₂/₂
Dipper Piens wcale nie chciał iść na przyjęcie organizowane przez Victora Nosferatu — demona, aktualnie zakochanego w śmiertelniczce i przebywającego z nią w ogromnym domu, otoczonym lasem. Plotki mówiły, że w rzeczywistości jego ukochana wcale nie jest człowiekiem; że swoją bladością, kłami i niechęcią do wychodzenia w dzień, bliżej jej do wampira, a sadyzmem dorównuje mężowi. Bo i tu zaczynała się kolejna seria dziwnych stwierdzeń — że Victor wcale nie miał tak na imię, ale zabił prawdziwego Victora Nosferatu, a całą posiadłość, jaką od niego zagarnął, przerobił na jedną, wielką salę tortur. Podobno nie wychodziło się od niego żywym, w niektórych miejscach wciąż dało się ujrzeć zaschnięte plamy krwi, które przeoczono przy sprzątaniu, a ilość tajnych przejść, labiryntów rozciągniętych na pół lasu, przyprawiała o ból głowy.
I kiedyś być może Dipper byłby zainteresowany tym wszystkim — pragnąłby rozwiązać zagadkę, ujawnić prawdziwą naturę Victora albo udowodnić, że wszyscy inni się mylili. Pragnąłby zrobić cokolwiek: od razu po usłyszeniu, zacząłby się ubierać w swój kostium. Ale teraz? Teraz przede wszystkim pragnął spokoju — ciszy wypełniającej jego dom, dobrej książki i jedzenia, które zdążył zamówić, nim Mabel wpadła do niego z torbami wypełnionymi po brzegi kolorowym materiałem i wielgachnym uśmiechem na umalowanej twarzy.
— Pośpiesz się — mówiła, dwie godziny później, kiedy sama miała już na sobie sukienkę o jasnym, różowym kolorze. Stała przy lustrze, poprawiając brązowe włosy spięte w warkocz, tworzący coś na kształt korony.
— Mówiłaś, że chcesz spędzić Halloween, oglądając horrory — czepiał się, wychodząc z łazienki.
— Bo chciałam, ale nastąpiła zmiana planów — powiedziała, rumieniąc się.
Będąc już na przyjęciu, rozmawiając z przypadkowymi osobami, ale przede wszystkim — będąc samemu, zaczynał rozumieć czym była ta zmiana planów. Albo raczej — kim. Bo mogły mijać lata, ich życie mogło wywrócić się do góry nogami, ale pod jednym względem jego siostra w ogóle się nie zmieniła. Patrząc na to, jak kręciła się wokół mężczyzny o granatowych, prawie czarnych włosach i skórze odrobinę ciemniejszej od jej własnej; niemalże widział znów tamtą nastolatkę w różowym swetrze. To zaś wywoływało u niego samego uśmiech — jeden z tych gorzkich, nostalgicznych.
Westchnął i wypił zawartość swojego kieliszka — napój o fioletowej barwie i smaku przypominającym połączenie miodu i jagody. Nie przepadał za serwowanym tu jedzeniem — te wszystkie jabłka w karmelu, ciasta, ciasteczka, były tak słodkie, że aż zęby bolały od samego patrzenia; smakowały jakby ktoś zamiast połowy szklanki wsypał ich dziesięć, a na koniec jeszcze dodatkowo obtoczył wytwory w cukrze — ale musiał przyznać, że napoje były zadziwiająco dobre. Nawet ten świecący na zielono.
Ale to wciąż nie czyniło tego przyjęcia odrobinę znośniejszym. Nie rekompensowało tych wszystkich demonów, których nie znał, a które i tak nadciągały z każdej strony. Zresztą — one też go nie znały i Dipper zaczynał nabierać wrażenie, że podchodzą przez sam fakt, że też są demonami. Ot, taki dziwny gest solidarności czy inna głupotka. Ludzie byli trochę mniej upierdliwi — odsuwali się, jakby instynktownie wyczuwali dzielącą ich przepaść, ale raz na jakiś czas i wśród nich znajdowali się tacy, co podpełzali zdecydowanie zbyt blisko i rozpoczynali kolejne nic nieznaczące rozmowy. A Dipper modlił się tylko o to, by gdzieś w pobliżu walnął meteor albo rozpoczął się nagły atak obcych. I tak przez długie trzy godziny.
Mabel zaśmiała się, a przynajmniej — patrząc na jej ruchy, zakładał, że właśnie to zrobiła. Jakaś jego część pragnęła podejść do niej, przerwać tę uroczą rozmowę i powiedzieć, że zamierza stąd wyjść, inna zaś — nie potrafiła psuć jej zabawy, nawet jeśli poinformowanie o odejściu, to zaledwie minuta.
Dipper pokręcił głową i przeniósł wzrok na Victora Nosferatu. Musiał przyznać, że było coś zabawnego w fakcie, że wszystkie demony tak ochoczo plotkowały na jego temat, opowiadały te wszystkie krwawe historie, a potem bez problemu przychodziły na jego przyjęcia, choć podobno i one nie były bezpieczne. Jeszcze zabawniejszy był fakt, że gospodarz wcale nie wyglądał na kogoś strasznego, całkowicie zepsutego — był niski, piegowaty, twarz miał w kształcie serca, a kiedy się uśmiechał, wszyscy dokoła natychmiast zapominali o swoim złym humorze i również się uśmiechali. Inaczej było z jego żoną — ona, w czerwonym garniturze i z blond włosami spiętymi w kok, wyglądała, jak ktoś, kto mógłby zamordować wszystkich zebranych z uśmiechem na twarzy, a potem pójść zjeść ciastko.
Problem leży w tym, że po prostu jest kobietą — podpowiadał złośliwy głosik w jego głowie. — Od tamtego gwałtu masz obsesję.
— Przymknij się — fuknął na samego siebie i wyszedł z głównej sali, prosto na korytarz zalany mrokiem: żadnych świateł, żadnych lamp, okna zakryte. — To wcale nie o to chodzi — mamrotał dalej, a kiedy wzrok przywykł do ciemności, wlepił go w rzeźby tak ogromne, że swoim upadkiem bez problemu mogłyby kogoś zabić. Większość z nich rozciągała się pod sam sufit i przedstawiała kobiety oraz mężczyzn: półnagich, zapatrzonych gdzieś w bok i takich...
Dipper zmarszczył brwi i wyciągnął rękę, lecz nim zdążył cokolwiek dotknąć, zdarzyła się rzecz, której w życiu by się nie spodziewał — jedna z belek na suficie pękła, a Bill Cipher runął prosto na niego.
— Mam wrażenie, że ilekroć myślę ❝On już niczym mnie nie zaskoczy❞, ty wchodzisz i mówisz ❝Trzymaj moją koronę i patrz❞ — wyznał, czując na plecach chłód bijący od podłogi i ból rozchodzący się po całym ciele.
— Głupie drewno — mruknął w odpowiedzi Bill i sturlał się z Dippera.
— Ale co ty właściwie robisz? — spytał Dipper, otrzepując ubrana i starając się za tymi ruchami ukryć fakt, że trzęsą mu się ręce. — Bawisz się w człowieka-pająka?
— W sensie w Parkera?
Dipper wywrócił oczami.
— Cokolwiek — jęknął i potarł czoło.
Bill wzruszył ramionami.
— Szukam — wyznał bez większych problemów.
— Szukasz?
— Dowodów.
— Dowodów?
— Victor.
Dipper znowu wywrócił oczami.
— Litości, będziesz tak teraz rzucał pojedynczymi słowami i czekał aż je powtórzę?
— Zastanawiałem się nad tym — przyznał Bill — ale aktualnie chodzi mi o to, że on po prostu tu idzie. — I nim Dipper zdążył coś powiedzieć, złapał go za rękę i niemalże wrzucił do jednego z miliona pomieszczeń. Zamknął za nimi drzwi i oparł się o nie, a echo kroków wypełniło korytarz.
— To bezsens. — Dipper poruszał bezgłośnie ustami, ale Bill i tak zrozumiał. — I tak nas wyczuje.
— A ty wyczułeś mnie? — odparł, równie bezgłośnie, Bill. — Za dużo demonów.
I faktycznie — Victor nawet się nie zatrzymał. Po prostu przeszedł obok nich, a gdzieś w oddali trzasnęły drzwi.
— Więc? — Dipper skrzyżował ręce. — Dowody?
— Słyszałeś o tych wszystkich plotkach, że Victor to morderca i w ogóle?
— Tak.
— No więc: w zeszłym tygodniu, mając już dosyć tych wszystkich próśb, wysłaliśmy do niego emisariusza. Do dziś nie wrócił.
—...a czy ty nie masz innych ludzi, którzy szukaliby za ciebie tych wszystkich dowodów?
— Mam, ale bycie na przyjęciu i zwykłe uśmiechanie się jest cholernie nudne. Poza tym czego Will nie wie, mnie nie zaboli.
— Więc... Will nie ma pojęcia, że tu jesteś? — spytał, a jego mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach.
— No tak. Właśnie to przed chwilą powiedziałem.
— I z pewnością, nie chcesz, żeby się dowiedział, prawda? — kontynuował, podchodząc do demona.
— Czy to ten moment, w którym zaczynasz mnie szantażować, bo ciebie też nudzi to przyjęcie i w sumie zagadka też niezbyt cię interesuje, ale stanowi lepszą alternatywę dla dalszego gadania z tymi wszystkimi demonami i ludźmi?
— W sumie to tak. — Dipper uśmiechnął się niewinnie. — Ty ocalisz mnie od nudy, ja ciebie od Willa — podsunął.
Bill westchnął.
— Niech ci będzie — powiedział.
W ten oto sposób znaleźli się na piętrze: przemierzali kolejne korytarze wypełnione rzeźbami i dywanami o paskudnych wzorach, zaglądali do wszelkich możliwych pomieszczeń i grzebali we wszelakich szufladach, szafkach, szafach.
— Więc? — Bill zerknął na Dippera, jednocześnie przeszukując kolejne biurko.
— Więc co? — Dipper zmarszczył brwi, przekrzywiając portret kobiet o poparzonej twarzy. Tak, jak przewidział była za nim wnęka, ale... pusta. Znowu.
— Co u ciebie?
Dipper zamrugał, a jego dłonie zawisły w powietrzu.
— Ogólnie czy aktualnie?
— Ogólnie.
— Ja... — Wbił zęby w dolną wargę, nagle rozważając wyskoczenie przez okno. Potem dotarło do niego, że przecież nie musi dawać Billowi sprawozdania z własnych problemów, zmartwień, traum, więc powiedział tylko: — Tydzień temu byłem w Poznaniu, w Polsce, a aktualnie zastanawiam się nad przeprowadzką do Londynu.
— Aha.
— A co z tobą?
— Pałac jest w porządku, obowiązki już trochę mniej, ale idzie się przyzwyczaić.
— Aha.
Dipper zastukał nerwowo palcami w ścianę, a w jego umyśle pojawiła się scena. Nie, nie zwykła scena. Wspomnienie — ten raz, gdy wystarczyło jedno pytań; gdy on i Bill wylądowali w łazience, objęci, a Dipperowi po raz ostatni nie przeszkadzało bycie nagim w czymś towarzystwie. Był mokry, a ubrania Billa przesiąkły i zaczęły się lepić, ale żadnemu z nich wtedy to nie przeszkadzało.
— Hej... — zaczęli w tym samym czasie i natychmiast umilkli, słysząc kroki.
Bill zamknął szufladę i, znowu, nie dając Dipperowi czasu na reakcje, wepchnął ich obu pod łóżko. W samą porę — sekundę później drzwi otworzyły się, a na wysokości ich oczu pojawiły się buty Victora i obcasy jego żony.
— Nie nadają się — narzekała, krążąc po pokoju. — Ludzie są nijacy, demony zbyt nieufne.
Victor westchnął i złapał jej dłonie.
— Eleno — zaczął — zgromadziłem najbogatsze demony i najpiękniejszych ludzi, jakich tylko mogłem! Na pewno ktoś się nadaje! Po prostu, przestań być taka... no wiesz. Surowa.
— Surowa?
Jego nogi poruszyło się nerwowo.
— Ja... myślę, że twoje oceny są niesprawiedliwe. Zbyt krytyczne — wyznał, a ona cofnęła się gwałtownie i zaklęła.
Następne minuty wypełniły się jej wściekłym monologiem i jego przepraszaniem, a kiedy Dipper był pewien, że zaraz uśnie, Elena westchnęła i powiedziała:
— Jakbyś szukał swojej zbyt surowej żony, będę w piwnicy.
Wyszła, a on — pobiegł za nią. Dopiero wówczas Dipper, otwierając w pełni oczy i nie hamując już ziewnięcia, uświadomił sobie jedną rzecz: Bill. Wciąż go obejmował, a jego dłoń, prawdopodobnie niezbyt świadomie, spoczywała na biodrze Dippera. Fakt ten zadziałał niczym kubeł zimnej wody i rażenie prądem — Dipper cofnął się gwałtownie, uderzając nogami o szafkę nocną. Stojąca na niej lampka zakołysała się i tylko cudem nie spadła.
No dobrze, ty nie masz problemu z kobietami — przyznał głos w jego głowie. — Ty masz problem ze wszystkimi.
— Więc? Idziemy do piwnicy? — zasugerował, nim Bill zdążył o cokolwiek spytać.
Nie czekał też na odpowiedź — upewniwszy się, że nikogo nie ma, wyszedł z pokoju i najciszej, jak tylko potrafił, zszedł po schodach. Jednych, drugich. Dopiero gdy do jego uszu dotarła muzyka, zrozumiał, że musi się zatrzymać, bo zwyczajnie nie wie, gdzie jest ta cała piwnica.
— Trzeba przejść przez salę balową — poinformował Bill. — Po drugiej stronie jest korytarz, a potem schody na dół.
— Świetnie — szepnął Dipper i ruszył w stronę tłumu. Po tak długim przebywaniu w ciemności, musiał zmrużyć oczy i doczekać chwilę, nim te na nowo przywykły do tych wszystkich barw i świateł. A kiedy to już się stało, wcale nie było lepiej: nagle całkowicie skupił się na tych wszystkich mdlących zapachach.
Wzrokiem, instynktownie, odszukał Mabel i z ulgą odkrył, że ta wciąż jest bezpieczna — nieprzejęta obecnością innych osób, w najlepsze obściskiwała się z tamtym mężczyzną. Bill zaś, również korzystając z okazji, wyłowił z tłumu Selen tańczącą z mężczyzną o rudych włosach, Killa siedzącego na stole i pijącego wino prosto z butelki oraz Willa, który... szedł w ich stronę. Z miną kogoś co najmniej wkurzonego.
— Gdzieś ty był? — spytał i tym razem to Bill zapragnął wyskoczyć przez najbliższe okno. — I tylko mi nie mów, że...
Dipper wbił paznokieć w skórę i walcząc z uczuciem przypominającym sznur zaciskany wokół szyi, powiedział:
— Pieprzyliśmy się.
A demony spojrzały na niego — Will z konsternacją, a Bill z jeszcze większą.
— A teraz przepraszam — złapał Billa za marynarkę — ale mam ochotę zatańczyć. — I pociągnął demona w stronę tłumu.
— On w to nie uwierzy — stwierdził Bill, gdy byli wystarczająco daleko, by Will nie mógł ich usłyszeć.
— Ale to go chwilowo spowolni, więc rusz się — odparł Dipper, walcząc z chęcią zabrania ręki. Starał się, naprawdę się starał, ale ilekroć wyczuwał pod palcami skórę drugiego demona, czuł się, jakby robaki przepełzały mu po ciele. A kiedy wreszcie znaleźli się na kolejnym korytarzu i jedynie rzeźby wlepiały w nich swoje puste oczy, przestał próbować: po prostu odepchnął Billa, jakby to on go do tej pory trzymał. Odetchnął z ulgą.
O dziwno, zamiast stęchlizną, piwnica pachniała kolejnymi słodkimi wyrobami — ciasteczkami z cynamonem i sokiem o zielonkawej barwie. Podłogę wyłożono dywanami, a ściany zamiast pleśni i pajęczyn, pokrywała tapeta w renifery.
— Nie jestem pewien czy my dalej jesteśmy na przyjęciu Halloweenowym, czy jednak Bożonarodzeniowym — mruknął Dipper, podnosząc gałązkę jemioły. — Czy demony w ogóle obchodzą Boże Narodzenie? — spytał, zerkając na Billa krążącego wokół pieca.
— Nie, ale jeśli miałbym szukać czegoś podobnego, to my mamy Ucztę — odparł demon.
— Ucztę? — Dipper zmarszczył brwi.
— Ku czci Ma. — Bill machnął ręką. — Nic ciekawego.
— Skoro tak twierdzisz... — Dipper wzruszył ramionami i całkowicie skupił się na kolejnych rzeźbach. Te przedstawiały potwory o mnóstwie rogów, ogonów, kłów, szponów i skrzydeł. Ich oczy pobłyskiwały fioletem, a usta zdawały się poruszać. — A to, co? — mruknął, dotykając fioletowego, zapadniętego fragmentu. W tym też momencie stało się coś, czego ani Bill, ani Dipper się nie spodziewał: podłoga pod nimi zniknęła.
*
Spadanie w niczym nie przypominało tego kreskówkowego, powolnego lotu. To było szybkie i prawdopodobnie gdyby nie ich demoniczne moce, skończyłoby się śmiercią wśród porozrzucanego po podłodze, siana. Dipper jęknął nie mając pojęcia czy bardziej boli go głowa od uderzenia w kamienną podłogę czy brzuch, w który Bill wciąż wbijał swój łokieć. W zasadzie, w tym momencie niczego nie był pewien i gdyby ktoś spytał go, jak ma na imię z pewnością wydukałby jedynie ❝eee yy ee ych❞. No dobrze, w sumie była jedna rzecz, której był całkiem świadom — po raz pierwszy od kilku lat zranił się na tyle mocno, by zaczęła mu lecieć krew.
— Jak kiedyś będziesz prowadził jakieś śledztwo i dojadę do wniosku, że chcę ci pomóc... przypomnij mi o tym — wymamrotał, gdy już przestał się czuć, jakby po głowie skakało mu stado rozwścieczonych Cipherów. Usiadł, spychając z siebie Billa.
— Miałem prosić o to samo — wydukał Bill, dotykając czoła. Plamy, które pojawiły się przed jego oczami, powoli nabierały kształtów, tworząc... no cóż, kolejną rzecz, której wolałby nie zobaczyć: pana i panią Nosferatu.
— Wiedziałam, że ktoś nas szpieguje, ale króla to się nie spodziewałam — rzekła Elena, głaszcząc trzymanego psa.
— O bogowie, nic wam nie jest? — Victor klęknął obok Billa. — Mówiłem ci, że powinniśmy stworzyć normalne schody, zamiast bawić się magią — rzucił do swojej żony.
Dipper podniósł się, a jego nogi ugięły się pod ciężarem ciała. Ignorując fakt, że oto zostali nakryci, omiótł wzrokiem całe pomieszczenie — od sufitu przyozdobionego sztucznymi pajęczynami, przez lustra zajmujące wszystkie ściany i drzwi rozmieszczone między nimi, po mężczyznę stojącego na drugim końcu z kartonem pełnym dekoracji. Musiała minąć kolejna chwila, nim do Dippera dotarło, że oto patrzy na odzianego w płaszcz emisariusza. I jeszcze jedna, nim w końcu zaczął próbować dodać dwa do dwóch.
— Okej, chyba zgłupiałem — oświadczył, gdy Bill zauważył emisariusza i, zaskoczony, krzyknął ❝Ev, to ty?❞. — Niech mi ktoś wyjaśni: co tu się właściwie dzieje?
— Aktualnie: psujecie naszą niespodziankę — odparła Elena.
— Niespodziankę?
— Nasz dom jest ogromny, piwnica jeszcze większa, więc postanowiliśmy stworzyć Verde Bqert — wyjaśniła, a Dipper spojrzał na Billa.
— Coś, jak dom strachów, ale w piwnicy. Ale to wciąż nie wyjaśnia, co tu robi Ev.
— N-no bo. N-no bo ja... — Ev poruszył się niespokojnie, a twarz zakrył kartonem. — K-kiedy tu przybyłem i d-dowiedziałem się o co chodzi, p-postanowiłem pomóc.
— A nie zawiadomiłeś nikogo, bo...?
— T-to miała b-być niespodzianka...
Bill nabrał powietrza, usilnie walcząc z nagłą chęcią uderzenia kogoś.
— Czyli wy, nie wiem, nie zabijacie tu nikogo? — spytał Dipper. — Żadnych krwawych masakr? Składania dziewic? Kanibalistycznych obrzędów?
— Nie, to nudne — odpowiedziała Elena.
— A co z tym całym ❝No na pewno ktoś się znajdzie❞, ❝Nie, oni są nudni❞ i tak dalej?
— Mówiłam ci, że ktoś był pod łóżkiem — warknęła do męża, a potem, nieco spokojnie, oświadczyła: — Szukam sobie kochanka.
A Dipper nie wytrzymał — wybuchnął śmiechem. Nie radosnym, pełnym rozbawienia — raczej będącym na granicy histerii, nieprzyjemnym. Szaleńczym.
— Serio? — wymamrotał między jednym napadem śmiechu, a drugim. — Poszedłem na to całe przyjęcie, spędziłem jego połowę grzebiąc po waszych rzeczach, ukrywałem się pod waszym łóżkiem, powiedziałem jego — wskazał na Billa — bratu, że się pieprzyliśmy, dotykałem go, podłoga zniknęła, a wy mi mówicie, że otwieracie piwnicę strachów i w ogóle wszystko jest super? O bogowie, to nawet nie jest zabawne. To brzmi raczej, jak pierdolony sen z serii tych, co zdają się dokądś zmierzać i być logiczne, ale potem docierasz na ich koniec i... nic z tego. Same głupoty.
I jak na zawołanie, gdy znów otworzył oczy, nie ujrzał przed sobą Billa, państwa Nosferatu ani żadnego innego demona czy masy luster. Zamiast tego dostrzegł sufit, a kiedy poruszył dłońmi — poczuł pod palcami pościel.
Drzwi zaskrzypiały.
— Wiesz, skoro już zgodziłeś się nam pomóc, to naprawdę mógłbyś to zrobić, zamiast wylegiwać się w naszym łóżku przez pół dnia — powiedziała Mabel w świątecznej czapeczce, a widząc minę Dippera, zmarszczyła brwi. — No co? Znowu śniło ci się... no wiesz? — Jej początkowe zdenerwowanie całkowicie zniknęło, zastąpione troską.
— Nie. Śniło mi się przyjęcie u Victora.
— Ale to od Blacka, czy to na które nie poszedłeś?
— To, na które nie poszedłem.
— I? Jak było?
Dipper zacisnął palce na kołdrze. Chociaż całkowicie powrócił do rzeczywistości, przypominał sobie, który mieli dzień i jakim cudem znalazł się w domu Mabel, jakaś jego część — przypominając sobie sen i każdy moment, w którym choćby przypadkiem kogoś dotknął — pragnęła wziąć prysznic i szorować skórę tak mocno aż ta zrobi się cała czerwona.
— Nudno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro