill po prostu czasami posyłał swojego kuzyna na wszelakie ściany i przestawiał meble, robiąc z nich istny tor przeszkód.

*

— Dlaczego nie powiedziałeś, że w tej ścieżce kończymy w jakiejś obleśnej restauracji z czymś, co się na nas gapi z talerza? — spytał Kill, dźgając mięso widelcem. O ile to było mięso. Jedyne, co Kill wiedział to to, że ma przed sobą jakąś brązową breję, która sporadycznie porusza się sama z siebie. — Czyżbyś tego nie wiedział?

— W większości ścieżek i tak byś mnie nie posłuchał, i kazał zaprowadzić się do jakiejkolwiek restauracji — stwierdził Adam, gdy już skończył się modlić i wreszcie sięgnął po swój widelec. Jego porcja jedzenia wcale nie wyglądała lepiej, ale w porównaniu do Ciphera nie narzekał.

— Czy to jest w ogóle jadalne?

— Zabijasz ludzi, ale przeraża cię trochę zmielonego mięsa z dodatkami?

— To mięso zachowuje się, jakby żyło.

— Dźgnij nożem, powinno przestać.

Kill spojrzał jeszcze raz na swój talerz i sięgnął po plastikowy nożyk. Kiedy go wbił, jedzenie natychmiast przestało podrygiwać, ale dla odmiany wypłynęło z niego coś fioletowego.

— Mam bardzo wiele pytań — wyznał, dźgając nożem fioletową wydzielinę.

— Nie pytaj. Nie myśl. Nawet nie wąchaj tego, po prostu jedz.

— Och, uwielbiam takie posiłki. Bez pytań, bez myśli, smaku, zapachu, ale za to z fioletowym czymś wypływającym z brązowego czegoś, co przed chwilą dźgnąłem nożem.

Adam nic nie powiedział. Zamiast tego skupił się na swoim posiłku.

Kill, kiedy Adamowi nic się nie stało, wreszcie zaryzykował i sam nabrał na łyżkę trochę... czymkolwiek to było. Spodziewał się, że jego posiłek będzie pozbawiony smaku albo tak ohydny, że natychmiast wypluje jego zawartość i zapragnie spalić całą tę restaurację, łącznie z jej obsługą. Okazało się jednak, że... to było całkiem dobre. Nie zjadłby tego sam z siebie, w każdy inny dzień, ale na tę chwilę dawało radę. Było trochę słone, trochę glutowate, ale dawało rade.

— Uśmiechasz się.

— Po prostu cieszę się, że ci smakuje.

— I teraz sprawiasz, że mam ochotę rzucić talerzem.

— Proszę, nie idźmy tą ścieżką. Żadnego z nas nie stać na zapłacenie za ewentualne szkody.

— Zawsze moglibyśmy po prostu uciec.

— Wolałbym jednak, żeby zapamiętano mnie, jako tego miłego, spokojnego klienta.

Kill wywrócił oczami.

— Po prostu jesteś nudny — stwierdził.

— Ale dzięki temu, że jestem nudny nie uciekniemy z restauracji na początku posiłku, a co za tym idzie przynajmniej się najemy.

— Ugh. Niech ci będzie, celna uwaga. — Kill skierował widelec w stronę chłopaka. — A teraz przestań się tak szczerzyć.

Po posiłku (który ostatecznie został ukończony bez żadnych mniej lub bardziej przypadkowych ofiar) Adam i Kill wyszli z restauracji. Demon skrzywił się. Nie dość, że wciąż czuł się, jakby ktoś napełnił go kostkami lodu, to teraz jeszcze musiał się mierzyć z chłodem panującym na zewnątrz.

Otworzył usta gotów wypuścić z nich wiązankę przekleństw, ale w tej samej chwili mała dziewczynka stanęła przed nim i Adamem. Spojrzała najpierw na jednego, potem na drugiego i otulając się mocniej szalem... po prostu się rozpłakała. Adam wzdrygnął się, a Kill wywrócił oczami i ukucnął przy dziecku.

— Zgubiłaś się — stwierdził, a dziewczynka zawyła jeszcze głośniej, niemal pozbawiając ich słuchu. W następnej chwili rozsiadła się na zimnej ziemi i zaczęła się miotać, jakby co najmniej właśnie żywcem ją ćwiartowano. Kill zerknął na Adama. — Czy twoje pseudo widzące moce potrafią określić, gdzie są jej rodzice? — spytał i łapiąc chłopaka za rękę, przyciągnął go bliżej siebie.

— Szukają jej dwie ulice dalej — odpowiedział i skrzywił się, czując nacisk na nadgarstku. Nie mógł zobaczyć dziecka (przynajmniej: nie naprawdę), ale wciąż słyszał jego wrzaski, a w pewnym momencie poczuł nawet delikatne kopnięcie. — Będą szli w przeciwnym kierunku.

— Och, cudownie. — Kill wywrócił oczami i jednym szarpnięciem postawił dziewczynkę na nogi. — Jak masz na imię? — spytał o wiele łagodniej.

— Eve — wybełkotała, a jej wzrok wędrował od Killa do witryn sklepowych.

— Okej, Eve, słuchaj. Nienawidzę bachorów, ale powiedzmy, że mam dziś w miarę dobry dzień, więc zaprowadzimy cię do rodziców, więc już przestań beczeć, jasne?

Dziewczynka zamrugała. Potem zaś, gdy w pełni dotarły do niej jego słowa, uśmiechnęła się i cała rozpromieniona pokiwała gwałtownie głową. Kill wywrócił oczami.

*

— Skłamałeś — stwierdził Adam kilka godzin później, gdy dostał się na dach kasyna.

Kill, siedzący przy krawędzi, wywrócił oczami najpewniej tysięczny już raz tego dnia i zerknął na chłopaka.

— Kiedy niby? — spytał, zjadając ukradzione z kuchni pączki.

— Gdy mówiłeś, że nienawidzisz dzieci — odpowiedział, siadając obok. — Miałeś już jedno dziecko.

— To było co innego.

— I teraz w sumie też masz jedno.

— Ta? Nie przypominam sobie. — Kill sięgnął do kieszeni spodni po paczkę papierosów i natychmiast cofnął rękę, przypominając sobie, że nic tam nie znajdzie. W końcu: to nie były jego ubrania.

— Masz Crescent.

— Strasznie więc stare to moje dziecko.

Adam uśmiechnął się łagodnie.

— A czy to nie jest tak, że dla rodzica nawet trzydziestolatek wciąż będzie dzieckiem? — spytał. Nie lubił przebywać na dachu. Choć znał swoją przyszłość, nie mogąc ujrzeć krawędzi ani niczego innego, zawsze obawiał się, że jakimś cudem spadnie.

— Być może — przyznał i skrzywił się, gdy jego ręka znów odruchowo powędrowała do spodni. Teraz jeszcze bardziej żałował, że jego moce nie działały i nie mógł po prostu przywołać sobie papierosów. — Ale po co w ogóle pytasz? I tak z góry znasz już odpowiedzi, prawda?

Adam westchnął ciężko, niczym ktoś, kto odbywał tę rozmowę przynajmniej milion razy.

— Znam odpowiedzi — przyznał — ale znam też ścieżkę, na której nic nie mówię, a jedynie robię pewne rzeczy oraz ścieżkę, na której po prostu tkwię w miejscu i pozwalam rzeczom się dziać. Obie mnie przerażają. Wiem, że są demony, a nawet ludzie, które latami tkwią w jednym miejscu i odzywają się tylko do klientów, ale... ja tak po prostu nie potrafię. — Objął rękoma kolana. — Nie chce być figurką, która sporadycznie się odezwie. Poza tym... praktycznie nie widzę. Nie mogę zobaczyć drugiej osoby, jeśli nie jest wystarczająco blisko; nie mogę naprawdę w pełni zobaczyć swojego pokoju, wszystko, co widzę w dłużej odległości jest jedynie szybką wizją. Ale... mogę mówić. Mogę słuchać. I chcę z tego korzystać. Chcę opowiadać o różnych rzeczach i zadawać pytania, a potem dostawać na nie odpowiedzi. Jak zwykły człowiek. A musisz wiedzieć, że mam naprawdę mnóstwo pytań!

Jako że Kill nie mógł nie pozostać sobą — jakaś jego część zastanawiała się nad zepchnięciem chłopaka z dachu. Byłaby to całkiem prosta metoda eliminacji. Co prawda ona też nie zaliczała się do jego ulubionych, ale przynajmniej dzięki rozpętanemu przez nią zamieszaniu, zdołałby uciec z kasyna i odnaleźć jakiegoś demona. Nie ryzykowałby jednak powrotem do domu w takim stanie. Jedynie żerowałby na drugim demonie tak długo aż poczułby się lepiej i mógł samodzielnie powrócić do domu.

Inna część Killa słuchała Adama i zastanawiała się, jakby to było znaleźć się w jego sytuacji. Oczywiście, Kill dalej nie wierzył w to, że chłopak zna każdą możliwą ścieżkę, ale po dniu spędzonym z nim wierzył, że faktycznie nie widzi za dobrze i może przewidzieć kilka rzeczy.

— Na przykład?

— Na przykład: dlaczego wybrałeś taką ścieżkę? Przecież na pewnym etapie byłeś taki mądry, lepszy od swojego kuzyna...

— Och, tak. Pamięta to. Will nie mógł tego znieść. — Kill uśmiechnął się na to wspomnienie. — Uwielbiałem mu wytykać, że źle coś wymawia albo jego myślenie jest błędne.

— Mogłeś być emisariuszem o stopniu wyższym od jego.

— Mogłem też pójść ścieżką Billa i bawić się w towarzystwie króla.

— Tak. Po pewnym czasie polubilibyście się. Ale wybrałeś zabijanie.

— Bo to było wygodne. Zresztą... moja zdolność dosłownie polega na tym, że mogę ukryć każdą możliwą zbrodnie. Mogę sprawić, że nawet najbardziej oczywiste fakty i powiązania będą dla innych niezauważalne. Kurwa, dosłownie przemyciłem córkę pierdolonego bóstwa do swojego świata i pozwoliłem jej funkcjonować przy samym królu i wśród emisariuszy. I nikt nic nie zauważył. Moja moc jest idealnie stworzona pod zbrodnie.

— Ale jesteś czymś więcej, niż swoją zdolnością. Jesteś...

— Tak, tak tak. Mądrzejszy, niż Will, zabawniejszy, niż Bill. To cały ja bla bla bla. — Kill machnął ręką. — Wiesz dlaczego nie wybrałem ich ścieżek?

— Chciałbym to usłyszeć od ciebie.

Kill westchnął.

— Bo to ich ścieżki. Will ma być tym mądrym emisariuszem. Bill ma być... czymkolwiek teraz jest.

— Zajmuje ci miejsce.

— Nie sądzę. Teraz jest załamany przez Fię, teraz buntuje się, ucieka i pozwala, by na nowo go więzili, ale to mu kiedyś minie i znowu będzie tym zabawnym Billem, za którym wszyscy chcą podążać.

— Cóż... tak faktycznie się stanie — przyznał chłopak, mając w swojej głowie obraz demona o blond włosach, zasiadającego na królewskim tronie. — Ale wciąż uważam, że miałeś wiele innych, mniej destrukcyjnych ścieżek do wyboru.

— O, tak. Zawsze jeszcze mogłem zostać księgowym. — Kill wywrócił oczami i rozłożył się na ziemi. — Lubię swoje życie i wybory, okej?

— Ok.

Kill otworzył usta chcąc dodać coś jeszcze, ale po chwili zamknął je i skupił się na niebie o pomarańczowej barwie. Adam też już się nie odzywał. Milczał przez następną godzinę aż wreszcie Killowi znudziło się rozmyślanie o wszystkim i niczym, i podniósł się, oznajmiając:

— Idę zabrać coś do jedzenia.

— Nikolaj nie będzie zadowolony.

— Nieszczególnie mnie to obchodzi — stwierdził, podając Adamowi rękę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro