Prolog ℘
Oparłem się o balustradę balkonu, mozolnie spoglądając w niebo. W oddali roznosił się uspokajający szum fal, rozbijających się o brzeg morza. Rozciągająca się nieopodal toń odbijała blask księżyca i gwiazd, dając poczucie bezkresu oraz osamotnienia. Chłodny wiatr otulał moją rozgrzaną skórę, powodując na niej przyjemny dreszcz. Odpaliłem papierosa, delikatnie się nim zaciągając i wypuszczając kłębek dymu wprost w rozpościerający się przede mną krajobraz.
Cycki i gwiazdy to dwie najlepsze rzeczy, jakie stworzył Bóg* - pomyślałem, a na mojej twarzy zagościł subtelny uśmiech, gdy przypomniałem sobie o wydarzeniach dzisiejszego dnia.
Jako mały chłopiec zawsze wierzyłem, że gwiazdy to tak naprawdę nasze marzenia. Można powiedzieć, że od dziecka miałem na ich punkcie małego świra.
Gdy nocą spoglądałem w niebo, zawsze zachwycała mnie ich niezliczona ilość, a także to, iż ludzie tak dużo marzą. Wiedziałem, że bardzo trudno jest nam ich dosięgnąć, dlatego też potrzeba niezwykle wiele wysiłku, by zdobyć chociażby jedną z nich. I dopiero, gdy napracujemy się wystarczająco dużo, nasze marzenie w końcu się spełni, a wraz z tym z nieba spadnie gwiazda, która go strzegła. Zawsze, kiedy widziałem jedną z nich, spadającą na tle ciemnogranatowego sklepienia, uśmiechałem się i wypowiadałem swoje marzenie z nadzieją, iż spełni się tak samo, jak czyjeś.
Dziś jednak widząc gwiazdę szybującą po niebie, nie zrobiłem tego. Nie zrobiłem tego, ponieważ nie wiedziałem nawet jakie mógłbym wypowiedzieć życzenie.
Czy posiadam w ogóle jeszcze jakieś marzenia?
Chwilę zajęło mi zastanowienie się nad tym. Prawda była taka, że człowiek nigdy nie przestaje marzyć. Nawet ci, co wielce stąpają twardo po ziemi, nie są w stanie zaprzeczyć samym sobie, że tak naprawdę tego nie robią. Każdy skrywa w sobie jakieś pragnienie.
Morze się uspokoiło - tak samo, jak moja walka z myślami. Z ręką na sercu mogę rzec, że jestem w dobrym momencie życia i na odpowiedniej drodze. Nie potrzeba mi w nim nic więcej. Szczerze mówiąc, nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek do tego dojdzie. A jednak. Tak jak te małe punkciki na niebie, mają powód by świecić dla nas co noc, tak i ja odnalazłem swój powód, by w końcu zacząć żyć, a nie tylko trwać.
I chociaż nie jestem już dzieckiem oraz wiem, że gwiazdy to tylko ciała niebieskie zbudowane z materii, to lubię wierzyć w swoją nie mądrą teorię z tych odległych czasów. Ponieważ jest ona o wiele bardziej magiczna i pokrzepiająca, niż zwykła, szara codzienność.
Ostatni kłąb dymu opuścił moje płuca, rozpraszając się powoli w przestrzeni. Zgasiłem papierosa, jeszcze raz zerkając w niebo i wzdychając. Gdy odwróciłem się w stronę drzwi balkonowych, na mojej twarzy zagościł delikatny, szczery uśmiech, a nad ciałem zapanował spokój, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyłem.
Ruszyłem w stronę łóżka, starając się nie obudzić osoby, która się w nim znajdowała. Stawiając wolne kroki, przyglądałem się nagiemu ciału, okrytemu jedwabną kołdrą. Klatka piersiowa dziewczyny unosiła się i opadała rytmicznie, a jej ramiona wyróżniały się na tle blasku księżyca. Chwilę tak studiowałem obraz rozciągający się przede mną, aby nie przegapić ani najmniejszego szczegółu, po czym ze zwinnością podniosłem materiał i ulokowałem się pod nim. Już po kilku sekundach mogłem poczuć jak delikatne ciało blondynki przylega do mnie, a jej smukłe dłonie odnajdują drogę i łączą się w jedność wraz z moimi.
- Czyżby cigarettes after sex..? - zaspana mruknęła wprost w moje plecy, wywołując u mnie ten autorski uśmiech, którego wręcz nie mogłem pohamować.
- Tak, dokładnie.
*cytat - Maciej Pieprzyca
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro