I.Nadmiar informacji.
Dipper Pines był przede wszystkim zmęczony.
W takich chwilach najlepiej docierało do niego w jak beznadziejnym stanie jest jego kondycja — po zaledwie godzinie na korcie tenisowym, cały się trząsł, czując, jak mięśnie płoną z bólu. A przecież nawet nie grał. Jedynie od czasu do czasu biegał za piłeczką. Gra też nie była jakoś niesamowicie zła, pełna piłek lecących w różnych kierunkach, toteż Dipper praktycznie nie wstawał z ławki, ale gdy już podnosił się... No tu zaczynał się problem: raz piłka wyleciała poza krawędź dachu, więc musiał za nią skoczyć. Innym razem Mabel trafiła piłką w okno apartamentowca, a to stłukło się, przy okazji raniąc parę o dziwnym, długim nazwisku. Nie było to nie wiadomo jak poważne zranienie, a zresztą sama para okazała się nie być ludźmi, ale stresu i tak się najedli. Kolejny błąd należał do Sam — jak piłka poleciała, gdzieś w stronę parku, tak później już znaleźć jej nie mogli. To był też moment, w którym Dipper zaczął kląć na właścicieli budynku i beznadziejne barierki, które wcale nie broniły przed jakimkolwiek wybijaniem piłek. Przy okazji też dziwił się faktem, że nikt jeszcze nie spadł z niego, zabijając się.
Mimo wszystko, gdy już znalazł się w domu i wziął prysznic oraz padł na kanapę owinięty w ręcznik, nie potrafił się nie uśmiechnąć.
Początkowo — to znaczy: sześć dni temu — uważał pomysł Mabel za głupi. Chociaż nie. To nie to. Sam plan był dobry, ładnie ułożony, ale... nadawał się dla par. I tylko par. Wpychanie tam trzeciej osoby, która nie miała żadnych romantycznych powiązań z pozostałą dwójką, wydawało mu się absurdalne. Już sobie wyobrażał, jak to w pewnym momencie zostanie pominięty; stanie się typowym piątym kołem. A jednak ostatecznie w poniedziałek zjawił się w nowo otwartym wesołym miasteczku i... spodobało mu się. Rozmawiał z Mabel, rozmawiał z Sam, testował z nimi kolejne atrakcje i wcale a wcale nie czuł się pomijany. Nie miał też wrażenia, by ktoś inny bawił się gorzej: Mabel cała aż promieniała, a Sam pozwoliła sobie na jeden z tych drobnych, ale wiele znaczących, uśmiechów.
Zgrzyt pojawił się drugiego dnia, w muzeum. Ot, nie mogli się dogadać, więc ostatecznie każdy poszedł w swoją stronę i dopiero po dwóch godzinach, przy wyjściu, znowu zaczęli ze sobą porozmawiać, a w ramach rekompensaty poszli do kawiarni. Co prawda i tam humor im nie dopisywał, sporo milczeli, ale przynajmniej zjedli pyszne ciasto. Trzeci dzień znowu był dobry, czwartego Dipper dowiedział się, że o ile zmartwychwstanie jest całkiem proste, o tyle wydostanie się z domu pełnego zagadek — nie. Godzinę zajęła im jedna, a facet w prześcieradle porządnie przestraszył Mabel. Piątego dnia odwiedzili plażę i tu jedyny problem tkwił w osobach na niej. To znaczy: od rana do szesnastej było mało ludzi, większość nie chciała wychodzić w taki upał, inni zaś, po serii niepokojących wiadomości, bali się zbliżyć do wody. O siedemnastej jakieś demony urządziły sobie małą wojnę. Ogień latał po całej plaży, ludzie zaś, otumanieni iluzjami, uciekali. Dipper, widząc krew, doszedł do wniosku, że musi interweniować — uniósł rękę, a woda podniosła się tworząc ogromną falę. Kiedy już zwrócił na siebie ich uwagę, fala uderzyła i w kontakcie z ich ciałami przeistoczyła się w lodowe więzienie. Resztę dnia Dipper, Mabel i Sam spędzili rozwiązując absurdalny konflikt obcych demonów. A ostatecznie i tak najlepiej zadziałał strach. Pod jego wpływem demony natychmiast zaczęły się godzić, przytulać i wylewnie przepraszać.
A teraz Dipper nie mógł się doczekać kolejnych pomysłów Mabel. Chciał zwiedzić kolejne miejsce, odkryć coś niesamowitego, trzymać się planu wycieczki, a innego dnia — całkowicie go zignorować i spontanicznie natrafić na dziwne istoty o pokręconych problemach, które ktoś musiał rozwiązać za nie.
Chciał używać więcej mocy. Chociaż to akurat towarzyszyło mu już od kilku lat i nie miało nic wspólnego z Mabel — kiedyś męczył się zużywając jej za dużo, teraz zaś czuł coś na kształt głodu, ilekroć nie miał okazji do jej wykorzystania.
Przeciągnął się leniwie, włączył telewizje i pozwolił, by pomieszczenie wypełnił znudzony, kobiecy głos informujący o wydarzeniach z ostatniego tygodnia. Nie słuchał jej. Po prostu chciał, żeby coś mu grało w tle. Machnął ręką i już miał przed sobą różne zestawy ubrań: od garnituru idealnego na wesela czy inne ważne uroczystości, po zwykłe dresowe spodnie i szarą bluzę. Kręcił palcem, a ubrania mieszały się ze sobą, tworząc coraz to dziwniejsze zestawienia — w pewnym momencie jaskrawo różowa bluzka z nazwa zespołu trafiła do marynarki i poszarpanych spodni; innym razem czarna koszula (Dipper nie potrafił się nie uśmiechnąć na jej widok) należąca do Billa i zostawiona przez niego po ostatniej wizycie, została ustawiona z okropnymi, zielonymi spodniami i sombrero.
Wreszcie z tych wszystkich połączeń, utworzył zestaw, który mógł nazwać idealnym — w jego skład wchodziła koszula Billa i zwykłe spodnie do kolan. Prosto i wygodnie. Rzucił ręcznik na podłogę i pstryknął palcami. W następnej chwili był już ubrany, a reszta ciuchów zniknęła, wracając do szafy.
Prezenterka mówiła o nowej chorobie wykrytej gdzieś w ruinach Hiszpanii, a Dipper, tym razem bez mocy, robił sobie kanapki.
W takich też chwilach nie potrafił się przyzwyczaić do nowego mieszkania — poprzednie było małe, ale dzięki temu będąc w kuchni, wciąż miał podgląd na salon, bo w gruncie rzeczy oba te pomieszczenia zlewały się ze sobą; oddzielały je jedynie meble. W nowym mieszkaniu wszystko było przesadnie duże, nowoczesne, ale i okropnie puste. Czarno-białe. I, oczywiście, miało to też swoje plusy, choćby — z sypiali miał przepiękne widoki, a sam prysznic był wręcz wielkości jednego pomieszczenia i w gruncie rzeczy bliżej było mu do sauny i pewnie, gdyby się uparł, znalazłby też mnóstwo drobniejszych plusów. Ale wciąż. To mieszkanie było zbyt puste, gdy przebywał w nim sam. Takie przytłaczające, jak to ujęła Mabel.
Zajadając się najprostszą kanapką z samym pomidorem i popijając napojem gazowanym, wrócił na kanapę. Chwilę skakał między kanałami, aż wreszcie zatrzymał się na serialu o dziewczynie romansującej z demonem. Nie widział wszystkich odcinków, ale te, które znał były dość... zabawne. W jednym na przykład twórcy nazwali syreny demonami. W innym pokazano wymiar demonów, wypełniony chaosem i krwią.
— O bogowie, Evelyn dostałaby szału, gdyby zobaczyła taki bałagan — powiedział wówczas, myśląc o jednej z nowych członkiń królewskiej rady.
W najnowszym odcinku próbowano pokazać, że demony też obchodzą jakieś święta i w ramach tego... zjadają dziewice, przelewają więcej krwi oraz rysują tajemnicze czarne kręgi.
— Dzień jak co dzień — mruknął, nim znowu napił się.
Zerknął na zegarek. Miał jeszcze godzinę.
*
Bill pracował.
A przynajmniej próbował, bo po pięciu godzinach liter i cyfry dwoiły się i troiły przed jego oczami. W takich chwilach najbardziej docierało do niego, jak ważną rolę pełnił Will. Bo to on zazwyczaj zajmował się tą częścią papierkowej roboty, to on wszystko przeliczył i to on czytał większość raportów wypisanych niemożliwym do rozszyfrowania pismem. A trzeba było dodać, że robił to wszystko w czasach, gdy nie istniał jeden doskonały szablon, więc każdy emisariusz pisał raport zupełnie inaczej — jedni bardziej skupiali się na opisie przyrody, niż faktycznej misji, u innych stronę wypełniały ledwie dwa zdania, a u jeszcze innych aż jedno, ale złożone z trzech słów. Bill zaś miał ten, opracowany trzy lata temu, idealny szablon, a i tak gubił się w zeznaniach. A jedynym plusem był fakt, że dzięki tym wszystkim zapiską z łatwością mógł odkryć którzy emisariusze są niekompetentni; których trzeba odesłać na dodatkowe szkolenia, a których wywalić. Tylko... po kolejnej godzinie nie miał nawet siły wpisywać ich nazwisk do odpowiednich rubryk.
— Powinieneś zrobić sobie przerwę — stwierdziła, dwie godziny temu, Selene. Odbierała od niego przejrzane już papiery i dostarczała jakieś listy.
Powiedział, że ma rację i zaraz to zrobi... no, a potem wziął do ręki kolejną kartkę i jeszcze jedną, i nim się zorientował, zamiast odpocząć, jeszcze bardziej pogrążył się w tym wszystkim.
Czy Will robił sobie przerwy? Jak w ogóle udawało mu się to wszystko ogarnąć i jeszcze samemu chodzić na misje? — prawdopodobnie w ciągu ostatnich lat myślał o tym przynajmniej milion razy, a i tak wciąż nie mógł przestać się dziwić.
Ziewnął, a przez całkowity brak skupienia na otaczającym go świecie, nawet nie zauważył, kiedy czyjeś dłonie owinęły się wokół jego szyi.
— Co tam czytasz?
Dopiero głos Dippera sprowadził go na ziemię i zmusił do oderwania wzroku od białych kartek i zawartych na nich gryzmołów.
— Powinienem powiedzieć, że raport, ale patrząc na trzeci akapit, zaczynam wierzyć, że to po prostu porno — wyznał, wplatając palce w białe włosy. — Jak było u Harukiego?
Dipper pozwolił wciągnąć się na kanapę, ale na jego twarz wkradł się grymas.
— Powiedział, że robię postępy. — Wywrócił oczami.
— Sądzisz, że kłamie?
— Sądzę, że mógłbym powiedzieć mu, że przechodząc przez jezdnię, rozejrzałem się, a on i to uznałby za postęp. — Oparł głowę na ramieniu Billa. — Nie mówię, że jest zły — zaznaczył. — On faktycznie mi pomógł... ale na początku. Za to od dwóch lat znowu czuję się, jakbym stał w miejscu albo znowu był na początku. Mówiłem ci już o tym prawda?
— Mhm. I mówiłeś, że chcesz z nim dzisiaj o tym porozmawiać. Więc?
— Powiedział coś tam o tym, że przez pierwszy rok mu nie ufałem, potem się rozpędziłem, a teraz znowu robimy małe kroczki, ale to w porządku, wręcz bardzo dobrze, a poza tym to muszę przestać być niecierpliwy i powinienem wyluzować.
Bill kiwnął głową na znak, że słucha, a ręką sięgnął do przepaski zasłaniającej jedno oko Dippera. Ostrożnie zdjął ją i odstawił gdzieś na stertę papierów.
— No to mu powiedziałem ❝Panie, ja od ponad stu lat robię małe kroczki, na pewno nie możemy już zacząć biec?❞, a on spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć ❝Siedzisz tu tyle lat, a dalej niczego się nie nauczyłeś.❞. Więc się wkurzyłem i trzasnąłem drzwiami.
— M a s o n . — Bill zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony.
— Nie patrz tak. I tak pięć minut później poczułem się z tym źle, więc wróciłem i przeprosiłem — fuknął, skubiąc jeden z bandaży zasłaniających poczerniałe żyły. — A on mi wybaczył i poczęstował ciastkami, więc potem jadłem i opowiadałem mu o ostatnim tygodniu, kryzysach, lękach i... tamtej nocy. I w sumie, tu było nawet lepiej, niż myślałem. W sensie, wiesz, ostatnio spanikowałem, a teraz... — Machnął ręką. — Jakoś tak łatwo poszło. Chyba nawet był ze mnie dumny, że moje ❝zapadnięcie się w sobie❞ trwało dzień, a nie, jak ostatnio, tydzień.
Bill wzdrygnął się na samo wspomnienie tamtego tygodnia i Dippera chodzącego z podkrążonymi oczami, i unikającego go w każdy możliwy sposób.
— I że z tobą porozmawiałem, zamiast znowu udawać, że tematu nie było — dodał po chwili namysłu. — Generalnie to jestem trochę sfrustrowany, ale nie tak bardzo, jak myślałem, że będę. W sumie jest dobrze, ale jak tak dalej pójdzie, to Haruki, zanim mnie naprawi, zdąży sobie kupić willę z basenem. Albo i zbuduje sobie własny pałac lepszy od twojego.
— Nie lubię, jak używasz tego słowa.
— Że willa? Czy pałac?
— Nie. Chodziło mi o ❝naprawi❞. Jakbyś był zepsutym urządzeniem.
— A nie jestem? — Dipper odsunął się odrobinę, żeby móc spojrzeć na twarz Billa.
— Rozmawialiśmy już o tym dziewięćdziesiąt razy.
— Jeszcze dziesięć i może coś do mnie dotrze — zapewnił i pozwolił sobie na uśmiech.
Bill westchnął.
— Mój narzeczony jest idiotą — podsumował.
— Cóż, przynajmniej jestem ładny.
Bill milczał przez chwilę z uniesioną brwią, a wyczuwając bijącą od Dippera niecierpliwość, oznajmił wreszcie:
— Ujdzie.
Palec wbił się w jego brzuch.
Zanim jednak Dipper zdążył choćby pomyśleć o kontynuowaniu tematu — Bill pocałował go, a dłonią sięgnął po jedną z tysiąca kopert.
— Will do mnie napisał — oświadczył, kiedy odsuwali się od siebie.
Nie było to jakoś szczególnie zaskakujące — Will pisywał w miarę regularnie — więc tym razem to Dipper uniósł brew, czekając na ciąg dalszy tej wypowiedzi.
— Zaprasza nas na Wyspy Słońca — wyjaśnił, wyjmując list i obracając go tak, by Dipper mógł ujrzeć staranne pismo wypełniające białą kartkę.
— Słyszałem o nich — stwierdził, przeskakując wzrokiem po kolejnych literkach. — Są dostępne tylko przez tydzień, raz na sto pięćdziesiąt lat, prawda?
— Tak, i tak wyszło, że ten tydzień zaczyna się piętnastego lipca.
— Cóż... — Dipper uniósł się, ale wciąż pozostał na kolanach Billa. — Czemu nie? — Wzruszył ramionami.
— Haruki?
— Następną wizytę mam czternastego, a kolejną dopiero w sierpniu. Poza tym myślę, że i tak nie miałby nic przeciwko. Chociaż... Bardziej martwi mnie Cyntia. W końcu miała poprawiać teorię zdolności, a gdyby się dowiedzi... — Urwał, widząc minę Billa. — Powiedziałeś jej, prawda?
— Być może coś o tym wspomniałem i być może wyjdziesz na tego złego ojca, jeśli odmówisz albo powiesz, że jedziemy tylko ty i ja.... I Kill i Selene.... I Mabel z Sam... w sumie i tak nie będziemy mieli z kim jej zostawić...
— Czasami mam ochotę cię udusić, Cipher.
— Przepraszam???
*
— Tak. Zdecydowanie wciąż nienawidzę portal — wybełkotał Dipper, gdy jego nogi wreszcie dotknęły piasku, a wszystko dokoła przestało wirować.
Bill uśmiechnął się jedynie i spojrzał przed siebie, na ogromny, biały hotel w kształcie litery H. Już z tej odległości był imponujący, a wedle katalogu i miliona stron internetowych — w środku było jeszcze lepiej. Zresztą, przecież Will nie zaprosiłby ich do pierwszego lepszego miejsca. Już samo to, że to on wybrał miejsce sprawiało, że Bill wierzył w to, że zaraz ujrzą coś równie luksusowego, co pałac.
Nie spodziewał się za to, że Will wyjdzie po nich razem z Flawią i, że... będzie aż tak odmieniony.
Chociaż w świecie demonów istniało tysiąc sposób komunikacji i większość z nich pozwalało na podziwianie drugiej strony, Bill nie widział Willa od kiedy ten opuścił pałac. Jego brat nie przysyłał bowiem własnych zdjęć, stawiając na klasyczne listy, rozmowy telefoniczne i ewentualnie zdjęcia mijanych krajobrazów. Toteż teraz Bill wpatrywał się w niego z otwartymi ustami; nie mając pojęcia na czym dokładnie zatrzymać wzrok.
Gdyby ktoś kiedyś powiedział mu, że Will zapuści włosy; że będą mu sięgały niemal do kolan, związane w krzywą kitkę — wyśmiałby tę osobę. To samo zresztą zrobiłby z każdym, kto wyznałby mu, że w przyszłości Will będzie opalony, a jego idealne stroje zmienią się w luźną, hawajską koszulę i szorty. I że będzie nosił wianek na głowie. I kolorowe okulary. I... I... I... Bill naprawdę nie miał pojęcia na czym powinien się skupić.
— Zhipisiał — podsumował Kill, uprzednio dźgając Billa łokciem w żebro. — To twoja wina.
— Czekaj. Co? — Bill zmarszczył brwi, zerkając na swojego kuzyna. — W jaki niby sposób to...
— Było go przykuć i trzymać w pałacu, zamiast pozwalać mu biegać swobodnie po światach— odparł Kill, krzyżując ręce na piersi.
— Wiecie, że was słyszę, prawda? — Will spojrzał rozbawiony na brata i kuzyna.
Flawia zaś zignorowała dziwną atmosferę, niepewne spojrzenia i najzwyczajniej w świecie rzuciła się Billowi na szyję. Demon przechylił głowę; dopiero wówczas dotarło do niego, że dziewczyna wciąż tu jest i... jest tu. Z Willem. Flawia, której też nie widział od dłuższego czasu.
— Nie to, bym narzekał, ale... dlaczego tu jesteś? — spytał, patrząc, jak dziewczyna przytula teraz Dippera.
— A dlaczego miałoby mnie tu nie być? — spytała, uśmiechając się coraz to szerzej i szerzej. — Znaczy. Domyślam się. Ale ostatnio, oprócz gotowania, lubię też plaże, wiesz? Znaczy, gotowanie wciąż jest najlepszy i w ogóle, ale, o bogowie, Bill wiesz, jak fajnie jest od czasu do czasu ubrać swój najlepszy strój kąpielowy i po prostu rzucić się na piasek, i przeleżeć tam kilka godzin? — paplała.
— Bardziej chodziło o to, że kiedy ostatni raz widzieliśmy ciebie i Willa w jednym pomieszczeniu, skakaliście sobie do gardeł — wtrąciła Selene, która wciąż nie mogła przywyknąć do sukienki sięgającej ledwie do kolan. Po tylu latach noszenia długich, ciężkich sukni czuła się nieswojo w czymś tak lekkim i delikatnym.
— Ach. O to chodzi. — Flawia skrzywiła się i zerknął na Willa. — Cóż... um... trochę się pozmieniało od ostatniego roku. Na przykład...
— Zaręczyliśmy się — oświadczył Will tak spokojnie, jakby właśnie ich informował, że dzisiejsza pogoda będzie wyjątkowo słoneczna, trawa wciąż jest zielona, a niebo o tej porze dnia błękitne.
— O bogowie! — pisnęła Mabel, upuszczając walizki. — Naprawdę? To wspaniale! Ale właściwie: jak? Kiedy? Czemu nic nie pisaliście?
— Zaręczyliście się? — Bill przechylił głowę, wyglądając przy tym, jakby jego mózg właśnie opuścił ciało, pozostawiając po sobie jedynie mnóstwo wolnej przestrzeni.
— Niezły zwrot akcji. — Kill wywrócił oczami. — Jeden cię wyruchał, drugi ci się oświadczył. Wow.
— Kill, tu jest dziecko — warknęła Mabel, zasłaniając uszy Cyntii, która wciąż nie rozumiała co się wokół niej dzieje i dlaczego wszyscy są tak zaskoczeni.
Flawia wywróciła oczami.
— Jak właściwie do tego doszło? — spytał Bill, gdy już wszyscy zgarnęli swoje bagaże i ruszyli w stronę hotelu. Cyntia biegła przed nimi i jedynie co jakiś czas zatrzymywała się, żeby przyjrzeć się bliżej jeden z tysiąca rzeźb albo zebrać z piasku kolejną muszlę.
— Pamiętacie tę ucztę, na której doszło do ataku?
— Och, tak. Ta, po której prawie umarłem. — Dipper skrzywił się na to wspomnienie. Czasami dalej śniło mu się, że jego ciało rozpada się z nadmiaru mocy, a on sam znowu przestaje istnieć jako osoba; staje się czymś potężniejszym, a zarazem obrzydliwszym.
— Cóż... — Flawia podrapała się po głowie. — Wiecie, kiedy wy tak sobie tam tańczyliście i w ogóle, to... no... tak jakoś wyszło, że ja i Willl...
— Przespaliśmy się ze sobą.
— Moment, moment. Co? Przecież później znowu zachowywaliście się, jakbyście chcieli się pozabijać. — Bill włożył ręce do kieszeni i spróbował sobie przypomnieć chociaż jeden miły moment między Flawią, a Willem. Nic nie znalazł.
— Taa... Powiedzmy, że to wszystko było dość nagłe i że sami też jeszcze nie wiedzieliśmy, co z tym zrobić. A potem jeszcze było mnóstwo papierkowej roboty, potem Will postanowił sobie wyjechać... — Flawia wzruszyła ramionami. — Generalnie to nie mieliśmy zbytnio czasu, żeby ze sobą o tym porozmawiać, a co dopiero z wami.
— Ale później Flawia też zaczęła podróżować.
— I tak jakoś wyszło, że na siebie wpadliśmy.
— A wcześniej wymieniliśmy ze sobą jeszcze kilka listów.
— Tak, ale to były bardzo krótkie i ogólnikowe wiadomości. Coś w stylu ❝Dzień dobry osobo, z którą się przespałam i przy której mi teraz dziwnie przebywać. Jak mija ci życie?❞. Och. Swoją drogą.... Chyba jest jeszcze jedna rzecz, o której powinniśmy wam powiedzieć. W sumie to chyba nawet ważniejsze, niż to, że oświadczyłam się Willowi.
— Nie wiem czy mój mózg udźwignie kolejne informacje, ale w porządku. Mówcie — powiedział Bill.
Flawia zaś uśmiechnęła się i obróciła tak, by móc spojrzeć na twarze wszystkich swoich przyjaciół. Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Will uprzedził ją, rzucając:
— Flawia jest w ciąży.
— Ej. Ja tu próbowałam zbudować napięcie! — Dźgnęła Willa palcem w ramię.
— Właśnie dlatego nie lubię rodzinnych spotkań. — Kill westchnął, wyglądając, jakby i jego przerósł nadmiar informacji. I kiedy Selene, Sam, Dipper oraz Mabel gratulowali Willowi oraz Flawii, on dźgnął Billa łokciem. — Jaką mamy pewność, że bachor jest jego, a nie twój?
— Nie wiem, może nie zauważyłeś, ale od kilku lat mam narzeczonego.
Kill powiedział coś jeszcze, ale Bill nie zwracał już na niego uwagi. Całkowicie skupił się na Willu i chociaż wciąż było mu dziwnie z myślą, że ten związał się z Flawią, cieszył się z jego szczęścia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro