Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I.Nadmiar informacji.

 Dipper Pines był przede wszystkim zmęczony.

W takich chwilach najlepiej docierało do niego w jak beznadziejnym stanie jest jego kondycja — po zaledwie godzinie na korcie tenisowym, cały się trząsł, czując, jak mięśnie płoną z bólu. A przecież nawet nie grał. Jedynie od czasu do czasu biegał za piłeczką. Gra też nie była jakoś niesamowicie zła, pełna piłek lecących w różnych kierunkach, toteż Dipper praktycznie nie wstawał z ławki, ale gdy już podnosił się... No tu zaczynał się problem: raz piłka wyleciała poza krawędź dachu, więc musiał za nią skoczyć. Innym razem Mabel trafiła piłką w okno apartamentowca, a to stłukło się, przy okazji raniąc parę o dziwnym, długim nazwisku. Nie było to nie wiadomo jak poważne zranienie, a zresztą sama para okazała się nie być ludźmi, ale stresu i tak się najedli. Kolejny błąd należał do Sam — jak piłka poleciała, gdzieś w stronę parku, tak później już znaleźć jej nie mogli. To był też moment, w którym Dipper zaczął kląć na właścicieli budynku i beznadziejne barierki, które wcale nie broniły przed jakimkolwiek wybijaniem piłek. Przy okazji też dziwił się faktem, że nikt jeszcze nie spadł z niego, zabijając się.

Mimo wszystko, gdy już znalazł się w domu i wziął prysznic oraz padł na kanapę owinięty w ręcznik, nie potrafił się nie uśmiechnąć.

Początkowo — to znaczy: sześć dni temu — uważał pomysł Mabel za głupi. Chociaż nie. To nie to. Sam plan był dobry, ładnie ułożony, ale... nadawał się dla par. I tylko par. Wpychanie tam trzeciej osoby, która nie miała żadnych romantycznych powiązań z pozostałą dwójką, wydawało mu się absurdalne. Już sobie wyobrażał, jak to w pewnym momencie zostanie pominięty; stanie się typowym piątym kołem. A jednak ostatecznie w poniedziałek zjawił się w nowo otwartym wesołym miasteczku i... spodobało mu się. Rozmawiał z Mabel, rozmawiał z Sam, testował z nimi kolejne atrakcje i wcale a wcale nie czuł się pomijany. Nie miał też wrażenia, by ktoś inny bawił się gorzej: Mabel cała aż promieniała, a Sam pozwoliła sobie na jeden z tych drobnych, ale wiele znaczących, uśmiechów.

Zgrzyt pojawił się drugiego dnia, w muzeum. Ot, nie mogli się dogadać, więc ostatecznie każdy poszedł w swoją stronę i dopiero po dwóch godzinach, przy wyjściu, znowu zaczęli ze sobą porozmawiać, a w ramach rekompensaty poszli do kawiarni. Co prawda i tam humor im nie dopisywał, sporo milczeli, ale przynajmniej zjedli pyszne ciasto. Trzeci dzień znowu był dobry, czwartego Dipper dowiedział się, że o ile zmartwychwstanie jest całkiem proste, o tyle wydostanie się z domu pełnego zagadek — nie. Godzinę zajęła im jedna, a facet w prześcieradle porządnie przestraszył Mabel. Piątego dnia odwiedzili plażę i tu jedyny problem tkwił w osobach na niej. To znaczy: od rana do szesnastej było mało ludzi, większość nie chciała wychodzić w taki upał, inni zaś, po serii niepokojących wiadomości, bali się zbliżyć do wody. O siedemnastej jakieś demony urządziły sobie małą wojnę. Ogień latał po całej plaży, ludzie zaś, otumanieni iluzjami, uciekali. Dipper, widząc krew, doszedł do wniosku, że musi interweniować — uniósł rękę, a woda podniosła się tworząc ogromną falę. Kiedy już zwrócił na siebie ich uwagę, fala uderzyła i w kontakcie z ich ciałami przeistoczyła się w lodowe więzienie. Resztę dnia Dipper, Mabel i Sam spędzili rozwiązując absurdalny konflikt obcych demonów. A ostatecznie i tak najlepiej zadziałał strach. Pod jego wpływem demony natychmiast zaczęły się godzić, przytulać i wylewnie przepraszać.

A teraz Dipper nie mógł się doczekać kolejnych pomysłów Mabel. Chciał zwiedzić kolejne miejsce, odkryć coś niesamowitego, trzymać się planu wycieczki, a innego dnia — całkowicie go zignorować i spontanicznie natrafić na dziwne istoty o pokręconych problemach, które ktoś musiał rozwiązać za nie.

Chciał używać więcej mocy. Chociaż to akurat towarzyszyło mu już od kilku lat i nie miało nic wspólnego z Mabel — kiedyś męczył się zużywając jej za dużo, teraz zaś czuł coś na kształt głodu, ilekroć nie miał okazji do jej wykorzystania.

Przeciągnął się leniwie, włączył telewizje i pozwolił, by pomieszczenie wypełnił znudzony, kobiecy głos informujący o wydarzeniach z ostatniego tygodnia. Nie słuchał jej. Po prostu chciał, żeby coś mu grało w tle. Machnął ręką i już miał przed sobą różne zestawy ubrań: od garnituru idealnego na wesela czy inne ważne uroczystości, po zwykłe dresowe spodnie i szarą bluzę. Kręcił palcem, a ubrania mieszały się ze sobą, tworząc coraz to dziwniejsze zestawienia — w pewnym momencie jaskrawo różowa bluzka z nazwa zespołu trafiła do marynarki i poszarpanych spodni; innym razem czarna koszula (Dipper nie potrafił się nie uśmiechnąć na jej widok) należąca do Billa i zostawiona przez niego po ostatniej wizycie, została ustawiona z okropnymi, zielonymi spodniami i sombrero.

Wreszcie z tych wszystkich połączeń, utworzył zestaw, który mógł nazwać idealnym — w jego skład wchodziła koszula Billa i zwykłe spodnie do kolan. Prosto i wygodnie. Rzucił ręcznik na podłogę i pstryknął palcami. W następnej chwili był już ubrany, a reszta ciuchów zniknęła, wracając do szafy.

Prezenterka mówiła o nowej chorobie wykrytej gdzieś w ruinach Hiszpanii, a Dipper, tym razem bez mocy, robił sobie kanapki.

W takich też chwilach nie potrafił się przyzwyczaić do nowego mieszkania — poprzednie było małe, ale dzięki temu będąc w kuchni, wciąż miał podgląd na salon, bo w gruncie rzeczy oba te pomieszczenia zlewały się ze sobą; oddzielały je jedynie meble. W nowym mieszkaniu wszystko było przesadnie duże, nowoczesne, ale i okropnie puste. Czarno-białe. I, oczywiście, miało to też swoje plusy, choćby — z sypiali miał przepiękne widoki, a sam prysznic był wręcz wielkości jednego pomieszczenia i w gruncie rzeczy bliżej było mu do sauny i pewnie, gdyby się uparł, znalazłby też mnóstwo drobniejszych plusów. Ale wciąż. To mieszkanie było zbyt puste, gdy przebywał w nim sam. Takie przytłaczające, jak to ujęła Mabel.

Zajadając się najprostszą kanapką z samym pomidorem i popijając napojem gazowanym, wrócił na kanapę. Chwilę skakał między kanałami, aż wreszcie zatrzymał się na serialu o dziewczynie romansującej z demonem. Nie widział wszystkich odcinków, ale te, które znał były dość... zabawne. W jednym na przykład twórcy nazwali syreny demonami. W innym pokazano wymiar demonów, wypełniony chaosem i krwią.

— O bogowie, Evelyn dostałaby szału, gdyby zobaczyła taki bałagan — powiedział wówczas, myśląc o jednej z nowych członkiń królewskiej rady.

W najnowszym odcinku próbowano pokazać, że demony też obchodzą jakieś święta i w ramach tego... zjadają dziewice, przelewają więcej krwi oraz rysują tajemnicze czarne kręgi.

— Dzień jak co dzień — mruknął, nim znowu napił się.

Zerknął na zegarek. Miał jeszcze godzinę.

*

Bill pracował.

A przynajmniej próbował, bo po pięciu godzinach liter i cyfry dwoiły się i troiły przed jego oczami. W takich chwilach najbardziej docierało do niego, jak ważną rolę pełnił Will. Bo to on zazwyczaj zajmował się tą częścią papierkowej roboty, to on wszystko przeliczył i to on czytał większość raportów wypisanych niemożliwym do rozszyfrowania pismem. A trzeba było dodać, że robił to wszystko w czasach, gdy nie istniał jeden doskonały szablon, więc każdy emisariusz pisał raport zupełnie inaczej — jedni bardziej skupiali się na opisie przyrody, niż faktycznej misji, u innych stronę wypełniały ledwie dwa zdania, a u jeszcze innych aż jedno, ale złożone z trzech słów. Bill zaś miał ten, opracowany trzy lata temu, idealny szablon, a i tak gubił się w zeznaniach. A jedynym plusem był fakt, że dzięki tym wszystkim zapiską z łatwością mógł odkryć którzy emisariusze są niekompetentni; których trzeba odesłać na dodatkowe szkolenia, a których wywalić. Tylko... po kolejnej godzinie nie miał nawet siły wpisywać ich nazwisk do odpowiednich rubryk.

— Powinieneś zrobić sobie przerwę — stwierdziła, dwie godziny temu, Selene. Odbierała od niego przejrzane już papiery i dostarczała jakieś listy.

Powiedział, że ma rację i zaraz to zrobi... no, a potem wziął do ręki kolejną kartkę i jeszcze jedną, i nim się zorientował, zamiast odpocząć, jeszcze bardziej pogrążył się w tym wszystkim.

Czy Will robił sobie przerwy? Jak w ogóle udawało mu się to wszystko ogarnąć i jeszcze samemu chodzić na misje? — prawdopodobnie w ciągu ostatnich lat myślał o tym przynajmniej milion razy, a i tak wciąż nie mógł przestać się dziwić.

Ziewnął, a przez całkowity brak skupienia na otaczającym go świecie, nawet nie zauważył, kiedy czyjeś dłonie owinęły się wokół jego szyi.

— Co tam czytasz?

Dopiero głos Dippera sprowadził go na ziemię i zmusił do oderwania wzroku od białych kartek i zawartych na nich gryzmołów.

— Powinienem powiedzieć, że raport, ale patrząc na trzeci akapit, zaczynam wierzyć, że to po prostu porno — wyznał, wplatając palce w białe włosy. — Jak było u Harukiego?

Dipper pozwolił wciągnąć się na kanapę, ale na jego twarz wkradł się grymas.

— Powiedział, że robię postępy. — Wywrócił oczami.

— Sądzisz, że kłamie?

— Sądzę, że mógłbym powiedzieć mu, że przechodząc przez jezdnię, rozejrzałem się, a on i to uznałby za postęp. — Oparł głowę na ramieniu Billa. — Nie mówię, że jest zły — zaznaczył. — On faktycznie mi pomógł... ale na początku. Za to od dwóch lat znowu czuję się, jakbym stał w miejscu albo znowu był na początku. Mówiłem ci już o tym prawda?

— Mhm. I mówiłeś, że chcesz z nim dzisiaj o tym porozmawiać. Więc?

— Powiedział coś tam o tym, że przez pierwszy rok mu nie ufałem, potem się rozpędziłem, a teraz znowu robimy małe kroczki, ale to w porządku, wręcz bardzo dobrze, a poza tym to muszę przestać być niecierpliwy i powinienem wyluzować.

Bill kiwnął głową na znak, że słucha, a ręką sięgnął do przepaski zasłaniającej jedno oko Dippera. Ostrożnie zdjął ją i odstawił gdzieś na stertę papierów.

— No to mu powiedziałem ❝Panie, ja od ponad stu lat robię małe kroczki, na pewno nie możemy już zacząć biec?❞, a on spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć ❝Siedzisz tu tyle lat, a dalej niczego się nie nauczyłeś.❞. Więc się wkurzyłem i trzasnąłem drzwiami.

— M a s o n . — Bill zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony.

— Nie patrz tak. I tak pięć minut później poczułem się z tym źle, więc wróciłem i przeprosiłem — fuknął, skubiąc jeden z bandaży zasłaniających poczerniałe żyły. — A on mi wybaczył i poczęstował ciastkami, więc potem jadłem i opowiadałem mu o ostatnim tygodniu, kryzysach, lękach i... tamtej nocy. I w sumie, tu było nawet lepiej, niż myślałem. W sensie, wiesz, ostatnio spanikowałem, a teraz... — Machnął ręką. — Jakoś tak łatwo poszło. Chyba nawet był ze mnie dumny, że moje ❝zapadnięcie się w sobie❞ trwało dzień, a nie, jak ostatnio, tydzień.

Bill wzdrygnął się na samo wspomnienie tamtego tygodnia i Dippera chodzącego z podkrążonymi oczami, i unikającego go w każdy możliwy sposób.

— I że z tobą porozmawiałem, zamiast znowu udawać, że tematu nie było — dodał po chwili namysłu. — Generalnie to jestem trochę sfrustrowany, ale nie tak bardzo, jak myślałem, że będę. W sumie jest dobrze, ale jak tak dalej pójdzie, to Haruki, zanim mnie naprawi, zdąży sobie kupić willę z basenem. Albo i zbuduje sobie własny pałac lepszy od twojego.

— Nie lubię, jak używasz tego słowa.

— Że willa? Czy pałac?

— Nie. Chodziło mi o ❝naprawi❞. Jakbyś był zepsutym urządzeniem.

— A nie jestem? — Dipper odsunął się odrobinę, żeby móc spojrzeć na twarz Billa.

— Rozmawialiśmy już o tym dziewięćdziesiąt razy.

— Jeszcze dziesięć i może coś do mnie dotrze — zapewnił i pozwolił sobie na uśmiech.

Bill westchnął.

— Mój narzeczony jest idiotą — podsumował.

— Cóż, przynajmniej jestem ładny.

Bill milczał przez chwilę z uniesioną brwią, a wyczuwając bijącą od Dippera niecierpliwość, oznajmił wreszcie:

— Ujdzie.

Palec wbił się w jego brzuch.

Zanim jednak Dipper zdążył choćby pomyśleć o kontynuowaniu tematu — Bill pocałował go, a dłonią sięgnął po jedną z tysiąca kopert.

— Will do mnie napisał — oświadczył, kiedy odsuwali się od siebie.

Nie było to jakoś szczególnie zaskakujące — Will pisywał w miarę regularnie — więc tym razem to Dipper uniósł brew, czekając na ciąg dalszy tej wypowiedzi.

— Zaprasza nas na Wyspy Słońca — wyjaśnił, wyjmując list i obracając go tak, by Dipper mógł ujrzeć staranne pismo wypełniające białą kartkę.

— Słyszałem o nich — stwierdził, przeskakując wzrokiem po kolejnych literkach. — Są dostępne tylko przez tydzień, raz na sto pięćdziesiąt lat, prawda?

— Tak, i tak wyszło, że ten tydzień zaczyna się piętnastego lipca.

— Cóż... — Dipper uniósł się, ale wciąż pozostał na kolanach Billa. — Czemu nie? — Wzruszył ramionami.

— Haruki?

— Następną wizytę mam czternastego, a kolejną dopiero w sierpniu. Poza tym myślę, że i tak nie miałby nic przeciwko. Chociaż... Bardziej martwi mnie Cyntia. W końcu miała poprawiać teorię zdolności, a gdyby się dowiedzi... — Urwał, widząc minę Billa. — Powiedziałeś jej, prawda?

— Być może coś o tym wspomniałem i być może wyjdziesz na tego złego ojca, jeśli odmówisz albo powiesz, że jedziemy tylko ty i ja.... I Kill i Selene.... I Mabel z Sam... w sumie i tak nie będziemy mieli z kim jej zostawić...

— Czasami mam ochotę cię udusić, Cipher.

— Przepraszam???

*

— Tak. Zdecydowanie wciąż nienawidzę portal — wybełkotał Dipper, gdy jego nogi wreszcie dotknęły piasku, a wszystko dokoła przestało wirować.

Bill uśmiechnął się jedynie i spojrzał przed siebie, na ogromny, biały hotel w kształcie litery H. Już z tej odległości był imponujący, a wedle katalogu i miliona stron internetowych — w środku było jeszcze lepiej. Zresztą, przecież Will nie zaprosiłby ich do pierwszego lepszego miejsca. Już samo to, że to on wybrał miejsce sprawiało, że Bill wierzył w to, że zaraz ujrzą coś równie luksusowego, co pałac.

Nie spodziewał się za to, że Will wyjdzie po nich razem z Flawią i, że... będzie aż tak odmieniony.

Chociaż w świecie demonów istniało tysiąc sposób komunikacji i większość z nich pozwalało na podziwianie drugiej strony, Bill nie widział Willa od kiedy ten opuścił pałac. Jego brat nie przysyłał bowiem własnych zdjęć, stawiając na klasyczne listy, rozmowy telefoniczne i ewentualnie zdjęcia mijanych krajobrazów. Toteż teraz Bill wpatrywał się w niego z otwartymi ustami; nie mając pojęcia na czym dokładnie zatrzymać wzrok.

Gdyby ktoś kiedyś powiedział mu, że Will zapuści włosy; że będą mu sięgały niemal do kolan, związane w krzywą kitkę — wyśmiałby tę osobę. To samo zresztą zrobiłby z każdym, kto wyznałby mu, że w przyszłości Will będzie opalony, a jego idealne stroje zmienią się w luźną, hawajską koszulę i szorty. I że będzie nosił wianek na głowie. I kolorowe okulary. I... I... I... Bill naprawdę nie miał pojęcia na czym powinien się skupić.

— Zhipisiał — podsumował Kill, uprzednio dźgając Billa łokciem w żebro. — To twoja wina.

— Czekaj. Co? — Bill zmarszczył brwi, zerkając na swojego kuzyna. — W jaki niby sposób to...

— Było go przykuć i trzymać w pałacu, zamiast pozwalać mu biegać swobodnie po światach— odparł Kill, krzyżując ręce na piersi.

— Wiecie, że was słyszę, prawda? — Will spojrzał rozbawiony na brata i kuzyna.

Flawia zaś zignorowała dziwną atmosferę, niepewne spojrzenia i najzwyczajniej w świecie rzuciła się Billowi na szyję. Demon przechylił głowę; dopiero wówczas dotarło do niego, że dziewczyna wciąż tu jest i... jest tu. Z Willem. Flawia, której też nie widział od dłuższego czasu.

— Nie to, bym narzekał, ale... dlaczego tu jesteś? — spytał, patrząc, jak dziewczyna przytula teraz Dippera.

— A dlaczego miałoby mnie tu nie być? — spytała, uśmiechając się coraz to szerzej i szerzej. — Znaczy. Domyślam się. Ale ostatnio, oprócz gotowania, lubię też plaże, wiesz? Znaczy, gotowanie wciąż jest najlepszy i w ogóle, ale, o bogowie, Bill wiesz, jak fajnie jest od czasu do czasu ubrać swój najlepszy strój kąpielowy i po prostu rzucić się na piasek, i przeleżeć tam kilka godzin? — paplała.

— Bardziej chodziło o to, że kiedy ostatni raz widzieliśmy ciebie i Willa w jednym pomieszczeniu, skakaliście sobie do gardeł — wtrąciła Selene, która wciąż nie mogła przywyknąć do sukienki sięgającej ledwie do kolan. Po tylu latach noszenia długich, ciężkich sukni czuła się nieswojo w czymś tak lekkim i delikatnym.

— Ach. O to chodzi. — Flawia skrzywiła się i zerknął na Willa. — Cóż... um... trochę się pozmieniało od ostatniego roku. Na przykład...

— Zaręczyliśmy się — oświadczył Will tak spokojnie, jakby właśnie ich informował, że dzisiejsza pogoda będzie wyjątkowo słoneczna, trawa wciąż jest zielona, a niebo o tej porze dnia błękitne.

— O bogowie! — pisnęła Mabel, upuszczając walizki. — Naprawdę? To wspaniale! Ale właściwie: jak? Kiedy? Czemu nic nie pisaliście?

— Zaręczyliście się? — Bill przechylił głowę, wyglądając przy tym, jakby jego mózg właśnie opuścił ciało, pozostawiając po sobie jedynie mnóstwo wolnej przestrzeni.

— Niezły zwrot akcji. — Kill wywrócił oczami. — Jeden cię wyruchał, drugi ci się oświadczył. Wow.

— Kill, tu jest dziecko — warknęła Mabel, zasłaniając uszy Cyntii, która wciąż nie rozumiała co się wokół niej dzieje i dlaczego wszyscy są tak zaskoczeni.

Flawia wywróciła oczami.

— Jak właściwie do tego doszło? — spytał Bill, gdy już wszyscy zgarnęli swoje bagaże i ruszyli w stronę hotelu. Cyntia biegła przed nimi i jedynie co jakiś czas zatrzymywała się, żeby przyjrzeć się bliżej jeden z tysiąca rzeźb albo zebrać z piasku kolejną muszlę.

— Pamiętacie tę ucztę, na której doszło do ataku?

— Och, tak. Ta, po której prawie umarłem. — Dipper skrzywił się na to wspomnienie. Czasami dalej śniło mu się, że jego ciało rozpada się z nadmiaru mocy, a on sam znowu przestaje istnieć jako osoba; staje się czymś potężniejszym, a zarazem obrzydliwszym.

— Cóż... — Flawia podrapała się po głowie. — Wiecie, kiedy wy tak sobie tam tańczyliście i w ogóle, to... no... tak jakoś wyszło, że ja i Willl...

— Przespaliśmy się ze sobą.

— Moment, moment. Co? Przecież później znowu zachowywaliście się, jakbyście chcieli się pozabijać. — Bill włożył ręce do kieszeni i spróbował sobie przypomnieć chociaż jeden miły moment między Flawią, a Willem. Nic nie znalazł.

— Taa... Powiedzmy, że to wszystko było dość nagłe i że sami też jeszcze nie wiedzieliśmy, co z tym zrobić. A potem jeszcze było mnóstwo papierkowej roboty, potem Will postanowił sobie wyjechać... — Flawia wzruszyła ramionami. — Generalnie to nie mieliśmy zbytnio czasu, żeby ze sobą o tym porozmawiać, a co dopiero z wami.

— Ale później Flawia też zaczęła podróżować.

— I tak jakoś wyszło, że na siebie wpadliśmy.

— A wcześniej wymieniliśmy ze sobą jeszcze kilka listów.

— Tak, ale to były bardzo krótkie i ogólnikowe wiadomości. Coś w stylu ❝Dzień dobry osobo, z którą się przespałam i przy której mi teraz dziwnie przebywać. Jak mija ci życie?❞. Och. Swoją drogą.... Chyba jest jeszcze jedna rzecz, o której powinniśmy wam powiedzieć. W sumie to chyba nawet ważniejsze, niż to, że oświadczyłam się Willowi.

— Nie wiem czy mój mózg udźwignie kolejne informacje, ale w porządku. Mówcie — powiedział Bill.

Flawia zaś uśmiechnęła się i obróciła tak, by móc spojrzeć na twarze wszystkich swoich przyjaciół. Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Will uprzedził ją, rzucając:

— Flawia jest w ciąży.

— Ej. Ja tu próbowałam zbudować napięcie! — Dźgnęła Willa palcem w ramię.

— Właśnie dlatego nie lubię rodzinnych spotkań. — Kill westchnął, wyglądając, jakby i jego przerósł nadmiar informacji. I kiedy Selene, Sam, Dipper oraz Mabel gratulowali Willowi oraz Flawii, on dźgnął Billa łokciem. — Jaką mamy pewność, że bachor jest jego, a nie twój?

— Nie wiem, może nie zauważyłeś, ale od kilku lat mam narzeczonego.

Kill powiedział coś jeszcze, ale Bill nie zwracał już na niego uwagi. Całkowicie skupił się na Willu i chociaż wciąż było mu dziwnie z myślą, że ten związał się z Flawią, cieszył się z jego szczęścia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro