Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXI.By ocalić własne życie.

 Dipper patrzył jak drzwi zamykają się za Mabel, a gdy wszelakie dźwięki ucichły — nie dało się już usłyszeć szybki kroków, a powiększona gałka oczna ze skrzydłami nietoperza przestała uderzać w jedno z zakratowanych okien — roześmiał się gwałtownie i histerycznie. Padając na łóżko, łapiąc się za brzuch, wciąż dygotał i zaśmiewał się w najlepsze, nie mogąc uwierzyć w absurd całej tej sytuacji — jego własna siostra mu nie wierzyła! Kochana siostrzyczka nazywała jego prawdę majaczeniem! Spojrzała mu w oczy i po prostu wybiegła, jakby ujrzała coś niezwykle obrzydliwego; coś pokroju robaków wypełzających z przegniłego ciała! Czy mogło być zabawniej? Zakrył twarz zdrową ręka i równie gwałtownie, co wybuchł śmiechem, po prostu ucichł wpatrzony w sufit.

Najgorszym było to, że choć bardzo starał się udawać, że tak nie jest — w jakimś stopniu rozumiał decyzje Mabel; rozumiał w jaki sposób musi wyglądać sytuacja z jej strony; że dla niej aktualny stan jest całkiem logiczny. Sam pewnie stanąłby po stronie Fii, gdyby to ona odnalazła go pierwsza i gdyby nie znał wersji zdarzeń Billa... oraz gdyby nie Carmen.

Na samo wspomnienie wampirzycy poczuł nieprzyjemny dreszcze pełznący wzdłuż kręgosłupa. Jej słowa znów powróciły i w zaistniałej sytuacji wydały się jeszcze gorsze — będąc wolnym i idąc za planem Willa oraz Billa, miałby jakieś szanse z Billem; mogliby negocjować po pokonaniu Fii. Teraz zaś Dipper był dla demona całkowicie bezużyteczny — nie mógł się wydostać z pomieszczenia, nie mógł mierzyć z Fią, nie mógł uwolnić Billa spod jej władzy, więc jeśli jakimś cudem to wszystko się skończy; jeśli Will żyje i znajdzie sposób na wydostanie ich z tej sytuacji... Dipper będzie skończony. Ten świat będzie skończony, a Bill, jak to ujęła Carmen, wróci do swojej starej formy. Ostatecznie i tak zasieje chaos, rozpęta kolejny Weirdmageddon albo...

Dipper zamarł, a jego oczy rozszerzyły się na wspomnienie demona — rąk oplatających jego ciało; rzeczy, które zdążył powiedzieć wtedy w lesie i łazience, i w wielu innych momentach; złotego oka, które, choć należało do Billa, wcale nie patrzyło na niego z nienawiścią czy niechęcią. I Dipper wiedział, że jest w tym coś naiwnego, absurdalnego, ale na krótki moment pozwolił sobie zatonąć w fantazjach i wyobrazić świat, w którym to wystarcza do przekonania demona do zaniechania nikczemnych planów, a potem — nim zdążył się zorientować — zawędrował w jeszcze dziwniejsze rejony. Gdybał aż błękit nieba przeistoczył się w grant i wreszcie stał się niemalże czarny; gdybał aż ból nadgarstka powrócił ze zdwojoną siłą i wydarł z jego ust wrzask; gdybał aż doszedł do światów, w których on i Bill nigdy nie byli wrogami — do światów, gdzie coś takiego, jak demon nie istniało, a oni poznali się w milszych okolicznościach. Światów bez Fii i powrotów Billa. Idealnych światów bez takiego cierpienia; gdzie jedynymi problemami są niezapowiedziana kartkówkach, miliony ubrań w szafie i nadopiekuńczy rodzice, a Mabel wierzy mu nawet jeśli akurat faktycznie kłamie.

— Wtedy narzekałbyś na nudę.

Zerwał się z łóżka — co oczywiście nie okazało się najlepszym pomysłem; nie myśląc o tym, co robi podparł się na spuchniętej ręce — i rozejrzał po pomieszczeniu aż natrafił na Mabel Gleeful stojąca pod oknem i wpatrującą się w jakiś odległy punkt. Dłonie miała splecione za plecami, szczelnie okryte czarnymi rękawiczkami, a długie włosy splecione w warkocz opadały na lewe, schowane za czarną koszulą, ramię. W butach na obcasie zdawała się wyższa, a kiedy ruszyła w jego stronę nie dało się usłyszeć żadnego dźwięku, jakby sunęła w powietrzu, a nie maszerowała po wyłożonej kafelkami podłodze. I chociaż uśmiechała się łagodnie, Dipper wyczuwał w niej napięcie — coś paskudnego; jakiś ciężar nie pozwalający w pełni się rozluźnić.

— Myślałem, że te wasze demoniczne moce tu nie działają — mruknął zerkając na symbole wymalowane w każdym możliwym miejscu.

Machnęła ręką.

— To niebezpieczne dla twojego mózgu, ale jestem tu na tej samej zasadzie, co halucynacja. Chociaż... — Przechyliła głowę i czubkiem buta przejechała po jednym z wielu znaków. —...one i tak niewiele dają; są raczej nastawione na eliminacje mocy płynącej z zewnątrz, a nie wewnątrz, co zaś, jeśli się nad tym zastanowić, działa na twoją korzyść.

— Albo raczej: działałoby na nią, gdybym faktycznie miał jakąś moc. — Czując na sobie jej podirytowane spojrzenie, utkwił własny wzrok w podłodze i skulił się, obejmując kolana ramionami. Choć bardzo się starał wciąż czuł się przy niej, niczym przy ukochanej babci, którą właśnie zawiódł swoją głupotą.

— Dlaczego wy Pinesowie macie taką paskudną manierę nie słuchania mnie? — wymamrotała pocierając nasadę nosa. — Domyślam się, że cała ta sytuacja wciąż jest wstrząsem dla ciebie, ale mówiłam ci; wyraźnie powtarzałam, że Fia nadchodzi. Rzekłam też ❝Przeprowadzę cię przez to❞ i ❝ Lata mej świetności rozpadają się; wciąż posiadam wielką moc, ale im starszy się robisz, tym ciężej mi ją wykorzystywać, gdy twój umysł jest okryty zbyt wielkim chaosem. Najłatwiej mi działać tam, gdzie widzę dużo pewności, zdecydowania i jasnego nastawienia na dany cel.❞, a jednak spójrz: zamiast szykować się na me nadejście, marnujesz czas płacząc nad rzeczami, które nigdy nie staną się prawdą; nad pięknymi acz nudnymi snami. — Pokręciła głową i powoli zsunęła rękawiczki odsłaniając dłonie pokryte czerwonymi kołami i zakończone czarnymi paznokciami. — Zamiast działać zachowujesz się... Cóż, rzekłabym ❝jak księżniczka czekając na zabawienie w postaci księcia❞, ale za moich czasów księżniczki musiały same się ratować; niedopuszczalnym było takie wylegiwanie się na łóżku i rozpraszanie przez siostrę. W każdej sytuacji panowały nad emocjami, knuły i spiskowały na swoją korzyść.

— Babciu — jęknął, nie mogąc się już powstrzymać; miał ochotę wypowiedzieć to słowo od dnia, w którym poznał jej tożsamość i choć wiedział, że to bardziej skomplikowane i zawiłe, napawał się swego rodzaju satysfakcją myśląc, że ma przed sobą członka rodziny i widząc te wszystkie podobieństwa między Mabel Gleeful, a nim samym i jego Mabel; widząc takie same brązowe włosy, krótkie rzęsy, ten sam nos, podobne rysy i coś w gestach, ruchach, co mieli wszyscy znani mu Pinesowie i czego nie dostrzegł w niej do tej chwili. Potem jednak zahaczył palcem o imię wyryte na skórze i wszelkie pozytywne uczucia przepadły na nowo zastąpione palącym bólem i krwią pokrywającą czubki paznokci i dostającą się pod nie. — Powiedziałaś, że przeprowadzisz mnie przez to, hm?

— Dosłownie minutę temu — odparła i tylko to, że kąciki jej ust zadrżały, zdradziło, że jego poprzednie słowo miało dla niej jakiekolwiek znaczenie. — Dam ci zemstę, o której marzysz, aczkolwiek nie mogę obiecać, że będziesz w pełni zadowolony z tego, jak dalej potoczy się twoje życie; nie mogę obiecać, że ta śmierć da ci szczęście i wyzwoli od traum, a już na pewno... nie mogę obiecać, że... Dlaczego tak patrzysz?

— Po prostu... wiem, że to nie czas i zaraz mnie zbesztasz za to, ale twoje istnienie wciąż jest dla mnie absurdalne, wiesz? W sensie, jesteś trochę, jak taki deus ex machina. W sensie, dosłownie jesteś czymś pokroju bóstwa i pojawiasz się ot tak, i ratujesz zawiłą sytuację tym samym sprawiając, że ja nie muszę się głowić nad jej rozwiązaniem i przeciągać to wszystkiego w nieskończoność i... no wiesz nie to, bym miał cokolwiek przeciwko, bo po tym, jak wszystko się posypało, miło jest widzieć jakieś światełko w tunelu... choć nie. Czekaj. Światełka w tunelu nie są dobrym znakiem. Więc... nie wiem... miło widzieć jakieś plusy? Pierwsze pozytywy? Ta. To chyba to. Tak więc miło je widzieć, ale wciąż... — Machnął rękami w bliżej nieokreślonym geście, nie potrafiąc ubrać w słowa swoich myśli. Ona pierw wywróciła oczami chcąc ograniczyć do tego gestu swoje reakcje, a potem jednak nie wytrzymała, słysząc kolejny bełkot i zaśmiała się cicho.

— A czy deus ex machina nie jest ❝ wszystkimi nagłymi zmianami sytuacji, niedającymi się logicznie wyjaśnić w kategoriach rozwoju wydarzeń❞?

— Ale to tak potocznie.

— Niepotocznie wciąż tak naprawdę niczego gwałtownie nie uratowałam, ani nie rozwiązałam, a teraz — odchrząknęła — możemy przestać udawać, że posiadamy wiedzę w temacie pisania, antycznych sztuk i przerzucać się skrawkiem przeczytanej lata temu wikipedycznej wiedzy, i przejść do rzeczy faktycznie ważnych?

— Och. Tak. Jasne. Oczywiście. — Wbił zęby w dolną wargę i znów zerknął na nadgarstek; na skórę, która wyglądała, jak fioletowo-niebiesko-czerwona breja, gdzie litery powoli nie nadawały się do odczytania i tylko przez ich irytujące pulsowanie wiedział, że wciąż tam są. Nie chciał tego mówić na głos, ale domyślał się, że Mabel już wie, że cały ten wywód; że jego niespokojne wiercenie sprowadzało się do prób uniknięcia dalszej rozmowy; do odwlekania jej w nieskończoność. Bo choć marzył o śmierci Fii, mając to wszystko na wyciągnięcie ręki, nagle odczuwał też lęk. Słowa Mabel wyryły się w nim, niczym te Carmen; wątpliwości kłębiły się pośród ponagleń, a brutalna prawda spoliczkowała go. Nawet gdy pozbędzie się Fii, trauma nie minie. Wciąż nie będzie w pełni wolny. — Więc? Co konkretnie chcesz zrobić?

— Cóż. — Rozejrzała się po pokoju; wykrzywiła twarz w grymasie czując się w tym miejscu, jak w bardzo drogiej klatce. — Sama nie mogę wiele zdziałać; z tym ciałem nie zaatakuję Fii, a wręcz nie będę mogła sprawić, by mnie ujrzała, ale... — zawahała się, jakby to ona nie wierzyła w słuszność tej sprawy; w samo to, że w niej uczestniczy i zamierza zrobić to przed czym tak zgrabnie uciekała latami. —...jesteś moim potomkiem, co za tym idzie posiadasz odrobinę demonicznej krwi. Nie tak wiele by mieć moc, ale wystarczając, aby ją... przyjąć. Ode mnie.

Zamilkła obserwując, jak on zastyga w bezruchu; jak jego oczy rozszerzają się coraz bardziej i bardziej, gdy słowa powoli docierają, nabierają kształtów i tworzą przed nim konkretny plan działania.

— Jedyną wadą — ignorując jego rozwarte usta, ciągnęła dalej, gdy tylko ich spojrzenia się spotkały — jest to, że tak naprawdę nie jestem pewna czy twoje ciało wytrzyma tak nagły przeskok. To będzie przypominać spacer po pustyni w samo południe i nagłe zanurzenie w lodowatej wodzie. Może pojawić się szok, ból; może nawet twoje ciało po prostu wybuchnie z przeładowania. Najbezpieczniej byłoby robić to stopniowo, ale na to z kolei nie mamy czasu, bo mówimy tu o pięciu procentach przekazywanych w jeden dzień, a potem kolejnych w następny.

— Mabel?

— O co chodzi? — spytała, nagle uświadamiając sobie, że na jego twarzy maluje się zmartwienie.

— Powiedziałaś... W sensie, wtedy, podczas naszej ostatniej rozmowy, powiedziałaś, że przeprowadzenie mnie przez to wszystko będzie oznaczało twój koniec.

— Och. Naprawdę ze wszystkich rzeczy akurat to musi cię teraz gnębić?

— Po prostu, zastanawiam się...

— Bez mocy nie będę mogła utrzymywać tej formy, a za to oddając ci ledwie połowę ty nie dasz rady walczyć z Fią, a l e, jeśli już próbujesz pokazać, że mnie słuchasz, powinieneś też pamiętać, że nie mam nic przeciwko takiemu rozwiązaniu, ale za to potrzebuję twojej pewności, absolutnego zdecydowania. Więc? Możesz mi to dać czy też konsekwencje cię przerastają?

*

Mabel nie wiedziała, co czuła; nie potrafiła określić czego jest więcej, co przeważa, ale była pewna, że musi wyjść; że jeśli dalej będzie patrzeć na twarz Dippera, to w końcu mu ulegnie. Zrobi coś, czego nie powinna; coś przed czym Fia ją wiele razy ostrzegała i do czego krawędzi niebezpiecznie się zbliżyła. Och, zdecydowanie to zrobiła — niepewność, którą tak starannie próbowała maskować przez większość czasu, wypełzła na wierzch. Bo Dipper wcale nie majaczył. Nie rozmawiał jak szaleniec; jak człowiek, który tak naprawdę nie ma pojęcia, co się wokół niego dzieje. Nawet nie patrzył na nią, niczym marionetka... niczym Bill kontrolowany przez Fię. Nie poruszał się sztywno, boleśnie, jakby był uwieszony na sznurkach, które ktoś za mocno naciągnął i... i chociaż minęły lata wciąż miał w sobie coś z Dippera, którego pamiętała; coś w ruchach i zachowaniu, czego żadne czary nie powinny zachować i... Och, być może wszystko to sobie wmawiała — być może nic nie widziała — ale im dłużej krążyła po piramidzie tym ciężej było jej panować nad emocjami. Płomienie buchały z dłoni, gotowe zaatakować każdą napotkaną osobę, jej całe ciało napinało się boleśnie, a kiedy znów znalazła się w sali tronowej prawie się dusiła czując to, co człowiek zanurzony w wodzie i niezdolny do wypłynięcia; ogień wypełniający płuca i gardło.

Widok Billa — wciąż rozwalonego na tronie — i brak Fii, niczego jej nie ułatwił. Nim się zorientowała każdy jej krok podpalał podłogę, a dłonie niszczyły rzędy złotych kolumn.

— Nie masz humoru, hm?

Drgnęła. Coś w jej ciele trzasnęło, gdy gwałtownie uniosła głowę i napotkała jego spojrzenie— niezwykle żywe, wypełnione niestarannie skrywanym bólem i mnóstwem irytacji. Jedynie reszta ciała miała w sobie coś, jakieś napięcie, które zdradzało, że Bill nie ma pełnej kontroli i nie zamierza rzucić się na Mabel w najbliższym czasie.

— Dlaczego ciebie to w ogóle interesuje? — Uniosła się nad ziemią, a kiedy przekroczyła podwyższenie i stanęła w pobliżu demona, jej stopy ponownie uderzyły o chłodną posadzkę. Krzyżując ręce na piersi, obeszła tron podziwiając sposób w jaki został wytworzony: głęboką czerń formującą go, malutkie, migoczące plamki, które przypominały gwiazdy umieszczone na nocnym niebie oraz srebrzyste pnącza rozciągające się po bokach, zaciskające na nogach i prawej dłoni Billa i wypuszczające pąki kwiatów, których Mabel nigdy do tej pory nie widziała, ale które pachniały przepięknie.

— Podpalasz pomieszczenie, w którym przebywam, a ja nie mogę się ruszyć, więc niestety nie mam wyboru, Gwiazdeczko. — Bill uśmiechnął się, podążając za nią wzrokiem i obserwując z satysfakcją wstręt narastający na jej twarzy na widok jego nadgarstka: wielkiej krwistej brei przyozdobionej błękitem i fioletem oraz częściowo zakrytej bransoletą. — Muszę się interesować twoim stanem. — I nic się w nim nie zmieniło, nawet nie drgnął, kiedy po prostu pochyliła się nad nim i przyłożyła mu nóż do szyi.

— Kiedy przestaniesz być użyteczny, zrobię to — oświadczyła niezrażona jego obojętnością.

— I przy okazji zabijesz swojego cennego brata? Uroczo.

— Uwolnię go.

— Śmiercią? Wiem, że jego aktualny stan psychiczny jest krytyczny i być może takie rozwiązanie byłoby dla niego najlepsze, ale jednak muszę przyznać, że jestem w szoku. — Jego to mówił jedno jego oko migotało naprzemiennie stając się złotym i niebieskim. — Takie myślenie mi do ciebie nie pasuje, Gwiazdeczko.

Wzięła głęboki oddech, ale nim zdążyła coś powiedzieć, on znowu się odezwał:

— Właściwie cała twoja poza mi nie pasuje. Trochę mnie ominęło, ale kiedy ostatni raz się widzieliśmy, nie byłaś aż tak naiwna. Oczywiście rozumiem, że Fia to twoje jedyne źródło wiedzy, ale nie oszukujmy się, ona nie jest dobra w mówieniu. Poza tym, serio? Zakładasz, że gdybym chciał kontrolować twojego brata, przywiązałbym się do niego mocami i zrobił sobie to? — Przeniósł wzrok na nadgarstek. — Są łatwiejsze i mniej bolesne sposoby manipulowania ludźmi.

— Kiedyś nie miałeś nic przeciwko wbijaniu w siebie widelców i spadaniu ze schodów — zauważyła, starając się nie podążać oczami za nim; nie patrzeć na podpuchniętą skórę tak podobną do Dippera.

— Bo to nie było moje ciało.

— Ale wciąż jesteś....

— Tak, tak. Szaleńcem. Złym demonem terroryzującym małe miasteczka. — Westchnął ciężko i odchylił głowę na tyle, na ile mógł. — Swoją drogą, nie zrozum mnie źle, bo Dipper... bywa naprawdę w porządku nawet jeśli chrapie i zdarza mu się kopać wszystko dokoła, ale jeśli faktycznie miałoby cokolwiek ode mnie zależeć, to zamiast smarkacza z niepewną wiedzą, przeżyłby Stanford.

Mabel zmarszczyła brwi i chociaż nie chciała, to przez jej umysł na nowo przelatywały wszelkie wspomnienia związane z Fią: nieścisłości; momenty, w których pozbywała się jej pod byle pretekstem i ta jedna scena, w której tak po prostu zabiła tamtą dziewczynę o pokoju wypełnionymi zdjęciami. Jej dłoń — ta, w której spoczywało ostrze — zatrzęsła się aż w końcu upadła wzdłuż tułowia, ale reszta ciała nie poruszyła się nawet odrobinkę.

Powinnam znaleźć Fię i pomóc jej w przygotowaniach — pomyślała, ale na głos spytała:

— Wiesz, że Fia przetrzymuje w lochach twojego brata?

A on znowu nie zareagował tak, jakby chciała; pozostał boleśnie obojętny.

— Oczywiście. Zważywszy na to, że nasze połączenie zniszczył nowicjusz twojego pokroju, Fia za bardzo się boi go zabijać, a przynajmniej na razie.

— I nie przeszkadza ci to?

— Hm, zrobił kilka rzeczy wbrew mojej woli; właściwie w pewnym sensie przyczynił się do tej sytuacji, ale niestety dalej jest moim bratem, więc... powiedzmy, że będzie mi odrobinę przykro, jeśli już umrze. Może nawet zapłaczę tą jedną kryształową łzą. Kto wie.

— A co z Fią?

— W sensie?

— Słyszałam, że kiedyś byliście razem, a teraz chciałeś ją zabić.

— Obawiam się, że to, że ją kocham nie jest w stanie zetrzeć tego drobnego szczegółu, że, no wiesz, użyła swoich mocy do kontrolowania mnie. Swoją drogą: długo jeszcze zamierzasz rozładowywać na mnie swoje wątpliwości i testować aż w końcu okaże się, że mam w sobie coś ludzkiego albo, że jednak brak mi tego i nadaję się jedynie do ścięcia? Bo obawiam się, że w aktualnym stanie nie jestem w stanie dać ci jednoznacznej odpowiedzi, a jedynie mogę doradzić, że jeśli naprawdę zależy ci na bracie, to powinnaś uwolnić Willa i udać się z nim do naszego świata. Do tej ich rady emisariuszy. Pewnie z racji tego, że podobno wracam i podobno chcę przejąć władzę, panuje tam lekki chaos, ale myślę, że jak usłyszą podejrzenia o tym, że ich przyszły król jest kontrolowany, natychmiast pochylą się nad waszą sprawą, zrobią dochodzenie, a nawet zbadają twojego cennego braciszka. O, i swoją drogą — jeśli już to zrobisz, to do przeprosin przynieś czekoladę. Tylko truskawkową, innej nie lubię. A dla Dippera załatw terapię. Przyda mu się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro