Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VIII.Kolory.

 Dipper zachwiał się i tylko dzięki Ładnemu, nie zleciał z drabiny prowadzącej do, skrytych pod domem Nozomi, korytarzy i pomieszczeń wypełnionych kolejnymi, mniej użytecznymi, książkami, świecami i zapachem rozkładu bijącym od martwych zwierząt zapakowanych w misy, rozłożonych na tacach i wypełniających srebrzyste puchary swoją krwią. Po szarych ścianach wędrowały pająki i inne, brązowe i dziwnie czerwone, robaki. Za to wszelkie drzwi wyglądały, jakby dopiero wczoraj ktoś je kupił i wstawił — nowe, czyste i jasne, kompletnie nie pasowały do całej reszty, ale Dipper nie miał czasu interesować się tym.

Chociaż minęła dobra godzina, wciąż odczuwał smutek po wyrecytowaniu ❝Do błękitu❞, wciąż coś w nim znowu płakało za rodzicami, wujkami i Mabel, jak dzień po ich śmierci (bo w momencie, gdy płonęli na jego oczach, nie potrafił ani krzyknąć, ani zapłakać. Dopiero następnego dnia wszystko uderzyło ze zdwojoną siłą i zmusiło go do kulenia się w łóżku, szarpania za włosy i wycia). Ładny powiedział mu, że to normalne — brimerie miały to sobie, że wypuszczały z człowieka emocje, od których ten chciałby uciec. Jak wszystko, co tworzyły demony, i one zostały pokryte magią, która odżywała na stronicach ilekroć odnajdywała w czytającym smutek; odnajdywały darmowy bufet i mogły się chwycić bolesnych wspomnień, i przecisnąć je na światło dzienne, napędzić nimi swoje ilustracje. Bez tego, podziwiane przez kogoś wesołego, stawały się nieszkodliwymi zapiskami. Dipper zastanawiał się czy Bill wiedział, że to tak się skończy; czy z czystej premedytacji sięgnął po tomik brimerii i odnalazł tę najlepiej pasującą, by później zasiać w nim ciekawość historyjką o Gleefulach i wężu przyjmującym ludzkie ciało oraz ich nazwisko. A może to tylko przypadek i Cipher wcale nie wiedział, że Dipper zechce przeczytać je na głos? Kiedy wszystko się skończy, będzie musiał go o to spytać.

Podskoczył, gdy Nozomi nagle, na najniższym poziomie zapaliła światła, a lampy wydały złowieszczy dźwięk, jakby zaraz wszystkie żarówki miały popękać i przedziurawić swoimi odłamkami ich ciała. Oczywiście ostatecznie nic takiego się nie zdarzyło, jedynie do oczu, które już przywykły do ciemności, naleciały łzy, a korytarz okazał się wcale nie tak długi, jak początkowo zakładał Dipper.

W porównaniu do wyższych pięter tutaj dominowała biel. Najprawdziwsza, niezszarzała biel okrywająca ściany, będąca kafelkami pod ich stopami i sufitem nad głowami. Wokół ostatnich, umieszczonych zaraz naprzeciwko drabiny, drzwi wszczepione w ścianę tkwiły małe, ozdobne kamyki — w większości jasne, czasem pokryte czerwoną farbą. Same drzwi przypominały Dipperowi jakieś ogromne, wyjęte z powieści fantasy wrota do innego świata — z metalowych, lśniących blach wystawały postacie składające dłonie do modlitwy, ozdobione wieńcami laurowymi i delikatnymi tunikami i pasami zaczynającymi się na szyi, a kończącymi przy biodrach. Ich nieruchome twarze z zamkniętymi oczami, małymi noskami i otwartymi ustami, wywoływały u Dippera nieprzyjemny dreszcz; łączyły z obrazami, które przyszło mu oglądać, nim dotarł do Albrechta i, które to stanowiły ilustrację dla tekstów o demonach zajmujących się mszczeniem na ludziach. Niewinnie wyglądające, łatwiej zbliżały się do przyszłych ofiar i atakowały, gdy te niczego się nie spodziewały.

Schowany za nimi pokój nie należał do tych przesadnie dużych albo chociaż średnich. Był malutki, a sporą jego część zajmował prostokątny basen, obok którego, przy tych najdłuższych bokach, stały drewniane ławy. W ścianach, wysoko przy samym suficie, tkwiły dziury i gdy Nozomi nacisnęła na coś, wydobyły się z nich gęste kłęby pary, a chłód, który odczuwał Dipper powoli zaczął przeistaczać się w przesadne ciepło. Nad ich głowami wisiały kolorowe, przyczepione do cieniutkich drucików, wieszaki.

— Położycie na nich ubrania — wyjaśniła Nozomi, jednocześnie wsypując do wody roślino-kwiatową papkę, od której ta zabarwiła na zielono i prześmierdła.

— Zawsze mnie fascynowało — zaczął Bill — że wszyscy, niezależnie od rasy, nazywamy taplanie się w brudnej wodzie oczyszczeniem, podczas gdy lepszą nazwą byłoby ubrudzenie. Bo tak to się skończy, czyż nie? Wyjdziemy z jednej kąpieli i będziemy musieli pójść do drugiej.

Nozomi, która wyglądała na wyczerpaną po swojej modlitwie i po tym, jak dzięki niej odnalazła odpowiednią księgę, jedynie westchnęła ciężko.

— Ach, niektórzy, to uwielbiają marudzić — mruknął Ładny, podczas gdy jego dłoń spoczęła na ramieniu Dippera. Usta wygięły się w łagodnym uśmiechu. — Ach, aż mi głupio, Dipper~chan, że muszę zostawić cię kolejny raz z tym demonem — to mówił jeszcze ciszej, tak, by tylko jedna osoba usłyszała.

— To nic takiego — zapewnił chłopak, chociaż, oczywiście, było to czymś takim. Wcześniej, w bibliotece, chociaż miał przy sobie Nozomi. Teraz obiecano mu spędzenie z Billem kilku godzin, sam na sam. W naprawdę małym pomieszczeniu, gdzie drzwi zostaną szczelnie zamknięte i, gdzie ewentualne uniknięcie błękitnych płomieni było niemożliwe.

— Przed wyjściem pragnę jedynie poinformować, że nie toleruję wojen w tym pomieszczeniu; jeśli coś zepsujecie, to wy musicie odkupić to — oświadczyła Nozomi, jakby czytała mu w myślach. — Ponadto to w waszej gestii leży dbanie o swoje ubrania. Zawieście je lub niech walają się po ziemi, wszystko jedno, ale na koniec dnia wy będziecie chodzić w przemoczeni i przeziębieni. — Skłoniła się przed nimi, wlała do wody coś różowego i cuchnącego, po czym wyszła. Ładny zerknął współczująco na Dippera i ruszył za Nozomi. Drzwi zatrzasnęły się, po pomieszczeniu rozszedł się dźwięk przekręcanych zamków.

— Czemu tak na mnie patrzysz? — spytał Pines, kiedy w końcu, ostatecznie, dotarło do niego, że faktycznie został sam na sam z Billem; że oto jego ewentualni obrońcy opuścili pomieszczenie i nie zamierzali do niego wracać w ciągu najbliższych kilku godzin.

— Zastanawiam się — Bill przechylił głowę — jak cię teraz nazywać. Dipper i Mason brzmią kompletnie nie Billowato, ale Sosenka wydaje się niewłaściwa, najeżona negatywnymi emocjami i dziwnymi wspomnieniami, a do tego nie nosisz teraz tej czapki... Z drugiej strony nie chciałbym odcinać się całkowicie od przeszłości. Hm. — paplał z ledwie wyczuwalną, idealnie skryta pod swobodnym tonem, złośliwością. — Bliznowaty? Wozowaty? WielkoWozowaty?

Dipper zacisnął dłonie w pięści i powędrował wzrokiem do za dużej, ozdobionej gwiazdkami, koszuli, którą dostał od Ładnego, gdy jego własne ubrania zostały zabrudzone przez szarpaninę z Billem i późniejsze jedzenie ciast, ciasteczek i innych potraw.

— Co powiesz na ❝gwiazdeczko❞? — wycedził przez zaciśnięte zęby, samego siebie zaskakując nagłym gniewem. — Wiesz, brzmi trochę, jak przeszłość, a jednak nie ma w tym nic ze spadania. Po prostu gwiazdka, nie spadająca. G w i a z d k a . Trochę z przeszłej Mabel, trochę z obecnego Dippera — bełkotał, a jego myśli pędziły w najróżniejszych kierunkach: zahaczały o poranek, gdzie jeszcze jego świat był w miarę stabilny, wypełniony chęcią zniszczenia Billa; uderzały o wspomnienia dotyczące Mabel, o tamten dzień, gdy pierwszy raz nadano mu to irytujące przezwisko. Poza tym, do cholery, jeśli to narzeczona Billa położyła łapy na rodzinie Dippera, to to i tak była wina demona-który-w-tym-czasie-był-chujwiegdzie. Więc miał prawo się złościć, prawda?

Bill przez chwilę milczał, obserwując go. W heterochromicznych oczach rozgrywały się dwie zupełnie różne rzeczy — podczas gdy w błękicie (o ironio) tliło się współczucie, w złotym oku dominowało rozbawienie, ale kiedy demon się odezwał oba zniknęły, zastąpione zgodną powagą.

— Nie ripostuj używając do tego własnych, niezasklepionych ran. Mnie to nie zaboli, a ciebie nie zaprowadzi w żadne miłe miejsce.

— Ale ciebie, oczywiście, ta mądra rada nie dotyczy?

— Cóż, nie bez powodu powiedziałem własnych, a o cudzych ani słowa. — Bill machnął ręką. Po przeciągnięciu się, sięgnął w końcu do koszuli, powoli rozpinając jej guziki i odsłaniając ciało, któremu wciąż zdecydowanie bliżej było do czegoś nienaturalnego, wytworzonego przez jakieś boskie lub demoniczne moce, aniżeli do czegoś wypracowanego latami.

— Właściwie, dlaczego musimy robić to razem? — spytał Dipper, chcąc zmienić temat i przy okazji również zrzucając z siebie bluzka.

— W lżejszych sytuacjach takie wspólne taplanie się w... tym czymś, jest momentem, w którym między osobami wytwarzają się jakieś szczątki zaufania. Wiesz, ciasne pomieszczenie, dwie zgniewane osoby i na koniec dnia jedna drugiej nie zabiła — no będzie z tego przyjaźń, jak nic! — Bill wywrócił oczami. — Poza tym, podobno, łatwiej jest się oczyszczać w trakcie rozmowy, a w naszej sytuacji to też marnuje mniej czasu.

— Ach, czyli nie możemy zamilknąć na te godziny.

— To nie wskazane.

Bill znów przeciągnął się — spokojnie i leniwie, jakby tak naprawdę dysponowali mnóstwem czasu. Górne części jego garderoby wysiały już na wieszakach, kolczyki wciąż tkwiły na uszach (i chyba ich zdejmować nie planował), a spodnie, nieco zsunięte, odsłaniały pas wytworzony z tatuaży o trójkątnych kształtach i pojedynczych oczach. Jeden z nich, uchwytując spojrzenie Dippera, mrugnął do niego. Albo po prostu mrugnął. W sumie ciężko stwierdzić.

Jak się okazało, gdy demon-który-nie-zabił-jego-rodziców-chyba zdjął resztę swoich ubrań, miał też kolejne trójkąty na nogach — przy kostkach i pod kolanami, i one wszystkie poruszały oczami, ale jednocześnie zdawały się kompletnie oderwane od woli Billa. Dipper miał w ogóle wątpliwości czy Cipher potrafi przez nie patrzeć; czy one same potrafią na cokolwiek patrzeć, czy może cała magia polega na samych ruchach.

— Masz bliźniaka — powiedział w końcu Mason, zawieszając bokserki na wieszaku.

Chociaż wciąż tkwili zamknięci w czterech ścianach, poczuł się, jak w tamtym śnie, gdzie taplał się w krystalicznie czystej wodzie z kolorowym dnem pełnym pnączy i kamieni; gdzie Mabel stała obok, martwa i pogardliwa dla niego, ale jednak obecna i piękna.

— Mam — potwierdził Bill i zmarszczył brwi. Jedną nogą tkwił już w zielonkawej wodzie, drugą wciąż stał na pokrytej piaskiem podłodze. — Konkretniej: mam Willa.

— Właśnie. — Dipper nie wahał się; w jednej chwili tkwił w basenie, a kiedy siedział woda sięgała mu aż po szyję. — Masz Willa.

— Zmierzasz do czegoś konkretnego? — Bill przysiadł naprzeciwko i teraz jego postać ciągle migała, odsłaniając demoniczną formę.

— Po prostu, skoro musimy już rozmawiać, zastanawia mnie, jaki on jest.

Bill zamyślił się i przez moment Dipper był gotów stwierdzić, że źle zaczął; że to temat równie nieprzyjemny, co rozmowa o jego bliźniaczce. A jednak, wyciągając w górę rękę i opierając głowę o podłogę, demon przemówił.

— Demony i znani nam ludzie lubią mówić, że ja i Will tworzymy dwa oddzielne światy, kompletne przeciwieństwa, różne kolory. Kochają nadawać mi wszystkie negatywne cechy i zrównywać z nocą oraz koszmarami, podczas gdy jemu przekazują dzień, radość i wszystko, co dobre. Tymczasem... — Bill westchnął ciężko i wyobrażając sobie, że chwyta jedną z żarówek, zacisnął dłoń w pięść. —...to trochę bardziej skomplikowane. Osobiście lubię mówić, że teoria o dwóch różnych kolorach jest bzdurą i w rzeczywistości jesteśmy jednym kolorem, ale o innych odcieniach; tym samym zestawem cech, ale o zmieniającym się natężeniu — i tam, gdzie ja sieje chaos i pozostawiam krwawy bałagan, Will jedynie zaszczepia odrobinę szaleństwa i powoli, acz skutecznie, czyści sobie pole. Ale w obu przypadkach finał jest ten sam — docieramy do celu.

Dipper znów myślami dotarł do Mabel. Zastanawiało go czy po latach, czy w tej chwili, gdyby żyła, też mógłby coś takiego powiedzieć — że wcale nie są różni, że tak naprawdę ich charaktery wywodzą się z tego samego miejsca, jednego koloru i jedynie natężenie mają inne. Czy ona byłaby jeszcze podobniejsza do niego? Czy on przejąłby więcej od niej, gdyby dano im spędzić jeszcze, chociaż kilka dni razem? To niesprawiedliwe, że nie mógł poznać odpowiedzi na to, podczas gdy Bill tak po prostu opowiadał o Willu, traktował go jak coś pewnego i stałego w swoim życiu.

—A twoja narzeczona?

— Była narzeczona.

— No dobrze. Była narzeczona. Co z nią? Jaka jest? Masz w ogóle jakiś plan działania?

— Co do planu: oczywiście. Nie przybyłbym tu z pustymi rękami, ale pozwól, że porozmawiamy o tym jutro, gdy już będzie po wszystkim. Co do tego, jaka jest... cóż, chyba najprościej będzie powiedzieć, że niesamowita. Podczas gdy wszystkie demony mają te sam zestaw mocy, plus jedną własną, wyjątkową zdolność, jej przypadła moc zabierania talentów. — Z każdym kolejnym słowem jego ton zmieniał się coraz bardziej i bardziej, aż ze swobody przeistoczył się w rozmarzenie. — Kiedy się poznaliśmy, powiedziała ❝Chciałabym coś zniszczyć❞, a ja jej powiedziałem ❝A więc zróbmy to❞ i tego samego dnia pozbyliśmy się czterogłowego psa sąsiadów. Will też tam był, ale później trochę się wściekał, bo zabraliśmy zęby, a potem, no tak wyszło, że je zgubiliśmy i biedak przez tydzień odnajdował je w losowych miejscach w naszym domu. I w końcu Fia, zafascynowana światem ludzi, rzekła ❝Bill wyjdź za mnie, pobierzmy się w tym świecie❞, a ja jej odparłem ❝Oczywiście, jak tylko to wszystko będzie nasze❞.

— A jednak jest byłą narzeczoną, hm?

— Cóż, powiedzmy, że nie wszystko poszło jakbyśmy chcieli; kolejne dni zrodziły więcej kłótni i niezgody, a przyzywający mnie ludzie nie zawsze jej odpowiadali... do tego stopnia, że nawet po naszym zerwaniu, ciągle na nich marudziła. Nienawidziła ich.

— Mojego wujka też, prawda?

— Jego najbardziej — przyznał Bill i całe rozmarzenie uleciało, przemieniając w gorycz tak wielką, że aż samego siebie nią zaskoczył. — Zawsze powtarzała, że jest za słaby, za nudny i że tylko się przy nim namęczę, a kiedy mnie załatwiliście, kiedy na moment starliście moje istnienie ze wszelkich światów... cóż, według Willa Fia wpadła w szał. — Dłoń Billa z pluskiem wpadła do wody. — Trochę to trwało, ale... cóż, resztę historii znasz.

Dipper przymknął powieki nie potrafiąc z siebie nic wydusić. Otumaniony zapachami, ciepłem i słowami Billa, najchętniej zasnąłby teraz i obudził się dopiero nad ranem, a walka z tym pragnieniem była co najmniej bolesna. Ale w końcu odnalazł coś, dzięki czemu znów mógł się odezwać i tym samym na chwilę ożyć.

— Kiedy siedzieliśmy w kuchni — mówił powoli i starannie, kompletnie niepewny własnego głosu — powiedziałeś ❝ Moje kondolencje za Albrechta❞, czy coś w tym stylu. Zastanawiam się... — Złapał się za głowę i pokój na moment zawirował. — On też o tobie mówił, czy to... Czy to, co mówił... — urwał, nie potrafiąc już wydusić z siebie nic więcej.

Bill westchnął.

— Większość demonów zna Albrechta... zresztą, to samo jest z Nozomi. Tylko w jej przypadku mówimy o raczej uwielbieniu, a w jego o drwinach, nienawiści albo zwykłym strachu i... och, tak. Zdecydowanie pokrzyżowałem mu plany. — Uśmiechnął się nie skrywając dumy z tego powodu. — Nie zrozum mnie źle, Dipper, ale on zawsze był paskudnym człowiekiem; kimś z kim nie chciałem zawierać paktów... więc się wściekł i postanowił przedostać się do świata demonów, a potem go zniszczyć. Stworzył własne przejście — takie, które miało działać tylko dla ludzi i przeskoczył przez portal, gotów walczyć. A ja i Will wepchnęliśmy go na orelę.

— Orelę?

— To takie zaklęcie rozniesione na granicach naszego świata. Jest połączone z każdym demonem; to dzięki niemu my tak wiele wiemy i potrafimy posługiwać się każdym językiem.... to też dzięki niemu ludzie wariują; nagle w ich głowę wtłacza się mnóstwo informacji, słowa z każdego języka, nawet tych nie ludzkich... Jeśli są tam zbyt krótko, to jedynie trochę pobełkoczą, jeśli zbyt długo — czeka ich kompletne szaleństwo. Albrecht... cóż, powiedzmy, że znalazł się po środku. Doszło do uszkodzeń w mowie i pojmowaniu świata, ale w gruncie rzeczy... no trzyma się do dziś.

Bill wzruszył ramionami kolejny raz i Dipper w końcu całkowicie zamknął oczy.

Z uczuciem, jakby jego ciało roztapiało się i stawało częścią basenu, pozwolił głowie zanurzyć się do samego końca; pozwolił na to, by woda dotarła do jego ust i tylko dzięki Billowi — jego palcom zaciśniętym na ramionach Dippera, jego szarpnięciu — wynurzył się cały poczerwieniały na twarzy, a zarazem całkowicie spokojny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro