Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝘺𝘰𝘶


Ashton Perspective:








Wdychałem słodki zapach brunetki, tym samym ciesząc się jej obecnością tuż przy moim boku. Spała wtulona w tors, a jej ciemne włosy roztargane spadały kaskadą na jej nagie, mokre od potu plecy. Wyglądała na taką grzeczną i zupełnie niewinną, gdy była niczego nieświadoma. Przez swój sen sprawiała wrażenie najprawdziwszego anioła, który to urokiem czarował największych grzeszników tego świata, w tym mnie. Jednym machnięciem rzęs i szczodrym uśmiechem wywróciła mój świat do góry nogami. Wróciła po mnie i po miłość, którą jej egoistycznie zabrałem i choć zdjęła swą anielską maskę pokazując demona jakiego w niej obudziłem - nie uciekłem, a tylko czekałem aż postawi wszystko w płomieniach, by tylko móc zwojować moim sercem, należącym do niej odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem.

— Kocham Cię, Chantel — wyszeptałem do jej włosów, a ona zamruczała słodko przez sen — Zawsze kochałem tylko Cie...

W połowie zdania zagrzmiał dzwonek, którego dźwięk rozniósł się echem po mieszkaniu. Bez zastanowienia wstałem z łóżka, uprzednio ściągając z siebie słodko śpiącą i majaczącą pod nosem dziewczynę, i ruszyłem w głąb korytarza z zamiarem zerknięcia przez judasza. Jednakże plany zostały szybko pokrzyżowane przez natarczywego gościa, zaczynającego natrętnie wciskać przycisk, jaki gotów był postawić wszystkich w kamienicy na nogi. Nie chciałem zakłócać dłużej ciszy tutaj panującej, a przy tym jedynie pragnąłem by ciemnowłosa, którą zostawiłem samotnie w łóżku nie obudziła się przez niezapowiedzianego gościa. Otworzyłem więc drzwi frontowe, następnie dębiejąc.

— Reneesme?!

— Ciebie też miło widzieć i to takiego jakiego Pan Bóg stworzył — parsknęła, wchodząc nieproszona w głąb mojego mieszkania.

Nie zdążyłem dokładnie przetworzyć jej nagłego powrotu, a już zobaczyłem jak rzuca się w objęcia mojej Chantel, przytulając ją czule, a następnie przeciągle całując ją w usta.

— Co do kurwy?! — warknąłem, przyglądając się obściskującym się przede mną dziewczynom. MOIM DZIEWCZYNOM.

Jeszcze mu nie powiedziałaś? — zaśmiała się dźwięcznie blondynka, odrywając się niechętnie od brunetki.

— Ashton... — westchnęła — Poznaj moją żonę, Zoye.

Żonę?

— Pewnie jej nie pamiętasz, bo przefarbowała się na blond, ale to była druga dziewczyna po mnie, której ofiarowałeś notatnik — wytłumaczyła spokojnie, tym samym rysując szok na moim obliczu — Kiedy ją poznałam była wrakiem człowieka, podobnym do mnie. Różniło nas jedynie to, że ona cię nienawidziła, a ja cóż... Ja cię kochałam. Kochałam tak mocno, że dotarłam do prawie każdej dziewczyny, której ofiarowałeś mały prezent — zatrzymała się, spoglądając smutno na Zoye - a może na Esme - a póżniej na mnie — Mówię prawie, bo niektóre z nich zdążyły odebrać sobie przez twoją głupawą grę życie. I gdy się o tym dowiedziałam przysięgłam sobie, że cię znajdę. Nie po to by cię zganić, ale zapytać po co ci to wszystko było? Chciałam jedynie rozmowy, wytłumaczenia, w którego odnalezieniu miała mi pomóc Reneesme. I pomogła, a gdy to zrobiła zapragnęła zemsty za krzywdę każdej z nas. Ja miałam tylko pomóc, będąc najbliżej ciebie i zrobiłam to bez zawahania. A wiesz dlaczego? — spytała oczekując ode mnie odpowiedzi, nie dałem jej — Bo takich poświęceń dokonuje się kochając drugiego człowieka, kochanie...

I to były ostatnie słowa, jakimi zdążyła mnie uraczyć zanim odeszła pozostawiając po sobie dwa notatniki. Jeden napisany przeze mnie, drugi przez nią samą...

*

Okazałaś się dużo sprytniejsza, niż myślałem. Przechytrzyłaś mnie moimi własnymi postępowaniami. Sprawiłaś, że ułożyłem sobie życie z kobietą, która tylko czekała bym zwrócił się do niej plecami by wbić nóż i zawołać ciebie. Doprowadziłaś do tego, bym uwierzył w kłamstwo w jakim żyłem przez sześć lat, wciąż tęskniąc za tobą.

Tak, kochanie. Tęskniłem.

Tęskniłem całymi dniami, żałując, że skrzywdziłem cię z całych swoich sił, jakie wtedy posiadałem. Pragnąłem powrotu do twoich ramion, a kiedy ty wróciłaś do moich, przyjąłem cię, pomimo oporu jaki we mnie drzemał. Chciałem być w końcu dla ciebie bardziej prawdziwy, niż kiedykolwiek wcześniej. I ta chęć zamroczyła wszystko inne.

Zamazałaś mi obraz prawdziwej ciebie.
Prawdziwego potwora, który złamał swego króla.
To ty ukradłaś mi koronę i obnażyłaś mnie z szat, następnie zasiadając na moim tronie.

Udało ci się, kochanie.
Zniszczyłaś mnie na wszelkie możliwe sposoby, a ja wciąż cię kocham, mimo że odeszłaś.

Dokończyłem notatkę, tak jak poprosiłaś.
Byłem przy tobie, tak jak tego pragnęłaś.
Pokochałam cię taka jaką się stałaś, tak jak mnie nie przestrzegłaś.

A teraz? Teraz zostałem sam z niewielką częścią ciebie na kartkach, obitych w skórę.


THE END.

Zaskoczeni?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro