Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

We're meant to be together

Vol. 1

Wypadł z budynku, mamrocząc pod nosem takie wyzwiska jakie tylko przyszły mu na myśl. "Od następnego wyścigu masz puszczać Maxa.". Słowa Christiana Hornera doprowadziły go do takiego wybuchu, że sekretarka wyszła z gabinetu, współczuł jej, że musiała słuchać tej słownej przepychanki, ale gdy usłyszał, że miał zacząć puszczać dziewiętnastolatka to nie mógł utrzymać języka za zębami.

Nie zwrócił uwagi na młodszego z kierowców Red Bulla, który nie dość, że siedział tam z miną jakby szedł na ścięcie to praktycznie od razu pobiegł za Australijczykiem, który po wyjściu z biura Hornera nie zdarzał na wołania młodszego kierowcy, który wolał za nim by ten się zatrzymał. Australijczyk zadawał sobie jednak sprawę, że jeśli się zatrzyma i jakkolwiek zacznie rozmowę z Maxem to cała jego samokontrola pójdzie w pizdu tak samo jak jego plan o nie zdradzaniu swoich uczuć.

Niestety miał za długi język i słabą głowę co w połączeniu razem z imprezą urodzinową u Kimiego, czyli mocnym alkoholem, spowodowało rozwiązanie jego języka i powiedział Holendrowi wprost, że ten mu się podoba i to bardzo. Na co szybko zareagowała reszta stawki, bo od razu zorganizowali grę w pytanie czy wyzwanie, a pierwszym wyzwaniem jakie dostał Daniel było zamknięcie się w jednym pokoju z Maxem ma pół godziny. Od tamtej chwili nie rozmawiali ze sobą, a minęło prawie pół roku, jeśli już musieli rozmawiać to tylko wtedy gdy, Horner kazał.

Wsiadł do swojego samochodu i zatrzasnął drzwi prawie przed nosem Verstappenowi, od razu odpalając auto i wyjechał z parkingu. Może i zachowywał się jak dziecko, ale za dużo na to pracował by teraz przegrać walkę o pierwszy fotel z szczylem, który jeszcze się nie nauczył pokory na padoku. Jednocześnie wiedział o przeszłości Maxa, sam mu nawet pomagał przezwyciężyć wiele rzeczy, jak i pomagał mu z wyrażaniem własnych uczuć. Do dziś pamięta jak młodszy chłopak wpadł na niego, wchodząc do siedziby Red Bulla i nie za bardzo wiedział co ma powiedzieć, więc Daniel wziął sprawę w swoje ręce i mimo, że w żadnym wypadku nie była to jego wina to sam przeprosił Maxa.

Za czasem ich relacja zaczęła się pogłębiać i nawet zaczęli się spotykać na randki, a przynajmniej tak to widział. Wiele osób z padoku zaczęło sądzić, że są razem, a media te plotki tylko rozprzestrzeniały. I nie będzie ukrywać, ale wielokrotnie jego myśli zalewały wizje jakby to było gdyby był razem z młodym Holendrem. Zresztą te plotki pogłębiły się jeszcze bardziej gdy do internetu trafiło krótkie nagranie jak Ricciardo przywalił Josowi z prawego sierpowego, tym samym łamiąc mu nos. I mimo że kilka godzin później dostał oficjalne wezwanie do gabinetu szefa to nie żałował, od tamtej pory stary Verstappen nawet nie zbliżał się do swojego syna na padoku, a z czasem przestało pojawiać się na wyścigach, co nie przeszkadzało w ogóle Maxowi.

Teraz, pierwsze co zrobił wchodząc do mieszkania, było zabukowanie biletu do jakiegoś ciepłego kraju, konkretnie do Tajlandii, gdzie zamierzał spędzić jakąś część przerwy zimowej. Miał niecałą dobę by się spakować i dojechać na lotnisko, więc napisał tylko do Carlosa czy nie poleciałby z nim i czekając na jego odpowiedź, zaczął przekopywać szafę w poszukiwaniu ubrań, które może spakować.

Niedługo później jego telefon rozdzwonił się, informując, że ktoś się do niego dobija. Odebrał, trzymając go między ramieniem, a uchem, jednocześnie wygrzebując koszule, w których mógłby polecieć.

— No jak to gdzie, Carlos? Do Tajlandii, sam chciałeś polecieć gdzieś gdzie jest ciepło, à voila!

Rzucił do Hiszpana, który coś tam pomruczał pod nosem, ale finalnie się zgodził.
Z racji, że mieli lot za dwie godziny, zniósł walizkę na parter by po chwili władować ją do samochodu i po niecałych piętnastu minutach, wyjechał spod domu i skierował się na lotnisko, gdzie miał czekać na niego Carlos.

Mrucząc pod nosem jedną z piosenek Shakiry, wszedł do budynku lotniska i zaczął się rozglądać za Hiszpanem, który miał stać gdzieś obok Burger Kinga. Po kilku minutach dostrzegł mężczyznę w czerwonej bluzie z kapturem naciągniętym aż na nos, co tylko dało mu do zrozumienia, że najprawdopodobniej jest to kierowca Ferrari.

Razem udali się na odprawę, kontrolę bezpieczeństwa i oddanie bagaży do luku bagażowego. Z racji, że najbliższy lot był tylko klasą ekonomiczną to stwierdzili, że dlaczego by nie mogli polecieć? Obojgu nie przeszkadzał fakt braku pierwszej klasy, a dzięki odpowiednio dobranym ubraniem jeszcze nikt ich nie rozpoznał.

Na lotnisku spędzili sześć godzin, co było zdecydowanie za długim czasem oczekiwania spowodowanym opóźnieniem samolotu. W tym czasie zdążyli przejść całe lotnisko, zjedli obiad, a nawet zaopatrzyli się w "niezbędne" rzeczy w strefie bezcłowej. Taa, niezbędne. Na początku Carlos miał problem by dopiąć plecach, który później tak rzębolił od odbijającego się o siebie szkła, że chyba słyszało ich pół lotniska.

Znudzeni momentalnie się rozbudzili gdy na tablicy wyświetlił się ich lot wraz z informacją, że zaczyna się odprawa biletowa.
Widząc kolejkę jaka w kilka chwil zrobiła się przed niewielkim stanowiskiem, zrezygnowany Hiszpan usiadł na swojej bluzie, opierając się o ścianę. Był całkowitym przeciwieństwem swojego kompana, który cierpliwie, huśtając się na piętach, czekał na ich kolej, bawiąc się jednocześnie dwoma biletami.

Po wielu trudach i znojach udało im się dostać do samolotu.

— Ostatni raz ekonimikiem leciałem na pamiętam kiedy...

Usłyszał ciche burknięcie Carlosa, który z jękiem i łoskotem opadł na szaro granatowy fotel, automatycznie podkurczając nogi.

— Nie narzekaj, zawsze mogło być gorzej.

Starał się optymistycznie patrzeć na tę podróż, szczególnie, że zamierzał nie myśleć o sytuacji sprzed kilku godzin.

Na szczęście Australijczyka tak szybko jak Carlos zaczął narzekać, tak szybko poszedł on spać. I dobrze. Cieszył się, że siedział od strony przejścia, bo bez pchania się przez Hiszpana, mógł wstać i przejść się czy to do łazienki czy tak po prostu by rozprostować kości.

I gdzieś w połowie lotu zamierzał zrealizować pierwszą rzecz, czyli droga do łazienki. Odkładając książkę na kolana swojego kolegi, podniósł się z niewygodnego fotela, czując jak strzelają mu wszystkie kości. Sapnął czując to i wyciągnął ręce do góry, chcąc się choć trochę przeciągnąć. Jak on się cieszył, że wybrał taką porę na załatwienie swoich potrzeb, że większość pasażerów spała.

Spokojnym krokiem kierował się w stronę łazienki, cały czas wpatrując się a ekran telefonu, na którym grał w candy crusha, jedną z gier offline jaką pobrał. Uśmiechnął się zwycięsko gdy udało mu się przejść kolejny poziom, po czym poczuł jak z czymś, a właściwie z kimś się zderza o mało nie lądując na podłodze wyłożonej wykładziną.

Podniósł wzrok na delikwenta, w którego uderzył i zaklął w myślach, widząc przed sobą dobrze znaną mu osobę.

— Danny, ja...

Nie dał skończył młodszemu tylko wyminął go, lekko trącając barkiem i skierował się prosto na tył samolotu. I może zachowywał się jak bachor, ale w ciągu ultra krótkiego czasu zrobił wszystko by mieć nadzieję, że chociaż podczas przerwy nie zobaczy Maxa, a tu taki zong — wpadł na niego jeszcze w samolocie.

Gdy po chwili chciał wyjść z małego pomieszczenia, znowu na kogoś wpadł, ale tym razem ten ktoś wepchnął go spowrotem do środka.

— Co do cholery... Łapy przy sobie!

Warknął do wysokiego mężczyzny i strzepnął jego dłonie ze swojego ciała. Łazienka w samolocie jest naprawdę malutka, przez co właściwie stykali się klatkami piersiowymi co ani trochę nie było komfortowe.

— Skoro teraz mi nie zwiejesz to tak.. po pierwsze to nie był mój pomysł byś musiał oddawać fotel, Christian to wymyślił, po drugie od pół roku próbuję wrócić do tego co było przed wyzwaniem, ale ani Red Bull ani PR-owiec mi z tym nie pomagają.

— No ta, przecież masz dziewczynę.

Sarknął w jego stronę i jeszcze bardziej się odsunął, prawie dotykając ściany. Dobrze znał Kelly Piquet, która od jakiegoś czasu grała dziewczynę Verstappena. Akurat do dziewczyny nie miał nic, wiedział że dostała ultimatum od ojca Maxa, a że miała na utrzymaniu córkę to nie mogła sobie pozwolić na sprzeciw. Ale jednocześnie Max nie chciał by Ricciardo mu pomagał w kwestii pozbycia się Josa raz, a dobrze.

Widział jak Holender przewraca oczami, po czym złapał go za dłonie i pociągnął w swoją stronę tak, że Daniel wpadł na jego klatkę piersiową.

— Udawaną. Nie chciałem i nie chcę byś oddawał fotel jakiemuś gówniarzowi, a wiem że teraz tak myślisz, ale pozwól mi na tych wakacjach pokazać, że możemy być razem.

Patrzył na Maxa jak cielę na malowane wrota i nie do końca wiedział co ma odpowiedzieć. Z jednej strony serce mówiło, że ma się zgodzić, a najlepiej od razu rzucić się do jego warg. Z drugiej strony mózg zaś był zdania, że po co się w to znowu pakować i ma wyjść, trzaskając drzwiami.

— Możesz spróbować... Ale nie przesadzaj.

Mimo że pierwsze zdanie zostało prawie wyszeptane to to drugie powiedział z całą pewnością siebie, jaką w sobie posiadał, znał młodszego kierowcę i wiedział, że czasem hormony uderzają mu w dekiel.

Chciał wyminąć Maxa i opuścić niewielkie pomieszczenie, ale gdy tylko złapał za klamkę, Holender ponownie przyciągnął go do siebie, tym razem za biodra, i złożył delikatny pocałunek na szyi starszego, mrucząc:

Jesteśmy sobie przeznaczeni skoro nawet na końcu świata się spotkaliśmy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro