Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II.Wampir.

 Cecylia patrzyła z fascynacją na kopalnie.

Zaraz po wejściu ona, Kill, Selene i Jinx znaleźli się w kolistym pomieszczeniu o kamienno-drewnianych ścianach. W jednej z nich wieki temu zrobiono łukowate przejście prowadzące w głąb. Stare tory ledwie dało się dojrzeć spod ogromnych warstw brudu i piachu; Cecylia prawie potknęła się o nie, gdy obracała się wokół własnej osi, zaciekawiona każdym fragmentem kopalni. Nigdy nie była w tego typu miejscu, a i w książkach nigdy nie natrafiła na wątek starej kopalni stworzonej gdzieś w Gravity Falls. Właściwie — z minut na minutę, patrząc na naskalne malowidła, miała wrażenie, że zakon zwyczajnie nie wiedział o jej istnieniu. Albo z jakichś powodów próbował wymazać ją tak, jak to robił z emisariuszami.

— Co to właściwie znaczy? — spytała, wskazując na napis umieszczony nad łukowatym przejściem. W pierwszej chwili nie potrafiła nawet skojarzyć, że to coś wyryte na drewnianej tabliczce to słowa w obcym języku. Był to bowiem język dziwny, złożony z mnóstwa zawiłych symboli, których nie kojarzyła z żadnych książek ani słowników.

Tylko król może mnie sądzić — odczytała Jinx bez żadnego problemu. — To pradawny język demonów, aktualnie raczej się go nie używa.

— Dlaczego?

— Choćby i dlatego, że, pomijając znajomość wszystkich języków świata, mamy nowy, własny język, który jest o wiele wygodniejszy i bardziej intuicyjny. Ten stary był zbyt zawiły, a wymowa większości słów tak skomplikowana, że większość demonów nie potrafiła się ze sobą dogadać w nim. — Jinx wzruszyła ramionami.

— Ale ty go znasz...

— Tylko pismo i wciąż czuję się niepewnie przy dłuższych zdaniach. Nie umiałabym odczytać tej tabliczki w jej oryginalnym języku, a gdybym próbowała... Cóż, najpewniej brzmiałoby to, jakbym się dusiła.

— Dobre i tyle — oceniła i wróciła do rozglądania się.

Ostatnie miesiące zdążyły ją nauczyć, że rzeczywistość rzadko kiedy jest równie ciekawa, jak marzenia, a jednak wchodząc tu spodziewała się czegoś jeszcze więcej. Wyobrażała sobie stoły wypełnione słoikami z częściami ciała i krwią, pentagramy wyrysowane na ziemi i mnóstwo innych tego typu rzeczy. W zasadzie — jej mózg wziął każdy możliwy stereotyp o wampirach i umieścił go w tym miejscu.

To wciąż lepsze, niż codzienne patrzenie na życie jednego nudnego faceta — pomyślała, sunąc palcami po naściennym malowidle przedstawiającym demona w kształcie ogromnej gałki ocznej ze skrzydłami nietoperza.

— Myślicie, że naprawdę mogą tu być? — spytała wreszcie, zerknąwszy na swoich towarzyszy.

— Kto? Wampiry? — Selene oderwała wzrok od przedziwnych, świecących robaków i spojrzała na nią. Cecylia skłamałaby mówiąc, że po tych dwudziestu minutach spędzonych razem urok Selene choć trochę przestał na nią działać.

— M-mhm.

— To ty mówiłaś, że tak może być — wtrącił Kill. — To ty powinnaś to wiedzieć. — Widząc jej niepewną minę, wywrócił oczami i powiedział: — Myślę, że to całkiem prawdopodobne. Ciemno tu, zimno, a i ludzie raczej tędy nie przełażą. Idealnie dla tych bladych pokrak.

— Ale... gdyby tak było to już by po nas przyszły, prawda?

— Niekoniecznie. — Kill wzruszył ramionami.

— Takie ataki to raczej domena młodych wampirów. Starsze wolą czaić się w mroku i czekać aż ofiara przyjdzie do nich — dodała Jinx. — Zresztą... nie uczą was o tym w zakonie?

— Uczą... po prostu...

— Chwila niepewności? — Selene uśmiechnęła się łagodnie, jakby w ten sposób chciała jej dodać otuchy.

— Tak. To chyba to.

Zastanawiała się czy wciąż jeszcze mogłaby zadzwonić do zakonu i nie ponieść za to konsekwencji. Jej bardziej racjonalna strona twierdziła wręcz, że ewentualna kara nie ma znaczenia; że liczy się tylko uzyskane wsparcie, ale inna jej część, ta chcąca przygody i zemsty, uparcie ją ignorowała, argumentując wszystko obecnością demonów. Obcych demonów. Obcych demonów, o których intencjach Cecylia wiedziała naprawdę niewiele. Równie dobrze mogli okraść jakichś emisariuszy z ich peleryn i teraz udawać, by zaciągnąć ją, biedną śniącą, gdzieś w głąb, a potem rytualnie zabić.

Masz zbyt bujną wyobraźnie — pomyślała, a słowa te w jej głowie rozbrzmiały głosem mentorki. Odgarnęła włosy, żałując, że straciła gumkę i ruszyła za demonami. Jej nadgarstki wciąż świeciły, teraz nawet mocniej, niż przed wejściem.

— Możesz to jakoś wyłączyć? — spytała Jinx.

— Raczej nie.

Starsi śniący potrafili takie rzeczy. Jednym ruchem ręki wyłączali symbole. Ona zaś miała się tego nauczyć dopiero za rok, po dwudziestce.

Tunel był długi, pełen rozwidleń i brudu. Cecylia przy każdym kroku słyszała, jak jej budy rozgniatają kolejne robaki. Mnóstwo robaków, które umierając wydawały z siebie dźwięk podobny do trzasku. Do tej pory Cecylia nigdy nie czuła do nich jakiegoś szczególnego obrzydzenia, bez problemu brała na ręce wszelakie pająki, biedronki, chrząszcze i inne małe stworki, ale teraz była niemal pewna, że jeśli opuści kopalnie żywa — nigdy więcej nie spojrzy na robaki w ten sam spokojny sposób. Będzie od nich uciekać.

Ziemia zadrżała. Pomniejsze kamyki uniosły się, dosięgły niemal sufitu i znów opadły na ziemię. Tym razem jednak nie skończyło się na jednym wstrząsie; nie było kilku minut spokoju. Po zaledwie sekundzie wstrząsy powróciły ze zdwojoną siłą. Ściany, ziemia, sufit — wszystko się chwiało.

Jinx zaklęła, gdy uderzyła łokciem o kamienie, a ziemia posypała się z sufitu prosto na jej głowę.

— Jak już stąd wyjdziemy, zabierzecie mnie do spa — oświadczyła, szarpiąc za swoje włosy i próbując je choć trochę oporządzić.

— Sama chciałaś z nami iść, chociaż ostrzegałam cię, że może być brudno i niebezpiecznie — przypomniała Selene, pocierając palcami bransoletkę z kolorowych sznurków. Choć zwróciła uwagę Jinx, sama żałowała, że przed wyruszeniem w drogę nie przebrała się w coś bardziej odpowiedniego. Długa, czerwona suknia, choć piękna, teraz jedynie wadziła, utrudniając jej szybsze poruszanie się.

— No tak, ale-

Kolejny wstrząs powalił Cecylię i Jinx na ziemię. Selene zachwiała się, ale w ostatniej chwili zdołała chwycić się ściany. Kill zaś wyglądał na niewzruszonego. Bez problemu, pewnie, stąpał po ziemi.

— Śmierdzi tu, jakby kogoś zamordowali — stwierdziła Jinx.

— Albo, jakbyśmy stali obok trupa. — Kill wyszczerzył się i kopnął częściowo zakopane zwłoki. Cecylia skrzywiła się.

— Fuuj — jęknęła Jinx. — Teraz serio zaczynam żałować, że nie zostałam w domku. Przynajmniej teraz grzałabym tyłek przy grzejniku i oglądała telenowelę.

— Oglądasz telenowele? — Cecylia uniosła brew.

— Przeszkadza ci to?

— Nie! Oczywiście, że nie!

Właściwie — na swój sposób cieszyło ją, że jej towarzysze mają chociaż trochę ludzkich cech. Nie miała pojęcia, jakby sobie poradziła, gdyby przyszło jej przebywać z demonami rodem z książek fantasy albo tych spisanych przez zakon.

Otworzyła usta, chcąc wypowiedzieć swoje myśli na głos, ale wtedy ziemia znów zatrzęsła się. Ten raz trwał jeszcze dłużej, niż poprzednie. Cecylia złapała się drewnianej belki; wbiła w nią wręcz paznokcie, raniąc się tym samym i brudząc swoje dłonie niewielkimi strużkami krwi. Jej serce biło o wiele za szybko, a nadgarstki wręcz płonęły przez świecące coraz to jaśniej i jaśniej symbole. A kiedy myślała, że to już koniec — następne trzęsienie sprawiało, że sufit zadrżał niebezpiecznie i wreszcie... zawalił się.

Odruchowo puściła się i zakryła dłońmi uszy. O ile na początku całkiem wyraźnie widziała, jak kamienie osuwają się jeden po drugim, niszcząc drewniane belki i opadają z hukiem na podłogę, o tyle teraz miała przed oczami jedynie szare plamy. Wiedziała, że ktoś złapał ją za ramię; że gdyby nie czyjeś płomienie, to kamienie zgniotłyby jej nogę, ale wszystko inne zlewało się ze sobą. Nie potrafiła określić dokładnie kto gdzie jest, a gdy hałasy wreszcie zniknęły — nie pamiętała nawet po co tu przyszła. Otwierała i zamykała oczy i oddychała jakby zaraz miało zabraknąć jej powietrza.

Żałowała, że cokolwiek jadła. Jej żołądek buntował się, a głos mentorki rozbrzmiewał w głowie.

— Widzisz, Cecylio? To właśnie dlatego tak długo zwlekaliśmy; dlatego nie chcieliśmy cię nigdzie wysyłać. Jesteś jeszcze zbyt słaba, moje dziecko.

Zacisnęła dłonie w pięści. Palce wciąż ją bolały, a na paznokcie wręcz bała się spojrzeć. Dlatego — skierowała wzrok na... pozostałą dwójkę.

Zamrugała. W pierwszej chwili myślała, że w tym całym zamieszaniu uderzyła się w głowę i straciła zdolność liczenia, ale nie. Naprawdę miała przed sobą tylko dwa demony.

— Gdzie... gdzie jest Selene? — spytała.

— Czy to nieoczywiste? — Kill prychnął, podchodząc do tego, co niegdyś było sufitem, a teraz blokowało im przejście.

— Och. Bogowie. Czy ona...

— Nic mi nie jest! — usłyszeli natychmiast.

— Taa, pomijając to, że utknęłaś. — Kill wywrócił oczami.

Jinx podniosła się z ziemi i spojrzała zaciekawiona na zawalone przejście.

— Może po prostu użyjmy mocy i rozwalmy to?

— Jasne, jeśli chcesz bardziej naruszyć konstrukcje i pogrzebać wszystkich żywcem.

— A teleportacja? Moglibyśmy...

— Jinx. Jesteśmy w pierdolonym tunelu, a ziemia co pięć jebanych sekund naprzemiennie trzęsie się i przeżywa jebane wstrząsy. Teleportując się masz dziewięćdziesiąt procent szans na to, że skończysz przepołowiona albo, znowu, pogrzebana.

— No to... co mamy zrobić? Przecież nie zostawimy tam Selene!

— Najlepiej byłoby gdyby Selene ruszyła przed siebie, a my cofnęlibyśmy się do poprzedniego rozwidlenia — zasugerowała Cecylia. — To też jest ryzykowane, ale... to chyba najlepsza opcja, jaką mamy skoro nie możemy polegać na waszych mocach?

Początkowo nie była pewna czy powinna wypowiadać ostatnie słowa, ale ostatecznie — demony nie wyglądały na urażone. Odetchnęła więc i zmusiła się do wstania. Jej nogi bolały, jakby właśnie przebiegła maraton, a wszystko dokoła wirowało.

*

Selene zniszczyła swoją sukienkę — podarła ją tak, by móc się swobodniej poruszać. Odrzuciła na bok zbędne fragmenty materiału i zgodnie z zaleceniami ruszyła przed siebie.

Choć minęło wiele lat od ostatniego razu, gdy porwano ją, wciąż czuła się niekomfortowo, gdy przychodziło jej w samotności wędrować po tego typu miejscach. Miała wrażenie, że zaraz wyskoczy na nią jakiś demony albo ujrzy stosy ciał lub usłyszy pieśni religijne. Może trochę żałowała, że zdecydowała się tu udać, zamiast zostawić to zadanie Willowi. On nie dałby się tak głupio odciąć, a i wędrowanie tunelami nie sprawiałoby mu aż takiego problemu.

— Nie, nie mogę tak myśleć — powiedziała, zaciskając palce na kolorowych sznureczkach bransoletki. — Will ma własne zmartwienia, a ja nie powinnam jeszcze dokładać mu pracy.

Zamiast więc dalej narzekać — zaczęła iść szybciej. Po chwili niemal biegła, żałując, że odmawiała Killowi, gdy ten sugerował jej wspólne bieganie. Pomimo upływu lat ciągle miała poczucie, że tego typu sporty są, cóż, niegodne. A teraz to podejście odbijało się na niej — jej mięśnie wrzeszczały z bólu po zaledwie kilku minutach drogi.

Żałowała, że to miejsce było tak niestabilne. Gdyby nie to — po prostu stworzyłaby portal i dostała się do pozostałych. Z drugiej strony...

Może to i lepiej, że tego nie zobaczą pomyślała, wyczuwając znajome perfumy. Chociaż wszędzie śmierdziało zgnilizną, rozpadem i brudem, ich zapach bez problemu docierał do niej. Czasami miała wrażenie, że nawet w pomieszczeniu wypełnionym najbardziej intensywnymi zapachami, jakie tylko istniały we wszechświecie i tak by potrafiła je bez problemu wyczuć.

Przez całą drogę zatrzymała się tylko dwa razy.

Za pierwszym — zrobiła to, gdy jej wzrok natrafił na naścienne malowidła. Gdzieś między demonicznymi formami i trójkątami, wyłapała nabazgraną koronę. Zaraz pod nią widniały cztery dziwne znaki, będące językiem demonów.

Selene westchnęła ciężko.

W porównaniu do Jinx nie potrafiła ich tak dobrze odczytywać, ale to jedno zdanie kojarzyła z jednej z książek, z którymi uczyła się do egzaminów w czasach, gdy dopiero zaczynała swoją przygodę z byciem emisariuszem.

Dlaczego lękasz się króla, gdy to królowa dzierży topór? tak brzmiały słowa wyryte pod koroną; słowa, które wypowiedział Ris, jeden z przyjaciół królowej. To było po licznych wojnach, gdy demony wreszcie zaakceptowały czyjąś władze. Mówiono, że Ris stał wtedy na podwyższeniu, ręce miał związane, a inny demon lamentował obok nad ich losami.

Mówiono, że jego egzekucja była piękna — krew z rozciętego ciała przeistoczyła się w motyle, a uśmiech zastygł na przepięknej twarzy, a i nawet deszcz przestał padać, pozwalając, by słońce przebiło się przez chmury i rozświetliło plac.

Mówiono też, że do końca wierzył, że królowa powróci i wszystkich ocali.

Selene prychnęła. Pokręciła głową i ruszyła dalej.

Za drugim razem — zatrzymała się, gdy po wspięciu się po drabinie, dotarła do jakiegoś pomieszczenia. Było duże, szare i zimne. Mogło być idealnym domem do wampirów, ale Selene nie widziała żadnego z nich. Zamiast tego jej wzrok ciągle napotykał na ogromne skrzynie i metalowe konstrukcje wiszące nad jej głową. Niektóre były zniszczone — przecięte na pół, zwisały niebezpiecznie, gotowe w każdej chwili zakończyć żywot osoby, która stanie w niewłaściwym miejscu.

— Oczywiście, że ze wszystkich miejsc musiałaś wybrać sobie to — jęknęła i korzystając ze swoich mocy uniosła się, by stanąć na jednej z metalowych konstrukcji.

— Naprawdę? To ty tu narzekasz?

Głos Carmen niósł się echem, a jej szpilki raz za razem uderzały o metal, gdy wędrowała po konstrukcji zawieszonej blisko jeden ze ścian. Dłonie miała skrzyżowane na piersi, a włosy wysoko spięte w dwa kitki.

— Przecież to twoja praca, podczas gdy mnie wyrwano ze snu — mówiła, bez problemu balansując nad ziemią.

— Och, brzmisz, jakbyś wcale tego sobie nie zaplanowała.

Carmen przystanęła. Przechyliła głowę.

— Mam trzydzieści młodych wampirów do wykarmienia. Naprawdę sądzisz, że marnowałabym czas na bawienie się w jakieś anomalie? W wywoływanie ich? Po co miałabym to robić?

Selene chciała jej nie wierzyć, ale sposób w jaki Carmen wypowiadała każde słowo i w jaki na nią patrzyła, sprawiał, że czuła się głupio podejrzewając ją.

— Masz trzydzieści młodych wampirów — powtórzyła więc. — Skąd pewność, że to nie żaden z nich?

Carmen uniosła brew.

— Ty tak poważnie? Te dzieciaki boją się wypić trochę krwi z cholernego kota, a ty myślisz, że latałyby po tym durnym miasteczku i bawiły się w sianie chaosu?

— Dlaczego mam ci wierzyć? — Selene położyła dłonie na biodrach. Konstrukcje niebezpiecznie jęczały przy ich ruchach, a brak okien sprawiał, że w pomieszczeniu śmierdziało stęchlizną.

— Och, Crescent, a czy ja cię kiedykolwiek okłamałam?

— Tysiąc dziewięćset czterdziesty szósty?

— No dobrze. Raz mi się zdarzyło.

— Tysiąc osiemset osiemdziesiąty ósmy?

— No może więcej, niż raz. Okej. Przyznaję. Było kilka kłamstw z mojej strony, ale — hej! — na twój poziom wciąż nie udało mi się wejść.

— Czy to ten moment, w którym znów wracamy do różanej rzezi?

— Nah. Przecież w tysiąc dziewięćset trzydziestym powiedziałam ci, że ten temat mi się już znudził. Aktualnie to wręcz jestem ci trochę wdzięczna za wybicie mi rodziny. Wiesz, w końcu, gdyby nie to, to nie zostałabym wampirem, nie poznała tylu ciekawych osób, a i pewnie nie mogłabym się tak długo z tobą przyjaźnić. — Przeskoczyła z jednej konstrukcji na drugą, a coś na kształt pisku rozeszło się po pomieszczeniu.

— Nie przyjaźnimy się. Poza tym... przestań tak skakać.

— Bo?

— To wszystko się chwieje. Zaraz spad-

Trzask.

Śruby wystrzeliły, a konstrukcja, na której stała Carmen, rozpadła się.

Selene, choć nie robiła tego często, zaklęła i skoczyła. W locie złapała Carmen za rękę i pociągnęła ją przed siebie. Chwilę później obie uderzyły w ziemię. Kafelki pękły pod ciężarem ich ciał i metalu, a Selene syknęła boleśnie, gdy kilka śrub przebiło jej skórę.

— Wiesz — zaczęła Carmen z głową wciśniętą w brzuch Selene — chyba lubię tą naszą nieprzyjaźń.

— To...

— Tak, tak. Wiem. Było nieplanowanym, spontanicznym aktem miłosierdzia, do którego mam się nie przyzwyczajać. To samo mówiłaś w tysiąc dziewięćset czterdziestym szóstym, gdy wyławiałaś mnie z wody.

Selene otworzyła usta i natychmiast je zamknęła, nie wiedząc, co powiedzieć.

Czasami nienawidziła Carmen, widząc w niej zagrożenie. A czasami, w chwilach takich jak ta, miała wrażenie, że znów widzi przed sobą dziecko uwięzione na wyspie i zmuszone do tkwienia w ciągłej, nieznośnej rutynie.

— Wiesz, że to się kiedyś skończy, prawda? — wymamrotała, przypominając sobie słowa Killa.

— Och, oczyywiście. Już nie mogę się doczekać, by zobaczyć kto tu kogo zabije. — Carmen uśmiechnęła się i przeturlała na plecy. — Jeśli to będziesz ty, to mam nadzieję, że zrobisz to w jakiś stylowy sposób. Albo z hukiem. Chciałabym odejść z hukiem. A co z tobą? Wolałabyś cichą śmierć czy raczej mam przyszykować dynamit i kamery?

— Cokolwiek, tylko... bez dźgania nożami.

— Właśnie zrujnowałaś mój plan N.

— Masz plan N?

— Właściwie, mam plany od A do Y.

— Co jest w planie Y?

— Nie mogę ci powiedzieć, bo wtedy jego też byś zrujnowała.

Przez chwilę milczały, by potem — w tym samym czasie — wybuchnąć głośnym śmiechem. Niczym stare, dobre przyjaciółki opowiadające sobie niesamowicie zabawne żarty. Potem jednak, gdy ich brzuchy zaczęły boleć od ciągłego śmiechu, Carmen spoważniała.

— Cress?

— Hm?

— Nie powinnam ci tego mówić... nawet nie powinnam się tym interesować, bo to sprawy emisariuszy, ale... w tym miasteczku jest pewien mężczyzna. Jest zwykłym człowiekiem. Co prawda ma drobną deformacje, a i ciągnie go do zjawisk paranormalnych, jednak... tutejsze wampiry są niespokojne. Trochę ponad dwa miesiące temu jeden z nich podążał za nim i... on twierdzi, że ten mężczyzna z kimś rozmawiał. Że to był demon, którego przywołał.

Selene zmarszczyła brwi.

— Dlaczego mnie o tym informujesz?

— Bo wiem, że Bill Cipher znowu uciekł, że jest osłabiony i praktycznie nie posiada fizycznego ciała, więc potrzebuje naiwnego człowieka. Wiem również o jego fascynacji portalami.

— Skąd?

Carmen uśmiechnęła się ponuro.

— W podziemiach dużo się o tym mówi. Wampiry i inne rasy nie mają pojęcia, co zrobić. Nie chcą zadzierać z obecnym królem, ale też... cóż, niektórzy mówią, że Bill nim jest. Nie ma jeszcze korony, ale i tak nazywają go nowym królem. Uwielbiają jego podejście. Wręcz pragną, by Bill zrealizował swoje plany; by odciął emisariuszom i innym demonom dostęp do ziemi i zmienił ją wedle własnej woli. Obstawiam, że skończy się na gadaniu i gdy przyjdzie co do czego, to będą przed nim uciekać, ale... kto ich tam wie. — Wzruszyła ramionami. — Poza tym... jest jeszcze jedna rzecz.

— Mianowicie?

— Ten mężczyzna... Sama postanowiłam go sprawdzić. W ten sposób dowiedziałam się dwóch rzeczy. Po pierwsze: miesiąc temu zaczął zbierać rzeczy, dzięki którym mógłby zbudować portal.

— Moment. — Selene uniosła rękę. — Jeśli zaczął je zbierać, to teraz...

— Tak. Portal powinien być już skończony. Najpewniej to przez niego mamy te wszystkie anomalie.

— Ale... ich kierunek... Powinien wskazywać na miejsce, w którym jest portal, a nie jakąś kopalnie.

— Też się nad tym zastanawiałam. Właściwie... To głównie po to tu przybyłam. — Carmen westchnęła ciężko, wsunęła dłoń do kieszenie i wyjęła z niej złocisty krążek.

Selene zamarła.

— Czy to...

— Zakłócacz. Najpewniej Bill wiedział, że wstrząsy zaciekawią demony, więc postanowił was poprowadzić w złą stronę.

Selene zerwała się gwałtownie i natychmiast tego pożałowała. Syknęła z bólu.

— Ile mamy czasu?

— Najpewniej? Z półgodziny.

— Nie dotrzemy tam na czas...

— Taak.

— A ty się uśmiechasz.

— Po prostu mam dziwne wrażenie, że mimo wszystko dojdzie do cudu; że jakaś boska moc sprawi, że Bill dzisiaj nie wygra.

— Bo?

— Bo tu pojawia się druga rzecz, o której chciałam ci powiedzieć.

— Och, przestań robić tak długie przerwy i po prostu mi powiedz!

Carmen uśmiechnęła się, podniosła z ziemi i otrzepała ubrania.

— Ten mężczyzna... on nie rozmawia zbyt często z innymi ludźmi, raczej ich unika, ale kilku osobom zdążył się przedstawić. Gdy ich o to zapytałam, wyjawili mi, że mężczyzna ten nazywa się Stanford Pines. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro