Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XX.Mniejsze zło.

 — Myślisz, że lepiej brzmi Fia Cipher czy Bill Zvezda?

Mabel drgnęła, a jej wzrok oderwał się od przeszklonej ściany piramidy i pomknął na spotkanie złota wypełniającego resztę pomieszczenia i czerni oplatającej ogromny tron stojący na kamiennym podwyższeniu i pod czterema witrażami zajmującymi miejsce blisko sufitu, tworzącymi kolejno — żółte otwarte oko, niebieską gwiazdę, różowy kwiat i fioletowe poroże jelenia. Widywała te symbole już kilka razy — raz na flagach wywieszonych na budowli, w której odbywało się przyjęcie Fii; raz piła kawę w kubeczkach z ich wzorami; raz były okładkami do czterech opasłych tomiszczy, które Zvezda natychmiast jej odebrała; raz we dwie zapuściły się do świata demonów i tam także — na przeogromnym, srebrzystym i mieniącym się w świetle dla pałacu, łopotała na wietrze ta niebieska. Z tego, co orientowała się Mabel żółta symbolizowała Billa, fioletowa Fię, a różowa po prostu oznaczała władzę. Króla. I choć nigdy nie zostało to powiedziane na głos — Mabel domyślała się, że niebieska może być osobną dla królowej lub emisariuszy, o których już miała okazję usłyszeć i których miała okazję zobaczyć w świecie Fii, i w książkach, gdzie na niezwykle dokładnych ilustracjach stali z pochylonymi głowami, odziani w błękitne szaty.

— Czemu nie oba? — spytała w końcu patrząc na Fię stawiającą kolejne chwiejne kroki w szpilkach i używającą mocy do podtrzymania w powietrzu dziesięciu białych, koronkowych, bufiastych, przyozdobionych kolorowymi elementami sukni. — No wiesz, mogłabyś być Fią Zvezda-Cipher — dodała i nie mogąc się powstrzymać zerknęła na Billa zasiadającego na tronie. Wciąż miał ludzką formę, do której Mabel nie potrafiła przywyknąć, ale teraz nosił najprawdziwszą koronę, strój dużo elegantszy od tego w czym widziała go ledwie kilka godzin temu i oczy miał szkliste, puste, jednolicie złote. Choć siedział w najbardziej wygodnej pozie: z łokciem na oparciu i polikiem zatopionym w dłoni oraz odrobinę rozsuniętymi nogami, nie dało się zatuszować wrażenia, jakby patrzyło się na marionetkę podrygującą na sznurach.

— W sumie masz rację. — Fia klasnęła w dłonie. Te same, którymi zaatakowała tamtą dziewczynę, co odepchnęła Dippera i chociaż Mabel bardzo się starała, nie potrafiła się nie wzdrygnąć, nie pomyśleć drugi raz, że mało brakowało, by to jej brat tam ucierpiał; by to on leżał martwy na podłodze w, jej zdaniem, obskurnym pokoiku. — W porządku? — Jak na zawołanie stanęła przed Mabel i ujęła jej twarz w swoje, okryte białymi rękawiczkami, ręce.

— Jasne — burknęła nie spuszczając wzroku z Ciphera. Zdaniem Fii teraz zbędnym było przejmowaniem się nim; nie należał do ich problemów, stał się absolutnie niegroźny, ale Mabel nie potrafiła przestać rozpatrywać go w kategorii ❝zagrożenie❞. I nagłe posłuszeństwo wciąż nie zmieniało tego, że to on zabił jej rodziców, zabił i przez tyle lat bawił się z jej bratem krzywdząc go! — Pójdę się przejść — oświadczyła, odsuwając się.

Do tej pory dotyk Fii nie przeszkadzał jej — a trzeba nadmienić, że przez te parę dni dotykała ją dość często; czasami wręcz budziła ją w środku nocy byleby upewnić się, że Mabel wciąż żyje i jest demonem — ale teraz czuła się paskudnie nadwrażliwa na dotyk lub niczym zrobiona z lodu, który pod wpływem jednego zetknięcia z demonem może rozpuścić się. Na to wszystko — naprawdę, z minut na minutę miała coraz bardziej dość Ciphera z jego nieco powolnymi ruchami i tępymi spojrzeniami oraz uczucia, które powoli kiełkowało w jej ciele i przeważnie świadczyło o tym, że wcale nie postąpiła dobrze; że coś jest nie tak. I kiedy jeszcze istniała, jako człowiek to wszystko ograniczało się do igiełek kujących jej wnętrzności, ale teraz, będąc demonem, czuła, jak płomienie atakowały ją od środka; przy każdym zawahaniu napierały próbując przebić się przez powierzchnie i dać upust irytacji. Palce ją mrowiły, a wysypujące się spomiędzy nich iskierki niczego nie ułatwiały — jedynie kusiły do przeistoczenia ich w coś dużo silniejszego, wspanialszego i cieplejszego; w najprawdziwszy płomień mogący niszczyć ścianki piramidy i każdą napotkaną osobę... Mogący zabić Billa. Wzdrygnęła się na tę myśl. O ile początkowo — z czystej nudy — liczyła dokładnie każdy moment, w którym to pragnienie znowu powracało, o tyle teraz wiedziała tylko, że prawdopodobnie przekroczyła czterocyfrową liczbę i miała ochotę w coś kopnąć z tego powodu. Idąc następnym z tysiąca korytarzy kolejny raz próbowała sobie przypomnieć, że nie wolno jej zabijać Billa, ale to nie należało do zadań prostych — na samo imię robiło jej się niedobrze, a palce rozprostowywały się żądając jakiejkolwiek akcji.

Uderzyła się w poliki i potrząsnęła głową, by zaledwie chwile później zmarszczyć brwi i wlepić wzrok w kafelki, które z żółto-czarnych przeistoczyły się w białe, ale pokryte fioletowymi znakami, których Mabel nie potrafiła rozszyfrować i w zasadzie nawet nie musiała — wystarczyło, że po nastąpieniu na nie, iskry przestały sypać się z jej dłoni, a cały ogień gwałtownie wygasł pozostawiając ją z uczuciem absolutnej pustki. Przełknęła ślinę i, szczękając zębami, objęła się rękami czując nagle chłód, jakby zamiast w inny korytarz, weszła do chłodni. Najgorszym było to, że nie miała pojęcia z czego konkretnie wynikają jej reakcje — czy to tylko przez moc jakiej użyła Fia do stworzenia tych pomieszczeń, czy może przez paskudny fakt, że przez długie lata jej narządy zamiast pracować, gniły, a po wskrzeszeniu ciało wypełniło się anomaliami od jakich niejednemu lekarzowi włos na głowie by się zjeżył i tylko demoniczne płomienie chroniły ją przed wszelakim chłodem.

Ledwie stojąc na nogach, odważyła się oderwać wzrok od rąbków sukienki i czarnych butów szczelnie okrywających jej nogi, i przenieść go na ogromne brązowe drzwi gęsto przyozdobione kwiecistymi i księżycowymi wzorami; o klamce przypominającej wygiętą gałąź zakończoną malutkimi, zielonymi listkami. Znów przełknęła ślinę, a niepokój narósł w niej podsyłając wspomnienia tamtej dziewczyny z półksiężycem wbitym w czoło. Choć ciałem wciąż tkwiła wśród pokrytych złocistymi tapetami ścian i okien zakrytych firankami, w swojej głowie na nowo przeżywała tamten moment — dziurę pojawiającą się w brzuchu kobiety, jej rozwarte szeroko oczy i usta; chwilę, w której ciało runęło na ziemię, a krew strumieniami wypłynęła na podłogę tworząc groteskowe wzory. I to jedno wspomnienie przeniosło ją do innych — do dnia, w którym ona i Fia znalazły się w jakimś miasteczku klimatem niezwykle zbliżonym do Gravity Falls. Przemierzały je długimi godzinami aż stanęły pod niewidocznym dla ludzkich oczu domkiem i Fia bez pukania nacisnęła na klamkę, a drzwi natychmiast uchyliły się odsłaniając jasne, zadbane pomieszczenie obklejone plakatami. Nic nie skrzypiało, kiedy szły; nic nie spadło. Właściwie — nawet nie zdarzyło się, niczym na filmach, by któraś z nich zahaczyła o cokolwiek.

— Jesteś pewna, że chcesz tu być? — Fia przechyliła głowę, kiedy tylko pokonały schody i stanęły przed sypialnią. — Bo to naprawdę brudne i kłopotliwe zadanie.

— Mówisz, że ona pomaga Billowi, więc tak. Chcę tu być. M u s z ę — odpowiedziała natychmiast, a Fia tylko westchnęła i podrapała się w okolicach ucha, jak to miała w zwyczaju robić, gdy nie wiedziała, co jeszcze może powiedzieć.

Mabel spodziewała się wtedy wielu rzeczy — wybuchów, pościgów, akcji — ale na pewno nie tego, że Fia tak po prostu otworzy drzwi, a zielone płomyki rozbłysną w jej dłoni, by potem pomknąć przez pokój i uderzyć w dziewczynę o różowo-niebieskich włosach tym samym zwalając ją z nóg, prosto na bialutki dywan. Musiała minąć chwila, nim do Mabel dotarło, że to koniec; że nie będzie sceny rodem z filmu, gdzie zaatakowana osoba podnosi się — albowiem jeden atak to za mało — i zaczyna uciekać; że ta czerń sącząca się przez podarty materiał to najprawdziwsza krew.

— Cz... czy ona wiedziała, że my... — Mabel machnęła dłońmi nie potrafiąc dokończyć.

— Nie. Nie miała pojęcia — odparła Fia, ukrywając własne ręce w rękawach płaszcza i idąc przed siebie. — Nawet nas nie wyczuła — dodała po chwili.

Mabel omiotła wzrokiem pokój — więcej plakatów z boys bandami, gitary, perkusję, niepościelone łóżko, tapety odklejające się od ścian, a miejscami całkowicie zarwane i zdjęcia. Mnóstwo zdjęć wiszących naprzeciwko łózka lub stojących na szafkach, parapecie. Wszystkie przedstawiały trzy, czasem cztery osoby: Billa, jego niebieską kopię, dziewczynę z różowo-niebieskimi włosami i... cóż, Mabel potrzebowała chwili, ale w końcu rozpoznała w tych czarnych oczach i nierówno przyciętych blond włosach Fię. Bardzo, bardzo młodą Fię w szkolnym mundurku.

— Fia czy... — znów urwała, a jej zęby boleśnie przebiły język, gdy oczy ujrzały białą kulę unoszącą się nad martwym ciałem i świecącą niczym bardzo mała, ale jednocześnie bardzo mocna żarówka. — Co to?

— Jej moc — odparła Fia łapiąc kulę i po prostu połykając ją.

Drugie wspomnienie wcale nie wiązało się z zabijaniem. Właściwie, Mabel nawet nie rozumiała dlaczego wróciło do niej teraz — gdy stała przed tymi cholernymi drzwiami — bo naprawdę nie było w nim nic niepokojącego. Ot, ona i Fia siedziały w barze, wszędzie cuchnęło alkoholem, moczem i spoconymi ciałami, a śmiechy i przekleństwa ludzi niosły się po całym pomieszczeniu nie pozwalając myśleć. Uderzała palcami o blat, wygrywając rytm jakiejś zasłyszanej wieki temu piosenki i próbując się nie irytować.

— Długo jeszcze? — spytała i w tym samym czasie, jak na zawołanie dobiegł do niej odgłos obcasów uderzających o podłogę, a potem poczuła na sobie wzrok.

— Czy ❝nie to zadowalająca odpowiedź?

Wszelkie wampiry jakie Mabel znała z powieści i filmów były paskudnie blade, a ich oczy przeważnie lśniły czerwienią. Tymczasem Carmen miała skórę ciemną, a oczy intensywnie zielone, niemożliwe do pomylenia z jakimkolwiek innym kolorem. Nie poruszała się też z nieludzką prędkością albo dziwną sztywnością. Wręcz przeciwnie — kroczyła powoli, pewnie, z uśmiechem wymalowanym na niesamowicie pięknej, ale mieszczącej się w granicach ludzkich możliwości, twarzy. Usiadła naprzeciwko nich z nogą zarzuconą na nogę i długimi palcami splecionymi na stole.

— Mam nadzieję, że to coś poważnego, Zvezda. Naprawdę nie lubię być niepokojona przez byle-

— To jest poważne — zapewniła Fia, nim Carmen zdążyła dokończyć swoją wypowiedź i Mabel zapragnęła ją w tej chwili zdzielić w głowę, bo, cholera, dla niej Carmen miała niesamowity głos godny śpiewaczki operowej. — Chcę żebyś... przekazała wiadomość. — Dłonie Fii zatrzęsły się, więc ukryła je pod stołem.

— Wiadomość? — Brwi Carmen uniosły się. — Chcesz zrobić ze mnie swojego posłańca? I co niby będę z tego miała?

Fia, choć wcale tego nie potrzebowała, wciągnęła powietrze z sykiem, by potem zagryźć dolną wargę i zerknąć na swoją torebkę.

— Mabel?

— Jeśli znowu czegoś zapomniałaś...

— Zostawiłam szminkę w łazience.

Mabel zaklęła, podnosząc się ze swojego miejsca i przemierzając dystans dzielący ją od długiego korytarza z tylko trzema drzwiami — jednymi oznaczonymi niebieskim trójkątem, drugimi z różowymi kołem i trzeciego z białym kwadratem. Jednak nim chwyciła za klamkę, nim w ogóle zbliżyła się do nich, przystanęła przy ogromnej roślince postawionej obok przejścia i wytężyła słuch wkładając w to tyle demonicznej mocy, ile tylko zdążyła opanować przez te dni.

— To ostrzeżenie — powiedziała Fia i Mabel wyraźnie słyszała, jak ta przesuwa arkusz kartek po stole. — Ostatnia szansa.

Rzecz w tym, że jak na złość niczego nie precyzowała, a Carmen też sytuacji ułatwiać nie chciała.

— Czasami nie mogę pojąć jakim cudem ktoś taki, jak ty dostał tak wielką moc — powiedziała wampirzyca, przerzucając kolejne strony i prawdopodobnie marszcząc brwi. — I jesteś pewna, że to tylko wiadomość, a nie scenariusz na jakiś fanfik, z którego później zrobią oryginalną powieść z od razu wykupionymi prawami do filmu?

— Długa wiadomość. — Fia westchnęła. — Zrobisz to dla mnie czy nie?

— Powtórzę: co będę z tego miała?

Ktoś przeszedł obok Mabel trącą ją ramieniem i tym samym przerywając jej połączenie. Znowu zaklęła i powłóczyła się w stronę toalet. Kiedy wróciła Carmen siedziała na kolanach jakiegoś mężczyzny i śmiała się z czegoś, a Fia z nadętymi polikami szarpała za swoje włosy, jakby zaraz miała je wyrwać z głowy.

— Nie udało się? — szepnęła do niej Mabel.

— Udało — odparła Fia głosem kogoś, kto raczej poległ, niż wygrał. — Jest ś w i e t n i e .

— Więc? Dlaczego wyglądasz, jakbyś była bliska płaczu?

— Negocjacje. Z. Wampirami. Męczące. Boli. Głowa.

Potem — dużo, dużo później; w następnym wspomnieniu — Mabel tonęła wśród białych, puchatych poduszek porozrzucanych na ogromnym łożu i z przechyloną głową, obserwowała leżącego obok Billa. Miał zamknięte oczy, gdzie z jednego wypływała krew, a potargane włosy — niczym aureola — układały się na pościeli wokół jego głowy. I kiedy on wyglądał, jakby ledwie odpoczywał; jakby wcale nie walczył teraz o kontrolę nad własnym ciałem, ona zaciskała palce na kołdrze i starała się nie wydawać z siebie żadnych bolesnych syków ani niczego innego, co świadczyłoby o cierpieniu związanym z płomieniami, które kolejny raz atakowały ją od środka.

— Jak ci idzie? — spytała, zerkając na Fię krążącą po pokoju.

— Irytująco wolno — odpowiedziała Zvezda.

— Aha.

Mabel przymknęła powieki i objęła kolana dłońmi, a małe płomyczki otoczyły jej palce.

— To prawdopodobnie przez Willa — mówiła dalej Fia. — Przerwałaś ich więź, ale jakieś jej szczątki mogą jeszcze istnieć i zmuszać Billa do wypierania mojej kontroli.

— To dlatego zachowałaś go przy życiu?

— Cóż — Fia przekrzywiła głowę i ich spojrzenia spotkały się — jeśli mam rację, to zabijając Willa zabiłabym też Billa. Niestety tego typu więzi są upierdliwe, a twoja moc nie rozwinęła się jeszcze dostatecznie byś mogła od razu ciąć je całe.

— I oczyywiście nie możemy już pozbyć się Billa — mruknęła Mabel, by potem wgryźć się mocno w dolną wargę i tym samym zatrzymać wrzask pragnący wydobyć się z jej gardła. Cholerne płomienie.

— Potrzebuję go.

Fia — wyczuwając zmieniające się nastroje Mabel — stanęła przed łóżkiem i przytuliła ją.

— Wiem, że to boli — zaczęła, brzmiąc teraz niczym matka uspokajająca dziecko przed koszmarami.

— Nie, to nawet nie to. — Westchnęła ciężko, opierając głowę o ramię Fii. — Po prostu... — Zerknęła na Billa i pomyślała o tym, co ujrzała w kuli: o jej bracie szczęśliwym i roześmianym w towarzystwie demona; o bracie wyglądającym tak naturalnie, spokojnie, zupełnie nie, jak marionetka, którą ktoś cały czas musi sterować. — Czy on naprawdę... w sensie, nie. Nie podważam, że jest zły. Tyle to widziałam na własne oczy, ale... czy naprawdę-naprawdę da się kontrolować kogoś tak, by wyglądał, no wiesz, super naturalnie i spokojnie?

— Ach, to cię męczy.

— Wiem, że moje wahanie jest wkurzające, ale...

— Nie. Nie jest. To całkiem naturalne, że masz wątpliwości — zaczęła Fia i choć bardzo się starała panować nad sobą, jej dłonie zadrżały. — Ale, skoro już kiedyś się z nim mierzyłaś, powinnaś pamiętać, że ta cała czarująca postawa, słodkie słówka i swoboda w jego towarzystwie to tylko iluzja. On jest zły, Mabel. Zabił ci rodzinę, ciebie, a twojego brata wykorzystywał do swoich celów przez lata. Pewnie go torturował na moment zwracając kontrolę, może nawet — jej uścisk stał się mocniejszy — gwałcił go. Utrzymywał w stanie bliskim śmierci.

Potrząsnęła głową, a wszelakie obrazy rozmazały się i w końcu przepadły zamknięte szczelnie gdzieś w dalekich zakamarkach jej głowy, tym samym odsłaniając przed nią drzwi. Fia powiedziała, że nie powinna tu zaglądać — że to niebezpieczne dla jej psychiki, że tam może usłyszeć dosłownie wszystko, ale Mabel tyle razy złamała już obietnice złożone Fii, że ten jeden nie robił jej różnicy. Złapała za klamkę i przedarła się do środka.

Licząc ten obecny była tu tylko dwa razy — za pierwszym przyszła z Fią i tylko na chwilę, w wielkim pośpiechu, więc nie mogła się nawet rozejrzeć. Teraz nic jej nie goniło, nikt nie oczekiwał, że zaraz zjawi się na drugim końcu piramidy, więc w spokoju mogła wodzić wzrokiem po zakratowanych oknach; meblach zrobionych tak, by nie dało się ich połamać i uczynić niebezpieczną, ostro zakończoną bronią; podłodze i ścianach przyozdobionymi kolejnymi demonicznymi wzorami pełnymi zygzaków, pętli i kresek, które nieco przypominały japońską katakanę. Poduszki walały się po całej sypialni — niektóre z nich pozrzucały zawieszone wcześniej na ścianach obrazy — a wielka komoda wypełniona wygodnymi ubraniami została przewrócona.

Zacisnęła ręce w pięści, nim w końcu odważyła się spojrzeć na Dippera. A on już patrzył na nią — z jedną ręką owiniętą wokół spuchniętego nadgarstka, włosami wpadającymi na twarz i wściekłością wypełniającą oczy wyglądał, jak wtedy, gdy byli dziećmi, a ona coś zepsuła i tym razem sytuacji nie dało się obrócić w żart. Jak wtedy, gdy naprawdę poważnie go zawiodła.

— Wiesz — ledwie zaczął i już musiał przerywać. Wyryte na skórze imię demona z mocno czerwonego, przeistoczyło się w najzwyklejszą czerń, a wszystko dokoła przybrało ciemny purpurowy odcień. Miał ochotę odciąć sobie spory fragment skóry, ale domyślał się, że to by nic nie dało; że to, co łączyło go z Billem nie istniało tylko we fragmencie ciała. Istniało w nim całym; w każdej kości, każdej tkance, każdym mięśniu, w najdalszych zakamarkach świadomości.

— Chciałabym ci pomóc — zaczęła, odważając się postawić kolejne kroki — ale Fia twierdzi, że moja moc nie nadaje się do niszczenia paktów, przywracania mózgu do poprzednich ustawień czy innych tego typu rzeczy. Potrafię tylko rozcinać więzi, które powstały przy wskrzeszeniu... a i to jeszcze nie idzie mi perfekcyjnie.

Dipper prychnął, ale kiedy się odezwał wcale nie brzmiał na wściekłego.

— Jesteś demonem.

— Fia mnie nim uczyniła.

— Och, oczyywiście. — Dipper wywrócił oczami i pomimo całego bólu, podniósł się. — A potem nastawiła cię przeciw-

— Poczekaj. — Mabel uniosła dłonie. — Nie przyszłam tu, żeby się z tobą szarpać albo kłócić. Jestem tu bo... — Nogi mnie tu poprowadziły. ...mam do ciebie jedno pytanie. Tylko jedno. — Nie słysząc żadnych protestów z jego strony, kontynuowała, jednocześnie żałując, że wcale się nie przygotowała do tego zadania: — Czy ty... czy ty lubisz Billa? W sensie... tak naprawdę? Po prostu go polubiłeś? Po tym wszystkim?

Dipper drgnął, a szok na krótki moment całkowicie wymazał cierpienie z jego twarzy. Zdecydowanie nie spodziewał się takiego obrotu zdarzeń; sądził, że Mabel spyta o coś innego, bardziej przydatnego dla Fii. W pierwszym odruchu zapragnął prychnąć i z czystej złośliwości zakpić z niej, wyśmiać to wszystko. W drugim — ugryzł się w język i zamrugał otępiale uświadamiając sobie, że właściwie nie wie, jak brzmiałaby prawdziwa odpowiedź. Sentymenty pokrywały ich relacje; cienka nić porozumienia wytworzyła się tylko dlatego, że mieli wspólny obiekt nienawiści, ale czy pod tym wszystkim kryło się coś takiego, jak zwykłe lubienie? Ludzka sympatia? Czy po tej burzliwej znajomości — zaczętej od chęci pozabijania się, a idącej przez lata nieodzywania się i zakończonej zaledwie jednym momentem, w którym porozumiewali się bez słów — w ogóle dało się ich zamknąć w definicji jakiegokolwiek słowa określającego ludzkie relacje?

— Dipper?

— Ufam mu bardziej, niż Fii — wymamrotał, zerkając na krew ściekającą z liter. — Jasne, to wciąż Bill... Uwierz, nie zapomniałem o tamtym lecie i... Nie wiem, co ci wmówiła Fia, ale to nie on zabił naszą rodzinę.

— A więc chcesz mi powiedzieć, że Bill wcale nie wykorzystał okazji do zemsty na nas?

— Nie zdążył, Mabel! Kiedy wrócił, oni już nie żyli!

Ukryła dłonie za plecami, a iskry posypały się na podłogę prawie ją podpalając.

— A z tobą zaczął się dogadywać, bo...?

— Bo obaj nienawidzimy Fii. — Dipper już do reszty zignorował wszystko, co działo się z jego ręką i pokuśtykał do Mabel, ale nie odważył się całkowicie pokonać dzielącego ich dystansu i stanąć na wyciągnięcie ręki. — Mabel, Fia latami kontrolowała Billa. Jasne, to latami nie oznacza, że Bill jest niewinny i wszystkie złe rzeczy, które robił były spowodowane przez nią, ale... to właśnie to nas połączyło. On jej nienawidzi z tego powodu, ja zaś pragnę jej śmierci, bo... to ona zabiła naszych rodziców, to przez nią ostatnie lata spędziłem myśląc tylko i wyłącznie o zemście. — Machał rękami i samemu nie zauważając tego, podnosił głos. — Przez nią zostałem zgwałcony, do cholery! Czy... — I natychmiast ucichł uświadamiając sobie, co właściwie powiedział; jakie słowo przeszło mu przez gardło, choć do tej pory po pierwszej literze blokowało go; choć wcześniej nawet we własnej głowie miał problem z użyciem go. Spuścił głowę nagle nie mogąc nawet nabrać powietrza i czując się, jakby ściany zaczęły na niego napierać; jakby zaraz miały go zmiażdżyć. — Po prostu... w obliczu tego... Bill wydaje się mniejszym złem.

A Mabel cofnęła się pod drzwi, niczym rażona prądem i pokręciła gwałtownie głową.

— Majaczysz, Dipper.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro