𝘺𝘰𝘶
Ashton Perspective:
Wdychałem słodki zapach brunetki, tym samym ciesząc się jej obecnością tuż przy moim boku. Spała wtulona w tors, a jej ciemne włosy roztargane spadały kaskadą na jej nagie, mokre od potu plecy. Wyglądała na taką grzeczną i zupełnie niewinną, gdy była niczego nieświadoma. Przez swój sen sprawiała wrażenie najprawdziwszego anioła, który to urokiem czarował największych grzeszników tego świata, w tym mnie. Jednym machnięciem rzęs i szczodrym uśmiechem wywróciła mój świat do góry nogami. Wróciła po mnie i po miłość, którą jej egoistycznie zabrałem i choć zdjęła swą anielską maskę pokazując demona jakiego w niej obudziłem - nie uciekłem, a tylko czekałem aż postawi wszystko w płomieniach, by tylko móc zwojować moim sercem, należącym do niej odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem.
— Kocham Cię, Chantel — wyszeptałem do jej włosów, a ona zamruczała słodko przez sen — Zawsze kochałem tylko Cie...
W połowie zdania zagrzmiał dzwonek, którego dźwięk rozniósł się echem po mieszkaniu. Bez zastanowienia wstałem z łóżka, uprzednio ściągając z siebie słodko śpiącą i majaczącą pod nosem dziewczynę, i ruszyłem w głąb korytarza z zamiarem zerknięcia przez judasza. Jednakże plany zostały szybko pokrzyżowane przez natarczywego gościa, zaczynającego natrętnie wciskać przycisk, jaki gotów był postawić wszystkich w kamienicy na nogi. Nie chciałem zakłócać dłużej ciszy tutaj panującej, a przy tym jedynie pragnąłem by ciemnowłosa, którą zostawiłem samotnie w łóżku nie obudziła się przez niezapowiedzianego gościa. Otworzyłem więc drzwi frontowe, następnie dębiejąc.
— Reneesme?!
— Ciebie też miło widzieć i to takiego jakiego Pan Bóg stworzył — parsknęła, wchodząc nieproszona w głąb mojego mieszkania.
Nie zdążyłem dokładnie przetworzyć jej nagłego powrotu, a już zobaczyłem jak rzuca się w objęcia mojej Chantel, przytulając ją czule, a następnie przeciągle całując ją w usta.
— Co do kurwy?! — warknąłem, przyglądając się obściskującym się przede mną dziewczynom. MOIM DZIEWCZYNOM.
— Jeszcze mu nie powiedziałaś? — zaśmiała się dźwięcznie blondynka, odrywając się niechętnie od brunetki.
— Ashton... — westchnęła — Poznaj moją żonę, Zoye.
Żonę?
— Pewnie jej nie pamiętasz, bo przefarbowała się na blond, ale to była druga dziewczyna po mnie, której ofiarowałeś notatnik — wytłumaczyła spokojnie, tym samym rysując szok na moim obliczu — Kiedy ją poznałam była wrakiem człowieka, podobnym do mnie. Różniło nas jedynie to, że ona cię nienawidziła, a ja cóż... Ja cię kochałam. Kochałam tak mocno, że dotarłam do prawie każdej dziewczyny, której ofiarowałeś mały prezent — zatrzymała się, spoglądając smutno na Zoye - a może na Esme - a póżniej na mnie — Mówię prawie, bo niektóre z nich zdążyły odebrać sobie przez twoją głupawą grę życie. I gdy się o tym dowiedziałam przysięgłam sobie, że cię znajdę. Nie po to by cię zganić, ale zapytać po co ci to wszystko było? Chciałam jedynie rozmowy, wytłumaczenia, w którego odnalezieniu miała mi pomóc Reneesme. I pomogła, a gdy to zrobiła zapragnęła zemsty za krzywdę każdej z nas. Ja miałam tylko pomóc, będąc najbliżej ciebie i zrobiłam to bez zawahania. A wiesz dlaczego? — spytała oczekując ode mnie odpowiedzi, nie dałem jej — Bo takich poświęceń dokonuje się kochając drugiego człowieka, kochanie...
I to były ostatnie słowa, jakimi zdążyła mnie uraczyć zanim odeszła pozostawiając po sobie dwa notatniki. Jeden napisany przeze mnie, drugi przez nią samą...
*
Okazałaś się dużo sprytniejsza, niż myślałem. Przechytrzyłaś mnie moimi własnymi postępowaniami. Sprawiłaś, że ułożyłem sobie życie z kobietą, która tylko czekała bym zwrócił się do niej plecami by wbić nóż i zawołać ciebie. Doprowadziłaś do tego, bym uwierzył w kłamstwo w jakim żyłem przez sześć lat, wciąż tęskniąc za tobą.
Tak, kochanie. Tęskniłem.
Tęskniłem całymi dniami, żałując, że skrzywdziłem cię z całych swoich sił, jakie wtedy posiadałem. Pragnąłem powrotu do twoich ramion, a kiedy ty wróciłaś do moich, przyjąłem cię, pomimo oporu jaki we mnie drzemał. Chciałem być w końcu dla ciebie bardziej prawdziwy, niż kiedykolwiek wcześniej. I ta chęć zamroczyła wszystko inne.
Zamazałaś mi obraz prawdziwej ciebie.
Prawdziwego potwora, który złamał swego króla.
To ty ukradłaś mi koronę i obnażyłaś mnie z szat, następnie zasiadając na moim tronie.
Udało ci się, kochanie.
Zniszczyłaś mnie na wszelkie możliwe sposoby, a ja wciąż cię kocham, mimo że odeszłaś.
Dokończyłem notatkę, tak jak poprosiłaś.
Byłem przy tobie, tak jak tego pragnęłaś.
Pokochałam cię taka jaką się stałaś, tak jak mnie nie przestrzegłaś.
A teraz? Teraz zostałem sam z niewielką częścią ciebie na kartkach, obitych w skórę.
THE END.
Zaskoczeni?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro