Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I.Kasyno.

Will Cipher nie był szczęśliwy.

Chociaż świat ludzi zdążył się zmienić; z drewnianych, nijakich budowli przeistoczył się w powojenny chaos, przemierzanie go wciąż sprawiało mu ból. Wspomnienia pozostawały żywe. Atakowały go nawet, gdy przebywał na drugim końcu świata, jak najdalej od niewielkiej chatki i błękitnych, cyrkowych namiotów. Czasami, zatrzymując się, miał wrażenie, że zaraz ujrzy przed sobą rozbawioną Mabel Gleeful, a Dipper wychyli się z jednego z namiotów i z grymasem na twarzy powie pierwszą lepszą rzecz, która przyjdzie mu do głowy.

To była jedna z tych chwil, w których żałował, że nie miał w sobie obojętności Killa. Gdyby ją miał, mógłby odmówić królowi. Nie. Gdyby był Killem nawet nie musiałby się odzywać. Po prostu wyszedłby trzaskając drzwiami w momencie, gdy rozmowa stałaby się dla niego zbyt irytująca, bądź nudna. Gdyby zaś był Billem — ale tym zdrowym Billem; tym Billem, który rozumie, co się do niego mówi — mógłby napyskować i nie przejmować się konsekwencjami. Ale on pozostawał cholernym Willem Cipherem. A Will Cipher nie pyskuje, nie trzaska drzwiami i nie odmawia. Will Cipher jest kimś, kogo zdjęcie mogłoby wisieć obok definicji idealnego emisariusza. Dlatego jedynie uśmiechnął się, gdy król powiedział:

— Od paru miesięcy praktycznie nie wychodzisz z pałacu, tylko siedzisz w biurze i piszesz, i piszesz, i piszesz. I oczywiście doceniam twoje raporty i całokształt papierkowej roboty, ale bądźmy szczerzy! Jak tak dalej pójdzie, to tyłek zrośnie ci się z krzesłem, a palce zmienią się w dodatkowe długopisy.

I grzecznie zabrał przygotowaną na tę okazję teczkę. Wychodząc, napisał krótką wiadomość do Selene, nie chcąc za bardzo rozmawiać z Killem. Wiedział bowiem, że ten i tak nie powie mu nic dobrego, a jedynie wyśmieje postawę. Billa nie odwiedzał. Początkowo chciał to zrobić, ale przejrzawszy zawartość teczki, doszedł do wniosku, że pożegnania z nim są niepotrzebne. Misja miała być krótka i prosta. Ot, żadnych łapanek niebezpiecznych przestępców, żadnego rozlewu krwi, a jedynie prosta, szybka rozmowa.

A jednak teraz ściskało go w żołądku, jakby od tego zadania zależały losy wszechświata. Dla oderwania się od wspomnień i niepokoju, rozglądał się po okolicy. Większość budynków zniszczono; niekiedy pozostały po nich jedynie pojedyncze ściany z popękanymi oknami. Ulice śmierdziały wszystkimi możliwymi ludzkimi wydzielinami, a gdy skręcał w jedną z bocznych ulic — miał okazję zobaczyć kilka rozkładających się ciał. Żywi ludzie najczęściej dzielili się na dwie grupy — jedni, przerażeni kulili się wyraźnie przemarznięci i głodni. Drudzy byli... szczęśliwi. Absurdalnie roześmiani, rozluźnieni, jakby nie potrafili dostrzec wszystkich zniszczeń.

W pewnym momencie nawet Will natrafił na śpiewające mężczyznę. Stary człowiek skakał po ulicy, niczym nastolatek, a swoim głosem zwabiał ciekawskich ocalałych.

Miał wiele pytań, widząc, jak ulica zmienia się w makabryczną scenę dla tańczących ludzi, ale jednocześnie wolał nie zadawać żadnego z nich. Zamiast tego — ruszył dalej, uprzednio opatulając się szczelniej błękitnym płaszczem.

Czasami mijał demony.

Chociaż swoje dodatkowe części ciała i ruchome tatuaże miały ukryte, łatwo rozpoznawał je po postawie. Były równie zagubione i ciekawskie, co on. Wychodziły ze swoich nor i patrzyły na ludzi, niczym na wyjątkowo cudaczne zwierzęta. Też nie podchodziły, nie pytały. Trzymały się ściśnięte w grupki. Gdzieś wśród nich dostrzegł nawet znajome twarzy — emisariuszy przybyłych na misje oraz zwyczajnych demonów, które jedynie chciały obejrzeć ten zniszczony świat lub też miały tu swoje sprawy do załatwienia.

Po godzinie, gdy niebo już całkowicie zniknęło za chmurami, a deszcz lunął, przeistaczając ulice w potoki, Will dotarł na miejsce.

Budynek, który miał przed sobą, w niczym nie pasował do pozostałych. Niezniszczony, z idealnie białymi ścianami i neonowym napisem zdecydowanie nie miał w sobie nic ludzkiego. Will westchnął ciężko i wszedł do środka.

Chociaż wciąż był dzień, w kasynie przebywały tłumy złożone głównie z demonów. Głośna muzyka zagłuszała nawet myśli, a alkohol wypływał nawet z ogromnych fontann rozmieszczonych przy rogach głównego pomieszczenia. Mimo to Will nie mógł powiedzieć, że panująca w środku atmosfera była w pełni pozytywna. Demony grały, żetony przesuwały się od jednej strony stołu do drugiej, a jednak w tym wszystkim było jakieś napięcie. Rozbawienie czy chłodne kalkulacje, zastąpiły szepty.

— Martwią się o swój dalszy los — wyjawił mu właściciel całego budynku, uprzednio wyłaniając się zza kurtyny i bezbłędnie rozczytując emocje wypisane na twarzy Willa. W białym, błyszczącym się garniturze zeskoczył ze sceny i podszedł do demona. — Co prawda mogliby odbudować swoje fortuny przez jedno pstryknięcie palcami, ale wielu miało tu ludzie rodziny. — Nikolaj Northwest westchnął ciężko, teatralnie i przeczesał palcami swoje blond włosy. — Ale to nie to cię tu sprowadza, prawda emisariuszu?

Był człowiekiem. Zdecydowanie nim był. Przebieglejszym, zapoznanym z demonami i idealnie ustawionym, ale jednak człowiekiem.

Will uniósł brew.

— Jeszcze nic nie powiedziałem — zauważył, rozpinając guziki płaszcza. O ile na zewnątrz przemarzł, o tyle tu miał wrażenie, że zaraz ugotuje się w swoim ubraniu.

Nikolaj uśmiechnął się.

— Po tylu latach nauczyłem się was rozpoznawać — wyjawił, sięgając po kieliszek szampana. Spojrzał pytająco na Willa, a gdy ten pokręcił głową, Nikolaj mówił dalej: — Zawsze macie w swojej postawie coś, co wręcz krzyczy ❝Lepiej uważaj! Jestem tu na służbie!❞. Tak więc, pozwól, że od razu przejdę do rzeczy i zapytam: co tym razem? Wszystkie rachunki mam zapłacone, zasad przestrzegam...

— To nic związanego bezpośrednio z kasynem — zapewnił Will.

— Och. Więc chodzi o niego?

— Tak. Król nie mógł się tu sam zjawić, ale prosił, żebym odbył z nim rozmowę i-

— Niech zgadnę. — Nikolaj uniósł rękę, tym samym przerywając Willowi w połowie. — Król chce go dla siebie.

— I jest gotów zapłacić.

Nikolaj westchnął, jakby przerabiał to już milion razy (najpewniej tak było) i ruszył w stronę kręconych schodów. Will podążał za nim. Na czwartym piętrze było o wiele ciszej. W zasadzie — Will słyszał jedynie ciche postukiwanie kobiety zasiadającej za ladą i piszącej coś na komputerze sprowadzonym z jego świata.

— Jest w ostatnim pokoju po lewej — poinformował go Nikolaj. — Nie wiem, czy będzie chciał z tobą rozmawiać, ale tak czy inaczej — jemu pozostawiam podjęcie decyzji. Jeśli zechce odejść... Cóż, w porządku. Byleby król faktycznie dobrze zapłacił. Jeśli nie zechce... Proszę, tylko nie porywaj go. Po dziesiątym razie ten scenariusz przestał być zabawny, a ja naprawdę mam zbyt wiele na głowie, by jeszcze latać za nim po innych wymiarach.

— Nie zamierzam nikogo porywać — oświadczył Will.

— Tak, tak. Wszyscy tak mówicie. — Nikolaj machnął ręką. — Tak czy inaczej — miłej rozmowy.

Nie zszedł na dół. Zamiast tego stanął przy ladzie i rozpoczął rozmowę z kobietą. Will zaś ruszył dalej, we wskazanym kierunku. Korytarz pachniał lawendą. Na ścianach zawieszono obrazy, a Will był niemal pewien, że każdy kosztował tyle, co dwa takie budynki. W niektórych z nich rozpoznał zaginione dzieła, o których czytał w książkach na temat świata ludzi.

Dotarłszy do odpowiednich drzwi uniósł rękę i...

— Wejdź — usłyszał, nim zdążył zapukać.

Zamrugał, rozejrzał się po korytarzu, by upewnić się, czy dźwięk nie dobiegł z innej strony i wreszcie otworzył drzwi.

O ile wszystko na korytarzach i dolnych poziomach tonęło w złocie oraz bieli, o tyle pokój, do którego Will wszedł, był wypełniony szkarłatem. Kolor ten był tak intensywny, że nawet brązowe meble w pierwszej chwili wydawały się czerwone. Z zapachem było wręcz przeciwnie — Will nie czuł niczego specjalnego. Żadnych kwiatowych zapachów, żadnego alkoholu.

— Czasami używam kadzideł, ale wiem, że ich nie lubisz.

Will spojrzał na podłogę, gdzie pośród rozłożonych kart tkwił chłopak. Był młody, blady i ubrany jedynie w biały szlafrok z wyjątkowo długimi rękawami. Nawet nie próbował się podnieść albo chociaż zerknąć na przybyłego demona — wciąż leżał z głową podpartą na dłoni. Kiedy ruszał nogami łańcuch na jednej z nich szeleścił nieprzyjemnie.

— Z pewnością wiesz też, dlaczego tu przybyłem.

— Wiem to od ponad dziewięciu lat — przyznał Adam Southeast. — Wiem też, jak potoczy się ta rozmowa, ale zdaje sobie również sprawę z tego, że ciągła wiedza bywa irytująca dla moich gości, więc, zamiast dać ci od razu, bez kontekstu odpowiedzi, chciałbym poprosić, żebyś do mnie podszedł.

— Mam podejść? — upewnił się Will, zerkając na rozłożone karty.

— Nie przejmuj się nimi. — Adam podniósł się i usiadł po turecku. — Bez żadnych porównań czy innych dziwnych metafor, całkowicie na poważnie, muszę ci wyznać, że widzę jedynie to, co mam na wyciągnięcie ręki. Wszystko inne spowija ciemność.

Dopiero gdy Will usiadł naprzeciwko, zauważył, że oczy Adama były niemal całkowicie białe i poruszały się niespokojnie, nie potrafiąc dokładnie namierzyć drugiej osoby.

— Czyli... nie widziałeś mnie.

— Tak. Mam tak od urodzenia — przyznał Adam i wreszcie spojrzał na Willa. Przyjrzał mu się zaciekawiony, zatrzymując wzrok na każdym drobnym szczególe.

— To musi być strasznie denerwujące.

— Czasami potykam się o coś, bo nie mogę tego zobaczyć, dopóki nie będzie za późno — przyznał — ale zdarza się, że wiem, że zaraz się potknę; wyjątkowo pamiętam tak trywialną rzecz, toteż łapię się ścian czy mebli. Poza tym... większość rzeczy w tym pokoju wyłożono grubym, ale miękkim materiałem. Nie mogę więc zrobić sobie krzywdy.

Faktycznie — nawet dywan przypominał nieco cieńszy, niż zwykle materac, a wszystkie meble ustawiono po lewej stronie, blisko siebie, pozostawiając w ten sposób mnóstwo wolnej przestrzeni.

— Nie rozmawiajmy jednak o moich problemach, bo i przecież nie dla nich tu jesteś. Król cię tu przysłał.

— On chce, żebyś był jego wyrocznią.

— Jak już mówiłem: wiem, po co przybyłeś. — Znów machnął ręką. — Zanim jednak udzielę ci odpowiedzi na jego pytanie... nie chciałbyś sam o coś spytać? Dowiedzieć się czegoś o swojej przyszłości?

Will zamrugał, zaskoczony tym pytaniem.

— Nie mam pytań — oświadczył.

— Na pewno? A co z twoim kochankiem? — Adam przekrzywił głowę.

Will przez chwilę milczał, wpatrując się w twarz chłopaka. Chociaż miał szeroko otwarte oczy, wyglądał, jakby zaraz miał zasnąć w tej pozycji.

— Oczywiście, że i o tym wiesz. — Demon westchnął i odgarnął włosy wpadające do oczu.

— Tak. Król miał rację, gdy mówił, że mój zasięg jest większy, niże jego. Wracając jednak do ciebie i Dippera Gleefula...

Will zacisnął palce na swoich kolanach. Nie przywykł do tego, by ktoś inny tak po prostu wypowiadał imię Dippera. Przez wieki był jedyną osobą, która pamiętała je i używała od czasu do czasu. W ustach Adama imię brzmiało dziwnie, wręcz obco. Niewłaściwie.

Nie powiedział jednak o swoim dyskomforcie na głos (najpewniej i tak nie musiał; Adam doskonale zdawał sobie z niego sprawę). Zamiast tego odważył się i spytał:

— Czy ja... czy... czy kiedyś odważę się i go wskrzeszę?

To też, wypowiedziane na głos, brzmiało niewłaściwie. Mógł o tym latami myśleć, mógł się zastanawiać, ale teraz... teraz faktycznie czuł, że te wszystkie myśli zmierzają do czegoś konkretnego. Że mają jakiś realny kształt.

Adam zerknął na karty i odwrócił jedną z nich, odsłaniając przepiękną ilustrację przedstawiającą kobietę o niesamowicie długich, blond włosach. Tkwiąca w oknie płonącej wieży, wyciągała przed siebie ręce i, o dziwo, uśmiechała się łagodnie.

— Sam nie dasz rady. Jeśli trafisz na ścieżkę prób, prędzej czy później zrozumiesz, że nie jesteś wystarczająco potężny. Przywrócisz mu ciało, ale nie zdołasz przywrócić osobowości. A i ciało będzie wątpliwe — w najlepszym wypadku utknie między wężową, a bardziej ludzką formą. Nie będzie w nim nic mądrego, zero faktycznej świadomości. Jedynie instynkt typowy dla normalnego węża.

Will zacisnął usta. Spodziewał się takiej odpowiedzi. Potem jednak drgnął, zauważając wreszcie początek wypowiedzi Adama.

— Powiedziałeś, że sam nie dam rady, ale co gdybym poprosił kogoś o pomoc?

— Aktualnie nie ma na tym świecie osoby tak potężnej.

— A co z przyszłością?

— Cóż... faktycznie, nadejdą czasy, gdy ktoś pozornie zwyczajny dostanie moc, o jakiej inni mogą jedynie śnić, ale...

— Ale?

— Ale nigdy nie poprosisz tej osoby o pomoc.

— Dlaczego niby? Czy będziemy w złych relacjach?

— Nie. Wręcz przeciwnie. Zostaniecie dobrymi przyjaciółmi.

— Więc... o co chodzi? Co będzie nie tak? Czy nie ma chociaż jednej ścieżki, w której poprosiłbym o pomoc?

— Problemem będzie to, że na tamtym etapie będziesz już wiedział, że nie da się wskrzesić kogoś bez żadnych konsekwencji; zrozumiesz, że nawet najbliższa bogom istota nie przywróci kogoś do życia, zachowując go w idealnym, niezmiennym stanie.

— Czy ja... wskrzeszę kogoś innego? Będę tego świadkiem?

— W pewnym stopniu, odpowiedź na oba pytania brzmi: tak. Konsekwencje nie będą przyjemne i chociaż ostatecznie wszystko powinno się ułożyć... Twój strach będzie zbyt wielki. Poza tym... wiem, że teraz, po wiekach, wydaje się to absurdalne, ale pewnego dnia twoja żałoba osłabnie. Zrozumiesz, że musisz ruszyć do przodu.

Will prychnął.

— Może jeszcze o nim zapomnę?

— Nie. To się nigdy nie zdarzy. Zawsze będziesz pamiętał. Po prostu... wszystko wyblaknie. A teraz, gdy już mamy za sobą tę część, chciałbym wrócić do tematu właściwego.

Will wywrócił oczami.

Wątpił, by tak po prostu dał radę przejść do innego, niezwiązanego z Dipperem tematu, ale nie skomentował tego. Żeby się uspokoić, na moment skupił się na pozostałych odsłoniętych kartach: na chłopcu stojącym wśród kwiatów, na parze tańczącej z kościotrupami i na klaunie balansującym na ogromnej piłce. Nie miał pojęcia czy karty faktycznie coś znaczą; czy pomagają w przewidywaniu przyszłości, czy też są zwykłą zabawką, umilaczem czasu, ale musiał przyznać, że zostały wykonane w niesamowicie precyzyjny sposób.

— Jaka jest twoja odpowiedź? — spytał wreszcie.

Adam uśmiechnął się łagodnie i Will już wiedział, co zaraz powie.

— Z pewnością pałac jest pięknym miejscem, a i król stanowi wyjątkowo... ciekawą postać, ale moje miejsce jest tutaj.

— W łańcuchach? — Will uniósł brew, zerkając na łańcuch zatrzymujący chłopaka w tym pomieszczeniu. Był wystarczająco długi, by Adam mógł się poruszać po całym pokoju oraz wyjść do łazienki, ale na tym kończyła się cała wolność.

— Nie pamiętam innego życia — przyznał Adam, dotykając swojej nogi w miejscu, gdzie skórę przysłaniał chłodny metal. — Nie naprawdę — dodał po chwili wahania. — Wiem, że mógłbym je wieść, ale... wy demony poradzicie sobie nawet bez mojej pomocy. Zaś ludzie, którzy przybędą tu... oni nie dadzą rady. Nikolaj też nie da sobie rady. Dlatego decyzja jest oczywista.

Odchodząc Will został jeszcze zatrzymany przy drzwiach i usłyszał:

— Proszę, powiedz swojemu kuzynowi, Killowi, że jestem już przygotowany na jego wizytę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro