01. Heeseung
Sunghoon przyjechał nieoczekiwanie. Nie, żeby miało to jakieś większe znaczenie. Nigdy wcześniej nie zapowiadał swoich wizyt. Właściwie, gdybym mógł, sam bym nie otworzył, ale w tym momencie nie było innego wyjścia. Leżałem na kanapie w salonie, a obok mnie, niezbyt dyskretnie, rozłożona była Sohee, której imię ledwo pamiętałem. Kolejna dziewczyna, która przyszła zbyt łatwo i teraz miała problem ze zrozumieniem, że nasze spotkanie skończyło się dokładnie w tym momencie.
Usłyszałem stukot obcasów na parkiecie i odgłos zamykanych drzwi do windy na korytarzu. Sunghoon wszedł, nawet nie czekając na zaproszenie, co nie było niczym nowym. Stanął w drzwiach i przez chwilę po prostu na mnie patrzył, a ja oparłem głowę o zagłówek, przymrużając oczy. Czułem jego wzrok, mierzący mnie od stóp do głów, ale nie przejąłem się tym specjalnie. Nie było powodu. Obecność Sohee również nie robiła na nim wrażenia — znał mnie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że to nie była ani pierwsza, ani ostatnia taka sytuacja.
— Znowu? — mruknął po chwili, a w jego głosie wyczułem lekki śmiech, choć na twarzy miał ten sam beznamiętny wyraz, co zawsze. Park potrafił być irytująco powściągliwy, jakby nic nigdy nie robiło na nim wrażenia.
— Co cię to obchodzi? — spytałem spokojnie, sięgając po szklankę whiskey, którą zostawiłem wcześniej na stole. Była ciepła, ale przynajmniej miała w sobie to, czego w tej chwili potrzebowałem. Odrobinę zapomnienia. Sohee zaczęła się wiercić obok, zerkając to na mnie, to na Sunghoon'a. Widocznie zrozumiała, że jej obecność nie jest mile widziana.
— Masz dziesięć minut, żeby się zmyć — rzuciłem do dziewczyny, nie odwracając wzroku od przyjaciela. Moje słowa były wystarczająco ostre, aby nie zostawiać miejsca na dyskusję. Sohee zamarła na chwilę, jakby nie do końca wierzyła, że to się właśnie dzieje, ale szybko się zorientowała, że nie żartuję. Wstała powoli, poprawiając sukienkę, która i tak była za krótka, by zasłaniać cokolwiek istotnego, a potem spojrzała na mnie ze sztucznym uśmiechem.
— Naprawdę? — Jej głos brzmiał jak cienki pisk, jakby nie mogła sobie pozwolić na dumę w tym momencie. Zignorowałem ją, wiedząc, że jej próby wywołania we mnie jakiejkolwiek reakcji były daremne. Sohee była jedną z wielu. Miała swoje pięć minut, a teraz czas się skończył.
— Dziesięć minut — powtórzyłem, upijając kolejny łyk. W końcu ruszyła w stronę drzwi, chociaż wiedziałem, że jej krok będzie celowo wolny. Z jakiegoś powodu kobiety zawsze myślą, że im więcej zwlekają, tym większe jest prawdopodobieństwo, że zmienię zdanie. Nigdy nie zmieniam zdania.
Kiedy drzwi zamknęły się za nią z lekkim trzaskiem, Sunghoon westchnął, siadając w fotelu naprzeciwko mnie. Jego wzrok powoli przesuwał się po mieszkaniu, jakby sprawdzał, co się tu zmieniło od jego ostatniej wizyty.
— Naprawdę powinieneś zacząć się trochę bardziej pilnować, Hee — powiedział z tym swoim wiecznym spokojem, który zawsze wyprowadzał mnie z równowagi. — To już zaczyna wyglądać trochę żałośnie.
— Żałośnie? — parsknąłem, unosząc brwi. — Mówisz to do mnie? Kto tu w ogóle ma problem?
Sunghoon nie odpowiedział od razu, tylko sięgnął po jedną ze szklanek, które stały na stole, i nalał sobie whiskey. Jego ruchy były precyzyjne, dokładne, jak zawsze, gdy próbował wyrazić dezaprobatę bez słów.
— Masz gościa? — zapytał w końcu, patrząc na drzwi, przez które przed chwilą wyszła Sohee.
— Miałem — odpowiedziałem z uśmiechem. — Teraz już nie. Możemy porozmawiać.
Park oparł się w fotelu i upił łyk whiskey, nie odrywając wzroku ode mnie.
— Wiesz, że prędzej czy później to wszystko się na tobie odbije, prawda? — Jego głos brzmiał zbyt poważnie, jak na mój gust.
— Prędzej czy później wszystko się na kimś odbija — odparłem nonszalancko, kręcąc szklanką w dłoni. Wzruszyłem ramionami. — Póki co, nie mam zamiaru się przejmować. To ty zawsze lubiłeś komplikować sobie życie.
Sunghoon przewrócił oczami, jakby jego cierpliwość znowu była wystawiona na próbę.
— Nie mówię o mnie, a o tobie. Czasami mam wrażenie, że zaczynasz się gubić w tym, co robisz. Ile jeszcze ludzi zamierzasz wplątać w te swoje gry, zanim coś cię w końcu zatrzyma?
Zamilkłem na moment, próbując ocenić, czy ten jego nagły moralizatorski ton to efekt tego, co zobaczył, czy może czegoś, co planował od dawna. Wiedziałem, że Hoon był bardziej pragmatyczny niż ja, ale nie sądziłem, że tak szybko zacznie kwestionować mój sposób działania.
— Nie musisz się o mnie martwić — odpowiedziałem w końcu, patrząc mu prosto w oczy. — Wszystko jest pod kontrolą.
Ale czy rzeczywiście było? Gdy Sunghoon wszedł do mieszkania, był jak zawsze cichy i opanowany. Ale coś w jego spojrzeniu od razu mi się nie podobało. Nawet bez słów mogłem wyczuć, że coś poszło nie tak. Odłożyłem szklankę na stół, z mocniejszym niż zamierzałem trzaskiem i skrzyżowałem ręce na piersi.
— Mów — warknąłem, nie mając ochoty na jego wieczne powściągliwe podejście do sprawy.
Westchnął, jakby miał ochotę wszystko opóźniać, ale tym razem wiedział, że nie mogę czekać. Jego milczenie było wyraźnym sygnałem, że to, co miał mi przekazać, nie będzie przyjemne. A ja nie miałem cierpliwości na zabawę w subtelności.
— Towar przepadł — powiedział w końcu, jakby każde słowo ważyło tonę. — Nie dotarł do punktu.
Na moment zamarłem. To był ten krótki, ledwo wyczuwalny moment, w którym informacja rozbijała się w mojej głowie, ale jeszcze nie dotarła na tyle, żebym poczuł pełnię gniewu. A potem... Potem to przyszło, jak lawina.
— Co powiedziałeś? — Zmrużyłem oczy, czując, jak gorąco narasta w mojej klatce piersiowej. Sunghoon stał tam, jakby to, co powiedział, było najzwyklejszą rzeczą na świecie, ale dobrze wiedział, co teraz nastąpi.
— Hee... — zaczął, ale nie dałem mu dokończyć. Uderzyłem ręką w stół, a szklanka whiskey przewróciła się, rozlewając ciemny płyn na stół.
— Jak to przepadł?! — krzyknąłem, wstając gwałtownie. Mój głos odbił się echem od ścian, a Park nawet nie drgnął. To był jeden z tych momentów, w którym brak jego reakcji tylko wzmagał mój gniew.
— Zniknął. — Jego ton był zimny, rzeczowy. — Nie dotarł do celu, bo Oh Taehyung został złapany przez policję.
Taehyung. Ten pieprzony dzieciak. Powierzyłem mu jeden, jedyny raz coś ważnego i tak to się skończyło. Moje ręce zacisnęły się w pięści, a ciało zaczęło drżeć od adrenaliny.
— Gdzie on teraz jest? — wycedziłem przez zęby, patrząc na Sunghoon'a tak, jakbym miał ochotę zrzucić całą odpowiedzialność na niego. To, że to nie jego wina, było w tym momencie nieistotne. Potrzebowałem kogoś, na kim mogłem wyładować gniew.
Park westchnął, jakby już przewidział moje pytanie.
— Jest na komisariacie, ale to nie potrwa długo. Zapewne go wypuszczą. Towaru nie odzyskali, ale... — urwał na chwilę, a ja zorientowałem się, że szykuje się do powiedzenia mi czegoś, czego nie chciałem słyszeć. — Wiadomo, że to nasze. Jeśli policja się dowie, kto za tym stoi...
Nie musiał kończyć. Doskonale wiedziałem, co to oznacza. Problem nie polegał na tym, że towar przepadł — to była tylko strata finansowa, którą można było odbudować. Problem polegał na tym, że policja mogła zacząć grzebać głębiej, a jeśli to zrobią, będą musieli trafić na nas. Na mnie.
— Znajdź go — rzuciłem twardo, patrząc mu prosto w oczy. — Znajdź tego pieprzonego dzieciaka, zanim zdoła cokolwiek powiedzieć. I przyprowadź go do ciemnicy.
Ciemnica. To słowo samo w sobie było wystarczające, by Sunghoon zrozumiał powagę sytuacji. Ciemnica była miejscem, które stworzyliśmy z myślą o takich jak Taehyung — zdrajcach, którzy myśleli, że mogą sobie pozwolić na błąd. To nasze więzienie, gdzie wszelkie opory były miażdżone, a lojalność kupowana bólem.
Park nie musiał pytać, co zamierzam zrobić. Wiedział, co czeka Taehyung'a, kiedy go przyprowadzi. Ale mimo to widziałem w jego oczach, że nie jest z tego zadowolony.
— Zrobisz to? — zapytałem, choć w moim głosie nie było miejsca na wątpliwości. Wiedziałem, że Sunghoon zrobi to, o co go poproszę, ale chciałem, żeby sam to potwierdził.
Skinął głową, choć przez chwilę milczał, jakby szukał odpowiednich słów. W końcu westchnął ciężko i odwrócił wzrok.
— Tak, Hee. Zajmę się tym — odpowiedział cicho, jego głos był napięty, jakby z trudem akceptował, że będzie musiał wykonać tę brudną robotę.
— Im szybciej, tym lepiej. — Moje słowa były chłodne. Nie było tu miejsca na empatię, na żal czy wahanie. To była gra o przetrwanie. Taehyung popełnił błąd, a teraz musiał za niego zapłacić.
Park ruszył w stronę drzwi, a ja odwróciłem się, spoglądając na rozlany alkohol na stole. Z każdym krokiem, który oddalał mojego przyjaciela, mój gniew narastał na nowo. Taehyung... Miałem ochotę go zabić za to, co zrobił. Ale zanim to się stanie, muszę się upewnić, że zrozumie, dlaczego jego życie właśnie dobiega końca.
✯
Czekałem w ciemnicy. Zapach wilgoci i starego betonu wypełniał powietrze, a jedynym dźwiękiem było powolne kapanie wody gdzieś w kącie. Znałem to miejsce lepiej niż ktokolwiek inny. Było moim azylem, a jednocześnie moją prywatną salą tortur. Ciemność nie przeszkadzała mi, wręcz przeciwnie. Pozwalała mi myśleć klarownie, bez zbędnych rozproszeń. Ale dzisiaj myśli miałem pełne gniewu. Przesuwałem palcami po szorstkiej powierzchni stołu, na którym przesłuchiwaliśmy każdego, kto ośmielił się nas zdradzić. Teraz miałem tylko jedno pytanie: co zamierza powiedzieć ten gówniarz, Taehyung?
Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a wąska smuga światła rozlała się po podłodze. Sunghoon wszedł do środka, a za nim wpychany przez dwóch naszych ludzi, Oh Taehyung. Młody chłopak, nie więcej niż siedemnaście lat. Wyglądał jak zaszczuty szczur. Całe jego ciało drżało, a twarz była blada jak kreda. Wiedziałem, że nie miał pojęcia, co go teraz czeka.
— Złapałem go niedaleko domu — powiedział Sunghoon bez emocji. — Chciał się ukryć u kuzyna, ale nasz człowiek go zauważył.
Oh z trudem podniósł wzrok, by spojrzeć na mnie. W jego oczach widziałem strach, ale to mi nie wystarczało. Strach to za mało, żeby naprawić błąd, który popełnił.
— Siadaj — powiedziałem, wskazując krzesło naprzeciwko mnie. Mój głos był spokojny, ale chłodny. Wiedziałem, że każde moje słowo ważyło tonę w jego umyśle. Każda sekunda oczekiwania w tej ciemnicy była dla niego jak wieczność.
Nastolatek usiadł z ociąganiem, a jego dłonie zaczęły się drżeć, kiedy nerwowo ocierał pot z czoła.
— Oh Taehyung, wiesz, dlaczego tu jesteś? — zapytałem, chociaż odpowiedź była oczywista. Nie czekałem na jego reakcję, bo to nie było potrzebne. To nie była rozmowa, to była gra, w której on był już przegranym.
— Przepraszam, Heeseung hyung... ja naprawdę... — zaczął, jego głos załamywał się, jakby na samą myśl o tym, co zrobił. Ale jego przeprosiny nic dla mnie nie znaczyły. Były tylko pustymi słowami, próbą ratunku.
— Zamknij się — przerwałem mu spokojnie, a jego usta zadrżały, gdy natychmiast posłuchał. — Nie potrzebuję twoich przeprosin. Potrzebuję odpowiedzi.
W sali zapadła cisza. Sunghoon stał w kącie, obserwując uważnie, gotowy, by zareagować, jeśli to będzie konieczne. Wiedziałem, że nie muszę mu mówić, co robić. Znał ten schemat tak samo dobrze, jak ja.
— Towar przepadł — kontynuowałem, pochylając się lekko w jego stronę. — Zabrali go, bo dałeś się złapać jak amator. Myślisz, że ktoś teraz uwierzy, że to przypadek? Że nie sprzedałeś mnie, żeby ratować własną skórę?
Taehyung gwałtownie pokręcił głową, jakby moje słowa go sparaliżowały.
— Nie, nie, Heeseung hyung, ja bym nigdy! — jego głos był cichy, błagalny, jakby wierzył, że to go uratuje. — Złapali mnie, bo ktoś doniósł... ale nie wiem, kto... ja nie miałem czasu, żeby cokolwiek powiedzieć... przysięgam!
Słuchałem go, ale ani przez chwilę nie wierzyłem w jego wersję. Mógł mówić, co chciał, ale fakty były inne. Towar przepadł, a ktoś musiał za to odpowiedzieć. Moje życie opierało się na zasadach i musiałem je egzekwować.
Przez chwilę siedziałem cicho, patrząc na chłopaka, który praktycznie topił się w swoim strachu. Widziałem, jak nerwowo ociera czoło, jak jego dłonie pocą się na zimnej stali krzesła, jak desperacko próbuje uniknąć mojego spojrzenia.
— Sunghoon — odezwałem się w końcu. — Przypilnuj, żeby nikt nie widział, kiedy będziemy go wypuszczać. To ostatni raz, kiedy popełnia taki błąd.
Przyjaciel spojrzał na mnie, nieco zaskoczony, ale nic nie powiedział. Zawsze wiedział, kiedy moje decyzje były ostateczne. Nie musiał ich rozumieć — musiał je wykonać. Skinął głową i gestem nakazał dwóm mężczyznom wyprowadzić Taehyunga.
Chłopak wyglądał, jakby nie wierzył własnym uszom. Nie zrozumiał jeszcze, że pozwalam mu odejść. Pewnie myślał, że to jakiś podstęp, ale nie zamierzałem go zabijać. Nie dzisiaj. Może kiedyś przyjdzie czas, by sięgnąć po ostateczne rozwiązanie, ale dzisiaj jeszcze nie. Miałem inne plany.
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, zostałem sam. Ciemnica była nagle dziwnie pusta. Uczucie gniewu, które wcześniej mnie napędzało, zniknęło, a w jego miejsce pojawiła się dziwna pustka. Przesunąłem dłonią po stole, próbując wyciszyć kłębiące się we mnie myśli. Zawsze czułem to samo po takich sytuacjach — niby wygrywałem, ale czy rzeczywiście?
Westchnąłem ciężko i ruszyłem w stronę wyjścia, pozostawiając ciemnicę za sobą. Kroki na zimnym betonie odbijały się echem w korytarzu, ale moje myśli błądziły gdzie indziej. W głowie miałem chaos, a jedyną rzeczą, która mogła mnie teraz uspokoić, była cisza mojego pokoju.
Wszedłem do sypialni, zamykając drzwi za sobą z cichym kliknięciem. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak, jak zawsze — porządek, czyste pościele, nic, co mogłoby przypominać burdel, który miałem w głowie. Usiadłem na łóżku i oparłem się o poduszki, wbijając wzrok w okno.
Księżyc świecił jasno tej nocy, jakby patrzył na mnie z góry, przypominając, że pomimo całej mojej władzy, pomimo kontroli, jaką miałem nad innymi, sam byłem tylko trybikiem w większej maszynie. Czułem ciężar jego światła na mojej skórze, chłodne promienie, które nie przynosiły ukojenia.
Przymknąłem oczy, ale sen nie nadchodził. W głowie wciąż miałem obraz Taehyunga — jego przestraszone oczy, drżące dłonie, błagalny głos. Nie powinienem czuć wyrzutów sumienia. Przecież to ja rozdawałem karty. Ale tej nocy księżyc przypominał mi, że nawet ci, którzy trzymają władzę, są tylko ludźmi.
Tamtej nocy jak zawsze nie mogłem zasnąć.
Od Autorki: Opowiadanie pojawiło się nagle w mojej głowie i po niecałych paru minutach tworzył się zarys i plan. By po ciężkiej nocy, w której bezsenność dawała mi nieźle popalić, powstały pierwsze rozdziały. Dodaj już dzisiaj, bo wiadomo, że jest dobra ku temu okazja. Wszystkiego najlepszego Hee! ♥
Czytelniku! Jeżeli podoba Ci się to, co tutaj tworzę, proszę pozostaw po sobie ślad - komentarz i/lub gwiazdkę. To naprawdę motywuje do dalszego tworzenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro